czwartek, 8 lutego 2018

Luty 2012


1 lutego 2012
„Obudziłam sie później niż zwykle, wstałam z łóżka, w radio była muzyka.”
Koszuli nie zdjęłam i nie tańczyłam, bo szczękałam zębami. 
No dobra, troche podkręcam, aż tak źle nie było – kaloryfery na 3. Jesienią będę kwiczeć jak rachunek przyjdzie.
Nałożyłam serum na swoje zmarszczki potencjalne i istniejące, nasmarowałam włosy odżywką, zrobiłam depilację.
Na śniadanie była kanapka z owczym serem i pomidorkiem z cebulą. Mleko.
Zajrzałam na sześć blogów – małe ruchy.
Chyba teraz poczytam przy herbatce. W radio dalej muzyka.




1 lutego 2012
Zjadłam kiwi na drugie śniadanie.
Poćwiczyłam.
Niby mam wolne, a coś ode mnie chcą w pracy. Nie chce mi się… 
Idę poleżeć w wannie. A potem może wreszcie założę na siebie coś zamiast piżamy i szlafroka.
A może nie. ;p




1 lutego 2012
Zjadłam obiad.
Na razie najedzona.
Chyba mam ochotę obejrzeć Bridget Jones po raz milionowy 



2 lutego 2012
Nie jestem w stanie funkcjonować w takiej temperaturze… :(((



3 lutego 2012
Zimno… Już dosyć…
Kaloryfery poodkręcane, temperatura 20 stopni w ich okolicach. odejść dalej z termometrem się boję. W ubikacji to mam chyba z 15…
Cały czas mi sie chce spać, a jak nie spać to bym jadła.
Na dodatek smutno.
„Też bym chciał pisać takie piękne piosenki o miłości”.
Może napisać?
Ale co właściwie.
A to zebranie, a to cisza, a to news, a to cisza, a to brak odzewu, a to cisza, jak to na huśtawce ładnie. Rzygać się chce.
It’s not the end of the world. Ta, ty wybrałeś. Lepiej mnie nie wkurzaj, bo stracę nawet tą odrobinę lubienia, którą mam. A zresztą co mi tam, niech stracę.
Może napisać?
Tak po prostu i szczerze.
Co mi tam. Coś stracę? Niewiele mam.
A może stracę?
A może nie?
Jak to na własnej huśtawce też ładnie.



3 lutego 2012
Nie napisałam. Tchórz jestem. Tak bezpieczniej.


3 lutego 2012
A może jednak napisać? Ale chyba już nie teraz…
Moja mama wpadła w odwiedziny. Przyniosła w-ztki. Cieplej mi. 
Trochę mi przechodzi „smutek życia i śmierci”. Może dlatego, że wylałam go z siebie w dwu tekstach na bloga.
A ten drugi smutek…
A ten trzeci smutek…
„Czwarty raz, piąty raz, szósty raz..”
Ale mam dziś dzień cytatów. Wypływają ze mnie jak ze źródła na wiosnę.

Wiosna…

3 lutego 2012
Jakby trochę mniej cierpię z zimna. Chyba ten poziom nagrzania kaloryferów jest odpowiedni.
A przed chwila jeszcze zjadłam wileką michę gorącego rosołku. 

4 lutego 2012
Smuteczek numer dwa się lekko pogłębia.
Smuteczek numer trzy buja się na huśtawce.
Trochę mi cieplej.
Coś bym chciała, ale czy ja sama wiem co…
Mam wrażenie, że wszyscy maja mnie serdecznie dosyć. Co bym nie zrobiła – źle.
Może trzeba się trochę schować w mojej skorupce. Powiedzieć „witaj, smutku”.

 4 lutego 2012
„- Kiedy właśnie tak robisz. Tylko nie w stosunku do mnie. I zawsze sie zastanawiałam dlaczego. Czy jestem dla ciebie docentem doktorem habilitowanym dalajlamą seven milion years old i mądrzejszą od papieża, po którą nie można wyciągnąć reki? I jeśli tak, to czy kiedyś wreszcie zobaczysz we mnie po prostu człowieka? A może budzi się w tobie typowy samiec, który nie będzie biegł za czymś, co nie ucieka, mimo że układ miedzy nami jest czymś zupełnie innym niż damsko-męskie układy typu mysz i pułapka? A może po prostu nie lubisz mnie wystarczająco bardzo, w domyśle: lubisz mnie mniej niż tych, do których wyciągasz rękę?
- Jakies wnioski?
- Nie. Jestem tchórzem. Wyciągnełam tylko jeden wniosek, a własciwie przyszedł sam. To na pewno nie jest kwestia twojej osobowości. Więc bądź łaskaw się już więcej tak nie tłumaczyć, bo to mnie skłania do sardonicznych uśmieszków, a od tego robią się zmarszczki. Mam już ich wystarczającą ilość, thank you very much.”

4 lutego 2012
Przecież nic się wsumie nie zmienia.
Oprócz czasem mojej prespektywy.
Bo mi w sumie tak niewiele potrzeba.
Zabrzmiało jak wyrzut? Słusznie. To jest wyrzut. Nie powinien mnie zadowalać byle okruch, byle słowo, byle chwila.
Albo nie powinnam zapominać, że to tylko chwila, słowo, okruch. Że tyle jest.
Patyk.
Lalka.
Nie ten adres. Nie te drzwi. Nie to miejsce, nie ten czas.
Może po prostu nie ta ja.

 5 lutego 2012
Obudziłam się o szóstej. Bez sensu, mam wolne, jest niedziela, a ja takie pobudki. Nawet przed szóstą, bo o szóstej już całkiem na trzeźwo wysłuchałam dzwonienia w kościele.
Potem do nastepnego dzwonienia kotłowałam się pod pierzyną, nad pierzyna i z pierzyną, zastanawiając sie co zrobić z tym dniem. Z tym życiem.
Na następne dzwonienie zebrałam się w sobie i „poszłam” do roboty. Na siedem godzin. Nie wiem jeszcze, czy mi to dobrze zrobiło.
Waiting…

5 lutego 2012
No thank you, no kajagoogoo, no go f**k yourself.

6 lutego 2012
Here we go again.
Wstałam, no bo co innego.
Słońce się przebija. Żeby chociaż ten mróz się skończył…

6 lutego 2012
Miło usłyszeć coś miłego.
My Valentine.
People, help the people.

6 lutego 2012
Jakby lepiej.
Wystawiłam nos z domu – poszłam wyrzucić smieci. Też jakby lepiej.

6 lutego 2012
Wyprałam swoją czerwoną sukienkę. Dzieki temu mam dwie nowe bluzki i jasiek w bardzo ciekawym kolorze…
„Nic nie działa jak czerwona sukienka.” 

 6 lutego 2012
Uruchomiłam nowy telefon.
Zryczałam sie do imentu żegnając się ze starym. 
God, I’m so emotional…

7 lutego 2012
Dzień zacząć czas.
Może najpierw poćwiczę. Yogę.

7 lutego 2012
Godzinka yogi – całkiem nieźle. 

Zaplanowałam kolejne etapy chudnięcia. Początek w niedzielę. Trzeba zjeść wzystko z lodówki. I pizzę wreszcie, żeby przestało kusić. 

 7 lutego 2012
Na pizzę już się umówiłam. 
Trzeba teraz popracować.

 7 lutego 2012
Fajrant. Teraz będę się obijać 

 8 lutego 2012
Poszłam na zakupy, znaczy pojechałam.  Lenistwo totalne. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, ze wróciłam pieszo. 
Dziś cały dzień jakiś inny. Od samego rana. Więc juz chyba sobie całkiem wszystko odpuszczę. Pójdę poleżeć w wannie, a potem jemy pizzę z MBF.  Bedzie fajnie, na pewno. Zawsze jest. 

