19 kwietnia 2011
20.15. nareszcie pojawia się ON, niecierpliwie oczekiwany,
odliczanie nareszcie zakończone. Choć w zasadzie jeszcze się nie pojawia,
najpierw poznajemy bohatera, o którym cała ta opowieść jest. Kukła bez twarzy, w której każdy z nas może
zobaczyć siebie…
Przecież znam „In the
flesh”, przecież wiem, że jak to sama ujęłam „jak zacznie, to nam łby pourywa”,
ale nie spodziewałam się tego. Każde uderzenie rytmu podkreślone wybuchem
białych petard, lecących w różnych kierunkach, dźwięk powala, już koniec , już
nie można oderwać oczu od sceny, już nie można pomyśleć o niczym innym. Roger
śpiewa… głos ten sam, co na płytach, ten sam, co podczas poprzedniego koncertu.
„A więc, pomyślałaś sobie, że może by tak pójść na koncert […] czyż to nie jest
to czego oczekiwałaś?” Niekoniecznie, Roger, ale w tym dobrym znaczeniu… A na
zakończenie nad głowami publiczności przelatuje samolot, uderza w kawałek już
postawionego muru, burzy górną część i wybucha żywym ogniem poza nim. I wszyscy
wiemy co to znaczy.
Chyba przez cały pierwszy utwór nie oddychałam… Łapię
powietrze, ale już słychać płacz dziecka, a na okrągłym ekranie pojawia się
zdjęcie ojca Rogera i informacje o nim, łącznie z datą śmierci w czasie Drugiej
Wojny Światowej. „The thin ice”, w całości ilustrowany zdjęciami ludzkich
tragedii, pojawiają się na ekranie i na kolejnych cegłach w ścianie, jedna
cegła – jedna ludzka tragedia. Potem cała lista nazwisk, powoli przechodząca w
falujące morze krwi przy wprawiających w drganie całe wnętrze dźwiękach
gitar do „Another brick in the wall part
1”. Na ekranie kolejne zdjęcia, podczas gdy na kawałkach ściany nadal drobne fale marszczą powierzchnię
krwistego morza. To pierwszy moment kiedy zaczynam płakać. Od zawsze uwielbiam
„Cienki lód” i te gitary, a ta zalana czerwienia scena dopełniła całości…
Za długo płakać się nie da, trzeba się kryć, bo oto słychać
nadlatujący helikopter, wynurza się powoli, świeci „szperaczem” po
publiczności, a Roger krzyczy „YOU!!! YES, YOU!!!” i pokazuje palcem. Wszyscy
krzyczą, a tu na prawo pojawia się znana wszystkim postać Nauczyciela. Jest
gigantyczny, ma świecące oczy i rózgę w ręce. Porusza się powoli przy „The
happiert days of our lives”.
Zostaje oczywiście na scenie, bo przecież teraz „Another
brick in the wall part 2”. Ale nie jest on jedynym bohaterem tej części, choć
wciąż przyciąga spojrzenia. Na scenie pojawia się teraz jeszcze tłumek dzieci w
podkoszulkach z napisem „Fear builds walls” czyli „Strach buduje ściany”.
Tańczą, śpiewają, a także razem z Rogerem wskazują na Nauczyciela krzycząc do
niego, żeby zostawił dzieciaki w spokoju. Potem podbiegają do niego i spędzają
go ze sceny, przy akompaniamencie wspaniałych solówek gitarowych odgrywanych po
mistrzowsku miedzy innymi przez Snowy White’a. Piosenka płynie dalej, słychać
już nawoływanie „Time to go”, przez scenę przejeżdżają dwa pociągi, jeden
zatrzymuje się na „stacji” jaką jest scena. Wszystko to powoduje, że tak
naprawdę nie widzimy, że mur się powiększył o kolejne cegły…
Teraz Roger ma czas na przywitanie się z publicznością.
Bardzo ładnie mówi po polsku „dobry wieczór”, a potem zaczyna wyjaśniać, na co
mamy zwrócić uwagę w następnym utworze, jakim jest „Mother”. Otóż po pierwsze
będzie grał obie partie gitary, a po drugie będzie śpiewało dwu Rogerów: jeden
na żywo, a drugi z filmu pokazywanego na ekranie, z hali Earl’s Court w
Londynie z 1980 roku, kiedy grali „Ścianę” jako Pink Floyd. Wygląda to pięknie
i publiczność wciąż bije brawo. Ale to nie koniec atrakcji, tylko o pozostałych
Roger nie wspomniał. Oto na ścianie po lewo pojawia się napis w języku polskim,
oprócz wersji angielskiej po prawo. Napis jest odpowiedzią na pytanie „Mother ,
should I trust the government?” i w wersji angielskiej brzmi „No fucking way”.
