07.01.2010
Rozdział 4
- Zacznijmy od historii.
Zamek ma w swym życiu trzy okresy: budowa w XIVwieku, przebudowa w XVI wieku i
modernizacja w wieku XX, pod kątem turystów. Położony w dolinie rzeki,
stopniowo rozrastał się, by w końcu zostać ograniczonym fosą. Do tej pory pełni
funkcje mieszkalne. Do zamku wchodzimy po drewnianym moście, przekraczali go
państwo już kilkukrotnie.
Przewodnik zaczął swój
monolog zaraz po tym , jak powitał ich na dziedzińcu zamku. Mimo obaw Julii nic
się nie stało, chociaż na wszelki wypadek unikała wzroku mężczyzny. Czuła się
dobrze, mimo częściowo nieprzespanej nocy. Sen wrócił. Doczołgała się do końca
korytarza i oczywiście była tam krata. Czołgała się całą drogę tyłem, bo nie
mogła się obrócić. Wróciła do wielkiej sali, w której w klatkach na łóżkach
tkwili ludzie. Obudziła się dławiąc się krzykiem, trzęsła się cała, ból tych
uwięzionych istot przeniósł się na nią, bolała ją każda kość, każdy mięsień i
staw. Była zlana potem. Na swoje nieszczęście pamiętała więcej z tego snu.
Pamiętała, że była tam, gdzie nie powinna być. I była tam sama. Pamiętała też
drzwi, wiedziała, że nie powinna była ich otwierać, ale tak jakoś się zdarzyło,
że znalazła się poza nimi.
Weszli do środka. Julia
łowiła jednym uchem tylko pojedyncze zdania przewodnika. Po przebudzeniu nie
chciała już spać. Przeczytała większośc przewodnika, więc nie interesowało jej
słuchanie tych samych informacji. Chciała za to wejść jak najszybciej do
środka, gdzie według przewodnika było masę ciekawych rzeczy.
- A to wewnętrzny
dziedziniec, XIII i XV-wieczne mury, pokryte winoroślą. Ćzyż to nie wspaniałe?
Wejdziemy teraz do sali zwanej „Powitalną”, od której rozpoczniemy zwiedzanie
wnętrza.
Julia zapatrzyła się na
drzwi. Wiedziała, że są oryginalne, z XV wieku. Ale dlaczego stoją oparte o
ścianę na wprost wejścia, a nie służą do zamykania?
- O, to bardzo ciekawa sprawa
- odpowiedział na jej pytanie przewodnik Adam. – Jeszcze 10 lat temu drzwi
tkwiły normalnie w zawiasach. Ale już od około stu lat w kronikach zamkowych
pojawiają się zapiski o strażnikach skarżących się na nocne hałasy, powodowane
przez te drzwi. Nikt nigdy nie widział, żeby drzwi się poruszały i wiadomo, że
są zbyt ciężkie, żeby poruszył je na przykład wiatr. Właściciele zamku nie wierzyli
strażnikom, tak samo zresztą jak późniejszy dyrektor muzeum zamkowego. Ale
siedem lat temu drzwi spadły i omal nie przygniotły przechodzącego mężczyzny.
Był to pracownik zamku, stracił tylko palce u obu stóp, zmiażdżone przez drzwi.
Od tej pory stoją tu, przynajmniej nie hałasują po nocy... – zażartował.
- A co z tym mężczyzną? –
zapytała matka.
- Pracuje tu nadal. W końcu
bez palców u stóp można normalnie żyć. Przejdźmy teraz do Sali Wewnętrznej.
Julia zaczęła podziwiać
zgromadzone tu meble. Ośmiokątny stolik z wkładaną do środka złotą misą,
fotele, portrety, ściany wykładane rzeźbionym drewnem. Sala za salą odkrywały przed nią coraz to
nowe skarby. Zegar stojący, pozłacany, dębowa boazeria, gobelin długi na całą
ścianę pokazujący miesiące i pory roku, kominek, w którym palił się prawdziwy
ogień, specjalne buty dla kierujących wielokonnymi powozami, a potem.....
biblioteka!