 8 lutego 2012
Uwielbiam się bawić muzyką. Własnie spędziłam pół godziny na ustawianiu zestawu 100 piosenek na dzisiejsze popołudnie i wieczór. Uważam, że jest bardzo udany, a wymagał pomyślunku, bo chciałam, żeby były zróżnicowane piosenki, ale żeby do siebie ładnie pasowały. Już leci piąta piosenka.  Jestem geniuszem mixera ;p;p;p

9 lutego 2012
Bardzo miły wieczór był wczoraj. 
Of course, mi jak zwykle było za krótko.  Tak naprawdę to jeszcze nigdy nie miałam dość towarzystwa MBF.  To chyba znaczy, że w pełni zasługuje na ten tytuł. 
Odwaliłam kupę dobrej roboty od rana.
Potem zaczełam ogarniac dom, ale teraz przestałam, bo słucham MN.  Dokończe potem, zostało odkurzyć i zmyc podłogę.
Wyjadam z lodówki.
Dziś dzień pizzy – dobrze wczoraj utrafiliśmy. 
A teraz chce mi sie chińszczyzny. Może się jutro wybiorę i sobie zakupię w ramach przedostatniego dnia przed kolejnym etapem diety.
BTW na pizzy wczorajszej nie utyłam!!!

 9 lutego 2012
Dobra, nie chce mi się już nic więcej. Idę oglądać TP. 

 10 lutego 2012
Znów zimno… Miałam iść po chińszczyznę… Chyba no way…
MN rano, MN wieczorem. To miła niespodzianka 
Chyba spędzę średnio pracowity i raczej powoli płynący dzień. To dobrze.
Czegoś mi brakuje. Nie wiem czego i nie wiem, czy dopuścić to coś do głosu…

 10 lutego 2012
Mam ochotę trochę bardziej wziąć sprawy w swoje ręce. 
Napisałam kolejny rozdział książki. Nieźle mi idzie. 
Plan na wieczór: Lista, scrabble a potem TP ze dwa odcinki. 

 11 lutego 2012
Spędziłam godzine czasu na Nordiku w lesie. Było bombowo, aczkolwiek trochę podmarzłam, zwłaszcza na twarzy. Maska by sie przydała. Może być Guya Fawkesa. ;p

11 lutego 2012
Dobra, dosyć tego, teraz już tylko poleżeć w wannie… Schować się, pomysleć, albo właśnie nie mysleć…

12 lutego 2012
Whitney nie żyje…
Biorą moich…

12 lutego 2012
Dziś rozpoczęłam następny etap chudnięcia. Piję. Na razie mleko i dwie herbaty. Nie jest źle.

12 lutego 2012
Zimno 
Kolejne dwie herbaty, teraz barszczyk, potem gorący kubek i na koniec mleko.
Ufff.

13 lutego 2012
Zimno nadal.
Wizyta u weterynarza 231 PLN. Jest tak sobie…. Starość nie radość. Ale cóż zrobić, takie życie.
Wyleciałam z domu bez pieniędzy, jechałam taksówką „na krechę”. ;p
Dietę trzymam. Zjadłam sniadanko i piję. Właśnie zaraz sobie zrobię soczek, barszczyk, zupkę. I TP. Nic nie robię więcej, wykończyłam się. A nie, poćwiczę jedna część.

 14 lutego 2012
Druga wizyta u weterynarza. Jest roche lepiej.
Dieta w porządku, wczoraj wytrzymałam, dziś też się zepnę. 
Otworzyłam dziś mój stary zbiór wieszy i tekstów piosenek. Że też nikt się wtedy nie zainteresował mną, przecież to aż wrzeszczy o pomoc. Albo o śmierci, albo o narkotykach, albo o ucieczce, albo o beznadziejności, albo o smutku. Moje, czyjeś, różnie. Ale w tym samym nastroju wszystkie…

14 lutego 2012
No thank you, no same to you, no f…k yourself again…

14 lutego 2012
Napisałam. Jestem dzielna. 
Marzyłaby mi sie odpowiedź, ale na jedną już dziś czekałam i tak zwana d….
My funny Valentine…
Jeszcze soczek pomidorowy i gorący kubek kurkowa. Dam radę.  

15 lutego 2012
Padnięta….
Fajny śnieg  I wreszcie nie jest zimno. Taka zima może być. Jeszcze jakby tak łaskawie może przestało wiać… 
Wracałam z pracy po zaspach. ;p;p;p Spodnie mokre do kolan, w Martensy się nasypało trochę ;p Fajnie było  Każdy ma coś z dziecka, nie? 
Dietę trzymam, ale zimno mi cholernie. Mimo kaloryferów.
Zaczęłam się dziś zastanawiać, czy ja nie jestem zbyt spolegliwa. Albo nawet uległa. Albo ustępliwa. Albo za bardzo altruistyczna. Albo za delikatna. Albo za wrażliwa.
Coraz częściej zaczynam mieć ochotę zacząć działać „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie” – no offence to you, God. Nie odpisać cały dzień na smsa na przykład. A co. Nie podziekować za coś. A co. Zignorować jakąś propozycję totalnie, nie odpowiadając ani me ani be ani kukuryku. A co.
Zaczynam też mieć ochotę wygarniać. Tak od razu bez pardonu, nie przez bibułkę i nie w rękawiczkach.
A czasem mam ochotę zaśpiewać za Lizą Minelli
„When I’m through, then I’m through
and I’m through
Tootle-oo
Bye bye mein lieber herr
farewell mein lieber herr
it was a fine affair, but now it’s over”
bo naprawdę momentami mi podchodzi do gardła.
Wiem, nie mozna się porównywać z innymi. Ale czasem się nie da. Czasem porównania same włażą w oczy. Zwłaszcza jesli mowa o czymś czego mi brakuje, na co miałabym ochotę, czego potrzebuję.

16 lutego 2012
Nie znoszę jak ktos swój własny błąd na innych zwala.
Zwłaszcza jeśli tego kogoś nie ma w danej sytuacji i nawet nie może sie obronić.
Poza tym – znam wersje obu stron i one się dość mocno różnią, powiedzmy tak w 100%. Więc ktoś tu kłamie …. i w sumie chociaż mam zdecydowane preferencje co do kogo wolałabym się przekonać, że kłamie – jest to nieosiągalne więc jakis cień pewnie zostanie…
Klika zacieśnia szeregi. Ch…. z nimi. Gorzej, że sie oststnio dowiedziałam, że są szanse, żeby jedna członkini została wiceszefową. Niech Nasza Wspólna Matka broni!!! Wtedy to już tylko pakować nie za dużą walizkę, żeby szybko było i na Kajmany.
Nienawidze zebrań, zawsze mnie potem głowa boli. A dziś jeszcze wszyscy się wyjątkowo darli.

 16 lutego 2012
Trzymam dietę, choć momentami jest ciężko. Przychodza mi na myśl wszystkie mje ulubione potrawy i musze siłą odciągać swój umysł od tego tematu. Ale chyba mam mocną motywację, skoro mi się udaje.
Kolega powiedział dziś, że lepiej jest zrzucic najpierw wagę, a potem ćwiczeniami doprowadzić sylwetkę do dobrego wyglądu. No proszę, to mój organizm wie sam, co dla niego dobre i się wzbrania od ćwiczeń.  To żart, bo to, co ja ćwiczę, to tylko drobne zestaw na rozruszanie.
Ale anyway – droga jest słuszna, żeby zrzucić wagę.
Powiedział mi jedna straszną rzecz… o której już słyszałam wczesniej, ale nie przyjmowałam do wiadomości… nie powinnam łączyc węglowodanów z białkiem bo od tego sie własnie bardzo tyje…
Żegnaj kanapko z żółtym serem… Z tym mi będzie się najtrudniej rozstać. Bo pozostałe rzeczy to jeszcze jako tako myślę, że może dałabym radę…
Na razie zostane przy swojej koncepcji. 

 17 lutego 2012
Awantura trwa.
Okazuje się, że część osób poczuła się wczoraj wręcz zlinczowana. Zastanawiam się, czy moje poczucie lekkiej obojętności w tej akurat kwestii wynika z tego, że a) nie mam sobie nic do zarzucenia, b) uważam, że niektórzy rzeczywiście dali ciała, c) mam na imię Shaak Ti i jestem ofiarą przemocy domowej. Obawiam się tego ostatniego, bo to jak narkomania, nie można sie wyleczyć.
Poza tym – zgadzam się – coś się popsuło i trzeba to naprawić. Może pomyślę jak?

