Rozdział dziesiąty „W mojej głowie - moje myśli”
- Trzydzieści sześć i sześć! – oznajmił z dumą
pielęgniarce pokazując termometr i szczerząc zęby w uśmiechu.
- Dobrze –
siostra Anna wysiliła się na blady uśmiech i niewzruszenie podała mu pojemnik z
lekami. – Jeszcze ostatnia dawka.
- Uch, no wiem. – Filip posłusznie połknął antybiotyk.
Dobrze wiedział, ze wcale go nie potrzebuje, ale lekarze zawsze wiedzą lepiej.
On miał swoją teorię. Tej gorączki nabawił się po
rozmowie z Sarą. Przesiedzieli na fotelach ze dwie godziny, opowiedziała mu
całe swoje życie od momentu, kiedy próbowała się zabić, a w zasadzie nawet
opowiedziała mu też dużo z tego co było przedtem, tylko że on oczywiście już to
wcześniej wiedział. Ale nie zdradził się z niczym, spokojnie wysłuchiwał o
ojcu, matce, bracie, jej nałogu i nawet słowem nie zająknął się, że jej życie
to fikcja stworzona przez jego żonę – potwora.
Zresztą – co to właściwie jest fikcja? To filozoficzne
pytanie wciąż go ostatnio nawiedzało.
A Sara była szczęśliwa. Rodzina zastępcza okazała się
fantastyczna – to właśnie ta kobieta, która z nią była i jej mąż. Wspólnie
walczyli o wyjście Sary z narkomanii, wspomagali ją, kiedy była w ośrodku,
zabrali do siebie kiedy tylko się dało, pomagali w nauce, wspierali. Przez to
wszystko miała problemy z sercem, więc do ich obowiązków należały też stałe
kontrole w szpitalu – teraz właśnie byli na takiej. Dopiero słuchając jej
opowiadania i zachwytów nad tym, że w przyszłym roku zamierza spróbować podjąć
studia, Filip uświadomił sobie ile czasu już tu spędził. To była okropna myśl.
Ale z drugiej strony – spotkanie było wspaniałe. Wzmocniło w nim nadzieję, że
może mieć normalne życie. Że może sam o sobie decydować. W końcu przecież Sara
właśnie to robiła.
* * *
- Cały ten pana plan wygląda bardzo rozsądnie –
powiedział siwy lekarz w środku. Filip nigdy przedtem go nie widział. – Czy ma
Pan wszystkie potrzebne adresy i telefony w razie gdyby potrzebował pan pomocy?
- Tak – odpowiedział Filip. Wyglądało na to, że
rozmowa powoli dobiega końca. Komisja była usatysfakcjonowana wynikami badań,
planami życiowymi, tym co już zrobił,
żeby wrócić do normalnego funkcjonowania. Za chwilę, dosłownie za chwilę go
stąd wypuszczą. Wtedy pójdzie na swoją starą ulicę i zobaczy, czy Gośka nadal
tam mieszka i pisze ludziom ich tragiczne życia. Dopiero wtedy upewni się, że
ona już nie ma nad nim władzy, że zajęła się kimś innym.
- A jaka będzie pierwsza rzecz, którą pan zrobi po
wyjściu ze szpitala? – zapytał ordynator.
- Pójdę do swojego starego domu – odpowiedział Filip
płynąc na fali swych wewnętrznych myśli.
Lekarze wymienili spojrzenia.
- Po co?
Filip wrócił z księżyca. Błąd. To nie była odpowiedź,
której się spodziewali. I to nie była odpowiedź, której Filip chciał udzielić.
- Chcę się zobaczyć z moją żoną – odpowiedział
zmartwiałymi wargami. To też nie było to, co chciał powiedzieć. Z przerażeniem
zdał sobie sprawę, że mówi coś, o czym wie, że nie powinien. Zupełnie jakby
przemawiała za niego inna osoba. Zrobiło mu się ciemno przed oczyma. Gośka… Był
przekonany, że oto wróciła do jego książki i próbuje układać jego losy.
- Pana żona nie żyje – głos lekarza dobiegł go jakby z
zaświatów.
Filip z całej siły wbił sobie paznokcie w dłoń i
skupił się na tym co widzi, słyszy i czuje. Lekarze. Siedzą. Mówią do niego.
Tamten chrząknął. Ten po lewo się wierci. Za oknem świeci słońce. Mam na sobie
koszulkę w paski. Klapek zsunął mi się ze stopy. Pomacham nią. A teraz otworzę
usta i powiem „wiem”.
- Wiem.
Odchrząknął.
- Miałem na myśli raczej spotkanie duchowe. Moja
babcia twierdziła, że ludzie, którzy zginęli tragicznie, zostawiają część
swojej duszy w tym miejscu.
Przesunął się do przodu na krześle. Założył klapek na
stopę.
- Wiem, że jej tam nie ma. Ale mimo to chciałbym tam
iść. Tak jak się idzie na cmentarz „zobaczyć się” ze swoimi bliskimi.
Ukrył na chwilę twarz w dłoniach, przetarł nimi oczy.
- Bardzo ją kochałem – powiedział i poczuł, że to
akurat była prawda. Choć kochał tą piwnooką, a nie zielonooką, więc może pół
prawdy. – Zapaliłbym znicz, może położył małą wiązankę, gdyby się dało. Nie
wiem przecież, co tam teraz jest.
Ordynator pokiwał głową.
- Chyba będzie pan mógł to zrealizować. Dużo się tam
nie mogło zmienić, to w końcu dzielnica domków jednorodzinnych.
Lekarze popatrzyli na siebie a potem jego własny
lekarz oznajmił mu, że może wrócić do pokoju, bo oni muszą tu jeszcze wypełnić
parę dokumentów. To zabrzmiało tak,
jakby decyzja już zapadła. Zastanawiając się, czy nie spaprał wszystkiego dwoma
zdaniami, Filip ruszył do swojego pokoju. W połowie korytarza zaczął się
uśmiechać do siebie. Nawet jeśli spaprał to tym razem i jeszcze tu posiedzi –
odniósł dziś niewątpliwy sukces: wyrzucił Gośkę ze swojej głowy i sam zrobił
coś odnośnie swojego życia. Wyglądało na to, że jest to możliwe.
* * *
Słońce świeciło wszystkimi siłami, a przynajmniej tak
je Filip odbierał. Jakby robiło to specjalnie na jego powrót do świata. Wiatr
też się starał, przeganiał chmury z miejsca na miejsce jakby nie był pewien, co
z nimi zrobić. Powietrze pachniało wolnością.
No dobra, i spalinami.
Filip uśmiechnął się do siebie, wciągnął jeszcze raz
powietrze w płuca i ruszył przed siebie.
Po kilku godzinach był już gotowy. Pozałatwiał
wszystkie sprawy, które każdemu innemu człowiekowi wydawałyby się najważniejsze
na świecie, a dla niego były po prostu koniecznym obowiązkiem i teraz był już
gotowy. Na spotkanie z Gośką. Ze swoim dawnym miejscem na ziemi. Ze swoim
dawnym życiem. Albo na spotkanie z czymś całkiem nowym i innym, bo i taka myśl
do siebie dopuszczał. Albo na spotkanie z niczym – to też chodziło mu po
głowie. Gdzieś w głębinach odnalazł też obawę, że może spotkać się dokładnie z
tym, co mówili mu lekarze, więc przyjrzał się i tej myśli. Był gotów nawet na
to, że okaże się, że jednak był psychicznie chory i znajdzie tego żywe (i
martwe) dowody.
Był gotowy.