24.10.2009
Rozdział 1
Rozdział 1
- Dobrze się czujesz?
- Tak, mamo.
Pomyślała, że jeśli jeszcze
raz będzie musiała odpowiedzieć na to pytanie, to chyba zacznie krzyczeć. Miała
też wielką ochotę odpowiedzieć „nie”, zresztą zgodnie z prawdą, ale na myśl o
serii pytań domagających się szczegółów poczuła obrzydzenie.
Z drugiej strony matka nie
miała przecież nic złego na myśli, jej zainteresowanie i troska były szczere.
Julia nie była okazem zdrowia, w przeciwieństwie do swej młodszej siostry,
Marty. Marta nigdy nie spadła z drzewa, nigdy nie bolało ją gardło, mogła jeść
wszystko, co pojawiło się w zasięgu jej rąk, nie miała bólów stawów, nie
łamała kończyn. Julia wolała o tym nie
myśleć, bo lista chorób i wypadków, które nie przytrafiały się jej siostrze
była zabójczo długa i była to, niestety, również lista chorób i wypadków, które
przytrafiły się jej.
Słońce grzało paskudnie przez
szybę. Było oczywiście jak zwykle z niewłaściwej strony, czyli z jej strony.
Marta usiadła z prawej strony, żeby Julia mogła korzystać z cienia, ale to było
ładnych parę godzin temu. Słońce przemieściło się i teraz jedynym ratunkiem
byłoby usiąść z przodu. Skoro jednak cały czas twierdziła, że czuje się dobrze,
uznała, że lepiej nie prosić matki o zamianę miejsc.
Bardzo się cieszyła na ten
wyjazd. Przekładali go wielokrotnie z różnych powodów, Julia też oczywiście
miała w tym swój udział. Patrząc przez okno na przesuwający się krajobraz,
zastanawiała się dlaczego właśnie ją to spotkało. Wyświechtane pytanie, ale
któż go sobie nie zadaje? Reprezentowała inne podejście do problemu niż
wujowie, ciotki, krewni i znajomi. Ci w większości wyrażali współczucie dla jej
rodziców, którzy musieli się nią zajmować. Pewnie, kosztowała ich fortunę, nie
mówiąc o tym, ile czasu jej poświęcili. Też było jej ich żal. Wiele razy
zdarzało się, że odwoływali spotkania, przekładali wyjazdy, a nawet pożyczali
pieniądze. Ale więcej współczucia miała dla siebie samej. Dzieciństwo kojarzyło
się jej głównie z własnym pokojem, a właściwie z sufitem własnego pokoju. To
była rzecz, którą najczęściej oglądała, leżąc w łóżku z powodu kolejnych
chorób. Ojciec w końcu sprowadził jakiegoś malarza z pretensjami do bycia
artystą i na suficie pojawili się bohaterowie bajek w śmiesznych sytuacjach.
Była ojcu za to bardzo wdzięczna, zwłaszcza że dodatkową atrakcją był dzień, w
którym na jej, już nastolatki, prośbę, inny malarz usiłował zamalować
„dzieło”...
Większość lekarzy była
zdania, że jej wyjątkowo słaby układ odpornościowy jest odpowiedzialny za to,
że byle wirus rozkładał ją na cztery łopatki. Nie miała AIDS, nie, po prostu:
obniżenie odporności. Część autorytetów twierdziła, że w okresie dojrzewania
wszystko wróci, a raczej osiągnie, normę. Jakoś przestali tak twierdzić, kiedy
stała się kobietą, a następny miesiąc walczyła o życie zmagając się z
zapaleniem płuc. Do głosu dorwała się druga część uczonych medyków, którzy
zgodnym chórem twierdzili, że jak przejdzie okres dojrzewania i hormony się
uspokoją, wszystko zacznie działać jak w zegarku. Teraz miała lekko ponad 19
lat i zastanawiała się, czy to już nie czas uznać, że okres dojrzewania się
skończył. Ciekawiło ją jaki teraz wyznacznik czasowy ustanowią lekarze. Może
urodzenie dziecka? Jeśli tak, to długo poczekają na potwierdzenie lub
zaprzeczenie tej teorii.
