Na diecie jestem permanentnie, zdaje się od urodzenia.
;)
Nie, od urodzenia na pewno nie. Babcia i dziadek nigdy
nie uważali, ze jestem za gruba i napychali mnie czym się dało. Generalnie
podobno byłam niejadkiem i trzeba było odwracać moja uwagę podstępami typ „o,
zobacz, ptaszek leci”, żeby niezauważalnie wetknąć mi coś do ryjka. przy czym
często to wetknięte coś pozostawało tam na dłużej. W rodzinie dalszej i
bliższej znana jest historia truskawki włożonej mi do ust w okolicy drugiego
śniadania i wyjętej w takim samym stanie przed obiadem. ;)
Potem nagle zaczęłam jeść jakby mnie podmienili. Nie
oszukujmy się w podstawówce byłam gruba. Po prostu. Widać to zresztą na
zdjęciach.
W liceum będąc jadłam dalej co tylko chciałam i kiedy
chciałam. Pamiętam wielkie śniadania przygotowywane przez mamę, z porcją
sałatki, serem, wędliną, mmmm. J
Pamiętam pieczonego jej sposobem kurczaka, jej wspaniałe krupniki, mmmm x2. J I nie tyłam, a chudłam. W klasie
maturalnej mogłam z powrotem ubrać się w swoje sztruksy, które nosiłam mocno
opięte w szóstek klasie podstawówki.
Tak trwało mniej więcej do 23-4 roku życia. Nawet
powrót na babcina rewelacyjnie smakowitą „dietę” pełna wspaniałych sosów,
kluseczek i deserków nie przeszkodził. Wciąż ważyłam 57,5kg (wzrost 172cm) i
nosiłam rozmiar 36-38.
Od tego czasu jestem już non stop prawie na diecie.
Czyli już ładnych parę lat. ;)
Wypróbowałam : dietę kapuścianą, bananową, owocową, 1000kcal, głodówki, oczyszczania,
krople odchudzające, pływanie, herbatki odchudzające, ćwiczenia odchudzające,
dietę jabłkową, płynną, warzywną, bieganie, aerobik, dietę garściową, pas
odchudzający, masaże, preparaty odchudzające do smarowania. I pewnie milion
innych rzeczy, których zapomniałam.
Skutki były zazwyczaj takie same – wszyscy znamy nazwę
tej dziecięcej zabawki. ;)
Nadszedł w pewnej chwili taki moment, że powiedziałam
sobie „F***k it”, nie odchudzam się więcej. Lubię jeść, jutro może mnie
przejechać autobus, a ja sobie mam odmawiać? Ale kiedy waga pokazała 80kg, a ja
nie mogłam się schylić, żeby sobie buty zawiązać, stwierdziłam, że to jest
przesada. I zaczyna być niewygodne. I niezdrowe.
Hasło „dieta” wróciło jak bumerang…
Te wszystkie preparaty do smarowania oraz sport
(jakikolwiek) na pewno są dobrym wspomagaczem, ale na pewno SAME nie
zadziałają. To wniosek nr 1.
Jeśli chodzi o preparaty do smarowania, to wcale
nieważne ile kosztują. Ważne, żeby ich używać zgodnie z zaleceniem, czyli jak
pisze „dwa razy dziennie” – to smarować się dwa razy dziennie. Inaczej to nie
ma sensu. Więc jeśli otwierając tubkę myślimy sobie „to kosztowało tyle kasy,
wezmę tylko troszeczkę” – lepiej od razu sobie darować, postawić tubkę na półce
na frontowej ścianie i zrobić mały ołtarzyk. A samemu w dyrdy do sklepu po coś
o tym samym działaniu, ale siedmiokrotnie tańsze. To wniosek nr 2.
Sport musi być dopasowany do człowieka, jego
charakteru i upodobań. To wniosek nr 3. Co z tego, że aerobik może i jest
najszybszym sposobem na zrzucenie wagi, kiedy ja czepiałam się jak tonący
brzytwy każdej wymówki, żeby tam nie iść? Od tego wagi nie ubędzie. Bieganie
wykończało moje kolana, więc za długo nie pociągnęłam. Nie jestem osobą, która
musi mieć grupę do ćwiczeń, wręcz odwrotnie, wkurzało mnie, że gdzieś mam się
stawić na jakąś godzinę.
Teraz chodzę na basen, gdyż w wodzie czuję się jak
ryba, ale pływam swój własny zestaw „okrążeń” i robię swój własny zestaw
ćwiczeń. po czym idę na swój własny zestaw masaży wodnych. Trochę trwało, zanim
zaczęłam mieć głęboko w tyle, że ktoś się na mnie gapi jak sobie masuję uda
biczem szkockim, który ludzie „normalnie” używają na plecy. Albo jak ktoś daje
mi do zrozumienia, że przeszkadzam mu, jak wiszę na drabince ćwicząc, jak on
chce tu pływać. Niech mnie k….. ominie, ja też zapłaciłam za prawo korzystania
z tego toru, a na tym dla szybko pływających przecież nie tkwię.
