1 sierpnia 2013
dziś basen i rehabilitacja to dwa główne składnieki dnia.
dziwny mail od K. nie ma czasu dla mnie, dobrze jej w tych
innych relacjach, a jednoczesnie jest zazdrosna o A i nie wiem już całkiem
czego ona by chciała. anyway, this boat has sailed.
A poszedł się zobaczyc z P.
Jakos wolno mi to chudniecie idzie, choc dobrze, ze w ogóle
idzie.
Dzis rano się obudziałam z lekka depresją. Dobrze, zę waga
pokazała troszeczke mniej – podniosło mnie to na duchu.
2 sierpnia 2013
A pojechał.
Na razie wymienilismy parę smsow jak był w drodze, i potem
wieczorem. Nie chcę tez mu za bardzo głowy zawracac, w końcu chyba ma tam co
robić, aczkolwiek wzial tez ksiązki do poczytania.
w ogóle nie mam apetytu po tych tabletkach, więc dziś
postanowiłam zrobić eksperyment i zjeśc dopiero wtedy, kiedy naprawde mi sie
zachce jeść. zachciało mi sie o 18.45. zjadłam salatke i porcje kapusty i
jestem najedzona. hmmm. z jednej strony to genialnie – z drugiej – chyba nie
mozna tak nie jeść przez miesiąc… aczkolwiek jak dalej tak mi sie nie będzie
chciało to może jakis czas popróbuję.
po co znów ten upał…
dzis miałam ostatnia rehabilitację.
Lista ze Szklarskiej.
Wczorajszy wpis widze poszedł gdzieś w kosmos…
ale w sumie to nic sie nie dzieje, dzis też. dobrze, ze
trochę chłodniej i słonca nie ma to odzyłam, cos ugotowałam. ale juz sie
rozchmurzyło, więc pewnie jutro czeka mnie kolejny morderczy dzień.
A pisze.
Tesknię…. Marzę…. Kombinuję…
5 sierpnia 2013
dzień dość morderczy, faktycznie. jest dobrze, dopóki
człowiek siedzi na fotelu bez ruchu z kompotem w szklance. każdy ruch powoduje
zalewanie się potem. wcale sie nie dziwię, ze P przesypia całe dnie.
niemniej jednak byłam na zakupach, marszu, poćwiczyłam,
ogarnełam dom. nie daję się.
A pisze.
uroiło mi sie rozwiązanie problemu zawodowego w nocy,. kto
wie, moze i to by działało i to niezle. ale o tym pomyslę pod koniec urlopu.
albo po urlopie. ;p
tesknię…
6 sierpnia 2013
Upał…. i leży….
jestem załamana brakiem postepów w chudnięciu. dzis w
związku z tym zrobiłam przeliczenie kalorii. nawet nie dociągam do limitu
zdrowej kobiety w moim wieku o lekkiej pracy. a ja przecież jeszcze cwiczę. i
do tego limitu mi drugie tyle brakuje. nie wiem co jest…
dzis był basen i masaz pleców. spotkałam M i K.
niech ten upał zrobi jutro przerwę, proooooszę…
8 sierpnia 2013
Lekko nie żyję…
mawet nie zauważyłam, ze wczoraj w końcu nawet nic nie
napisałam…
zresztą co tu pisac – upał i tyle.
dziś byłam na zabiegu. znaczy na połowie, druga część nie
wypaliła, bo nie dowieźli preparatu.
po południu sobie zrobię kąpiel borowinową w ramach
dokończenia.
wczoraj waga drgneła, dzis znów stoi. czytalam, że to
normalne i najwazniejsze – nie załamywac się.
dzis przez ten upał ruszyłam do lasu po 7 rano. i tak było
gorąco.
miałam dzis zapytac A kiedy w końcu wraca, zanim zdązyłam to
napisał, ze jutro jadą do Zakopanego, więc pytanie się zdezaktualizowało. widac mu tam dobrze, to niech siedzi. tu znów
będzie dostawał małpiego rozumu, a ja mu nie będe umiała pomóc.
w przyszłym tygodniu musze napisac do M. hmmmm. juz myslę
K odpisała. nie zrozumiała. trudno.
