02.10.2013
Rozdział drugi : „Nowi sąsiedzi”
W nocy spadł pierwszy śnieg. Mimo że spadł cicho,
Filip i tak się obudził i zauważył to. Zawsze tak miał, od dzieciństwa. Pierwszy
śnieg, jeśli spadł w nocy, budził go jak
gdyby tupał i krzyczał mu nad głową. Zawsze wiedział, co go obudziło, podnosił
głowę w kierunku okna i widział pierwszą w roku cieniutką warstwę białego
puchu. Tak samo było i tym razem, ale teraz zauważył jeszcze coś – Gośki nie
było w łóżku. Ani w pokoju.
Spojrzał na zegarek – 6.30. Za pół godziny i tak
wstawałby robić śniadanie. Gośka siadała do pisania regularnie o 8, choć
wieczorem zawsze ostatnio mówiła mu, że niestety, o ile pomysł sam w sobie jest
i nawet jest też szkic całości, pisanie idzie bardzo opornie i najczęściej kończy
się tak, że po całym dniu ma napisane dwie strony, które i tak jej się nie
podobają. To było coś całkiem nowego i Gośka robiła się coraz bardziej
podenerwowana. Filip trochę ją rozumiał. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, że po
prawie pół roku nie miała napisanych chociaż dwu rozdziałów, żeby mu pokazać.
Ziewnął i poszedł zobaczyć, co się właściwie dzieje.
Znalazł Gośkę przy kuchennym oknie, popijała herbatę z
jednego ze swoich ulubionych kubków i patrzyła w przysypany śniegiem ogród.
Kiedy usłyszała jego kroki, odwróciła się i uśmiechnęła do niego.
- Co tam? – zapytał przytulając ją.
- Chyba zaraziłam się od ciebie „chorobą pierwszego
śniegu” – zaśmiała się.
Nie śmiała się tak wesoło od co najmniej kilku
miesięcy. Jej radość natychmiast udzieliła się Filipowi, bo chociaż bardzo
starał się być przy niej pogodny, to część jej zdenerwowania też jemu się
udzielała.
- Wstałam o piątej. Wykasowałam wszystko, co
napisałam, a potem stałam tu i patrzyłam sobie na śnieg. Teraz pójdę się
wykąpać, a potem poroszę cię o moje ulubione śniadanie, dobrze?
- Oczywiście – uśmiechnął się. Bał się zadać pytanie,
które mu chodziło po głowie, ale ona chyba wyczytała mu je w myślach.
- Tak. Myślę, że nastąpił przełom. Czuję się tak, jak
zawsze kiedy mam pisać, lekka, z milionem myśli biegnących w jednym kierunku.
Czas się naprawdę wziąć do pracy.
Kiedy pocałowała go i ruszyła do łazienki, Filip stał
przez chwile nieruchomo, czując jak spokój i zadowolenie zaczyna się rozlewać
też po jego ciele. Kiedy usłyszał jak Gośka na tle szumu lejącej się wody
zaczyna – w jej mniemaniu – śpiewać na cały głos „Private Dancer” fałszując
niemiłosiernie, ruszył robić śniadanie.
* * *
Punktualnie o ósmej w gabinecie Gośki zaczęły zajadle stukać
klawisze. To było jak muzyka. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, jak bardzo
brakowało mu tego rytmu w codziennych zajęciach, jak nieregularne i przerywane
długimi okresami ciszy było pisanie Goski przez ostatnie miesiące. Poczuł się
tak radośnie, że postanowił sobie zrobić święto i nie pracować dziś. Nie miał
niczego bardzo pilnego, z wszystkimi terminami był na bieżąco, wystarczy
sprawdzić, czy nie wpłynęły nowe zlecenia i najwyżej podać klientom termin
wykonania. A potem będzie nasłuchiwać Gosinej muzyki na mózg, palce i
klawiaturę. Może by ciasto upiec?
Po godzinie był gotowy do wyprawy do sklepu. Ciasto
nie było jego mocną stroną, chciał więc kupić jakiś na wpół gotowy produkt,
taki, co to nawet małpa potrafi przyrządzić. Czasem nawet z takiego potrafił
zrobić nienadający się do jedzenia twór, więc na wszelki wypadek zawsze kupował
dwie sztuki. Po ostatniej katastrofie tego typu nie było jednak w domu żadnego
„wspomagacza”.
Na zewnątrz panował lekki mróz, a drobne płatki śniegu
nadal próbowały przykryć sobą jak największy teren. Filip prawie się do nich
uśmiechnął, jakby to one sprawiły, że Goska wreszcie ruszyła. Zresztą kto wie,
może tak było.