Chodzę na Nordic Walking. Jest genialne. Zwłaszcza
zimą, kiedy w lesie nikogo nie ma. Latem jest gorzej, bo jakieś typy się kręcą,
a to nie sprzyja psychice. Wtedy albo ruszam w trasę bardziej „miejską”, albo
umawiam się z moja mamą, która jedzie na rowerze i o dziwo dobrze nam się
współpracuje. ;)
Ćwiczę tai chi w domu sama i elementy jogi, nie
wszystko, bo niektóre ćwiczenia czułam wyraźnie, że są nie dla mnie. I swój
własny prywatny zestaw ćwiczeń modelująco – odchudzających.
To teraz dieta. Też po latach różnych prób dobrałam
wreszcie cos dla siebie. Kombinację diety garściowej i 1000kcal, z elementami
oczyszczania i głodówki. Jeśli ktoś zainteresowany – niech napisze, to mu
wyjaśnię szczegóły. Uprzedzam – jest ciężka momentami, trwa długo, wymaga
dyscypliny, oczywiście po zakończeniu nie ma mowy o powrocie do złych nawyków,
bo to nie dieta cud (trochę mnie to spotkało po pierwszej próbie, ale i tak nie
było efektu yo-yo, nawet nie wróciłam do swojej poprzedniej wagi sprzed
początku diety). Ja za pierwszym razem zrzuciłam 13kg, potem niestety (patrz
poprzedni nawias) wróciło mi 6kg, ale i tak uważam, że był to sukces. Poza tym
zrzuciłam wiele centymetrów, np. w biodrach 15cm, które wróciły w ilości
minimalnej – wspomniane biodra odzyskały 2cm. Teraz jestem na tej diecie po raz
drugi, już zrzuciłam 3kg w ciągu miesiąca. Wniosek nr 4 – dietę tez trzeba
dobrać do swoich upodobań i możliwości.
Bardzo ważne jest wybranie odpowiedniego momentu
rozpoczęcia diety. To wniosek nr 5. Dla mnie jest to początek stycznia,
poniedziałek po Nowym Roku. Wtedy na horyzoncie nie mam żadnych imprez „przy
stole”, które od razu wszystko niszczą, bo kto zachowa dietę na imieninach ukochanej
ciotki, która gotuje jak anioł i półmiski podaje z anielskim uśmiechem?
Najbliższa „przystolna” impreza to Wielkanoc, która dla mnie nie stanowi
zagrożenia – spotykam się z rodziną na uroczystym śniadaniu, które też nie jest
tak obfite jak powiedzmy Wigilia. Poza tym śniadanie to w mojej diecie najmniej
problematyczny posiłek. J Potem
mam swoje imieniny, które generalnie już od lat zlewam, bo denerwowało mnie, że
w swoje święto mam stać nad garami, więc przyjmuje życzenia, jak ktoś jeszcze o
tym nie zapomniał, ale imprezy nie ma. Dzień Matki – obiad z rodzicielką – do
przeżycia, nie robi małego wesela. I cisza do czerwca, lipca, czasem września, zależy jak koleżanki
podejdą do swoich uroczystości.
Dobrze jest mieć plan. Ja zapisuję wszystko – co danego
dnia mogę zjeść, kiedy mam ćwiczyć i co, ile ważę i mierzę, co tylko przychodzi
mi do głowy, przed rozpoczęciem – jako plan, i w trakcie, kiedy czuje potrzebę
np. odnotowania swojego sukcesu. J
No i skreślam sobie dni odbytej diety. Jak żołnierz dawno temu, kiedy
wszystkich brali i większość tylko czekała, kiedy koniec. ;) Pomaga, kiedy
widzi się drogę i cel. To wniosek nr 6.
Tak to wygląda. Jestem teraz w trakcie, jak już
wspomniałam wcześniej. Mam nadzieję nie tylko zrzucić te następne 3kg, które mi
zostały po popełnionych błędach przy poprzednim razie, ale jeszcze trochę
ponadto. Nie stawiam sobie bardzo konkretnego celu typu „tyle i tyle kg/ cm”, realizuje
plan, wiem, że waga i wymiary będą się zmniejszać, bo już to przećwiczyłam,
ważniejsze jest dotarcie do końca (bo poprzednim razem, do czego się dopiero
teraz przyznam, nie dotrwałam). Trzymajcie kciuki. J
Acha, jeszcze wniosek dodatkowy, bez numerka. Trzeba
zebrać kasę na ciuchy w mniejszym rozmiarze. J J