8 sierpnia 2013
Ach zapomniałam, ze
przecież M mi się snił dzis w nocy. Taki kochany, taki mój
8 sierpnia 2013
… i tego się trzymajmy
9 sierpnia 2013
pogoda sie zdecydowanie poprawiła, są chmurki, jest wiatr,
temperatura spadła o ponad 10 stopni. można żyć i funkcjonować.
rano nordik i ćwiczenia. LP3 – bardzo ładna. zakupy.
posprzątałam w czterech szafkach!!! poczytałam sobie, usiadłam spokojnie do
kompa. to jest życie
zagrałam w lotto…. chciałabym, oj chciała
mam ochote dzis na jakiś seans filmowy.
A pojechał z M i jej znajomymi do Zakopanego.
10 sierpnia 2013
miły chłodek za oknem
10 sierpnia 2013
nikogo nigdzie nie doleje, bo cały deszcz pada w …
10 sierpnia 2013
Mail
późna jesień
10 sierpnia 2013
sklepik
10 sierpnia 2013
mail
popłakałam się
11 sierpnia 2013
Leniwa niedziela.
Mama walczy z grzybem.
A u rodziny M. Jutro chyba wraca, znaczy przyjeżdżają oboje.
Tęskni mi się za górami.
Chyba się uda ten wyjazd przyszłotygodniowy… ale cicho na
razie, zeby sie cos nie popsuło, P, ścięgno albo bógwieco jeszcze…
12 sierpnia 2013
wstałam o 6. poleciałam do lasu na nordik – super potem ćwiczeina, prysznic i sniadanko.
ogranełam dom i ruszyłam na badania. oczywiście pan profesor
się nie zjawił. przysłali na zastepstwo jakiegos młodego. sympatyczny, chyba do
niego nastepnym razem się udam. bo co to za sens byc u lekarza, który na dwie
moje wizyty u niego dwukrotnie nie przychodzi??
stał się cud i mammografie mi zrobili od razu. wyniki za
trzy tygodnie. biopsja na 8 pażdziernika.
jestem baaardzo zmęczona i na dodatek mam brzuch znów
napuchnięty. juz chyba terz jestem pewna, ze to od owoców…
13 sierpnia 2013
Rano do lasu. to sie juz mój nałóg robi. co to będzie jak sie do pracy wróci…. :/
potem zbieg – genialnie
zaraz przyjdzie I
A wraca
Była burza z gradem!
K napisała, ze ona się koniecznie chce spotkac i kiedy
najwczesniej mam czas. bo ona w weekend wyjeżdża. a ja mam czas w weekend
dopiero ;p
14 sierpnia 2013
wczorajsze spotkanie z I naprawde fajne.
dzis z K – jeszcze fajniejsze.
chyba wiem już mniej więcej z kim chcę spędzac czas, a z kim
nie i potrafię w miare tym manewrować.
dzis rano oczywiście do lasu, choc jak się obudziłam to tak
mi jakoś dziwnie chorobliwie było, pewnie dlatego, ze zmarzłam w nocy nieco.
trzeba kocyk wyciągnąc z szafy. potem cwczenia itd. wróciłam od K, ale coraz
gorzej mi było. zapakowałam wit C, polopirynę, herbate z malinami, wysmarowałam
sie Amolem. na wieczór powtórka, plis kapiel gorąca chyba i do smarowania Vick.
przecież nie moge byc chora teraz!!!!!!!
BTW wysłałam dzis maila. nawet nie debatowałam za
długo.
15 sierpnia 2013
Rano juz się całkiem nieźle czułam. Poćwiczyłam itd. od
południa znów mi gorzej, może nie tak jak wczoraj, ale czuję, że cos tam jest.
Łykam, piję, płucze, smaruje itd….
Odpowiedzi brak.
