06.11.2010
Rozdział 11
Powrót korytarzem był dużo
gorszy niż droga do kraty, dużo gorszy niż jej się wydawało, że będzie. Szła, a
raczej wlokła się, korytarzem, najpierw na czworakach, potem zdecydowała się
wstać, kiedy już to było możliwe. Wciąż oglądała się za siebie, wdychając coraz
lżejsze powiewy wiatru i krzywiąc się od zaduchu, który był przed nią. Nic nie
bolało, ale na myśl o tym, jak wygląda jej ciało, robiło jej się wciąż słabo. Z
drugiej strony, miała w sobie jakąś energię, nie wiadomo skąd, chyba była to
już desperacja. Nie miała już nic do jedzenia, o piciu nie wspominając, ubranie
miała w strzępach, podobnie jak ciało w wielu miejscach, nie wiedziała, co się
z nią dzieje i nie wiedziała, co się stało z Martą. To wszystko spowodowało, że
postanowiła jak najszybciej dotrzeć do miejsca, gdzie słyszała rozmowę,
spróbować skontaktować się z tymi ludźmi i wszystkiego dowiedzieć. Jakieś
nieuzasadnione resztki nadziei mówiły jej, że może jest jakieś racjonalne
wytłumaczenie tego wszystkiego i najbardziej zaszkodziła sobie sama chowając
się przez nie wiadomo ile czasu gdzieś w najdalszych zakamarkach. Kto wie, czy
to nie było przyczyną tego, co się stało z jej ciałem. W końcu nigdy nie była
okazem zdrowia.
Na skrzyżowaniu korytarzy
miała pewne wątpliwości gdzie ma iść, ale przypomniała sobie wszystko. Wkrótce
usłyszała przytłumione głosy i przyspieszyła.
Skręcając w kolejne
korytarze, dotarła do kratki wentylacyjnej, z której miała widok na jakieś
słabo oświetlone pomieszczenie. Przy stole siedziało dwóch mężczyzn,
rozmawiając półgłosem. Nie musiała się specjalnie wysilać, żeby usłyszeć o czym
rozmawiają. Tematem były jakieś opłaty, podatki, rachunki. Słuchała pilnie, ale
nic podejrzanego w tej rozmowie nie było. Zaczęła się zastanawiać, jak ma na
siebie zwrócić ich uwagę, bo przyszło jej do głowy, że może miała jakąś serię
urojeń, w zamku nic się nie dzieje i jak nagle krzyknie tym ludziom nad głową, gotowi
dostać zawału.
-
Halo!
- zawołała niezbyt głośno.
Mężczyźni przestali rozmawiać
i podnieśli głowy patrząc na siebie.
-
Słyszałeś
coś?- zapytał jeden.
-
Tak.
Ktoś chyba coś powiedział, ale przecież tu nikogo nie ma.
-
Sprawdź
korytarz.
-
Halo!
Panowie! - krzyknęła już odważniej Julia. - Tu jestem, u góry! Nad wami, w
korytarzu wentylacyjnym! Proszę, pomóżcie mi!
Mężczyźni wstali, podeszli do
kratki. Julii zdawało się, że widzi jakiś dziwny błysk w ich oczach, ale to
trwało tylko moment.
-
Dziewczyno!
Wszyscy Cię szukają, a Ty jakby nigdy nic przychodzisz do nas! Czekaj, zaraz
Cię wyciągniemy!
Jeden z mężczyzn pobiegł
korytarzem.
-
Nie
martw się, zaraz przyniesie drabinę, wyrwiemy kratę i Cię uwolnimy. -
powiedział drugi. - Henryk, pospiesz się! - huknął wgłąb korytarza.
-
Idę!
- brzmiała odpowiedź. - Wyciągnij narzędzia! - Nazwany Henrykiem wpadł do
pokoju i podbiegł do kraty. - A Ty się odsuń, musimy wyrwać tą kratę!
Julia posłusznie odsunęła się
o kilka kroków. Znalezienie ludzi i ich reakcja, taka normalna i ludzka, nagle
jakby pozbawiła ją sił. Wypełniła ją nadzieja, że teraz już wszystko będzie
dobrze, wezmą ja do szpitala, zajmą się jej nową chorobą i urojeniami, będą
rodzice i Marta.