- Marta, zobacz! – według
swego postanowienia z wczoraj Julia zaczęła walczyć o posiadanie prawdziwej
siostry. – Popatrz, czy wiesz, że te biblioteczki zostały wykonane z drewna
sprowadzanego z Ameryki, które jest twardsze od hebanu i tak zbite, że tonie w
wodzie? A spójrz na ten stolik, nazywa się bębnowy, śmiesznie, prawda?
- Ja bym go nazwała
szufladnikiem, ma wszędzie dookoła szuflady. – Marta zdawała się być zadowolona
z zainteresowania, które okazywała jej
siostra. – Chciałabyś pewnie mieć te wszystkie książki, co?
- Pewnie, chociaż część
czytałam. O, zobacz, tu stoi cały Szekspir, znam go przecież bardzo dobrze, ale
jak te książki różnią się od moich, są takie piękne. One pamiętają tyle różnych
wydarzeń, mogłyby nam sporo opowiedzieć.
- O, na pewno. – odezwał się
za ich plecami jakiś głos.
Siostry odwróciły się.
Kobieta uśmiechała się do nich.
- Ja też lubię książki.
Wyczytałam wczoraj w przewodniku, że w zamku jest podobno książka, która pisze
się sama. Jest to jakby spis wszystkiego, co się tu dzieje, nawet liczba
turystów z danego dnia jest tu zapisana. – Kobieta puściła do nich oko. – Ale
to pewnie tylko plotka, tak jak to, że zamek z roku na rok się powiększa. O
milimetry, ale podobno był ktoś, kto to zauważył i zmierzył. No, ale ja muszę
już iść. Przede mną jeszcze wiele sal. Miłego zwiedzania panienkom.
- Dziękujemy. – Julia i Marta
spojrzały na siebie, a potem obejrzały się jeszcze raz za odchodzącą kobietą.
Julia poczuła, że robi się
jej zimno. Kobieta szła nie dotykając stopami podłogi. Przesuwała się kilka
centymetrów nad powierzchnią. Nawet nie poruszała stopami, po prostu płynęła w
powietrzu. Julia spojrzała na Martę, ale siostra już patrzyła na coś innego.
- Boże, znów miałam
halucynacje. – pomyślała. – nie widziałaś nic dziwnego w tej kobiecie? –
zapytała siostrę.
- Nie, dlaczego?
- Tak po prostu. Była
jakaś.... – Julia nie znalazła odpowiedniego słowa.
-Nie, naprawdę nie
zauważyłam. Chodźmy dalej, zimno w tej bibliotece.
Przeszły do „pokoju
porannego”, gdzie Julia zapiszczała z zachwytu na widok przepięknego, starego
kołowrotka. Kiedy obejrzały też dokładnie modlitewniki i mszały w „pokoju
modlitewnym”, Marta zainteresowała się, gdzie są rodzice.
- Nie powinni nas tak
zostawiać, nie uważasz?
- Bo ja wiem... może mają do
Ciebie wystarczająco dużo zaufania, wiedzą, że w razie czego uratujesz mi
życie.
Marta ryknęła śmiechem.
- Chyba jeszcze nigdy nie
widziałam jej takiej roześmianej. – pomyślała Julia i uśmiechnęła się do
siostry całym sercem.
- Lepiej chodźmy dalej. –
powiedziała wreszcie Marta, gdy przestała rechotać i niespodziewanie wzięła
Julię za rękę.
Obejrzały dwie kolejne
sypialnie. Obie z zachwytem wpatrywały się w ubrania wywieszone w gablotach i
porównywały je z ubraniami na portretach. Łoże z baldachimem wywołało kolejne
ataki śmiechu.
- Ty, zobacz, oni jacyś
krótcy byli! – wykrztusiła Marta wśród chichotów.
- Za to jacy musieli być
grubi! Takie szerokie łóżko dla jednej osoby! – odpowiedziała Julia.
- Ale żyrandole są okropne!
- No co ty, to prawdziwe
srebro! – obruszyła się Julia.
- Wyglądają jak koła od wozu
oblepione sreberkiem od czekolady.
Tym razem Julia buchnęła
śmiechem. Porównanie było trafne, teraz rzeczywiście widziała podobieństwo.
Weszły do kolejnej sali.
Drewno zastąpił kamień, surowe ściany nie były niczym ozdobione; przez skromne,
mało kolorowe witraże wpadało trochę światła; okna były otoczone
ciemno-czerwonymi zasłonami.