Zaraz przyjdzie A.
16 sierpnia 2013
Wczoraj wieczór z A bardzo miły.
dziś się znów troche lepiej czuję. nie łykałam już
grypoleku. mam nadzieję, ze to nie była błędna decyzja. aspiryne jeszcze
połknę. i daje nadal witaminę C w duzych ilosciach.
rano A zaczął coś mówić o dawnych czasach z P i o 2011 roku,
obudziły mi się wspomnienia. 2011 to już był ten moment kiedy zaczynało się
psuć. troche dlatego, że mi nie mówił róznych ważnych rzeczy, potem była ta
historia z paką, a potem nadszedł nowy rok, w którym nastapiło załamanie
totalne…. nie myslałam, że mnie to tak nagle znów dotknie, ale popłakałam się
jak głupia. humor mi siadł na długo i w sumie nadal mi sie cos tam pałęta…
a historia wyraźnie zatoczyła koło, tylko teraz A jest w
takiej sytuacji, a raczej był, bo teraz to już w ogóle jest inna kwestia.
posprzątałam, poćwiczyłam, zakupy zrobiłam. nogi mnie bolą.
konkursik
17 sierpnia 2013
Jeszcze z wczoraj:
- zabiwszy pytaniem
i
- urodziny
dzis sie obudziłam po szóstej, zrobiłam sobie maseczkę,
ogarnełam się i zasiadłam do kompa. potwierdziłam nocleg i przelałam kasę. do
jutra powinnam podjąć decyzję, którym pociągiem jadę.
maila brak. hmmm.
A wczoraj poszedł na jakąś imprezę do J. dziś ma przyjść,
czy też mam sie spotkac z K. śrdnio mi się chce, szczerze powiedziawszy. niech
ona się juz wyprowadzi i bedzie spokój.
coraz bardziej skłaniam się ku decyzji, żeby zamknąc bloga
radiowego. oczy i czas to te dwie kwestie. jest dobry moment – 100. przez jakiś
czas myslałam o zwolnieniu tempa itp, ale zdaję sobie sprawę, że jak nie utne
tego raz a dobrze – to nie utne wcale….
18 sierpnia 2013
Jestem zmęczona nie wiem czym.
z przerażeniem myslę, ze mam ostatni tydzień urlopu…
ciekawe jak się zakończy kwestia przyszłego tygodnia, czy
bedzie bardzo szczęsliwy, czy tylko w porządku…
chciałałbym, żeby był bardzo szczęsliwy…
A się tak długo nie odzywał, w sensie nie odpowiadał, ze aż
się zaniepokoiłam. Zajęty.
jednoczesnie chce mi się jeść i mi sie nie chce…
w ogóle dzis jestem jakas nie do ycia. może na zmiane
pogody, podobno nadchodzi.
19 sierpnia 2013
wkurza mnie brak odpowiedzi…
od rana niezłe tempo – ćwiczenia, nordik, prysznic, poranne
czynności, ogarnianie domu i inwentarza łącznie z prasowaniem, potem na zabieg,
załatwianie spraw i obiad. dopiero koło 16 zwolniłam tempo, pograłam na
gitarze, posiedziałam w necie.
zaczynam odczuwac ulgę, ze juz podjełam decyzje o rezygnacji
z RM. wyglada na to, ze przy tej decyzji zostane.
A pojechał gdzieś bardzo tajemniczo pisząc, ze opowie mi
wszystko potem.
wkurza mnie brak odpowiedzi…
20 sierpnia 2013
odpowiedzi brak
jestem wkurzona
ale nie będe o tym mysleć. dzis koncert bedzie fajnie
cZas się pakowac
21 sierpnia 2013
Koncert był cudny. Popłakałam się wiele razy, zaczynając od
momentu kiedy zobaczyłam swoje miejsce
opisze szczegółowo myslę jutro i bedzie.
dzis jestem zmęczona.
zakupy tez sie udały.
zabrakło tylko tej wisienki na torcie, która spowodowąła
spory smutek. i troche też wnerwu.