 17 lutego 2012
Paznokieć mi wczoraj zszedł…
Dieta jakoś idzie. Oczywiście myśli mi się trochę o jedzeniu, to bym zjadła i tamto bym zjadła. Ale o dziwo nie jest jakoś bardzo tragicznie. Dzis oststni dzień na śniadaniu i drugim sniadaniu. Jutro już zjem zupkę. 
A teraz do wanny, poczytać, scrabble, TP.  Do tego sok pomidorowy, barszczyk i gorący kubek borowikowy. 

18 lutego 2012
Wczoraj w koncu nawet nie wypiłam ani kubka, ani barszczyku. I dobrze. 
Zjadłam śniadanie i drugie śniadanie już też.
Krupnik ugotowany. 
Teraz postanowiłam posprzątać. Jak skonczę, to będzie czas na zupę.. ale fajnie… 

 18 lutego 2012
Salon posprzątany.

18 lutego 2012
Kuchnia posprzątana.

18 lutego 2012
Sypialnia posprzątana.
Sąsiad coś wierci. Czuję się jak u dentysty dla dinozaurów. 

 18 lutego 2012
Ubikacja posprzątana.

18 lutego 2012
Przedpokój posprzątany.

18 lutego 2012
Łazienka posprzątana.

18 lutego 2012
Odkurzone.

18 lutego 2012
Podłogi umyte.

18 lutego 2012
Posprzątane. Na błysk. 
Jeszcze pranie włączyłam.
Teraz wreszcie pora zjeść zupkę. 

 18 lutego 2012
Zupka pyszna była, ale coś nie za dobrze jest… Głód odczuwam…
Nie dam się, nie dam się nie dam się!!!

18 lutego 2012
Czas na herbatkę. Nadal nie jest za dobrze. Zajmuje się róznymi ciekawymi rzeczami, ale nie ma to jak po prostu byc większą część dnia poza domem. Byle nie zaczepiac o knajpy. 

 18 lutego 2012
Wypiłam sok pomidorowy.
Oj, ciężko.
Posiedzę w wannie, a potem coś obejrzę i wypiję barszczyk i gorący kubek.

 19 lutego 2012
Ciężko wczoraj było. Ale wytrwałam.
Dziś śniadanie i drugie sniadanie już. Niedługo sobie herbatkę zrobię.
Śniło mi się dziś, że M nie żyje. Obudziłam się przerażona. Postanowiłam okazywać więcej swoich uczuć, zwłaszcza tym, którzy mogą mi zniknąc z życia, jak moja mama. Byłam dziś u niej. Jest to trochę ciężkie przy jej sposobie bycia, ale starałam się.

 19 lutego 2012
Jednostronna przyjaźń boli tak samo jak miłość bez wzajemności…

19 lutego 2012
No i co….
Chyba pomyślę o tym jutro.
Tak, zdecydowanie pomyślę o tym jutro.
Na razie postanowiłam się wypłakać w ramię… Co zrealizowałam.
Bo niestety everybody hurts, everybody cries, we all sleep alone.
Mam ochotę nastepny wpis na RM zrobic bardzo pod tytułem „Mój nastrój”. W końcu moje radio, nie? Kto mi zabroni?
Wyłączam gg, wyłączam pocztę, wyłączam siebie. Ktoś kiedys powiedział „Włączam magnet, wyłączam siebie”. Ja w muzyce jeszcze bardziej siebie znajduję, co z jednej strony jest dobrze, ale z drugiej – nie moge zrobic tak, jak ten ktoś.
Zwis na 25 min. Hard to believe.
19 – 18 – jeden pies.
Te nagłe decyzje.
To opuszczenie, to poczucie nieważności.
Ciągle coś. To nie może być przypadek.
Ale pomyśle o tym jutro.
Dobranoc.
Everybody hurts, everybody cries…

20 lutego 2012
Sometimes I cry…
Jak każdy, tak myślę. Nie sądzę, żeby to było coś wyjątkowego. Z tym, że ja już nie chciałam płakać. Miałam nadzieję, że już nie będę. A tu znów.

20 lutego 2012
Już na pewno wiem, że nie będzie wielkich słów.
Jak zwykle wiem, czego nie bedzie, a nie wiem co będzie.
Dzis w pracy pytanie od R. Takie łapiące za serce, ale jeszcze bardziej to spojrzenie. MIałam ochotę po prostu podejść, przytulić się i wypłakać. Wiem, nie moge. Nie powinnam. Nie wolno.
Dieta dobrze trwa. Chyba mój organizm się juz tak przyzwyczaił do zmniejszonej dawki jedzenia, że się dziwi jak w ogóle coś dostaje. Jeszcze jutro do zupki, w środę zjem drugie danie. Już nawet mam plan co będzie : ziemniaczek, kotlecik sojowy, groszek z marchewką. 
Na razie popijam wywar z warzyw, a potem ewentualnie barszczyk.

 21 lutego 2012
Nadal popłakuję.
Ciężki dzień w pracy, a tu jeszcze zabrałam do domu robótkę. Ale najpierw ugotuję sobie ziemniaczki i marchwekę z groszkiem do jutrzejszego obiadu. Bo już jutro drugie danie. 
No proszę, nawet się uśmiechnęłam.
Usmiechnęłam się też dziś rano jak weszłam na wagę. Ale to dopiero jak skończę ten etap diety.
Myslałam dwa dni. Chyba przyjełam już do wiadomości, że szukałam (i wydawało mi się, ze znalazłam) przyjaciela, tymczasem tego poziomu nigdy nie będzie. Nieważne, że może i były szanse. Coś się zmieniło, albo mi sie wydawało, że jest coś innego, niż było.
Trzeba popracować nad słowem „chyba”. Trzeba przyjąć do wiadomości, że to nie jest i nie będzie przyjaźń i oszczędzić sobie kolejnych przykrości, smutków a także – nazwijmy rzecz po imieniu –  upokorzeń.

21 lutego 2012
Może powinnam pojechać na Madagaskar.
Zdenerwowałam się, ale tylko chwilowo. Teraz już na pierwszy plan wróciło poczucie dogłębnego smutku.
Dobrze. OK, wiem. Dotarło.
Teraz sobie popłaczę.
Potem może zastanowię się co dalej. A może pomyślę o tym jutro. Czy mi sie gdzieś spieszy…

21 lutego 2012
Pytasz wciąż co tam u mnie czy coś
Czy zmieniło się tu, chyba nie
Znowu dziś chciałem odmienić świat
Ale z tego i tak nie wyszło nic
Smutna twarz, czy to już jestem ja
Czy to ten kogo ty tylko znasz
Ja i tak przecież nie zmienię się
Choćbym nie wiem naprawdę jak chciał
Tylko pstryk i już nie ma mnie
Czasem bardzo tego chcę
Zostawić wszystkich was
Szukam czegoś przez cały czas
Co zatrzyma mnie
Wszystko drży i przeszkadza mi śmiech
Lepiej odejdź już stąd, zostaw mnie
Nic to nic, przecież wiesz, przejdzie mi
Tylko deszcz zmyje z szyb brudny śnieg
Tylko pstryk i już nie ma mnie
Czasem tylko tego chcę
I już nie starać się
Siedzę sam w tej wieży bez dna

22 lutego 2012
W pracy małe zebranie odnośnie „przyszłości zakładu”. Teoretycznie wygląda tak sobie w porywach do nie bardzo. Jesli rzeczywistość okaże się gorsza, to będzie nieciekawie, a jednak zazwyczaj sie okazuje.
Atmosfera lekko wybuchowa.
Dziś zjadłam pierwszy raz drugie danie. Najadłam się potwornie. 
Na razie jeszcze dzis nie płakałam. Co nie oznacza, że tak zostanie.
Doszłam do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie ograniczyc swoje oczekiwania. Skoro nie jest to przyjaźń, tylko koleżeństwo/znajomość to pewnych rzeczy nie będe oczekiwać. Właściwie może nie powinnam niczego oczekiwać, bo czego w sumie oczekuje od pozostałych ludzi w moim życiu, którzy sa znajomymi, kolegami i koleżankami? Niczego. Nie odpiszą trzy dni na smsa – spoko. Nie widzimy sie pół roku – luz. Nie opowiadam im niczego „głebokiego” o sobie – ok. Więc cieżko tu mówic o jakichkolwiek oczekiwaniach. Cięzko będzie, zwłaszcza z tym ostatnim punktem. Ale po oststnim „wyczynie”  - never more, never again i wszystko inne na nie. Przecież własciwie zeszłam już do kiosku i kupiłam gruby zeszyt w kratkę. Wystarczy.
Matko, zaraz się poryczę. Jak to jednak boli. Juz sama nie wiem co najbardziej, strata, upokorzenia, perspektywy na przyszłość.
A tu Metallica mi śpiewa „Nothing else matters”. 

