Rozdział piąty „Dowody i zatajenia”
Filip wracał ze sklepu coraz wolniej, pochłonięty
coraz bardziej niewesołymi myślami. .
Płot istniał. Obmacał go pod pretekstem przytrzymania
się go przy poprawianiu czegoś w bucie. Płot był jak najbardziej namacalny i
nawet stabilny, zważywszy na to, że Filip oparł się na nim dość gwałtownie,
pozorując zachwianie równowagi. Uznał, że jeśli płotu nie ma i rąbnie na kuper
to i tak będzie to lepsze, niż gdyby ktoś zobaczył jak wyciąga rękę, żeby
złapać coś czego nie ma. Taaak, panicznie bał się tego, że jednak ten płot istnieje
tylko w jego wyobraźni, do tego stopnia, że uznał obolały tyłek za lepszy dowód
swojej choroby.
W sklepie zapatrzył się na półkę z alkoholami, a kiedy
sprzedawczyni zapytała czy sobie coś życzy, powiedział, że zamyślił się nad tym,
jak to niektórzy mają problem z piciem. Machnął przy tym głową w bliżej
nieokreślonym kierunku, tak, żeby z jednej strony pani Asia mogła ruszyć temat
Grzegorza, ale z drugiej strony, żeby mógł się z tego machnięcia wielce nie
tłumaczyć. Zabezpieczenie nie było konieczne.
- Mówi pan o swoich nowych sąsiadach, prawda? –
zapytała.
Kiedy potwierdził, wybuchnęła potokiem słów. Okazuje
się, że nawet siedząc cały czas w domu, nie wiedział tyle, co ta sprzedawczyni.
Dowiedział się, że pan Grzegorz przychodzi po alkohol codziennie, w różnych
godzinach. Potwierdziło się, że żona miała wypadek po pijanemu, a „teraz pewnie
też popija”. Potem rozmowa, a właściwie monolog, zszedł na dzieci – nie
utrzymują kontaktu z nikim z sąsiedztwa, ale kuzynka pani Asi ma szwagierkę,
która pracuje w szkole, do której chodzi chłopak i coś z nim jest na pewno nie
w porządku. A że coś z dziewczyną jest nie tak, to wystarczy na nią popatrzeć.
I tak dalej i tak dalej, opowiadała mu chyba z dziesięć minut, jak katarynka.
Właściwie już miał nie wchodzić do Zbyszka, ale ten
się napatoczył sam. I sam zaczął rozmowę, mówiąc, że ma już dość tych awantur,
przez które nie mogą spać z żoną i chyba kiedyś w końcu zadzwoni na policję
albo chociaż straż miejską.
Dowody były zebrane, nie powstydziłby się ich
najlepszy detektyw. Tylko że one świadczyły, że z Gośką dzieje się coś złego. A
cienki głosik gdzieś w głowie przez cały czas powtarzał mu, że te wszystkie
dowody też mogą być wytworem jego własnej wyobraźni i Gośka miała rację,
mówiąc, że halucynacje polegają na widzeniu więcej, a nie mniej. Co robić?...
* * *
Gośka z ulgą usłyszała, że za Filipem zamknęły się
drzwi. Przestała natychmiast udawać, że pisze i podeszła do okna. Filip zatrzymał
się przy pustym placu i coś poprawiał przy bucie. Omal się nie przewrócił, ale
jakoś złapał równowagę.
Nie było go dość długo, więc Goska miała czas na
znalezienie numeru telefonu do Włodka psychiatry, które to imię wreszcie jej
się przypomniało przy śniadaniu. Zapisała je sobie na kartce i myślała co
dalej, patrząc przez okno w dół ulicy. Po pewnym czasie pojawił się Filip idący
bardzo wolno i najwyraźniej zamyślony.
Gośka właśnie postanowiła, że będzie go bardzo
dokładnie obserwować i że musi z nim porozmawiać, zanim zadzwoni po poradę do
lekarza, kiedy zdarzyło się coś, co sprawiło, że zaczęła żałować, że nie
zadzwoniła już wcześniej. Filip zatrzymał się przy płocie domu wystawionego na
sprzedaż i najwyraźniej przeprowadzał rozmowę z nieistniejąca osobą.
- Mój mąż zwariował – przemknęło Gośce przez głowę.
* * *
Kiedy Filip otworzył drzwi, Gośka czekała na niego w
przedpokoju. Nigdy tego nie robiła, więc się zaniepokoił.