dziś chyba sie wyśpię…
22 sierpnia 2013
dziś rozszyfrowałam, ze smutek jest pokoncertowy i
proRogerowy
brak wisienki to złość
troche mi przeszła zresztą po dwu mailach.
trzeba sie pogodzić z pewnymi rzeczami najwyraźniej and don’t
puh the luck.
postanowiłam dalej zbierac kasę. mam nadzieję na jeszcze raz
jutro napisze relację – decyzja podjęta
23 sierpnia 2013
ćwiczenia, nordik, zakupy, sprzątanie, uffff…..
ale poczytałam też. „W poszukiwaniu straconego czasu” –
wyglada na to, ze będzie moim nowym przebojem. Zwłaszcza po tym jak dzis
czytałam fragment o tym, czy lepiej zaryzykowac i może zyskac cos więcej, ale
może stracic to co już sie ma….mój dylemat obecny…
tęsknię już….
cholera, urlop sie konczy… jeszcze dwa dni….
24 sierpnia 2013
mam dziwny nastrój, sądzę, ze moja depresja znów podnosi
głowe. i tym razem to nie jest na pewno PMS.
A bardzo zadowolony z tej nowej znajomosci. kto wie, może to
nie będzie tylko klin, bo się ciekawie układa. and that’s good news.
tęsknię.
urlop się konczy
pracowac się nie chce.
nie wiadomo czy jeszcze kiedys Rogera zobaczę…
we all die in the end
no i mówię – depresja
Roger Waters „The Wall”, Stadion Narodowy Warszawa 2013
25 sierpnia 2013
Kiedy w styczniu zobaczyłam, że Roger Waters po raz drugi
wybiera się do Polski z wielkim spektaklem „The Wall”, nie wahałam się ani
chwili czy kupić bilet i jechać. Zdawałam sobie sprawę, że może się w ostatniej
chwili okazać, że jednak nie mogę jechać, ale byłam zdecydowana, że chcę.
Wahanie dotyczyło tylko rodzaju biletu. Ale przecież w końcu właśnie po to
zbierałam pieniądze od poprzedniego koncertu w Łódzkiej Arenie, żeby teraz mieć
dobre miejsce! Raz się żyje – kupiłam bilet na miejsce, które wydało mi się
najlepszym z możliwych dostępnych.
Kiedy na tydzień przed koncertem zaczęło się coraz bardziej
pewne robić to, że jednak uda mi się pojechać, zaczęłam się cieszyć. Po cichu,
żeby nie zapeszyć. Natomiast już w dzień wyjazdu było prawdziwe szaleństwo. W
Warszawie byłam kilka godzin przed, ale już w pociągu była fajna atmosfera,
gdyż jechały nim całe tłumy ludzi na koncert, a można było ich poznać głównie
po podkoszulkach. Zważywszy, że ja swoją postanowiłam założyć dopiero na
miejscu, można śmiało powiedzieć, że może było ich jeszcze więcej, takich na
razie ukrytych.
Na stadion pierwotnie zamierzałam podjechać autobusem,
biorąc pod uwagę w sumie niedawna kontuzję Achillesa. Ale czasu jeszcze było
sporo, pogoda była ładna – ruszyłam pieszo i to była bardzo dobra decyzja.
Drobne strumyczki ludzi na moście Poniatowskiego zlały się już w całkiem
pokaźną rzekę, płynącą w jednym kierunku, w jednym rytmie – świetny widok.
Tym razem na płytę dotarłam bez godzinnych poszukiwań,
dokonawszy wcześniej zaplanowanego zakupu – bluza „Trust us”. Weszłam sobie
powoli i zaczęłam rozglądać się, gdzie tu jest sektor A2. O matko, to mój? Tak
daleko od wejścia, tak blisko sceny? A gdzie jest rząd 10? Jak znalazłam swój
rząd i swoje miejsce i usiadłam, to już całkiem na miękkich nogach. Popłakałam
się z wrażenia, że jestem tak blisko….
