31.10.2010
To był 18 stycznia 1986 roku...
Już od kilku miesięcy moja koleżanka Iza opowiadała mi w
każdej możliwej chwili jakim świetnym wynalazkiem jest Lista Przebojów
Polskiego Radia, że nowe piosenki, że są i polskie i zagraniczne, że nagrać
sobie można, bo nie gadają w trakcie i w ogóle się rozpływała. Niestety, na
naszym domowym odbiorniku nie było możliwości odbierania Trójki, a zresztą
nawet jakby była – nie byłam domowym tyranem, który zmusiłby innych domowników
do słuchania akurat tego, czego ja chciałam. Wyjście było tylko jedno – kupić
sobie własne radio.
Zbierałam przez kilka miesięcy, aż wreszcie po dopływie
gotówki na święta plan zaczął mieć szanse powodzenia. Niewiele mi już
brakowało, kiedy mój dziadek stwierdził, że dość tego zbierania i po prostu dał
mi resztę. Moja radość była ogromna. Poszłam do sklepu i nabyłam
radiomagnetofon kasetowy, mono, Kasprzak, w kolorze czarno-szarym. Kolor ten
wkrótce znikł pod wszelkiej maści nalepkami, którymi go ożywiłam.
Pół dnia trwało szukanie właściwej „fali”. Nie było to wcale
proste, bo nie wiedząc gdzie szukać, łapałam po prostu po kolei wszystkie
stacje, dopóki wreszcie w którymś momencie nie powiedzieli „tu Trójka”. Udało
się! Następnym etapem była nauka nagrywania, bo nie ukrywam, że ten aspekt
opowieści mojej koleżanki najbardziej do mnie przemówił. Rodzina zrywała boki,
wygłupiając się podczas czytania instrukcji. Oczywiście przypomniało im się,
jak wiele lat wcześniej wujek nabył radio Stolica i kazał czytać sobie
instrukcję, a sam próbował je uruchomić. „Przekręcić gałkę w prawo...”. Udało
się, mimo ich żartów!
Nie miałam zielonego pojęcia, o której ta cała Lista ma się
zacząć, ale cierpliwie czekałam przy odbiorniku. Wreszcie nastąpiła ta chwila.
Dziś już nie pamiętam, czy to była 20.00 czy 19.00, wiem, że czekanie trwało
dość długo. Wspomnienia z pierwszego notowania? Byłam wściekła! Nie znałam
oczywiście żadnych panujących na Liście zasad, więc nie potrafiłam się w ogóle
zorientować, dlaczego prowadzący czasem puszcza jakiś utwór w całości, a czasem
nie i im więcej nie udawało mi się nagrać tym bardziej byłam wkurzona. Głównie
na niego, a był to Marek Niedźwiecki. ;) Ale – fakt pozostał faktem – były tam
świetne piosenki, więc postanowiłam nie rezygnować. Tym bardziej, że właśnie
nagrałam sobie „Brothers-in-arms”, numer jeden w tym notowaniu, wspaniałą
piosenkę Dire Straits.
A więc słuchałam. Na początku niezbyt regularnie, ale potem
nie wyobrażałam sobie już soboty bez Listy. Nie chadzałam na imprezy, do kina
itp. w sobotę – ten czas był zarezerwowany. Coraz bardziej i bardziej lubiłam
też Marka Niedźwieckiego i w pewnym momencie każdy kolejny zastępca wywoływał u
mnie co najmniej zniesmaczenie; cóż, nie potrafili tak jak on. :)
Co tydzień wysyłałam kartkę z głosami na Listę. Co ja czasem
wyczyniałam z nazwami piosenek... Do dziś pamiętam jak przez wiele tygodni
piosenkę A-ha nazywałam „I am loosing you” bo ucząc się już cztery lata
angielskiego godzinę w tygodniu byłam święcie przekonana, że „I've been loosing
you” to błąd, bo taka forma nie istnieje . ;) Ale w miarę jak moje umiejętności
się rozwijały wysyłałam nawet swoje własne „tłumaczenia” tytułów do Pana Marka,
które czasem wykorzystywał. Pod moim „tytułem” była na przykład prezentowana
piosenka Martiki „Toy soldier”, do której zaproponowałam „Dzielny ołowiany
żołnierz”, albo The Waterboys, którzy dostali ode mnie „Chciałbym być rybą”,
skoro tacy z nich „wodni chłopcy”. Oprócz głosów i tłumaczeń pisałam też na
kartkach różne pytania, komentarze rzeczywistości, żarciki itp., a kiedy Pan
Marek odczytywał je na antenie, byłam w siódmym niebie. Co mi zresztą zostało
do dziś. :) Zmienił się tylko nośnik, teraz wszystko jest elektroniczne...
