14.08. 2010
Rozdział 8
Powoli, wciąż opanowując
jeszcze ataki strachu, Julia posuwała się do przodu. Kolana i łokcie bolały już
od ciągłego opierania się na nich. I była głodna. Miała na sobie swoją lekką
kurteczkę, w kieszeniach na pewno były cukierki i jakieś batony, a w
wewnętrznej powinna być paczka herbatników. Postanowiła poczołgać się jeszcze
chwilę, a potem na poważnie pomyśleć o jedzeniu.
Cały czas dręczyły ją różne
pytania, z których najważniejsze było to, co się stało z Martą. Poza tym ta
cała rozmowa przyprawiała ją o mdłości i panikę. Jeśli wszystko było
zaplanowane, to dlaczego teraz pozwalali jej chodzić po tunelach i w ogóle nie
interesowali się nią, tak jakby im na niej przestało zależeć jak już znalazła
się w zamku.
A może jednak ktoś ja goni?
Zatrzymała się nadsłuchując.
Cisza.
Ani jednego dźwięku.
Najmniejszego szelestu.
Wstrzymała oddech, żeby jej
nie rozpraszał.
Aż za cicho.
Ta myśl poraziła ją. W takim
starym zamku muszą być przecież myszy, szczury, nietoperze. Coś powinno
trzeszczeć, skrzypieć, pohukiwać. Dlaczego tu nic się nie dzieje?
Ta myśl wywołała następną.
Tyle czasu się już czołga, a nie zobaczyła jeszcze ani jednego pająka, ani
jednej muchy, czy innego robaka. Coś tutaj było nie tak. Bardzo nie tak.
Poczołgała się chwilę, a
potem nabrała powietrza i gwałtownie zatrzymała się w kompletnym bezruchu.
Nadal całkowita cisza. Gdyby
ktokolwiek podążał za nią, nie zdążyłby się zatrzymać tak, by nie było go
słychać.
Nikt za nią nie szedł. Bo z
tunelu nie było wyjścia.
Pomyślawszy tak, Julia
zaczęła płakać. Położyła się na podłodze, podkurczyła nogi pod siebie i otuliła
głowę ramionami. Wszystkie wydarzenia ostatniego dnia (dni? ile już czasu
minęło?) przelatywały jej przez głowę.
Ten przewodnik. Te dziwne
osoby, które spotykały z Martą. Te zatrzaśnięte drzwi i brak światła. Wreszcie
ta podsłuchana rozmowa. No i całkowity brak jakichkolwiek odgłosów,
jakiegokolwiek życia.
Płakała tak długo, aż w końcu
usnęła. Kiedy się obudziła przez moment nie wiedziała gdzie jest i próbując
wstać, po raz kolejny uderzyła głowa w sufit.
-
Auć
– krzyknęła.
Głos odbił się od ścian
tunelu i wrócił do niej.
Mimo wszystko czuła się jakaś
silniejsza. Sen widocznie pomógł. A może jest noc i dlatego usnęła? To może
dobrze byłoby jeszcze się zdrzemnąć?
W tym momencie Julia
przypomniała sobie swój sen z poprzedniego razu, kiedy spała w tunelu. I
skojarzyła go z podsłuchaną rozmową.
-
To
przecież niemożliwe.... - wyszeptała. - Przecież nie może mi się śnić coś, co
dopiero będzie. Poza tym to zbyt okropne.
-
Ale
ci ludzie naprawdę mówili o podłączaniu do czegoś tych turystów.
-
Ale
do czego?
-
I
o jakimś wchłanianiu...
-
I
o jakichś ludziach wpuszczonych specjalnie do tunelu...
-
I
pieniądzach za jakieś dwie...
-
O,
Boże! Pamiętam, jaki był ostatni moment tego mojego snu! Odwróciłam głowę, żeby
nie patrzeć na jakiegoś grubego chłopca z rurkami w brzuchu i zobaczyłam
przypiętą do ściany Martę!
-
To
niemożliwe! Ten gruby chłopiec miał twarz tego, który szedł przed nami do
podziemi!