Jak doszłam do siebie to podeszłam do sceny i zrobiłam sobie (wzorem
dziesiątek ludzi) zdjęcie. Mam fotkę jak opieram się łokciem o scenę Rogera
Watersa
Czas przed rozpoczęciem koncertu minął bardzo szybko mimo
spóźnienia i oto zgasły światła, a na scenie pojawiła się para mundurowych z
tradycyjną kukłą. Zaraz potem jak przebrzmiała trąbka – zaczęło się. Niby teraz
byłam już przygotowana na mocne uderzenie początku „In the flesh?” ale i tak
wbiło mnie w krzesło. A wtedy na scenę wyskoczył on – Roger Waters. Naprawdę
wyskoczył. Mimo swoich siedemdziesięciu już prawie lat, jest nadal w świetnej
formie, a jeśli się zmienia – to według
mnie tylko na korzyść – jest coraz bardziej przystojny i pociągający.
„In the flesh” miało wszystkie elementy, które pamiętałam z
poprzedniej edycji, fajerwerki, wybuchy, odgłosy strzałów, rozbijający się
samolot i Roger ubrany w ciemne okulary i skórzany płaszcz. Potem uspokojenie
przy świetnie brzmiącej piosence „The thin ice”. Oczywiście na ścianie, już
częściowo zbudowanej, pojawiały się też wizualizacje, ja jednak tym razem
rzucałam tylko na nie okiem, żeby sprawdzić, czy coś się zmieniło, tym razem
byłam nastawiona na obserwowanie co się dzieje na samej scenie. Trudno nie
było, kiedy się siedziało w takiej odległości, że dokładnie widziałam jak Roger
przebiera palcami po strunach swojej basówki!
Potem moja ukochana „Another brick in the wall part 1”, ze
świetna linią basu oraz gitary, morze krwi dookoła i Roger stojący pośrodku tej
czerwieni, w czarnych spodniach i podkoszulce i białych sportowych butach –
popłakałam się po raz drugi i nie ostatni.
Następny etap to oczywiście dwuczęściowa historia szkolna
„The happiest days of our lives” i „Another brick in the wall part 2”. Była
kukła nauczyciela, a co było nowe – pojawił się chór dziecięcy, który Roger
czasem wykorzystuje. Tym razem dzieciaki były ze szkoły w Iławie i odegrały
swoją role naprawdę dobrze.
Dzieciaki zbiegły ze sceny, kukłę zwinięto, wjechał pociąg
metra, w którym padły strzały, a Roger odśpiewał „The ballad of Jean Charles de
Menezes”, o której mówi, że uwielbia ją śpiewać, bo nikt nie wie o co
chodzi. Faktycznie, nie jest ona
częścią oryginalnej „The Wall”, więc jest zaskoczeniem. Zaraz po niej Roger
wyjaśnił, że chodzi o studenta, który został zastrzelony w metrze. Po polsku!!!
Był to wspaniały moment, kiedy mówił, bo w przeciwieństwie do innych
wykonawców, którzy ograniczają się do „Dobry wieczór” on miał cała przemowę,
podziękował dzieciom i poprosił o brawa dla nich, wyjaśnił kim był Jean Charles
de Menezes i dedykował koncert wszystkim ofiarom terroryzmu na świecie. Dostał
ogromne brawa, zwłaszcza za wymówienie „sprawiedliwość” i „świecie”. A potem
otarł pot z czoła i zapytał już po angielsku „Jak wy tym językiem mówicie na co
dzień?” czym wywołał chóralny wybuch śmiechu na widowni.
Po tym nastąpiło wykonanie wspaniałego utworu „Mother”, z
wszystkimi atrakcjami: filmem sprzed lat, kukłą matki i tymi wszystkimi
napisami na murze, witanymi przez publiczność wrzaskami i brawami, a ja
popłakałam się po raz kolejny. „Goodbye blue sky” i „Empty spaces” zmusiły
wszystkich do zastanowienia się nad symboliką używaną przez Watersa, zwłaszcza
w świeżym kontekście połączenia „Ściany” z murem odgradzającym Izrael od
Palestyny. Roger wyjaśniał nie raz, że rozprawia się tu zarówno z religią,
imperializmem, rządzącymi nami korporacjami, jak i powszechną pogonią za
pieniędzmi, bogactwem i luksusem.