- Zbrojownia. – wyszeptała
Marta.
- Dlaczego szepczesz? –
odszepnęła Julia.
- Nie wiem...
- Bardzo słusznie, że
zachowujecie ciszę w tym miejscu, dziewczęta. – usłyszały gdzieś z boku męski
szept i obie drgnęły.
Mężczyzna był wysoki i dość
tęgi, ubrany cały na czarno, przez rękę miał przewieszony jakiś czarny płaszcz.
Nie wzbudzał zaufania, ale też nie wystraszył ich zbytnio.
- Tu była kiedyś jedna z
wielu zamkowych cel, - wyszeptał mężczyzna. – Trzymano tu więźniów z różnych
powodów, część z nich zmarła. A jeśli któryś nie umierał, to mu dyskretnie
pomagano. Te mury wypiły wiele krwi... a teraz... zbrojownia... – mężczyzna
pokręcił głową i poszedł w kierunku drzwi.
Julia poczuła, że teraz już
na pewno zemdleje. Z szyi mężczyzny po lewej stronie, tuż nad kołnierzem,
tryskała krew. Odwrócił się dość szybko, ale nawet gdyby Julia chciała
przekonać samą siebie, że nie widzi tego, co widzi, to miała niestety jeszcze
jeden dowód: mężczyzna był tak nasiąknięty własną krwią, że idąc wyciskał ją z
butów i zostawiał na podłodze krwawe odciski stóp.
- Nie mogę zemdleć, nie
mogę... Marta nie da sobie rady, rodzice na nią nawrzeszczą, a jest już tak
dobrze... – Julia skupiła się maksymalnie, pomyślała o drzewach i wietrze i
książkach, które widziała w bibliotece. Mdłości, zawroty głowy i bicie serca
ustąpiły.
Popatrzyły na siebie.
- Coraz dziwniejszych ludzi
tu spotykamy – powiedziała Marta zmienionym głosem.
- Chodźmy stąd – zgodziła się
Julia. – Uff, Marta jest taka taktowna, nie zrobiła rabanu, mimo że widać, jak
bardzo zdenerwowała się tym, co się ze mną działo.
Klatką schodową zeszły
najpierw w dół, a potem znów wspięły się kilkoma schodami w górę.
Przed nimi stały dwie
tabliczki: „Do podziemi” i „Do ogrodów”, wskazujące w dwie różne strony
korytarza. Na końcu każdego korytarza stał mały, podekscytowany tłumek.
- No? – zaczęła Marta. –
Drogi na wprost nie ma.
- Widzę – mruknęła Julia. –
Widzisz gdzieś rodziców?
- Nie – odpowiedziała Marta.
– Najwyraźniej mieli nas chwilowo dosyć, bo przecież chyba ich nikt nie porwał.
- To mało prawdopodobne –
zgodziła się Julia. – Bo i niby po co? Dla okupu? Wszystkie pieniądze są we
mnie.
Marta popatrzyła na siostrę.
- Nie wiedziałam, że umiesz z
tego żartować.- powiedziała poważnie.
- W ogóle mało o sobie wiemy.
Ale możemy to jeszcze zmienić.
- Jesteś pewna, że chciałabyś
tego? – zapytała Marta.
- Tak. – powiedziała po
prostu Julia. – A ty?
- Zawsze chciałam mieć
prawdziwą siostrę. Ale ....
- Wiem. Ale zostawmy to co
było i zajmijmy się tym, co zrobimy w przyszłości, ok.?
- Ok.! – Marta wyciągnęła
rękę. Julia podała jej swoją i nagle, zupełnie niespodziewanie objęły się i
uściskały.
- Hej, dziewczyny! –
usłyszały wołanie. – Idziecie z nami do podziemi? Chodźcie, właśnie ruszamy. –
zachęcał przewodnik.
Wciąż trzymając się za ręce,
skręciły w lewo i zaczęły schodzić za niewielką grupą po schodach za wielkimi
drzwiami z tabliczką „Podziemia”.
- Gdzie są?
- Właśnie dołączyły do grupy
idącej do podziemi.
- Bez problemu?
- Zupełnie.
- Ile osób idzie z nimi?
- Około 15.
- To w sam raz.
- Tak. Na pewno wszystko
pójdzie według planu.
- Mam taką nadzieję.