Idąc do furtki zauważył poruszenie u nowych sąsiadów.
Postawili dom w rekordowo szybkim tempie, wyrósł jak przysłowiowy grzyb po
deszczu, a potem stał pusty przez dłuższy czas. Pojawiali się tylko ludzie z
meblami, wnosili, wynosili, znów wnosili, znów wynosili. Wyglądało to tak,
jakby ktoś się parę razy wprowadzał i wyprowadzał. Ci ludzie chyba musza być
bardzo niezdecydowani.
Teraz jednak chyba zdecydowali, że nadszedł już ten
czas. Może też ich nastroił pierwszy śnieg. Przyjechali dwoma busami,
załadowanymi po brzegi paczkami, walizkami i kartonami. Teraz kolejna ekipa
wnosiła te rzeczy biegając truchtem między ulicą a wejściem do domu. Przez
szeroko otwarte drzwi widać było kobietę na wózku władczymi gestami pokazującą,
gdzie postawić kolejne pudła. Zaglądając jeszcze głębiej, Filip zobaczył
młodego chłopaka, może ośmioletniego, który zaglądał w już postawione pudła,
szukając czegoś. Ciąg dalszy akcji toczył się przy samochodach, ale Filip nie
chciał być wścibski. Doszedł już, najwolniej jak mógł, do furtki, zamknął ją i
znalazł się na chodniku. Oczywiście mógł zacząć teraz otwierać bramę, garaż itd.,
ale było to bez sensu, przecież nie będzie jechał za róg autem. Zaczął więc
wolno iść wzdłuż ulicy popatrując na sąsiadów.
Przy samochodzie stała nastoletnia dziewczyna, bardzo
szczupła, co było widoczne nawet mimo grubej zimowej kurtki. Apatycznie przyglądała
się wynoszonym z busa pudełkom. Spojrzała na Filipa, kiedy ja mijał. Spojrzenie
miała bez wyrazu, w bladoniebieskich oczach nie było uśmiechu, ciekawości,
niczego. Filip poczuł się dziwnie, jakby on się bardziej cieszył z ich
przeprowadzki, niż dziewczyna. Ale zaraz uświadomił sobie, że on cieszy się z
czegoś innego, a nowi sąsiedzi tylko przypadkiem trafili mu się w tym samym
czasie. A dziewczyna pewnie musiała zostawić szkołę, przyjaciółki i chłopaka,
co się dziwić, że nie tryska radością.
Ich sąsiad, Zbyszek, nie miał takich oporów jak Filip.
Ciepło ubrany, w swoich charakterystycznych pomarańczowych nausznikach, stał
przy furtce oparty o łopatę do śniegu i nawet nie udawał, że coś odśnieża,
tylko przypatrywał się „nowym”. Przywitali się i teraz już obydwaj patrzyli na
wprowadzających się.
Przy drugim samochodzie kręcił się mężczyzna, najwyraźniej
głowa rodziny. Popędzał ekipę, mimo że zwijali się jak w ukropie. Ciągle też
popatrywał na stojących przy sąsiednim domu mężczyzn i na okna sąsiednich
domów, w których pojawiały się kolejne głowy żeńskie, męskie i dziecięce. Filip
pomyślał, że jest tu jak na wsi, wszyscy o wszystkich chcą wszystko wiedzieć.
Wreszcie ostatnia paczka i ostatnia walizka została
wniesiona do domu, za pracownikami poszła dziewczyna taszcząc jakieś
najwyraźniej cenne dla siebie rzeczy, bo nie chciała oddać tej paczki nikomu.
Potknęła się na progu i prawie wywróciła. Obserwujący ja ojciec pokręcił z
niesmakiem głowa, wyciągnął portfel i
wręczył kierowcy jednego z busów kilka banknotów. Samochody odjechały, mężczyzna
odprowadził je wzrokiem, a potem przeniósł ciężkie spojrzenie na stających
niedaleko sąsiadów.
Filip uśmiechnął się, Zbyszek nawet zamachał ręką, ale
mężczyzna nie zareagował. Odwrócił się na pięcie i poszedł do domu. Trzasnęła
furtka, a zaraz potem drzwi.
- Może jest zmęczony przeprowadzką – powiedział
Zbyszek.
- Albo wkurzony, że się im tak przyglądaliśmy – dodał
Filip.
Zbyszek wzruszył ramionami i wyciągnął rękę na
pożegnanie. Filip ruszył do sklepu biegiem. Mimo wszystko zmarzł trochę. Może
by tak karpatkę upiec? To jeszcze budyń.