Potem energetyczna „Young lust”, podczas której zauważyłam
ponownie, że uwaga panów jest mocno w tym momencie skupiona na tym co wyświetla
się na murze. A mur staje się coraz
większy. W zasadzie jest już tak duży, że w następnej piosence „One of my
turns” zespół widać już tylko przez niewielkie wyrwy, a Roger śpiewa przed
murem. Tam też zasiada na krześle, żeby „poskarżyć się” w utworze „Don’t leave
me now”.
Ostatnie trzy utwory pierwszej części i ostatnie trzy wyrwy
w murze. „Another brick in the wall part3” z telewizorem w roli głównej, „The
last few bricks” i zostaje już tylko jedna mała luka, w której Roger śpiewa
„Gooodbye, cruel world”. Ostatnie „cegły” są włożone i kończy się część
pierwsza. W przerwie, na ścianie tak jak poprzednio pojawiają się zdjęcia osób,
które zginęły w wojnach, zamachach terrorystycznych itp. Jest ich chyba coraz
więcej, bo wypatrzyłam kolejnych Polaków. Poza tym teraz siedziałam bliżej,
więc mogłam dokładnie wszystko przeczytać. W czasie przerwy ustawiłam sobie też
wszystko w telefonie, żeby zrobić Rogerowi zdjęcie. Wyprzedzę fakty i powiem, że tak – udało się,
mam piękne zdjęcie Rogera na tle szarego muru, które już mam na tapecie w
telefonie.
Druga część zaczęła się oczywiście od jak zawsze
ściskającego za serce i wyciskającego łzy (moje też) „Hey you”, śpiewanego zza
ściany. Zresztą nie zdążyłam dobrze łez obetrzeć jak leciały mi znów przy
fantastycznym wykonaniu „Is there anybody out there?”, które sama uwielbiam
grać i uważam za ósmy cud świata. I te
oczy na ścianie, podczas gdy Roger pyta, czy tam ktoś jest, a szperacze przeszukują
niebieskim światłem widownię…. dreszcze przebiegają po plecach…
Podczas gdy wszyscy skupiali się na samolotach
przelatujących cieniami po murze, z boku pojawił się pokój wycięty w ścianie, w
którym na kanapie rozsiadł się Roger, żeby poinformować nas w piosence „Nobody
Home”, że ma swoją mała czarną książeczkę z wierszami, setki kanałów szajsu w
telewizji i silną potrzebę latania, tyle że jak podnosi słuchawkę, to nikogo
nie ma w domu… „Vera” tradycyjnie opierała się na zdjęciach dzieci witających
swoich ojców wracających z wojny i przenosiła nas płynnie do hymnu „Bring the
boys back home”.
Po tej piosence dla mnie, i pewnie dla wielu tam obecnych,
nastąpił moment ekstazy – „Comfortably numb”. Brak słów po prostu…i znów łzy.
Zwłaszcza, że Roger śpiewając „Can you stand up?” zachęcił gestem do wstania i
cała publiczność poderwała się z miejsc, śpiewając, machając rękoma, bujając
się i – bo sadzę, że nie byłam jedyna – razem z Rogerem uderzając pięściami w
ścianę w odpowiednim momencie.
„The show must go on”, więc przedstawienie trwało nadal.
Zespół przeniósł się przed mur, odgrywając po tymże utworze „In the flesh”, na
koniec którego Roger wziął karabin, zrobił złowieszczą minę i zaczął strzelać
zgodnie z ostatnimi linijkami tekstu: „If I had my way, I’d have all of you
shot”.