Kibicowałam wielu piosenkom i kiedy szły do góry, emocje
były ogromne. Wiele z nich jest do tej pory na mojej własnej prywatnej Liście
Przebojów Wszechczasów, którą pewnie kiedyś tu zaprezentuję. Można śmiało
powiedzieć, że Marek Niedźwiecki i jego Lista są odpowiedzialni za mój gust
muzyczny. Słuchając Listy zaczęłam też po prostu słuchać Trójki jako radia,
różnych audycji, z których powoli wybrałam te, które najbardziej mi
odpowiadały. Nocna Audycja Marka Niedźwieckiego, Minimax, Markomania,
Zapraszamy do Trójki, Sjesta, Salon polityczny, Radiowy Dom Kultury, że
wymienię tylko kilka.
Były momenty na Liście, w których czuło się powiew wolności.
Tak, tak, „Beats of freedom”, kto nie uwierzył filmowi, niech uwierzy mnie.
Relacje z rynku muzycznego w USA na przykład, informacje o zagranicznych
artystach, zakazany Maanam w wersji werblowej – dobrze wiedzieliśmy dlaczego nie
jest puszczony i że trzeba było jednak odwagi, żeby nadać choć te werble –
druga strona przecież nie była całkiem głupia.
Były jeszcze na Liście różne dodatki, które bardzo lubiłam.
Kaziowie, Fiolka, Maria, Helen i cała masa innych osób, które się kręciły po
studio, liczyły głosy, przynosiły, wynosiły, podpowiadały, czytały
pozdrowienia, rozdawały nagrody, a Pan Marek w większości przypadków z nich
żartował. Żartował zresztą z wielu rzeczy, ja, niestety, nie pamiętam tego, że
podczas pierwszego notowania spadł z krzesła, bo było zbyt sztywno i nudno, ale
za to pamiętam „pannę Gieras, co zrobi mostek”, „o-x, o-x” „słuchaczy i
słuchawki”, jedzenie różnych rzeczy, szeleszczenie papierami, jingle, dowcipy
Aliny Dragan, która pokładała się ze śmiechu zanim doszła do połowy,
podglądanie meczy i Sopotu na telewizorze, tańce, dobieganie do mikrofonu w
ostatniej chwili i wiele innych panamarkowych pomysłów.
Na Listę można też było, i można nadal, przy pewnym
szczęściu wejść. Udało mi się. Niezapomniane przeżycie, uwierzcie. :) A poza
tym kiedyś na Drzwiach Otwartych w Trójce udało mi się też zasiąść, jako jednej
z czterech osób z grupy, za stołem prowadzących i nagrać maleńki kawałeczek
„audycji”. Mam nawet zdjęcie. :) A poprowadzenie choćby najkrótszego fragmentu Listy
z Panem Markiem to nadal jedno z moich trzech największych marzeń. :)
Co jeszcze? Oj, bardzo dużo! Nie starczyłoby chyba
atramentu, żeby to wszystko spisać. Jak widzicie, związek z Listą Przebojów
Programu Trzeciego i – myślę, że nie tylko dla mnie- najważniejszą w niej osobą
-Markiem Niedźwieckim, to wcale nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Ale
może właśnie dlatego jest taka stała? „Wytrzymałam” z Listą już prawie 24 lata
i czasy, kiedy „odeszłam” od cotygodniowych spotkań wspominam fatalnie. W piątek,
29 października 2010, odbyło się 1500 notowanie Listy. Było mnóstwo gości,
gratulowali, wspominali... niechże będzie wolno i mi powspominać najpiękniejsze
momenty Listy i okolic... ale resztę powspominam już sama, nie gniewajcie
się... :)
Dopisek po latach
Okazuje się, że pierwszym notowaniem jakie słyszałam było 67. Byłam na wczasach w Myczkowcach i moja rówieśnica ze Śląska, Agata, słuchała. Tego notowania własnie słuchałyśmy razem i to był mój pierwszy raz. Udało się to odtworzyć dzięki pamięci mojej mamy, która wiedziała, kiedy byłyśmy w Bieszczadach oraz archiwum Listy, w którym sprawdziłam, że własnie w tym notowaniu Lady Pan nie spadł, co było powodem zdziwienia u Agaty, takiego zdziwienia, że aż je zapamiętałam. :)