Jest takie opowiadanie Stanisława Lema, którego tytułu
nie mogę sobie za nic przypomnieć, z którego jedna scena powraca do mnie bardzo
często. Bohater przewędrowawszy spory kawałek jakiejś obcej planety, siada na
stoku, prawie machając nogami nad przepaścią (a przynajmniej tak sobie to
wyobrażałam czytając, z dokładnością reżysera, scenografa i scenarzysty) po to,
by odkryć największą tajemnicę tegoż zakątka wszechświata. W zachodzącym słońcu
przed jego oczami rozgrywa się niesamowity spektakl, pokazujący, jak mało
rozumie i jak daleki był od prawdy w swoich rozważaniach, Pojawia się przed nim
mózg zbiorowy, złożony z milionów mniejszych elementów, współpracujących ze
sobą w idealnej harmonii aby zrealizować cel – rozpoznać go. Nie stwierdziwszy
zagrożenia, rozpada się znów na mniejsze elementy i niknie w pogrążającej się w
cieniu dolinie.
Czytałam to opowiadanie dawno temu i jakoś nie mogę go
odnaleźć. Zapewne nie jestem dokładna w przytoczeniu tej sceny, ale jestem
przekonana, że koncepcja jest słuszna – mniejsze elementy tworzące jeden mózg.
Koncepcja ta zresztą pojawiała się później w kolejnych
wytworach kultury, najwyraźniej mocno przemawia jednak do człowieka jako
takiego. Wspomnijmy na przykład jedna z końcowych scen trylogii braci Wachowskich
„Matrix”. Z kimże innym rozmawia Neo w Mieście Maszyn jak nie z mózgiem
zbiorowym? Maszyny złożyły się w jedna wielką maszynę, która podejmuje decyzje,
mówi, a nawet wyraża emocje, jeśli pamiętacie latające w powietrzu „macki”
wyrażające wściekłość mózgu na samą myśl o tym, że ktoś taki jak Neo mógłby być
potrzeby do czegokolwiek wielkim maszynom.
Kolejnym miejscem, gdzie napotkałam mózg zbiorowy, był
świat Gwiezdnych Wojen. Mandalorianie kładli nacisk na ideę „mando” – zbiorowy stan
bycia, istotę bycia Mandalorianinem. Zgodnie z tym, aby być Madalorianinem,
należało poznać kulturę, zrozumieć ją, zaakceptować i postępować zgodnie z tymi
zasadami w każdej sytuacji. W przeciwnym wypadku można stać się
"dar'manda" - kimś, kto nie będzie miał własnej duszy i nie będzie
mógł żyć w zaświatach. Stan "dar'manda" był gorszy od śmierci, bowiem
w normalnych okolicznościach zmarły wojownik przyłączał się do Mando – całości
społeczeństwa w zaświatach.
Mandalorianie w ramach utrzymania tego „mózgu zbiorowego” powtarzali na
przykład imiona swoich zmarłych, aby zachować ich we wspólnej pamięci;
stanowiło to pewnego rodzaju modlitwę. Zbiorowa dusza Mandalorian pozwalała
narodowi utrzymać swoją tożsamość mimo rozproszenia po całej galaktyce.
Czymże innym jak „mózgiem zbiorowym” jest koncepcja
reinkarnacji, sansary, nieustannego umierania i odradzania się, przy czym
możemy się odrodzić w zupełnie innej postaci? Ten nieskończony proces tworzenia
i upadku, cykl przemian, któremu podlegają wszelkie byty i zjawiska włącznie z
naszymi myślami, uczuciami i ciałami, to wyjście z całości, przeżycie odcinka
czasu jako jednostka i powrót do całości, aby tam zebrać sobie kolejne cechy
fizyczne i psychiczne i znów pojawić się jako jednostka. Wreszcie, po wielu
takich przemianach, udaje się jednostce usunąć całą niewiedzę, która jest
źródłem cierpienia, czyli dzięki przejściu wielu stanów zdobyć całą wiedzę jaka
jest „do wyboru” w tyglu zbiorowego mózgu. Wtedy, po kolejnej śmierci, nie
dochodzi do kolejnego wcielenia, tylko osiąga się nirwanę – stan kolejnego
mózgu zbiorowego, pozostającego „na zewnątrz” wszystkiego.
Takich teoretycznych „mózgów zbiorowych” mamy w swoim
otoczeniu sporo. Niektóre nie działają zbyt dobrze (patrz polski parlament), być może dlatego, że
one tylko udają mózg zbiorowy, a tymczasem składają się z pewnej liczby
jednostek, które zapominają zupełnie o tym, że są częścią wielomilionowej
struktury i za parę chwil zamienią się miejscami z inną częścią, o którą nie
zadbali w tym przemijającym wcieleniu. Inne (patrz anonymous) organizują się
błyskawicznie na wieść o zagrożeniu, zupełnie jak w tym opowiadaniu Lema, o
którym pisałam na początku.
Ale wydaje mi się, że jeden „mózg zbiorowy” zasługuje
na pochwałę.
Wikipedia.
Czy trzeba pisać cos więcej?