Potem zapytał (a na ścianie pojawiło się polskie
tłumaczenie) czy są na sali jacyś paranoicy (odkrzyknęłam, że i owszem ) zadedykował im/nam piosenkę „Run like hell”
i kazał się dobrze bawić. Oj, bawiłam się bardzo dobrze, przeskakałam wszystkie
refreny, zapominając o ledwo wyleczonym ścięgnie! (Uspokoję Was, drodzy
czytelnicy – nic mi się nie stało. Nie mogło – Roger kazał się bawić )
Potem nastąpiły trzy utwory opowiadające zakończenie
historii Pinka, o której to postaci Roger mówi, że składa się w 70% z niego, w
20% jest to Syd Barret, a pozostałe zajmują inni ludzie: „Waiting for the
worms”, dramatyczne „Stop” i „The trial”, przy którym krzycząc „Tear down the
wall” zdałam sobie sprawę z tego, że to koniec…
No i mur runął…
Świnia unosząca się nad publicznością poszła w strzępy…
Cały zespół pojawił się oczywiście „w ruinach” na ostatni
numer „Outside the wall”, który rozpoczął Roger grając na trąbce. Przedstawił
jeszcze na zakończenie zespół, podziękował widzom i niestety był to już koniec,
mimo że publika wyła, klaskała i tupała.
Ja szczerze powiedziawszy, mogłabym już znów iść na kolejny
show… Cóż można powiedzieć więcej – jest to arcydzieło, ciągle tak samo jeśli
nie bardziej aktualne. Roger w świetnej formie i oby był w takiej jak najdłużej
i chciał przyjechać jeszcze raz.
Wracając usłyszałam od grupy z tyłu „Koniec i bomba, a kto
nie był ten trąba”. Nic dodać, nic ująć. Rogerowi by się spodobało.
26 sierpnia 2013
Wstalam o szóstej. ogarnełam się, pocwiczyłam i poszłam na
nordik. wracając wpadłam na mamę. ;p trzeba przyznać, ze zniosła to dobrze potem prasowanie, pranie, zmywanie,
zamiatanie, podlewanie, odczyszczanie. w szybkim tempie.
juz zamykałam cały teatrzyk, zeby iść na zabieg a tu
mail własciwie to zamknełam i
zamykając usłyszałam, ze coś przyszło i kątem oka chwyciłam,z e to nie jakis
spam ani reklama ani powiadomienie tylko ktos konkretny. weszłam z powrtotem i
był ktos konkretny. życie od razu stało się piekne
na zabigu zrobiłam podmiane i to była bardzo dobra decyzja.
czuję się rewelacyjnie.
a w ogóle to dzis zaczęłam troche bardziej z grubej rury z
tym odchudzaniem, bo przesało mi wystarczać, to co jest. więc weszłam w swoja
rewelacyjną, przetrenowaną dietę. oprócz ćwiczeń, nordkiu i smarowania. a więc
dziś zjadłam sniadanie składające się z mleka, ćwiartki bułki, pół plastra
pasztetu soczewicowego, dwóch plastrów łososia, łyzki twarożku i sałatki
pomodorowo-ogórkowo-paprykowo-sałatowo-rzodkiewkowej z oregano. i to by było na
tyle. popijam herbatki.
zastanawiam się tylko, czy jesli nie jem obiadu, to powinnam
połknąc tabletke odchudzająca przed obiadem. ale już się tak długo zastanawiam,
ze chyba jej nie połknę, bo czas minął. nie wolno jej bowiem łykac na mniej niz
sześć godzin przed snam, a ja przeciez dość wczesnie chodze spać. więc problem
się rozwiązał sam.
wczoraj wizyta A była bardzo miła. az się boję, bo czuje z
nim taką więź… ale on się troche zmienił. jesliby taki został, to może w końcu
by mi mineła ta rezerwa, której się nabawiłam w stosunku do niego. bo juz czuję
jak się sypie, tylko że ciągle jeszcze ją betonuję i sklejam, bo sie boję, ze
znów będzie źle. zobaczymy. dziś pojechał do D. ta nowa znajomość mu
służy. mogłoby to być coś fajnego na
stałe. życze mu tego
zapomniałam zagrac w lotto. ale kto by o tym pamiętał
dostając maila jutro mam jeszcze
czas.