Ten wewnętrzny dialog z samą
sobą, a zwłaszcza to, co się jej przypomniało, zupełnie odpędziło od niej
ochotę do spania. Na szczęście jednak dla samej siebie, Julia nie załamała się
tymi myślami. Zamiast znów popaść w rozpacz, postanowiła działać.
Najpierw zrobiła szybki
przegląd kieszeni. Znalazła chusteczki odświeżające, dwa batony, herbatniki,
cukierki, chusteczki higieniczne luzem, zapałki!!! (4 w pudełku, ale zawsze to
coś), drobne pieniądze, kawałek papieru, gumę do żucia. Acha, jest też
scyzoryk. No proszę, pełne wyposażenie.
Julia poukładała wszystko w
kieszeniach, żeby zaprowadzić porządek. Potem przetarła twarz i ręce mokrą
chusteczką. Na śniadanie zdecydowała się na batona. Jeśli to była pora
śniadania.
A potem stwierdziła, że
straszliwie chce sie jej sikać. Spędziła ładnych parę minut na obmyślaniu
taktyki załatwienia tej potrzeby. Cóż, na ubikację widoków nie było. Kucnąć się
nie dało. Nie chciała nasikać pod siebie i potem się w tym czołgać. Brrr.
Stwierdziła, że najpierw się rozbierze, a potem uniesie na łokciach i kolanach
i postara się nie pryskać. Hmmm.... a co potem? Położyć się w tym?
-
Nie.
- powiedziała sama do siebie. - Dam przecież radę się posunąć do przodu i
dopiero opaść.
-
A
jeśli tunel się pochyla? - niepostrzeżenie Julia znów zaczęła dialog z samą
sobą.
-
Zapałki.
Zapalimy jedną i zobaczymy, co się dzieje.
-
Szkoda
zapałki.
-
Czołgać
się w siuśkach też szkoda. A poza tym może się coś więcej zobaczy.
Szybko ściągnęła spodnie i
majtki, naszykowała zapałki, uniosła się i z ulgą puściła strumień moczu.
Dobrze, że w porę zorientowała się, że brzuch jest zagrożony i zrobiła „koci
grzbiet”. Cały plan byłby na nic.
Kiedy zapaliła zapałkę,
zobaczyła, że środkiem tunelu, w stronę, z której przyszła, płynie mała rzeka.
OK. A teraz spojrzenie przed siebie.
Ściany.
Wąskie.
Zapałka zgasła.
Julia wyrzuciła ją, ubrała
się i od nowa podjęła swoją wędrówkę.
Poczołgała się może jeszcze z
pięć minut, kiedy wydało jej się, że ciemność nie jest już taka gęsta.
Zatrzymała się.
Tak, powiew był zdecydowanie
silniejszy. Podniosła rękę i przysunęła ją do twarzy. Tak, widziała swoja dłoń!
Przyspieszyła czołganie.
Ciemność rozjaśniała się
powoli. Świeże powietrze odurzało. Widziała nawet ściany i podłogę. Ale
dlaczego nie ma słońca?
-
Bo
jest noc, głupia babo. - powiedziała sama do siebie na głos i w tym momencie
dotarła do końca korytarza.
Na końcu korytarza oczywiście
tkwiła solidna, żelazna krata.
A na niebie nie było nawet
gwiazd.
-
I
jak?
-
Dużo
lepiej. Musicie bardziej uważać, żeby nie przytrafiały sie takie historie.
-
Naprawdę
nie chcieliśmy. To przez tą wycieczkę policyjną.
-
Wycieczki
policyjne mnie nie interesują. Jak sobie nie będziecie dawać rady, to wezmę sobie
innych pomocników. O, choćby tę małą, co siedzi w wentylacji. Spryciula. Albo
jej agresywną siostrzyczkę.
-
Siostrzyczki
nie weźmiesz. Już podłączona.
-
Obyś
ty się zaraz nie znalazł na jej miejscu. Za duży już tu urosłeś.
-
Rozumiem
i przepraszam.