Rozdział dziewiąty „Szpital na peryferiach”
Drzwi cicho trzasnęły i Filip otworzył oczy. I tak już
nie spał, bo „Jelonek”, jak wszyscy na niego mówili, od pół godziny już wydawał
z siebie porykiwania. Pielęgniarka pojawiła się przy jego łóżku i podała mu
lekarstwa w kieliszku. Połknął, popijając wodą i zademonstrował pustą jamę
ustną. Wszystko z całkowitym spokojem.
Był tu już na tyle długo, że po pierwsze stracił
rachubę czasu, a po drugie dobrze już wiedział, że opór nic nie da, najwyżej
przywiążą cię do łóżka i przy pomocy olbrzyma Staśka w przykrótkim fartuchu i
tak wbiją do gardła wszystko, co ci przysługuje. Popełnił ten błąd tylko raz i
szybko się nauczył, że mówienie, że jest się zdrowym przynosi niepożądane
skutki: mniej swobody i więcej lekarstw, a na dłuższą metę – tak podejrzewał –
również wydłużenie pobytu w tym sanatorium. Nie to, żeby mu to ostatnie
specjalnie przeszkadzało. W końcu dobrze wiedział, że nie ma do czego wracać.
Gośka zakończyła jego książkę. Tak mu powiedziała.
Ciekaw był, jakie było ostatnie zdanie. Jakoś tak ładnie mu pasowało „Drzwi
szpitala zamknęły się za nim na zawsze”. Zastanawiał się, co to właściwie
znaczy „na zawsze”. Czy jeśli ona już nie pisze tej książki, to jego „na
zawsze” oznacza faktycznie „na zawsze”? Czy tylko do jego śmierci? Czy umiera
się w świecie, który już się zakończył? A może jeśli skończyła książkę, to
teraz już jego losy nie są od niej zależne?
Ta ostatnia myśl tak mocno go nagle uderzyła, że
usiadł gwałtownie na łóżku. Za gwałtownie. Stasiek i siostra Emilia natychmiast
się przy nim zmaterializowali. Złapał się za żołądek i upozorował solidne
beknięcie.
- Przepraszam – uśmiechnął się. Przyszła mu do głowy
szalona myśl. – To od tego ciągłego leżenia. Myśli siostra, że jakbym poprosił
lekarza, to pozwoliłby mi wyjść z sali i pochodzić po oddziale?
Przyglądali mu się oboje podejrzliwie, więc wciąż
trzymając się za brzuch, opadł na poduszki, patrząc na nich przyjaźnie.
Postarał się też nie myśleć o tamtym, żeby jakiś błysk w oku go nie zdradził.
- Zapytam – oznajmiła siostra Emilia i oboje ze
Staśkiem odtoczyli się od łóżka Filipa w stronę Kacpra. Tam im trochę zajmie.
Kacper regularnie odmawiał przyjmowania czegokolwiek, bo twierdził, że chcą go
otruć. „Wariactwa” innych pacjentów nie bawiły Filipa w ogóle, zastanawiał się
tylko, ile takich Gosiek jak jego żona musi być na świecie, że dzieje się tyle
zła.