Polskie tłumaczenie jest równie dobre jak sama odpowiedź. Kolejny świetny napis
to „Big Brother is watching you”, z „B” odręcznie skreślonym i przeprawionym na
„M”. Publika szaleje, a tymczasem zza prawej ściany, która nagle okazuje się
być dużo wyższa i większa niż przed chwilą, ukazuje się wielka Matka.
Gdzieś w górze śpiewają ptaki. „Look mommy, there is no
plane up in the sky”. Ale kiedy właśnie już jest. „Goodbye blue sky” jest
piosenką przejmującą, przynajmniej według mnie, ale animacje wyświetlane teraz
powodują, że znów nie oddycham. Oczywiście lecą bombowce nad miastami,
otwierają luki, aby wyrzucić bomby, ma się wrażenie, że zrzucają je na nas. Ale
zamiast bomb sypią się… krzyże, gwiazdy Dawida, sierp i młot, znaczek
Mercedesa, symbol dolara, półksiężyce …. Nie ma niewinnych! Padają coraz
gęściej i gęściej, aż wszystko znów zalewa krew. To już wstęp do „Empty spaces”
, ilustrowanego animacją znaną wszystkim z filmu „The Wall”. Zmiana dotyczy
tego, że po obu stronach sceny, po wybudowanych już kawałkach ściany wiją się
korzenie dwu roślinek. Kiedy Roger zaczyna śpiewać, oświetlony pojedynczym
punktowcem i pojawiają się obrazy pędzącego muru zdaję sobie sprawę z tego, że
kiedy zahipnotyzowana wpatrywałam się w animacje, ściana właściwie została
doprowadzona prawie do końca. Roger i ekipa są już tylko widoczni przez niedużą
wyrwę, cała reszta sceny to jednolita, wysoka do sufitu ściana…
Ale oto po lewo na ścianie pojawia się obraz kobiety, a
charakterystyczny riff zwiastuje „Young lust”. Ha! Tym razem Ci się nie udało,
Roger! Zapewne wszyscy panowie nie odrywają wzroku od coraz bardziej rozebranej
dziewczyny , ale ja teraz widzę jak powstaje kolejny kawał ściany. To już nie
jest wyrwa, to są już tylko dziury, przez które wygląda cała ekipa. W środkowej
części nie jest jeszcze tak wysoki jak po bokach, ale coraz mniej kontaktu jest
między publicznością a zespołem. Kontaktu wzrokowego mam na myśli, bo czują
wszyscy to samo.
W źrenicach drga szybko pozioma kreska oznaczająca dźwięk.
Ale jakoś nikt nie odpowiada na to co słychać w słuchawce. Zmiana – po prawo
fanka właśnie weszła do apartamentu muzyka. „Wow, what a fabulous room”. Ale
muzyk jest w swoim świecie i „nic już nie jest zabawne”.
Wdech, wydech, wdech wydech. „Don’t leave me now”, … „kiedy
wiesz jak cię potrzebuję… żeby stłuc cię na kwaśne jabłko w sobotnia noc… więc
jak możesz mnie tak traktować?… uciekać?…” Płacze po raz drugi, razem z kobietą
na ekranie. Łzy płyną wkrótce po całej ścianie, od góry do dołu, kolorowymi
strugami, na całej szerokości. A po lewo – „ukochana”, świeci neonowymi ustami.
Na ekranie telewizora, który mamy teraz pokazany już na całej ścianie, ktoś
gada po francusku. Niedługo. Uderzenie w ekran, szyba pęka. Drugi raz. I znów.
Przecież wiedziałam, ze tak będzie, ale i tak podskoczyłam ze strachu…
W ścianie już tylko trzy małe dziury, plus występ na górze..
Ale cóż więcej potrzeba jeśli Roger właśnie śpiewa, że właściwie to niczego nie
potrzebuje, czyli „Another brick in the wall part 3”. Z chaosu linii na ścianie
wyłaniają się obrazy wojny i innych klęsk, które ludzie sami na siebie
ściągnęli, w połączeniu ze słowami i symbolami. Następna trzyminutowa wstawka
instrumentalna to popis działania obrazem. Każda cegła w ścianie zamienia się w
twarz, a jednocześnie widzimy, że ściana się rozsypuje, że te cegły powoli lecą
gdzieś do tyłu. Czyżby było możliwe wyzwolenie się z tego otaczającego kręgu?