22 lutego 2012
To było do przewidzenia. Ale nie mam do siebie pretensji. Raczej cieszę się, że dziś tak długo nie musiałam obcierać oczu.

Przeniosę sie juz  w świat rodziny Fisherów. Skonczyłam wczoraj TP, dzis od nowa SFU. Przy nich to zapominam o wszystkim zazwyczaj. Mam nadzieję, zę i teraz zadziała. Dwa odcinki, jeden z herbatą, drugi z warzywnym wywarem. 

23 lutego 2012
Znów musiałam zostac w pracy dłużej, tym razem problem z komputerem. Ledwo zdązyłam na Tonację. Było pare piosenek, które lubię. 
Zobaczymy jak dziś mi z humorem będzie. Na razie sie trzymam, jest tak sobie nijak.

Zaraz zjem obiad, a potem musze popracować. 

23 lutego 2012
Staram się …. pod każdym względem. Jak mi to wychodzi to już inna kwestia. Ale robię co mogę.

Zaraz już SFU, tylko powieszę pranie. Dość na dziś przebywania tutaj.

 23 lutego 2012
Odpłaciłam pięknym za nadobne. Tak troszeczkę, więcej nie umiałam. Na tyle troszeczkę, że nawet nie wiem, czy dotarło.
Za to ja spędziłam nastepne pół godziny rycząc w wannie. Bo nie potrafię zrobic komuś, kogo lubię, przykrości. Zemsta Lejdis też nie dla mnie. Bo widzę, że w sumie to nie ma sensu, bo niby za co kogoś karzę? Że nie lubi mnie tak bardzo jak ja jego?
Wyję sobie…

24 lutego 2012
Weekend!!!

24 lutego 2012
Ledwo dzis w pracy dotrwałam do końca. Jakoś wyjątkowo ciężko było, już myślałam, ze padnę, usnę, spadnę z krzesła, albo położę się na stole. Ale jakoś dotrwałam.
Potem poszłam po ryby. Kupiłam dużo mrożonych, ale też coś śniadaniowego i kotlety rybne na obiad. Plus nagrodę za dobre trzymanie się – porcję sushi. Zjadłam na obiad. Był to obiad troche za duży, ale to taki mały jednorazowy prezent. Dziś już więcej nie będe jeść, herbatki sobie popiję.
Wysłałam wiadomość o treści neutralnej. Zwrotnie dostałam info, że na inne rzeczy/osoby czas jest. Dobrze, bardzo dobrze – moja pewnośc i przekonanie robi się coraz mocniejsze. Może nawet niedługo będę się w stanie zastanowić jak zmniejszyć swoje oczekiwania i się tego trzymać.
Napisałam do E.  

24 lutego 2012

Policjant przez telefon mówił matce jak ratować dziecko, które przestało oddychać. Uratowali. Takie wiadomości natychmiast mnie rozklejeją…

24 lutego 2012
Lista.
Scrabble.

 25 lutego 2012
Zerwało mnie jak widać bladym świtem. No i dobrze, będzie dzień dłuższy, a wyspałam się, bo przecież przespałam 8h.
W radiu od razu na wstępie My Valentine.
Trochę się obawiam tego dnia.

 25 lutego 2012
Zjadłam sniadanie.
Pograłam na gitarze.
Umówiłam się z K na jutro po południu.
Słucham MN.
Piję herbatę.
Na razie jakoś idzie mi ten dzień, może dlatego, że jest cisza ze strony A. Chyba nie jestem jeszcze gotowa na normalne funkcjonowanie, nadal kołacze mi sie gdzieś po tyle głowy myśl gdzie jest, co robi, kiedy bedzie, czy napisze. Przywiązałam się. Przyzwyczaiłam się. Nie zauważałam. Wiem, wiem, to były tylko moje złudzenia. Nie oczekiwać niczego, dzielenia się każdym wydarzeniem, wysłuchiwania, zwierzania się, propozycji, okazywania uczuć, czułości, bliskości. Wiem, wiem…
Zimno.

25 lutego 2012
Zrobiłam sporo różnych rzeczy.
Napisałam do wielu różnych osób.
Umówiłam się z A na sobotę za dwa tydodnie. Tzn zaproponowałam, bo jeszcze nie odpowiedziała. Długi termin, ale wtedy będę między jednym a drugim etapem diety.
Zjadłam obiad. Czuję się najedzona. Zobaczymy jak dalej będzie.
Walczyłam z grzybem na ścianie. Coś mi się udało z tym zrobić, ale nie tak jak powinno być – ale do tego potrzeba wiosny, żeby mozna było otworzyc okna na cały dzień. Teraz wywietrzyłam tak, że jest lodówka a dalej śmierdzi.
Słucham Petera Gabriela. W smutnej odmianie. Zresztą takiego lubię najbardziej zawsze.
Napisałam do A. Tak, jak bym napisała do każdej innej osoby. Bo przez te parę dni nawet tak nie pisałam. Teraz uczę się nie oczekiwać odpowiedzi – jak będzie to będzie. Szkoda, ale cóż, tak musi być. Nie mogę doznawać ciągłych zawodów. Nie wyproszę ani nie wygrożę dla siebie tej stałości.
No proszę, jest odpowiedź… Teraz tylko się mocno trzymać i nie wyobrażac sobie i nie liczyć na to, że jakies zmiany nastapiły bądź nastapią…

25 lutego 2012
Ta, nie wyobrażam sobie niczego i na nic nie liczę.
Tylko, że własnie się popłakałam…. ;(


25 lutego 2012
Zagrałam dwie partie w scrabble, poczytałam Dark Tower, uzupełniłam swój scrapbook. Pora iść posiedzieć w wannie.
Ciężko, pod różnymi względami, najbardziej na sercu…


25 lutego 2012
Cisza. Zapewne to lepiej, ale na razie wcale tak tego nie odczuwam…
Będę oglądać „Inland Empire”. Wreszcie.


26 lutego 2012
Obejrzałam Inland Empire. Trzy godziny filmu tak pojechanego, że wysiada Mulholland Drive, a Twin Peaks to przy tym historia dla nastolatków. Będę musiała go jeszcze parę razy obejrzeć i podejrzewam podzielic sobie na cztery odcinki.
Smutno mi było wczoraj wieczorem jak szłam spać. No goodnight…. Well…
Może lepiej nie wiedzieć, ze masz tylko siebie? Dzis Closterkeller.

26 lutego 2012
Mama mnie odwiedziła. Dziwnie było mi słyszeć, jak mówi o A, zwłaszcza, ze nadal mówi po nazwisku. Widzę, że się zmusza, żeby coś powiedzieć. Ale imię jej już przez gardło nie chce przejść.
To jednak jest prawda z odczuciami, dziś mi tak do głowy przyszło. Ile razy przecież było tak, że ktoś, najczęsciej K, czuł, co ja tak naprawdę myslę. Więc i ja swoje odczucia musze brać poważnie. Jak czuję, że ktoś nie ma ochoty ze mna rozmawiać to tak na pewno jest. Jak czuję, że ktos juz chce sobie iść – to tak jest. Jak czuję, że ktos jest zły – to znaczy, że jest. Jak czuję, że ktoś kłamie, że mu sie komp zawiesił – to znaczy, że kłamie. I jak czuję, że ktoś ma mnie w tyłku jak tylko na horyzoncie  pojawia sie dana osoba/dane ososby to znaczy, że tak jest.
There is a limit to the amount of shit I can take. Naprawdę.
A zapewnienia, że jest inaczej prosze sobie wsadzic w d…
Jak sobie cos wmawiam to też to czuję, jak wiem, że jest inaczej i tylko potrzebuję, żeby ktoś to potwierdził. Ale to jest zupełnie inna sprawa.