Choć tak w ogóle to starał się o niej nie myśleć… Jego
żona, która tak kochał, okazała się być…. Jakimś wcieleniem zła, diabłem,
obcym, wszystkim na raz. Zdecydowanie wolał o niej nie myśleć. Tu wmawiali mu,
że jest chory. Ale on dobrze pamiętał ten moment, kiedy Gośka zobaczyła dom i
sąsiadów, cały ten świat stworzony przez siebie. I ten moment chwilę później,
kiedy przyznała się do wszystkiego, patrząc na niego zielonymi oczami…
* * *
Spacery po korytarzu były wspaniałe, a najlepsze w
nich było to, że z jednej strony korytarz kończył się szklanymi drzwiami, które
prowadziły do dalszej części szpitala. To nic, że drzwi były podwójne,
zamknięte i nie można było wyjść dalej. Przynajmniej na razie to Filipowi nie
przeszkadzało, bo na razie wystarczało mu, że mógł się przy nich zatrzymać i
popatrzeć przez chwilę na normalny świat. Kręcili się tam pacjenci, lekarze,
pielęgniarki, sprzątaczki – całkiem jak po tej stronie, ale nie było w nich
tego zamknięcia, którego doświadczało się po tej stronie drzwi. No i jeszcze
jedno – tam czasem przemknął się jakiś zabłąkany odwiedzający, bo generalnie
wejście było chyba od innej strony i ci, którzy się tu pojawiali rozglądali się
niepewnie i pytali o drogę pierwszą napotkaną osobę. Czasem nawet zamierzali
się w kierunku Filipa, ale napis na drzwiach skutecznie ich odstraszał. Filip próbował
ich zachęcić, a to uśmiechał się przyjaźnie, a to znów robił poważna minę,
kiedyś nawet pomachał do jakiejś paniusi. W życiu nie powiedziałby, że tak
gruba osoba może tak szybko uciekać.
Nie mógł za długo zatrzymywać się przy tych drzwiach.
Siostra Emilia, która najwyraźniej zaczynała uważać, że leczenie skutkuje,
powiedziała mu raz, żeby się tak nie wpatrywał w te drzwi, bo jego czas jeszcze
nie nadszedł. „A nadejdzie?” – zapytał wtedy na fali entuzjazmu. Uśmiechnęła
się tylko i odeszła, ale połączył to z długim badaniem następnego dnia i
zmniejszeniem dawki leków. Dzięki temu mógł jeszcze lepiej myśleć, a to było mu
potrzebne. Siedział tu już tak długo, że coraz częściej przychodziło mu na
myśl, że Gośka naprawdę z nim skończyła, a raczej z jego książką. Nikt nie
chciałby czytać czegoś tak nudnego jak opis jego pobytu w szpitalu, więc
prawdopodobnie napisała to ostatnie zdanie i … No właśnie. I co dalej? Sądząc
po tym, że coraz lepiej mu się żyło i były szanse na jego „wyleczenie” – może
jego dalszy los zależy od niego samego. To były te myśli, które przychodziły,
kiedy stał pod drzwiami i parzył na normalnych ludzi. Kiedy dochodził do
drugiego końca korytarza, do drzwi, za którymi był oddział przypadków
beznadziejnych, jak ich nazywał, przychodziły całkiem inne myśli. Że będzie tu
do końca swojego życia, do końca świata, do końca wieczności. Była jeszcze
trzecia opcja, która pojawiła mu się wczoraj po raz pierwszy, kiedy wyglądał
przez zakratowane okno. Że cały jego pobyt w szpitalu Gośka skwituje jednym
zdaniem „Wyszedł po ….. (tu wstawić liczbę) latach” i zacznie pisać jego dalszy ciąg, będzie go
pisała dalej, nigdy nie będzie sam o sobie decydował, zawsze będzie jak za tymi
kratami. Nie podobała mu się ta myśl… bał się jej. I bał się Gośki, tej
zielonookiej piszącej Gośki…
* * *
Był wtorek. Filip zjadł śniadanie, poczytał trochę, a
potem postanowił odbyć swój codzienny poranny spacer. Nie były już te spacery
tak atrakcyjne, jak kiedyś, ale bardzo starał się wypełnić sobie dobrze czas,
ten ostatni czas przed wyjściem stąd. W zeszłym tygodniu było kolejne badanie,
kolejna rozmowa, każda z nich robiła się coraz bardziej normalna, jak to
określał w myślach. Odstawili mu wszystkie leki, powiedzieli, że jego załamanie
spowodowane stresem już przeszło. Teraz miał jeszcze zostać na obserwacji. Z
dużą obawą zapytał jak długo, ale tylko uśmiechnęli się i powiedzieli, że to
właściwie zależy od niego. Od tego, jak szybko przyzwyczai się do tej myśli, że
wychodzi i jak szybko będzie miał plan, co dalej zrobi ze swoim życiem. Całe
szczęście, że to był koniec rozmowy, bo inaczej mogłoby wszystko wrócić do
początku. Z jednej strony Filip był szczęśliwy słysząc, że wszystko zależy od
niego, z drugiej ogarnął go paniczny strach, co tak naprawdę zrobi ze sobą jak
wyjdzie.