Muzyka składa się z motywów wszystkich piosenek, które do tej pory
usłyszeliśmy, więc może jednak? Nie. Nie da rady. Oto iluzja znika i widzimy, że
ściana jest nadal na swoim miejscu, i to w jeszcze lepszym stanie, została w
niej tylko jedna mała dziura, z której pada snop jasnego światła. W niej
ukazuje się Roger i śpiewa „Goodbye, cruel world”.
Przerwa. Ale nie da się zająć niczym innym, spektakl w
zasadzie trwa nadal. Na ścianie zdjęcia ludzi, którzy zginęli. Przewija się ich
cała masa, z krótkimi opisami. Roger poprosił o nie fanów i ci przysyłali mu je
do wykorzystania. Jest też nasz Krzysztof Kamil Baczyński. Dzięki, Roger… Do
tego delikatna, poważna muzyka. Rozpoznałam fragment „Misji” , albo
przynajmniej tak mi się wydawało.
Przerwa nie była długa i oto zza ściany słyszymy „Hey, you”.
Ja oczywiście znów łzy, to ten utwór… Tak, tak, „ściana była za wysoka, jak
widzicie, nieważne jak się starał, nie dał rady się wyrwać”. Krótka iluzja, że
ściana jednak pęka i się otwiera, ale zaraz potem człowiek biegnie i wpada na
nią całym pędem. Wtedy widzimy, że ściana nadal tam jest, całkiem nienaruszona.
Zza niej widać tylko światła, wiem, gdzie jest Roger prowadzony punktowcem, ale
nie widzę nic.
Nawet nie zdążyłam przestać płakać, kiedy zaczęłam od nowa.
„Is there anybody out there?” Punktowce poszukują kogoś poza murem, a dwaj
gitarzyści w dziurze w murze grają ten piękny fragment. Jak tylko kończą – dziura
znika. Można wyjrzeć zza muru, nie można nic więcej.
Po ścianie przelatują teraz obrazy samolotów. Ale oto już po
lewej stronie zapala się światło w „pokoju Rogera” – w murze. Siedzi sobie na
fotelu, ma światło, ma 13 kanałów gówna w telewizji do wyboru, ma swoja małą
czarna książkę ze swoimi wierszami, ma nawet niesamowitą siłę obserwacji i
fortepian, nie wspominając o potrzebie latania. Ale nie ma dokąd polecieć, a
poza tym – kiedy zadzwoni – i tak nikogo nie ma w domu…
Roger wychodzi, kiedy obraz pokazuje wybuchającą bombę, a
my, przy czarno białych migawkach na ścianie słuchamy „Vera”, a potem
przychodzi czas na „Bring the boys back home”. Geniusz Roger śpiewa znane
wszystkim słowa, ale na ekranie pojawiają się jak karaoke zupełnie inne słowa:
„Every gun that is made, every warship launched, every rocket fired, signifies,
in the final sense, a theft from those hungry and not fed, those who are cold
and are not clothed” – Dwight Eisenhower. Jakie obrazy są w tle – chyba nie
musze opisywać.
Roger pyta po raz kolejny „Is there anybody out there?” i
staje samotny pod ścianą. Oczywiście „Comfortably numb” i kolejne moje łzy.
Właściwie dobrze, że nie ma teraz wielkich animacji. Roger na dole, Kipp Lennon
śpiewający partię Gilmoura, na górze, na górze też Dave Kilminster grający
partię gitarową. Teraz dopiero widać jaka ta ściana jest ogromna… jaka mocna…
jaka trwała… chyba dobrze w takim razie być odrętwiałym… Najpiękniejsza solówka gitarowa świata
sprawia, że przechodzą mnie dreszcze. W jej połowie Roger uderza pięściami w
ścianę, która „rozpada się” na milion kawałków na tle zachodzącego słońca. Ale
spadające fragmenty budują ją na nowo, tak samo wysoką i potężną, jest gotowa
kiedy kończy się partia gitarowa, nawet zachód słońca już za nią zniknął…
Przed ściana pojawia się chór, czas na „The show must go
on”. Chór ubrany na czarno z opaskami na ramieniu zapowiadającymi już następny
utwór. Na ścianie zawisły pasy z wiadomym znakiem, ten sam znak na ekranie u
góry, na opaskach na ramionach zespołu, który jakoś nagle znalazł się przed
ścianą. Roger w skórzanym czarnym płaszczu i ciemnych okularach, z opaska na
ramieniu, wita się z zespołem. Zamierzony efekt osiągnięty, boję się go, kiedy
wskazuje palcem „a ten mi się nie podoba, dawać go tu pod ścianę! Jakby to ode
mnie zależało – wszystkich bym was powystrzelał”. Hej, Roger, ktoś wam kiedyś
powiedział, że jak na zespół zastępczy dla Pinka całkiem nieźle gracie?