26 lutego 2012
Założyłam nowe kapcie. Fajne 
Kupiłam sobie w czwartek nowe perfumy. Są tak mocne, że jak się dwa razy psiknełam, to myślałam, że sie uduszę jeszcze pół godziny póżniej. Dziś psiknełam raz. Zobaczymy co będzie.
Zbieram się do K. A ma wolne popołudnie. Może wykorzysta ten czas dla swoich przyjaciół.
Zrobiłam się złośliwa. Trudno, to taka reakcja obronna.
Napisałam do M. Ciepło. 


26 lutego 2012
Wróciłam. Całkiem fajnie było. Troszkę była wytrącona z równowagi wczesniejszym spotkaniem, ale jak dla mnie to sie nawet na lepsze obróciło, bo sie przytuliła do mnie.
A nie pyta. Czy to znaczy, że go nie interesuje jak mi sie soptkanie udało? Czy nie chce mi robić „przesłuchania”? Czy myśli, że ja nie chcę opowiedzieć?
I dlaczego ja znów nad tym debatuję?
Ja pytam, ja opowiadam.
Rozumiem, że nie potrzeba być czyimś lustrem i odbijac te same pytania, zachowania itd, ale jakaś wzajemność by sie naprawde przydała.
Tylko po co ja własciwie znów nad tym debatuję?

27 lutego 2012
Ciężko.
Rano miłam taka ochote na smsa, ale jak sobie pomyslałam, że znów będę czuła, że się narzucam, albo znów nie dostanę cały dzień odpowiedzi… Odpuściłam sobie.
Wrcając z pracy też miałam ochotę. Już nawet wyciągnełam telefon, już nawet wybrałam z ksiązki telefonicznej numer. Wyszłam.
Jednak nadal nie pozbyłam się oczekiwania. A dopóki sie tego nie pozbędę nie powinnam pisać, bo potem sa łzy.

 27 lutego 2012
Nie piszę. Nie pisze.
Leczę się.
Wciąż bardziej obcy. Wam i sobie sam.

 27 lutego 2012
Przypomniało mi się, że śnił mi sie dzis w nocy M. Weszłam do jakiejś restauracji i on tam był. Siedział tyłem, ale to na pewno był on. A potem niestety się obudziałam.

27 lutego 2012
Czytałam gdzieś, ze najlepsze relacje to te, które opierają sie na tym, co mozna komuś dać. Co ja moge dac A? Chyba nic z tego, co on potrzebuje. Nie potrafie dac mu poczucia, ze jest nic nie wart, że sie do niczego nie nadaje, ze jego sukcesy to dobry żart, że powinien je ukrywać i sie może nawet tego wstydzić, nie potrafiłabym dac mu manipulacji, olewania, pomiatania, uwodzenia, wykorzystywania i paru takich.
A nawet jakbym potrafiła, to nie chcę. Nie to, uważam, powinno sie dawać bliskiej osobie.
Choć może to by zadziałało.
Ale nie chcę go „zdobywać” w ten sposób. Zresztą, do tego trzeba miec przekonanie, umiejętności wrodzone, praktykę. Nie mnie mierzyc się z takimi mistrzami, którzy potrafia tak zmanipulowac, ze ofiara nie dość, ze nie wie, że jest manipulowana, to jeszcze obraża się, jak próbuje sie jej to pokazać. Z takimi nie wygrałabym, choćbym sie nie wiem jak starała.
A starac sie nie zamierzam. Nie moja bajka, nie moja dyscyplina, nie mój cyrk, choc na małpie mi zalezy.
Mam cos zupełnie innego do zaoferowania, ale to nie jest widocznie to. Cóż, każdy potrzebuje czegos innego.
I każdy najwyraźniej musi sie sam odbic od swojego dna.
Potem mozna rzucić koło ratunkowe czy coś.

 27 lutego 2012
No i jeszcze musze pamiętać, że ktos może woleć zostać na dnie zarośniętej wodorostami sadzawki…

27 lutego 2012
Czas spać. Minął dzień. Na razie nie czuję wielkiej poprawy samopoczucia. Podobno czas wszystko leczy. Ale tu chodzi jeszcze o to, żeby nie było nawrotów…

28 lutego 2012
Alez dzien wielokrotnie pracowity! Najpierw normalna robota, tyle, że znów godzine dłużej, Potem nagranie (co z tego wyszło to się boje pomyslec, ale nie ja to reżyserowałam i nie ja za to oczami będę świecić ;p). Potem wizyta u weterynarza – na szczęscie obie już w pełni zdrowia, na ile oczywiście pozwalają lata. Dostały po zastrzyku i mają brać leki nadal, plus drobna zmiana karmy. A potem zdecydowałam, ze posprzątam na majdanie.  Więc jestem urobiona.
Zrobiłam sobie herbatę i kisielek.
Cisza obustronna.
Ja musze dojść do siebie, zanim się odezwę.

 28 lutego 2012
Zrobiłam posta z muzyką smutku.
Na weekend.

29 lutego 2012
9h pracy, łącznie z dojściem i powrotem 10h, strach pomysleć, co by było gdyby dojazd do pracy zajmował mi np dwie godziny. Ale mam dobrze, ze mam tak blisko…
Regres do dawnych nastoletnich czasów. Słucham starego Maanamu, starego Lady Pank, Ziyo. Dobrze sie przy nich czuję. Choc ogólnie nie za dobrze.
Cisza. Może to oznaczać, że do tej pory nie tylko narzucałam się, ale narzucałam się ponad wszelką miarę, jesli teraz taka cisza trwa. Zero zainteresowania.
Może to i dobrze. Leczę się z marzeń o przyjaźni.
Zapominam chwile, kiedy myślałam, że to możliwe.
Wtłaczam do świadomości wszystkie aluzje i znaki, które powinnam była wziąć pod uwagę kiedyś, dawno, jeszcze dawniej i całkiem niedawno.
Myślę, czy będę w stanie po prostu być znajomą.
I feel battered.

 29 lutego 2012
Pora iśc spać.
Sytuacja sie nie zmieniła ani na jotę.
Przeczuwam smutny weekend, trudny weekend.
Cięzko dzis bardzo było wytrzymac z dietą, choc juz przecież tylko kolacji nie jem. Jeszcze trzy dni, ale mam nadzieję, że bedzie łatwiej niż dziś, bo naprawdę byłam bliska załamania. 

Zamek (15)

02.02.2011


Epilog


Julia domknęła walizkę. Nawet się nie spodziewała, że zdołała przez ten czas uzbierać tyle rzeczy. Miała już kupiony bilet, nie do rodzinnego miasta, do innego, dużego, gdzie zamierzała rozpocząć tak zwane „nowe życie”. Troszkę się bała, ale wiedziała, że zawsze może tu wrócić, a to bardzo uspokajało. Poza tym nie była już tą samą osobą, była zdrowa, silna, młoda, miała w kieszeni pierwsze referencje, a w pamięci przeżycia, po których wszystko inne wydawało się łatwe i proste.
Zeszła po schodach i stanęła na środku holu.
-         Idę. – powiedziała.
-         Idź. - usłyszała.
Wyszła na dziedziniec. Taksówka czekała pod bramą, aby zawieźć ją na dworzec. Julia podała walizkę kierowcy i wsiadła. Ruszyli.
Obejrzała się. Słońce powoli zachodziło. Zamek oddychał spokojnie. Popatrzyła na wieżyczki i wtedy od każdej z nich oderwało się coś srebrnego i uleciało w przestrzeń. Julia uśmiechnęła się zimno i odwróciła wzrok.


Jak lubić

14.11.2010


Cytat z książki Sylvii Plath „Dzienniki 1950 – 1962”

„A ja albo kogoś lubię za bardzo, albo w ogóle. Muszę głęboko, naprawdę głęboko zanurzyć się w drugiej osobie, żeby ją dobrze znać.”