Jak wyjdzie… Historia, którą przeżył, była zupełnie
inna od tej, którą poskładał z kolejnych terapii, rozmów z psychiatrami itd. W
skrócie wyglądało na to, że nie ma niczego – żony (zginęła w wybuchu gazu),
domu (patrz wyżej) i pracy (zakład padł po samobójstwie szefa). Nie wiedział,
ile z tego wmówili mu lekarze, ile zmyślił on sam, co z tego było już jego
własnym losem, a co jeszcze napisała Gośka. Wiedział, że jest mu z tym
wygodnie, bo zaczyna od nowa, jakkolwiek bardzo jest to przerażające, no i
oczywiście to bardzo dobrze tłumaczyło jego załamanie psychiczne. Każdy by się
załamał w takiej sytuacji.
Filip zeskoczył z łóżka i przeciągnął się.
- Spacer? – zapytał Bartek. Siedział tu za próbę
samobójczą – rzuciła go dziewczyna. Też był już na wylocie i często przegadali
długie godziny ze sobą, siedząc na fotelach w sali odwiedzin.
- Uhm – odpowiedział. – Muszę pomyśleć.
- Niech ci się mózg nie przepracuje, wiesz, że to
niezdrowo – zażartował Bartek i wrócił do swojej książki. To było w nim fajne –
wykorzystywał każdy moment, żeby pogadać, ale umiał dać człowiekowi przestrzeń.
Żeby nie to, że lekarze stanowczo odradzali utrzymywanie znajomości szpitalnych
w świecie zewnętrznym, chętnie by się z nim zaprzyjaźnił. Ale oboje wiedzieli,
że to nie jest dobry pomysł.
Filip szedł korytarzem rozglądając się jak zwykle przy
pierwszej rundzie. Doszedł do drzwi wejściowych. W odróżnieniu od poprzedniego
oddziału te nie były zamykane i były tylko pojedyncze. Że był to psychiatryk
świadczyła tylko obecność pilnującego w kanciapie obok i napis na drzwiach.
Uśmiechnął się do pijącego herbatę młodego, nowego pielęgniarza i przeniósł
wzrok na korytarz za drzwiami.
I wtedy ją zobaczył.
Sara.
Poznał od razu, choć zmieniła się bardzo. Nie wyglądała
już jak szkielet, miała rumieńce, była ubrana w normalne ciuchy, nawet jej
włosy zmieniły kolor. I nie była sama, obok niej szła jakaś kobieta, może koło
czterdziestki, zadbana, uśmiechnięta, od czasu do czasu głaskała Sarę po
ramieniu.
Filip nie mógł oderwać od niej oczu.
Żyje. Wygląda na szczęśliwą.
Gośka miała zamiar zakończyć tę historię i pisać drugi
tom o innej rodzinie.
A dziewczyna żyje i wygląda na szczęśliwą.
Czy to znaczy, że się uwolniła?
Filip patrzył na nią tak intensywnie, że odwróciła
głowę w jego stronę. Znieruchomiała na moment i Filip przestraszył się, że jest
dla niej jakimś duchem z przeszłości, o której zapomniała. Ale oto twarz
dziewczyny rozjaśniła się w uśmiechu, pomachała mu, powiedziała coś do
towarzyszącej jej kobiety i zaczęła iść w jego stronę.