Publiczność wyciąga w górę skrzyżowane w przedramionach ręce z zaciśniętymi
pięściami. Nad nami unosi się wielka dmuchana świnia pomalowana w symbole,
które przedtem wypadały z samolotu jako bomby podczas „Good bye blue sky”, plus
skrzyżowane młotki i napis „Trust us”. Mam na sobie właśnie taką podkoszulkę,
kupioną tuż przed koncertem. U góry
powiewają sztandary, a Roger na koniec wyciąga karabin maszynowy i zaczyna
strzelać!
Następną piosenkę Roger dedykuje publiczności łódzkiej.
Ładnie wychodzi mu : „Łódź”. Każe nam się dobrze bawić. Szalejemy przy „Run
like hell”, o tak, ten utwór się do tego nadaje! Na ścianie napisy : zysk,
władza, uwierz, ucz się, płać i oczywiście – „lepiej uciekaj.” Znów skrzyżowane
ręce, a obrazy pokazują miasto i słowa rozmowy żołnierzy, którzy mówią, że oto
widzą kogoś z bronią, a dowódca daje im pozwolenie na strzelanie.
Następne jest „Waiting for the warms”, robaki przeplatają
swe czarne ciała między kolumnami ściany, a Roger wrzeszczy przez megafon. Są
też oczywiście słynne maszerujące młotki. Jest to w ogóle fragment mocno
„filmowy”, bo zaraz po króciutkim „Stop” jest „The trial”, w którym przewija
się znana z filmy galeria postaci: sędzia, nauczyciel, matka, żona i postać za
murem. Wszyscy śpiewamy z Rogerem „Crazy, toys in the attic – I am crazy”. Na
mnie ogromne wrażenie robi „obracająca się” ściana pokazująca co jest „po
drugiej stronie”. A na koniec wszyscy krzyczymy „Tear down the wall!” działa!
Ściana wali się z hukiem.
Cały zespół wychodzi przed ruiny ściany i gra akustycznie
„Outside the wall” , a Roger produkuje się na trąbce!!! I bardzo dobrze mu to
wychodzi. Z nieba sypią się na nas drobne czerwone płatki, które po złapaniu
okazują się być krzyżami, gwiazdami Dawida, symbolami Mercedesa … mi się trafił
Shell. Roger dziękuje publiczności a potem przedstawia zespół. Wychodzą potem
jeszcze raz się ukłonić, ale o bisach nie może być mowy – wiadomo. Niestety. Ja
mogłabym zacząć to oglądać od nowa.
Fantastyczne. Nigdy nie myślałam, ze cos przebije koncert
Rogera Watersa z trasy „In the flesh”. Przebiło U2 z koncertem z trasy
360°Tour. Myślałam, że tego nic nie przebije. Roger wrócił na prowadzenie. „The
Wall live 2011” – the best show I have ever seen, great gig not only In the
sky… Stałam w trzecim „rzędzie” ludzi na
płycie, przede mną już tylko Golden Circle, ale uważam, że dla dobrego odbioru animacji, świateł itd.
było to idealne miejsce, a Rogera i spółkę z tej odległości też świetnie widziałam. Niestety, Roger twierdzi,
ze być może to jego ostatnia trasa… oby zmienił zdanie…
Gdyby ktoś chciał sobie zajrzeć (chociaż to nie to samo co
być na koncercie), polecam ten link:
http://www.youtube.com/watch?v=Bo8k3jntQl0&feature;=related
To z Chicago, nie z Polski, ale – w kawałkach – jest to
cały koncert, który jakaś dobra dusza tu wrzuciła i tylko prosi na koniec, żeby
nie używać go w celach handlowych, tylko dzielić się z darmo. Mam nadzieje, że
jakieś inne dobre dusze wrzucą też własne filmiki z Polski wkrótce. A jak
wyjdzie DVD – kupuję natychmiast.
Życzę miłego odbioru. Ja idę usiąść w fotelu i słuchać tego
ponadczasowego arcydzieła, wsłuchiwać się w brzmienie, znajdować siebie w tych
słowach, wspominać koncert. Roger, jesteś wielki…