Pierwszy dzien w pracy. lekka masakra, ale jakos przetwałam.
Cwiczenia, nordik itd.
wszystko mnie boli od tych pompek… A kazął mi dzien przerwy
zrobić. chętnie
dieta toche padła, bo po południu zjadłam łyżke twarożku,
pół plastra pasztetu, kawałek sera plesniowego, miseczkę grzybów i ogórka. niby
nie dużo ale jednak. zastanowię się w związku z tym, co z kolacją. fajnie
byłoby nie. ale chyba jakaś sałatka poleci.
juz tęsknię
28 sierpnia 2013
dziś najważniejsza wizyta u weta. wyniki sie bardzo poprawiły,
bardzo
nerwy były za to straszne, wygladam jakbym się przedzierała
przez australijski busz i miała tam bliskie spotkanie z tygrysem kciuk lewej ręki zsiekany na kotlety, prawa
ręka podrapana od wewnętrznej strony na całej długości ale co tam, najważniejsze wyniki
poza tym ćwiczyłam, odpoczywałam, ogarniałam siebie.
tesknię
A się umówił z D. cos z tego będzie chyba
29 sierpnia 2013
W pracy nawet nie długo, ale głowa mi pęka…
były tez dobre wieści i to tak dobre, że normalnie
ucałowałam R. żeby tylko juz się nie
zmieniło w tych ustaleniach nic.
odpowiedzi na wiekszośc pytań zasadniczych nadal nie ma.
więc olewam na razie swoje obowiązki, bo nie bede robić jak nikt nie wie jak mam
zrobić.
myślę, ze zaraz rusze do lasu sie odpręzyć.
teksnię juz teraz permanentnie, więc chyba przestane to
pisać…..
30 sierpnia 2013
dzis bez pracy, ale dzień dobrze wypełniony. Ćwiczenia,
nordik, sprzątanie, zakupy, gotowanie. po południu robiłam maseczki. diamentowy
peeling z efektem dermabrazji na przykład
wymieniłam tez ksiązki w bibliotece.
był pan od wody, mam cholerna niedopłatę…. :/
głosy i kartki
31 sierpnia 2013
coś takiego, dyrekcja rozwiązała problem ;p
z rana w lesie. fajnie,
Markomania już skrócona.
powinnam sie wziąć do roboty. zaczynam to coraz bardziej
odczuwać….
31 sierpnia 2013
dziś w nocy sniło mi się, ze posżłam na postój taksówek
zamówić taksówke na okresloną godzinę, a ten taksówkarz przyszedł potem do domu
za mna i rozmawiał z moja mama w kuchnii okazało się,ze ten, kogo do tej pory
uważałam za ojca wcale nim nie jest, tylko jest nim ten taksówkarz…. sny są
czasem bardzo dziwne… ale pamiętam, że wyszedł z kuchni, a ja stałam na progu
cała w szoku i popatrzył na mnie i chciał wychodzić bo rozmowa z moja mama była
raczej nie po jego mysli, a ja złapałam go za rękę. zdziwił się, ale wyciągnął
do mnie rece, a ja sie przytuliłam i przytulałam się tak przez długi czas,
coraz mocniej, coraz bardziej szczęsliwa i wtedy się obudziałam i zaczełam
płakać….
tak bardzo chciałabym się przytulic do kogos bliskiego…
31 sierpnia 2013
Zastanawiam się dlaczego to tak jest, że jak jest fajnie to
„nie ma o czym opowiadać”, a jak jest źle to wtedy mozna opowieść snuc
godzinami. A własnie wrócił od D, zadowolony, ale właśnie „nie ma o czym
opowiadac”.
31 sierpnia 2013
I think I’ll sit on my ass and feel sorry for myself…