Nie noworoczne, takie sobie w połowie roku.
Otóż postanowiłam, że umrę sobie na raka.
Ludzie maja różne postanowienia, ja mam takie.
Na dodatek to nie będzie wcale trudne do
zrealizowania, jako że wszyscy w mojej rodzinie umierają na raka, więc geny na
pewno posiadam odpowiednie. Jaki to ma być rak w sumie mi obojętne, wszystkie
się tak samo zaczynają i tak samo kończą. Wiem, widziałam.
Nie mam też zamiaru przechodzić przez te wszystkie
cudowne wynalazki medycyny, co to przez parę miesięcy sprawiają, ze czujesz się
jak trup po to, żeby ci dać kilka kolejnych miesięcy życia z przekonaniem, że
co ma być to i tak będzie. Żadnych poparzeń naświetlaniem, żadnego wypadania
włosów po chemioterapii. Ewentualnie mogę się zgodzić na wycięcie czegoś, jeśli
to nie będzie zbyt ryzykowne i długotrwałe.
Co do czasu kiedy ma to nastąpić, to poprosiłabym
jeszcze o kilka lat jeśli to możliwe albowiem
mam jeszcze parę rzeczy w planach. Testament musze napisać, o. ;) Śmieję
się, bo nie mam prawie niczego, co mogłabym komuś zapisać, najwyżej mieszkanie.
Ale parę „niematerialnych” spraw do załatwienia mam.
Poza tym chciałabym mieć czas się ze wszystkimi
pożegnać, więc jeśli można to poproszę też z jakimś sensownym wyprzedzeniem.
A potem nie chcę zawodzenia, formułek, balsamowania
zwłok, pomnika, wieńcy itp. Najchętniej tylko mnie w całun i do ziemi w jakimś
miłym miejscu typu rezerwat przyrody, gdzie użyźnię ziemię i drzewa na mnie
jeszcze piękniejsze urosną, a na nich wiewiórki i inne pocieszne stworzenia. Ewentualnie
ktoś może jakiś ładny wiersz przeczytać i można mi puścić jakąś miła muzykę.
No.