3 lutego 2010
Wielokrotnie spotkałam się w różnych okolicznościach ze
stwierdzeniem, że Bóg nie wysłuchuje naszych modlitw i na nie nie odpowiada.
Niektórzy uczynili nawet z tego argument przeciwko istnieniu Boga i twierdzą,
ze nie odpowiada bo go zwyczajnie nie ma. Ale oni jako niewierzący mają do tego
pełne prawo, podobnie jak agnostycy, którzy podważają sens zarówno istnienia,
jak i wykonywania modlitw. Natomiast wśród ludzi wierzących jest również
mnóstwo takich, którzy twierdzą, że tracą wiarę, ponieważ ich prośby i błagania
to jakby grochem o ścianę rzucać. Czy aby na pewno? A może jest zupełnie
odwrotnie i to właśnie przez ich niewłaściwe podejście rozmowa z Bogiem to
jakby się ślepy z głuchym o kolorach dogadywał?
Zacznijmy od podstaw, a więc od definicji modlitwy. Modlitwa
jest przede wszystkim rytuałem, skierowaniem swoich myśli czy też słów do
istoty wyższej, lub też istot wyższych. Jeśli jest zwerbalizowana, nazywa się
ją ustną, jeśli nie – myślną. Może być dziękczynna, błagalna, chwalebna,
przepraszająca oraz jeszcze wiele innych rodzajów i kombinacji. Mogą być do
niej potrzebne rekwizyty takie jak różańce, czy młynki modlitewne, niektórzy
modlą się „do obrazu”, twierdząc, że pomaga im to wyobrazić sobie świętego, z
którym rozmawiają. W wielu religiach ukształtował się kanon modlitw, których
treść jest ściśle określona i przekazywana w takiej formie wyznawcom. Natomiast
zgodnie z zasadami logiki, którymi się kierują agnostycy, modlitwa jest dla
nich rozmową w formie prośby bądź monologu z rzekomo istniejącą, ale o
nieudowodnionej w sposób empiryczny egzystencji, istotą wyższą (Bogiem) o
chwilowe zawieszenie praw naturalnych, których autorstwo jest tej istocie
przypisywane, celem osiągnięcia korzyści własnej lub na rzecz kogoś.
Analizując definicję, łącznie z tą agnostyków, która
nawiasem mówiąc jest naprawdę dobra, pominąwszy nieakceptowalny dla wierzącego
fragment o „rzekomym istnieniu”, zauważyć można, że modlitwa ma w sumie jeden
cel: zmienić coś, co było, jest lub będzie. Jeśli stało się coś, czego się
wstydzimy – przepraszamy za to Boga, jeśli dzieje się coś, czego nie chcemy –
wołamy, aby „oddalił ode mnie ten kielich goryczy”, jeśli obawiamy się czegoś
na przyszłość lub czegoś bardzo chcemy – prosimy aby stało się inaczej, niż
przewidujemy, że może się stać. I tutaj zdaje się jest pies pogrzebany. „Pies?
A jakiej rasy?” Ano, zobaczmy.
Jeśli przepraszamy Boga za coś, co zrobiliśmy niezgodnie z
naszym sumieniem, w które nas wyposażył, żebyśmy z niego korzystali, to tak
naprawdę nie mamy szansy sprawdzić, co się dzieje dalej z naszą modlitwą. Może
Bóg siedzi sobie tam i myśli „tak, tak, przeprasza, zaraz znów zrobi to samo”,
albo „no, nie udało mu/jej się, ale naprawdę żałuje, przeprosiny przyjęte”. I
na tym koniec. No, chyba żeby ktoś oczekiwał, że za to, że źle zrobił i teraz
przeprasza zostanie pogłaskany po głowie w ramach premii. Nie ma – trzeba było
myśleć, co się robi, teraz najwyżej przeprosiny mogą być przyjęte.
Inaczej ma się sprawa, jeśli prosimy Boga o coś na
przyszłość, albo w związku z tym, co się dzieje w danej chwili. Wtedy możemy
powiedzieć od razu – czy nasze prośby zostały wysłuchane czy też nie.
Największy problem polega na tym, że ludzie w swoich modlitwach zapominają, że
Bóg to nie supermarket i nie weźmiemy sobie od niego wszystkiego tego, na co
akurat mamy ochotę. Jak Bóg mógłby spełnić prośby dwu ludzi naraz, którzy
proszą go o dwie przeciwstawne rzeczy? Pomyślmy choćby o czymś tak prozaicznym
jak wygrana w totolotka. Jeśli ktoś miałby zgarnąć całą pulę, to ktoś musiałby
nie wygrać nic. A obaj się modlą o wygraną. Jeśli jedna osoba chce się opalać,
a druga musi jechać gdzieś daleko samochodem z popsutą klimatyzacją, każda z
nich prosi o inną pogodę. I co? Biedny Bóg stara się sprostać wymaganiom obu
osób i daje im słońce przez chmury. I co dostaje zamiast wdzięczności?