Maria Peszek "Maria awaria"

15.12.2010


W głowie mi się przepaliły wszystkie bezpieczniki
Szlag trafił święty spokój, roztrzaskał liczniki

Cała jestem bałaganem i Twoim wojennym stanem
Nie nie nie
Nie jestem spokojna
W mojej głowie wojna

Maria
awaria
inwentaryzacja
przerwa w dostawie
spacja

Sama jestem sobie winna
Jestem inna niż powinnam
Poza normę wystrzelona i wykolejona

Maria
awaria
inwentaryzacja
przerwa w dostawie
pauza
spacja
niezależna stacja

Ja ocean niespokojny
W mojej głowie gwiezdne wojny
Poza normę się wystrzelam
I raz po raz wykolejam



Paradoks słowny

11.05.2010


Nie chce być dzieckiem autystycznym. Żyję wśród ludzi, niezaprzeczalnie, chociaż sam fakt życia wśród nich jeszcze niczego nie dowodzi. Można przecież widzieć ludzi wokół siebie, ale ich nie dostrzegać. Można mówić do ludzi, zamiast z nimi rozmawiać. Można też w ogóle milczeć i ograniczać się do absolutnego minimum kontaktu.
Potrzebuję ludzi. Owszem, bardzo miło spędza się czas w swoim własnym towarzystwie. Mam całkiem sporo różnych zainteresowań, potrafię iść sama do kina czy na spacer, nie nudzę się siedząc sama w domu. Ale nie wszystko można sobie samej zapewnić, zgodzicie się?
Nie będę w tej notce pisała o wielu aspektach tego, co może nam dać drugi człowiek, bo prawdę powiedziawszy, to nie jest jeszcze mój etap „leczenia”. Chcę się tylko skupić na jednym: na szeroko pojętym słowie, a więc wyrażaniu swojego zdania, komunikacji z drugim człowiekiem, słuchaniu jego słów i reagowaniu na nie. To i tak dużo jak na mnie.
Tytułem wstępu muszę napisać, że nigdy nie byłam osobą, której wypowiadanie się przychodziło z łatwością. W moim domu panowała cisza, przerywana poleceniami i standardowymi pytaniami „jak było w szkole”. Od razu przypomina mi się film „American Beauty” i scena przy stole:
-        Jak było w szkole, Jane?
-        Było ok.
-        Tylko ok?
-        Nie, tato, było niesamowicie.
Cóż, żebym to ja tak potrafiła dać do zrozumienia, że tego typu pytania nie wnoszą nic do relacji. Ale w dzieciństwie to chyba nawet nie czułam, że są one po prostu wygodnym zastępnikiem rozmowy z własnym dzieckiem. Czułam, że coś jest nie tak, ale nie potrafiłam tego sformułować. Pamiętam tylko, jak zabolało mnie, kiedy dowiedziałam się, że moja mama jest uważana za świetnego pedagoga, który potrafi wysłuchać, doradzić itd. A dowiedziałam się o tym od jej ucznia, który przyszedł aż do nas do domu ze swoim problemem. Pomyślałam wtedy „a dlaczego tak nie potrafi ze mną?”
Zamknięcie w sobie swoich opinii i nie wypowiadanie ich to tak naprawdę koszmar. Przez lata nauczyłam się prowadzić wewnętrzny monolog, znajdowałam celne riposty, stawiałam twardo na swoim, potrafiłam być stanowcza, czasem kąśliwa, a nawet złośliwa. Ale tylko wewnątrz. Wydaje mi się, że większości osób nawet nigdy nie przyszło do głowy, że gdzieś tam w moim wnętrzu toczy się z nimi rozmowa, w której oni wcale nie są górą, jak to bywało  najczęściej w realnym życiu, choć zdarzyło mi się kilka razy, że ktoś powiedział, że pewnie coś tam sobie myślę i nie mówię. Czasem było to w formie zachęty, żebym się jednak wypowiedziała, częściej w formie pretensji i ataku. Cóż, silne osobowości zawsze znajdowały sobie drogę do mnie, stłamszonej, nieśmiałej i zamkniętej w sobie, byłam dla nich dobrym tłem i dobrym obiektem, na którym mogli dalej budować swoje ja.
Jednym z moich, nazwijmy to „uzasadnień”, tej sytuacji było „bo komuś się zrobi przykro”. Nadal trudno jest mi pogodzić się z tym, że nie wszystko co wypowiadam, musi się słuchaczowi podobać. I nie chodzi o to, żeby powiedzieć prosto z mostu, że sukienka jest brzydka, kiedy koleżanka wydała na nią pół pensji, a marzyła o niej od roku. Chodzi o to, że jeśli wypowiedzenie czegoś jest dla mnie ważne, to czyjaś reakcja nie może mnie przed tym powstrzymywać, zwłaszcza, jeśli to, co chcę powiedzieć dotyczy bezpośrednio tej relacji, czyli coś mnie na przykład w niej upija.
Koszmar tej sytuacji polegał, jak się zapewne każdy domyśla, że jeśli nic nie zostaje wypowiedziane w realnej rozmowie, nie ma żadnych szans porozumienia, przeforsowania swoich racji, obrony itd. Więc może ta druga strona myślała, że wszystko jest świetnie, a tymczasem ja cierpiałam, nie mówiąc o tym, tylko myśląc, jaka mi się krzywda dzieje, magazynując te  złe momenty w pamięci i powoli wykreślając tą osobę z rejestru przyjaciół. Powoli, bo ciągle oczywiście miałam nadzieję, że ta osoba domyśli się, że robi mi krzywdę i się zmieni. Ciekawe skąd miała to wiedzieć, skoro milczałam jak grób...
Piszę w czasie przeszłym, bo tak już nie jest.... nie do końca, jeśli czegoś nie wypowiadam to przynajmniej widzę to i wiem, że po prostu tym razem nie dałam rady. Coraz częściej udaje mi się wypowiedzieć swoje zdanie w sytuacjach służbowych, a był taki etap, kiedy nawet na tym polu swoje opinie ostawiałam dla siebie. Generalnie rzecz ujmując – im bliższa osoba, tym trudniej mi wypowiedzieć swoje zdanie. Paradoks, prawda? Muszę najpierw zawsze przypomnieć sobie, że mam prawo do swojego zdania i do wyrażenia go, a później zebrać się w sobie i przełamać obawy, że jak coś powiem, co się komuś nie spodoba, to znajomość szlag trafi. Dlatego im bardziej mi zależy na danej relacji, tym trudniej przychodzi mi wypowiedzenie się. Ale próbuję. Poczułam już,
jakie to dobre, jak się w końcu powie, co się ma do powiedzenia, jak lekko jest na duszy i jak to rozwiązuje problemy. I przede wszystkim staram się pamiętać, że jeśli ktoś skończyłby znajomość ze mną dlatego, że wypowiedziałbym swoje zdanie, to ta znajomość nie była warta zachodu. Bywa to ciężkie, ale robię postępy. Zastanawiam się tylko czasem, czy to kiedykolwiek przestanie być takim świadomym wysiłkiem ...

Więzienny blues

07.11.2010



Bardzo miło z twojej strony, że myślisz o mnie tutaj
I jestem prawie ci zobowiązany, że wyjaśniłaś, że mnie tu nie ma
I nigdy nie myślałem, że księżyc może być taki wielki
I nigdy nie myślałem, że księżyc może być tak smutny
I jestem wdzięczny, że wyrzuciłaś moje stare buty
I przyprowadziłaś mnie tutaj, odzianego zamiast nich w czerwień

I zastanawiam się, kto pisze tę piosenkę
I nie dbam o to, że słońce nie świeci
I nie dbam o to, że nic nie jest moje
I nie dbam o to, że przy tobie się denerwuję
Będę kochał zimą

A morze nie jest zielone
A ja kocham królową
A co to tak naprawdę jest sen?
A co to tak naprawdę jest żart?


Tytuł oryginału : "Jugband blues"
Autor : Pink Floyd


Ostatni tekst z płyty „A Saucerful of Secrets” („Spodek pełen sekretów”) z roku 1968. 

Raduj się


07.11.2010

Upada, upada
A na zewnątrz budynki
Walą się
A wewnątrz na ziemi dzieciak
Mówi, ze zrobi to jeszcze raz

I co ja mam zrobić?
Co do licha mam powiedzieć?
Nic nie można zrobić
On mówi, że kiedyś zmieni świat
Raduję się!