Krata nie chciała ustąpić, bo
Julia słyszała postukiwania i stękania, kiedy mężczyźni mocowali się z wyjęciem
jej. W końcu nastąpiło mocniejsze uderzenie, posypały się w jej kierunku
okruchy betonu a z otworu wyjrzała w jej kierunku głowa Henryka.
-
Filip!
Lepiej skocz po nosze, ona nie najlepiej wygląda! - usłyszała.
-
Nie,
nie, wszystko ze mną w porządku. - powiedziała Julia. - W zasadzie w
porządku.... Proszę, wyjmijcie mnie stąd, nie chcę tu już być ani chwili
dłużej.
Henryk wyciągnął do niej
rękę. Julia ujęła dłoń i znów otoczyła ją ciemność, leciała w dół, zapadała się
w siebie, znów widziała swoje wnętrzności, serce, nerki...
-
Zwariowałam....
- pomyślała i zemdlała.
Kiedy się ocknęła, leżała na
noszach, a dwaj mężczyźni nieśli ją szybko przyciemnionymi korytarzami.
Pomyślała, że zdarzyło jej się to samo, co przed zamkiem, kiedy spojrzała w
oczy ich przewodnikowi.
-
Co
się ze mną dzieje?.... gdzie mnie niesiecie?.... - wyszeptała.
-
Leż
spokojnie. Zaraz wszystko będzie dobrze. Niesiemy Cię w bezpieczne miejsce.
Julia pomyślała, że chwilowo
nic i tak nie może zrobić i zamknęła oczy.
Kiedy się powtórnie ocknęła,
leżała na łóżku na brzuchu, z głową zwróconą w stronę okna, przez które wpadało
poranne światło słońca.
Pierwsza jej myśl dotyczyła
więc tego, jaki to właściwie jest dzień, ale tak dokładnie straciła rachubę
czasu, że nie miała najmniejszego pojęcia.
Druga myśl dotyczyła rodziny.
Miejsce, w którym leżała, na pewno nie było pokojem hotelowym, raczej pokojem
szpitalnym, ale nie mogła pojąć, dlaczego w takim razie nie ma przy niej
rodziców i siostry. Jeszcze. Wczesna pora mogła być wyjaśnieniem, ale znała
swoją mamę, nie opuściłaby jej w takim stanie, siadywała w szpitalu całymi
dniami i nocami. Może dopiero ją tu przyniesiono i rodzice dopiero jadą.
-
Albo
jestem chora na jakąś zakaźną chorobę i nikogo do mnie nie wpuszczają...-
zaszeptała do siebie Julia.
Ta myśl wywołała u niej chęć
działania. Podniosła się delikatnie i na tyle na ile mogła, zaczęła obmacywać
sobie tylne części ciała. Ku jej najwyższemu zdziwieniu, nie miała na sobie ani
bandaży, ani ubrania, a całe ciało w miejscach, gdzie miała rany było gładkie,
aż śliskie. Julia podniosła się z łóżka i zaczęła się oglądać. Ciało wyglądało
jak nowe.
To obudziło w niej kolejne
wątpliwości. Była od dziecka zaznajomiona z medycyną i wiedziała, że gojenie
się takich ran to nie jest kwestia godzin. To ile czasu już tu leży?! Co
ponownie budzi pytanie o rodziców....
Julia podeszła i wyjrzała
przez okno.
Była nadal w zamku.
-
Wszystko
gotowe?
-
Tak,
właśnie się obudziła. Daliśmy jej trochę czasu, ale właśnie zaczęła wyglądać
przez okno, więc już wysyłamy do niej Annę, żeby z nią porozmawiała. Nie
chcemy, żeby coś jej się stało.
-
Jej?
Jej nic nie będzie, to twarda sztuka. Przyznajcie się lepiej, że boicie się
sami do niej iść i dlatego wysyłacie Annę.
-
Nie,
naprawdę. Posyłamy jej ubranie i pomyśleliśmy, że kobieta będzie
odpowiedniejsza.
-
Nie
tłumacz się. Nie pomagasz sobie. Kiedy z nią porozmawiam?
-
Już
po nią wychodzimy.