Julia nie była brzydką
dziewczyną. Wysoka, szczupła, ale nie chuda mimo wielu pobytów w szpitalach,
miała sięgające ramion, cienkie, ale gęste włosy koloru starego drewna i dość
mocno zielone oczy. Była oczytana, inteligentna i miała swoiste poczucie
humoru, objawiające się głównie żartami na temat swój i lekarzy. Interesowała
się wieloma rzeczami i gdyby tylko miała kontakt z ludźmi... To niestety nie
było jej dane. Uczyła się w domu, a koledzy i koleżanki Marty ograniczali się
do zdawkowego „Cześć”. Z Martą też była dziwna sprawa. Nie miały zbyt dużo
wspólnych cech. Owszem, siostra była opiekuńcza i troskliwa, ale Julia wolałaby
raczej mieć w niej towarzystwo do
rozmowy i wspólnego wyjścia niż pielęgniarkę. Ten styl przejęła chyba od
rodziców, zresztą większość ludzi traktowała ją w ten sposób. Czasem miała chęć
krzyknąć „Nie jestem jajkiem, nie stłukę się, jeśli mnie dotkniecie!” Ale jajko
to złe porównanie, wazon, tak, kryształowy wazon, wszyscy sprawdzają, czy nie
ma rys i bezpiecznie stoi i wystarczy. Nie, to też nie to, taki wazon to
chociaż się podziwia, ona budziła tylko litość.
- Jak tam, Julka?
- Wszystko dobrze, tato.
Przez moment rzeczywiście tak
było. W swoich rozważaniach zaszła tak daleko, że zapomniała o bólu kręgosłupa,
mdłościach, upale i cholernym słońcu prażącym w kark.
- Zaraz zrobimy mały postój.
- A daleko jeszcze?
- Bo ja wiem... Jeśli zaufać
tej mapie i temu, co widać na drodze, to jakaś godzina jazdy.
- To może się nie
zatrzymujmy? Naprawdę nieźle się czuję, a po postoju będzie nam wszystkim
jeszcze trudniej wrócić do samochodu. No i szybciej dotrzemy na miejsce.
Wymiana spojrzeń między
rodzicami. Tradycyjne uniesienie brwi u ojca, matka przekrzywiła głowę i
zmarszczyła usta.
- Dobrze, jedźmy, ale
obiecaj, że powiesz, jeśli uznasz, że wolisz chwilę odpocząć.
- Jasne, tato.
Jak zwykle, nikt nie zapytał
Marty o zdanie. Julia czasem zastanawiała się czy siostra nie czuje do niej
nienawiści w takich momentach. Wystarczyło przecież zagadnąć ją jednym słowem,
pozwolić wyrazić swoje zdanie, i tak na pewno zgodziłaby się z resztą, a o ile
lepiej by się czuła. A może ona tak woli? Tym sposobem ma więcej wolności, nikt
jej nie pyta o zdanie, więc i ona tego nie robi. Julia przez chwilę analizowała
swoja siostrę. Marta chyba była szczęśliwa, miała wiele koleżanek, ciągle pojawiali
się w domu nowi chłopcy, nigdy nie spędzała sobotnich wieczorów na kanapie
przed telewizorem. Ale z drugiej strony rodzice pozwalający na wszystko
szesnastoletniej dziewczynie nie wzbudzali zaufania. I to nie było tak, że
pytali gdzie idzie, z kim, o której wróci, a po powrocie interesowali się, co
się wydarzyło. Marta rzucała w przestrzeń „Wychodzę” ,a odzew na to hasło
brzmiał „Wróć przed dziesiątą”. O 21.30 rodzice wyłączali telewizor i szli do
swojej sypialni; Julia słyszała czasem skrzyp drzwi, zgrzyt klucza, bywało, że
na dworze robiło się już widno.
Marta nigdy nie opowiadała
Julii o tym, co robi wieczorami, ale czasem miała rano taki wyraz twarzy, że
raz i drugi prawie sprowokowała Julię do pytań. Prawie. Bo raz wszedł ojciec,
za drugim razem Marta upuściła i stłukła kubek, a za trzecim razem kiedy Julia
już miała zadać pytanie, siostra spojrzała na nią... Nie, chyba nie potrafi
tego opisać. W oczach Marty był wstyd i ból, nienawiść i smutek i Julia
przestraszyła się. Przypomniała sobie, że w nocy obudziły ją krzyki. Myślała,
że to sąsiedzi, ale patrząc na Martę, zdała sobie sprawę, że była w błędzie.
Nocna awantura była po tej stronie drzwi.
To było parę tygodni temu.
Dwa.... Trzy.... może.....
Julia zasnęła.
- Co?
- Dobre wieści. Jadą nowi. Są
już w drodze.
- Rewelacyjnie. Kiedy tu
będą?
- W mieście za pół godziny.
Ale na pewno pojadą najpierw do hotelu.
- Szykujmy się więc.