On buduje
Wypadłem z łóżka kiedy obudziłem się na to, co powiedział
Wszystko to wariactwo
A ja jestem zbyt leniwy by kłamać

I co ja mam zrobić?
Powiedz mi, co ja mam powiedzieć?
Nie mogę zmienić świata
Ale mogę zmienić świat wewnątrz mnie
Raduję się!
Raduj się...

I co ja mam zrobić?
Powiedz mi, co ja mam powiedzieć?
Nie mogę zmienić świata
Ale mogę zmienić świat wewnątrz mnie
Raduję się

Nie wiem co zmienić
Raduj się...



Tytuł oryginału : "Rejoice"
Autor : U2

Biblijne czary-mary

12.11.2010


Miało być tym razem o Jakubie. No to będzie, postać niezbyt godna zainteresowania, choć burzliwe losy miał.
Kiedy Jakub wędrował po żonę do Charanu, przyśniła mu się drabina, po której chodzili aniołowie. To ta sama drabina, z której Sanderus, jedna z postaci „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza, sprzedawał szczebelek w towarzystwie innych równie wymyślnych relikwii, że wspomnę pióro ze skrzydeł Archanioła Gabriela, krople potu świętego Jerzego i kopytko osła, na którym odbyła się ucieczka do Egiptu. Poza tym śniło mu się, że Jehowa przemawia do niego i powtarza mu słowa przymierza o tym, że da mu we władanie ziemię obiecaną i dużo potomstwa. A potem Jakub obudził się i przestraszył. Dziwne, nie? Taki piękny sen, a ten się boi. Na dodatek postawił kamień i zrobił z niego słup, co jakoś dziwnie kojarzy mi się ze świętymi słupami, które potem niszczyli „czyści” wielbiciele Jehowy. I na koniec powiedział Bogu, że okaże się jego Bogiem, jeśli... i postawił warunki. Dziwny sposób okazywania Bogu miłości.
Potem przez kilka rozdziałów mamy nieustanny przegląd oszustw, kłamstw i niegodziwości, na dodatek często pod sztandarem Boga. Najpierw Jakub spotyka swoja siostrę cioteczną, Rachelę i koniecznie chce się z nią żenić. Jej ojciec, Laban, sprzedaje ją Jakubowi za siedem lat pracy, nie mówiąc mu też, że istnieje u nich tradycja, że najpierw za mąż ma wyjść najstarsza córka. Nawiasem mówiąc, skąd sobie taka tradycję uroili, trudno powiedzieć. Jak przychodzi do ślubu, Laban podkłada Jakubowi starszą córkę, Leę, zamiast Racheli. Jakub, rad nie rad, dopełnił wszystkich potrzebnych obrzędów, Lea została jego żoną, a potem kupił od Labana za następne siedem lat pracy druga córkę, Rachelę.
Siostry żyłyby zapewne w zgodzie i miłości, gdyby nie tatuś i jego pomysły. Teraz, obie żony tego samego męża, przy czym jedna kochana, a druga pierwsza, miały dla siebie tylko nieustającą zazdrość i pogardę. Powtarza się po raz kolejny historyjka z niepłodnością, podtykanymi służącymi  jednej i drugiej żony i wyścigiem kto da mężowi więcej synów. Do tego jeszcze dochodzi kupowanie meża na noc za garść mandragor. Mandragory zdobył syn Lei, Ruben, a Rachela koniecznie chciała je dostać, więc pozwoliła Lei zabrać Jakuba na jedną noc, byleby tylko dała jej te mandragory. Tak się stało. Ciekawe po co jej tak bardzo były potrzebne. Mandragora służy jak wiadomo do ożywiania tych, którzy zostali spetryfikowani. ;) Poza tym do uśmierzania bólu, wywoływania zwiększonych doznań erotycznych, aborcji, czarownicom udającym się na sabat jako maść umożliwiająca latanie, oraz – uwaga! - zapobiega impotencji i leczy bezpłodność. Coś mi się widzi, że to ostatnie miała Rachela na myśli, jako że kilkanaście linijek później rodzi Józefa. Jakoś mało się zdała na Boga...
Następne zabobony odczynia sam Jakub. Chciał odejść ze swymi żonami, Laban więc zapytał jaka ma być jego zapłata. Jakub powiedział, że będzie sobie wybierał zawsze nakrapiane zwierzęta ze stada. A potem wziął styrakowiec, migdałowiec i platan, obłupał  z kory i kładł przed trzodą kiedy przychodziła do wodopoju, żeby się przy nich parzyła i w ten prosty sposób uzyskiwał coraz mocniejsze zwierzęta, a wszystkie nakrapiane. Czary mary....
Laban trochę się wściekł. Jakub, kiedy to zobaczył, cichcem postanowił się wymknać z tych ziem. Bóg kazał mu wracać do ziemi swych ojców. Nie mówił wprawdzie nic o zabraniu owiec, kóz i baranków, ale Jakub uznał, że to oczywiste. Żony poszły z nim, a Rachela pokazała, że jest prawdziwą córką swojego ojca i ukradła mu z domu terafim, czyli posążek drewniany lub kamienny, przedstawiający figurę ludzką, który  symbolizował bóstwo domowe. Hmmm, trochę bałwochwalstwo...
Laban dogonił Jakuba i miał do niego duże pretensje, że ten tak po kryjomu go opuścił. Miał też pretensje o ukradzionego bożka. Nie znalazł go, bo Rachela odziedziczyła po nim zdolności oszukiwania i nabrała go na to, że ma okres i nie może wstać, a siedziała na swoim łupie. Atak jest najlepsza obroną, podobno, więc Jakub zaatakował Labana wypominając mu wszystkie oszustwa jakich się dopuścił podczas ich znajomości, pominął za to zręcznie własne postępki. Wart Pac pałaca – zawarli w końcu przymierze i postawili słup graniczny, żeby pokazywał im, że mają nie przekraczać tej linii w złym celu.
Jakub szedł z powrotem i coraz większy strach go ogarniał przed spotkaniem z Ezawem. Jak usłyszał, że brat idzie w jego stronę z 400 ludźmi, zaczął się modlić do Jehowy. Jak trwoga to do Boga... ale i tak nie omieszkał użyć podstępu i wysłał przed sobą służących z darami, żeby brata przebłagać. Bogu świeczkę, diabłu ogarek... ech, jak oni mi się wszyscy nie podobają...
Ezaw wcale nie był już zły na brata, był bogaty i za nic miał te wszystkie przekupstwa. Przywitał braciszka serdecznie, ale Jakubowi nie bardzo zależało na jego towarzystwie. Skoro przekonał się, że nie grozi mu już śmierć z reki brata, wykręcał się jak tylko mógł, żeby z nim nie iść. W końcu Ezaw poszedł z powrotem do Seiru, a Jakub kupił kawał ziemi koło Szechem. Tam jego córkę Dinę spotkało nieszczęście – została zhańbiona. Ten, kto tego się dopuścił, Szechem, syn Chamora, zakochał się w niej i chciał poślubić. Jakub postawił warunek, że mają się wszyscy obrzezać, a wtedy jego naród się zwiąże z ich narodem. Zgodzili się. „Jednakże trzeciego dnia, gdy oni cierpieli ból, dwaj synowie Jakuba, Symeon i Lewi, bracia Diny, wzięli miecze i nie budząc podejrzeń, poszli do miasta i wybili wszystkich mężczyzn”. Dinę zabrali do domu, a ich pozostali bracia dobili rannych i ograbili miasto, zabierając dzieci i kobiety jako niewolników.
Jakub bardzo obawiał się zemsty. Wtedy ukazał mu się wreszcie naprawdę Bóg i kazał mu iść do Betel i tam zamieszkać, gdzie pokazał mu się podczas ucieczki przed Ezawem. Jakub zaczyna postępować słusznie: niszczy wszystkie bożki, osiedla się w Betel, stawia Bogu ołtarz. Na znak, że Bóg widzi w nim jakąś odmianę, zmienia mu imię. Od tego czasu nie ma już Jakuba, jest Izrael. Izrael dochowuje się jeszcze jednego potomka, Beniamina, którego rodzi mu Rachela, umierając przy porodzie. Potem wraca do Hebronu do swego ojca, Izaaka, który wkrótce potem umiera.
Warto wspomnieć jeszcze, że po drodze do Hebronu miał miejsce incydent, kiedy to Ruben, syn Izraela uprawiał seks z nałożnicą swojego ojca, Bilhą. Na temat reakcji ojca Biblia milczy, wspomina tylko, że wiedział o tym. Natomiast rozdział 36 Księgi Rodzaju, do którego już dotarliśmy, przedstawia ród Ezawa, ojca Edomu.
Zastanawiające jest, jak coraz mniej Boga jest w tych rozdziałach. O ile na początku jest praktycznie głównym bohaterem, potem wciąż przemawia, daje znaki, gniewa się lub błogosławi, tak od czasów Abrahama, Bóg usuwa się w cień. Czy z własnej woli znika z kart „świętej księgi”? To pytanie niech jeszcze zostanie bez odpowiedzi.