- Coś się stało? – zapytał.
- Nie, po prostu długo nie wracałeś i się
zaniepokoiłam.
- Porozmawiałem trochę ze sprzedawczynią – na końcu
języka miał „o naszych sąsiadach”, ale nagle przestraszył się takiej
bezpośredniej konfrontacji.
- To dość długo rozmawialiście – to wcale nie było to,
co chciała powiedzieć, wcale. Chciała zapytać, czy po drodze jeszcze z kimś
rozmawiał, na przykład z kimś, kogo nie ma. Coś ją powstrzymało.
Filip odebrał to po swojemu.
- Chyba nie jesteś zazdrosna? – zapytał. – Wiesz, że
dla mnie istniejesz tylko ty i nikt więcej. – chciał dodać, że dlatego tak go
martwi jej stan psychiczny, ale i na to się nie zdobył.
- Wiem, skarbie. – właściwie chciała dopowiedzieć, że
dlatego jest tak zaniepokojona jego halucynacjami, ale wydało jej się to
nieodpowiednim początkiem takiej rozmowy.
- Poza tym – spróbował zażartować Filip – ona ma chyba
z pięćdziesiąt lat, myszowate włosy wiecznie tłuste, paznokcie pomalowane na
czerwono z odłażącym lakierem i …. Gosiu, co Ci jest?
- Dlaczego czytałeś moją książkę, zanim ci pozwoliłam?!
– krzyknęła.
- Ależ… nie czytałem niczego! Byłem przecież w
sklepie! Dopiero wczoraj mi coś opowiedziałaś! Czemu twierdzisz, że ją czytałem?!
Gośka poczuła, że brakuje jej tchu. Skąd Filip mógł
wiedzieć, że sprzedawczyni w spożywczym w jej książce ma pięćdziesiąt lat,
myszowate wiecznie tłuste włosy i
paznokcie pomalowane na czerwono z odłażącym lakierem, jeśli jej nie czytał?
Kłamie? Ale dlaczego tak ją to zdenerwowało? I dlaczego się nie przyznał, że
przeczytał, przecież to nic takiego. A może ma rację i to nie on zwariował?
Gośka uśmiechnęła się zbielałymi ustami.
- Wydawało mi się, że mam poprzestawiane kartki. Ale
skoro twierdzisz, że nie czytałeś, to w porządku. Musiałam wczoraj wieczorem je
inaczej położyć bo byłam trochę…. zmęczona. – omal nie powiedziała
„zdenerwowana twoim stanem”. Teraz już nie była taka pewna czyim stanem należałoby
się denerwować.
- Naprawdę nie czytałem. – uśmiechnął się Filip.
Wypadło to trochę sztucznie. – Może zrobisz sobie dzień przerwy?
- Nie, jestem już tak blisko końca. Wiesz, to nie
będzie happy end – rozgadała się nagle Gośka, próbując pokryć zdenerwowanie
gadaniną. – Postanowiłam, że moi bohaterowie są tak okropni tym razem, że nie
dam im szansy. Wszystkich po kolei niestety uśmiercę w tej książce. Tak będzie
bardziej realistycznie, bo oni mają naprawdę zerowe szanse na egzystencję, to
by bajka o krasnoludkach mi wyszła, gdym ich jakoś do ładu doprowadziła. A
miało być arcydzieło.
- Tak mówiłaś. Jestem pewien, że będzie. –
odpowiedział Filip obserwując, jak w oczach Goski zapalają się ogniki. Zawsze
tak było, jak mówiła o swoich książkach.
- Miałam oszczędzić córkę, ale ona chyba też powinna
umrzeć. Nie podobało mi się w każdym razie to co o niej napisałam, więc
wykasowałam. Zacznę od syna. Popełni samobójstwo…
Gośka pocałowała Filipa mając oczy w kosmosie i poszła
do pokoju. Za chwilę dobiegł stamtąd klekot klawiszy.
Filip opadł ciężko na podłogę. Nie wiadomo czemu
przebiegł mu po plecach zimny dreszcz, jakby sama śmierć przeszła koło niego
wybierając się na żniwa. Postanowił w tym samym czasie cztery rzeczy: zadzwoni
do Włodka, zbierze jeszcze parę dowodów na istnienie tych ludzi, nie będzie
poruszał tego tematu z Gośką i przeczyta jej książkę. Choćby nie wiem co.