Narzekania z obu stron: jednej dalej za zimno, drugiej dalej za gorąco. Bóg
odpowiedział na prośby, ale żadna z tych osób tego nie widzi, widzą raczej, że
Bóg ich w ogóle nie posłuchał. Ale tak to jest, jak się zawraca głowę Bogu
głupotami, zamiast naprawić klimatyzację albo iść do solarium, a tak w ogóle,
to opalanie się jest niezdrowe!
Zdarza się, że ludzie proszą jednak o coś bardzo ważnego,
nie szkodzącego innym, jak np. zdrowie dla swoich bliskich, i tego „nie
dostają”. Cóż można powiedzieć, jeśli nie pomagają lekarstwa, które można kupić
w sklepie, ani wykształceni lekarze, ani pogadanki w szkołach na temat
szkodliwości palenia, ani artykuły w gazetach jak się zdrowo odżywiać, ani rady
przyjaciół, żeby tyle nie pracować – wymagamy wtedy od Boga cudu. I oczywiście
jesteśmy ciężko obrażeni, że nam go nie dostarcza. W większości przypadków sami
sobie jesteśmy winni, że już nic nie da się zrobić w danej sprawie. Albo
zakochujemy się w jakiejś zupełnie dla nas nieodpowiedniej osobie, co do której
nikt nie ma wątpliwości, że ten związek nas unieszczęśliwi. Na nasze szczęście,
ta osoba ma nas w głębokim poważaniu. Ale my nie popuszczamy, twardo zabiegamy
o jej/jego względy, coraz bardziej niszcząc siebie i jednocześnie modląc się do
Boga, aby dał nam miłość tej osoby. „Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy
jest taki, który poda mu kamień? ” (Mt7, 7-12) Dla nas oczywiście Bóg nie
odpowiedział na modlitwy, więc do kitu z takim Bogiem. Nawet jeśli potem
przekonujemy się, że miał rację, czy komuś z nas przyjdzie choć do głowy
przyznać się przed nim do swojego błędu i podziękować? Właśnie za to, że nas NIE
wysłuchał?
Czasem też wydaje nam się, że Bóg nas nie wysłuchuje wtedy,
kiedy podaje nam zupełnie inne rozwiązania niż się spodziewaliśmy, kiedy nie
robi czegoś „za nas”, tylko pomaga nam znaleźć drogę samemu, z pomocą
przyjaciół i innych ludzi. Mamy tendencje do zachowywania się tak, jakbyśmy
wiecznie chcieli od Boga cudów na naszą cześć, nie wystarcza nam jego pomocna
dłoń, ludzie, których stawia na naszej drodze, pozytywne sploty okoliczności.
Niektórzy mówią, że to właśnie tylko przypadek czy życzliwość innych, ja to
nazywam Bogiem. Wystarczy tylko nadstawić ucha, otworzyć oczy, ale przede
wszystkim przestać próbować pokazać Bogu za wszelką cenę, że wiemy co jest dla
nas dobre i dlatego się tego domagamy. „Stop helping God across the road like a
little old lady” (cytując U2 „Stand up comedy) – przestań pomagać Bogu przejść
przez ulicę, jakby był malutką starszą panią. Po prostu mu w tym nie
przeszkadzaj.
Na zakończenie moje ulubione modlitwy, które moim zdaniem
oddają sens rozmowy z Bogiem.
God, grant me the serenity
To accept the things I cannot change;
The courage to change the things I can;
And the wisdom to know the difference.
Panie, daj mi
spokój ducha
abym mogła
zaakceptować rzeczy, których nie mogę zmienić;
odwagę, abym zmieniała rzeczy, które zmienić
mogę;
i mądrość –
aby odróżnić jedne od drugich.
Serenity Prayer,
autorstwo przypisywane
Reinholdowi Niebuhrowi,
tłumaczenie własne
Przebadaj mnie
na wskroś, Boże, i poznaj moje serce.
Zbadaj mnie i
poznaj niepokojące mnie myśli
i zobacz, czy
jest u mnie jakaś droga bolesna,
a prowadź mnie
drogą czasu niezmierzonego.
Psalm139, 23-24
Hmmm, przecież Bóg jest jak rodzic. Nie spełni naszego życzenia skoro wie, że w konsekwencji nie jest dla nas dobre :)
OdpowiedzUsuńNiektórzy rodzice tak robią. Kupują kolejnego batonika, a potem ząbki się psują. ;p
UsuńMałe sprostowanie: Bóg jest jak dobry i odpowiedzialny rodzic :)
UsuńPięknie to ujęłaś :). Modlitwa jest dobra by zastanowić się jak wyjść z daje sytuacji, jak pokochać życie i zaakceptować dany stan, jak być wdzięcznym za to co mamy. Myślę, że każdy powinien czasem w jakimś sensie się modlić. Nawet niewierzący nie musi kierować swoich myśli w stronę Boga ale odbyć rozmowę z własnym sumieniem.
OdpowiedzUsuńTak mówią też ci, którzy medytują.
Usuń