Spojrzenia gwiazd

07.11.2010


gwiazdy nie kłamią
one
wiedzą dobrze
co z nas zostało

życie płynie szybko
jak łzy po twarzy
jeszcze ciepłej od spojrzeń

Zamyśliłam się nad zmiennością

03.09.2011



Czy każdy człowiek jest zmienny? Zastanowiło mnie to ostatnio.
Koleżanka opowiadała mi o swojej bliskiej koleżance, może nawet przyjaciółce, w każdym razie o kimś dość bliskim. Ta relacja jest dla niej z różnych względów bardzo cenna, jak sama powiedziała, ale jednak coś ją w tym uwiera. A jest to właśnie fakt, że nigdy nie wiadomo, czego się po tej koleżance spodziewać. Na te same sytuacje reaguje w różny sposób.
Znam taka huśtawkę. Jest dość bolesna, choć znam dobrze terapeutyczne banały, że sama jestem odpowiedzialna za to, jak się czuje w odpowiedzi na coś i że wszędzie jest pewne pole na reakcje i tak dalej i tym podobne. Staram się oczywiście stosować, nawet z pewnym skutkiem, ale pierwsze wrażenie jest zawsze takie samo: „Co się dzieje?”
Ostatnio z dodatkiem brzydkiego słowa pośrodku.
Żeby poznać drugiego człowieka trzeba z nim zjeść beczkę soli. Może to prawda? A może nie, bo po prostu każdy z nas reaguje różnie na taka sama sytuację? A może żadne dwie sytuacje nie są takie same i dlatego tak się dzieje, że i reakcje są różne? Mnie się wydaje, że wszystko jest tak samo jak wczoraj, a przecież to niemożliwe.
Nie da się dwa razy wejść do tej samej wody w rzece, efekt motyla i wybuchy na słońcu.
Czy jestem szalona, sądząc, że możliwe jest, żeby ktoś reagował zawsze tak samo na moje istnienie?

Wakacje za jeden uśmiech

06.06.2010



Biura podróży prześcigają się w zachęcaniu klientów do wybrania się na wakacje właśnie z nimi. Wymyślają coraz to nowe promocje i sposoby przyciągnięcia żądnych wrażeń ludzi do siebie. Nie można nie zauważyć, że ich propozycje są naprawdę ciekawe i atrakcyjne cenowo. Za 8 tysięcy złotych można na przykład zobaczyć Jamajkę. I to na żywo, nie na zdjęciu. I na własne oczy a nie w przekazie telewizyjnym „live”. Za pięć tysięcy biuro jest w stanie przybliżyć nam Chiny na wyciągnięcie ręki. Za 2,5tysiąca można dwa tygodnie opalać się we Włoszech. Za 1200zł można spędzić tydzień w którymś z kurortów Egiptu. Do wyboru do koloru.
Na pewno wiele jest takich osób, które zanim zdecydują się na zakup jakiejś wycieczki czy też wczasów, przeglądają wiele różnych ofert. Jakież najprzeróżniejsze ... kłamstewka można znaleźć podczas takiego szukania. „Kłamstewka” - albo może raczej niedopowiedzenia, schowki, podstępy itp. bo tak naprawdę nikt tu nie kłamie, albo przynajmniej nie można tego udowodnić.
Przyjrzyjmy się na początek takim naprawdę super ofertom, które można znaleźć w internecie. Otwieramy stronę pierwszego lepszego biura i pierwsze co nam się rzuca w oczy to oferta wyjazdu na tydzień do Tunezji za .... 295zł. Tak, tak, nie zapomniałam zera, ani nie pomyliła mi się waluta. Z okrzykiem radości klikamy na ofertę, w głowie już mając obrazy pięknej plaży, dobrego jedzenia, komfortowego hotelu, zimnych drinków. Przebiegamy oczami wszystko, co jest na danej stronie i nic! Nie ma takiej oferty. Najtańszy jest tydzień za 1,5tys zł. Skąd taka cena?! Wracamy do poprzedniej strony, z myślą, że chyba coś nam się pomyliło. Nie, na stronie głównej nadal świeci po oczach oferta za 295zł.
Szukać można długo i namiętnie. Ja szukałam, ale nie znalazłam. Podejrzewam, że jest to pewnie oferta z lutego, bez wyżywienia, bez dojazdu i z noclegiem w namiocie. Albo, co jeszcze bardziej prawdopodobne, jest to pewnie tylko wabik na klientów. Zachwycą się taką ofertą, cóż, tej nie znajdą, ale może kupią coś innego. A dociekliwemu można zawsze powiedzieć, że oferta już się wyczerpała.
Kieszeń nas boli, ale wiemy już, że oferty trzycyfrowe nie są realne, więc decydujemy się wybrać coś jak najtańszego, ale spełniającego nasze wymagania. Po długich poszukiwaniach – jest! 1200 zł za dwa tygodnie wylegiwania się na piasku Tunezji z wyżywieniem i dojazdem, czyli dolotem. Oglądamy, podziwiamy, znów mamy przed oczami obrazy nas leżących w pełnym słońcu. Zaraz, zaraz, a co to znaczy „pokaż ukryte koszty”? Klikamy. Już nie stać nas na te wczasy. Opłata lotniskowa 400 zł od osoby. Plus ubezpieczenie. Plus transfer. Dziękujemy. A tak pięknie wyglądało w ofercie głównej.... Ładna nazwa – ukryte koszty. Niby mówią, ale jednak na pierwszy rzut oka nie widać. Ciekawe, co by było, gdyby okazało się na lotnisku, że w grupie do czarteru jest na przykład pięć osób, które nie doczytały „ukrytych kosztów”, zarezerwowały wszystko przez internet i po prostu przyjechały. A pieniędzy nie brały za dużo, bo pobyt przecież z wyżywieniem i dojazdem.
Pozostaje nam wybrać się gdzieś autokarem. Chorwacja.  No pięknie. Tutaj rezerwacji można dokonać tylko przez telefon, więc po dokładnym obejrzeniu całej oferty pod kątem przykrych niespodzianek, dzwonimy. Ha ha ha . Chorwacja jest w Europie, ale potrzebujemy paszport. To już nie wina biura, ale nasze zapomnienie, niemniej jednak kto się wybiera na zagraniczne wakacje nie może zapominać, że chociaż możemy pracować w Wielkiej Brytanii, to czasem jednak potrzebny nam paszport.
Ciekawe są też oferty z własnym dojazdem i z własnym wyżywieniem. Nauczeni jednak już poprzednimi przykładami podchodzimy do nich z „pewną taka nieśmiałością”. I słusznie. Należy zapomnieć wreszcie o starym typie podróżowania, kiedy zabierało się za sobą torbę konserw, kaszę, makaron i jechało na wczasy, płacąc tylko za nocleg. W większości takich ofert należy liczyć się z tym, że jedzenie będzie trzeba kupować na miejscu, czyli wcale nie będzie to tanio, bo nie można przewozić żywności za granicę.
Tak więc mimo wspaniałych ofert w internecie okazuje się, że jednak wakacje są drogie. No chyba żeby pojechać w listopadzie. A na razie - „Chałupy welcome to”.