Stwierdziłam, ze bardzo dawno nie pisałam, co u mnie.
Tak po prostu, co u mnie.
A więc – co u Ciebie, Shaak Ti?
Wszystko dobrze, wierzcie lub nie. I nie jest to
przyklejony butaprenem (czy ktoś go jeszcze używa?) uśmiech w (wybaczcie
stereotyp) amerykańskim stylu, nie jest to dobra mina do złej gry, nie jest to
wmawianie sobie alternatywnej rzeczywistości. Jest dobrze.
Mogę powiedzieć, że zakończyłam wszystkie wielce
poważne sprawy i zajmuje się teraz życiem. No dobra, jednej nie skończyłam. Nie
chciało mi się, więc była to moja świadoma decyzja, że nie ciągnę dalej
przekomarzań, tylko skupiam się na bardziej zabawnych stronach swojego życia.
Bo „pieniądze maja to do siebie, ze zawsze można je zarobić, a na czyste
sumienie nie ma innego sposobu, jak po prostu je mieć”. A ja się czyimś
sumieniem nie mam ochoty już zajmować.
Udało mi się zapanować nad swoimi uzasadnionymi i
nieuzasadnionymi lękami dotyczącymi sytuacji finansowej. Daję sobie radę i
wiem, że zawsze jestem w stanie ograniczyć nieco swoje potrzeby, żeby nie
musieć już pracować po 12 i więcej godzin na dobę. Unormowała się też sytuacja
w pracy i aczkolwiek będę mieć teraz trudniejszy finansowo rok, to praca jest i
na razie wygląda na to, że będzie. Burza się przetoczyła, więc cieszę się
słońcem. Spłaciłam też wszelkie swoje i nie swoje kredyty, została mi pożyczka
zakładowa, i teraz spokojnie mogłam
wziąć rzeczy do remontu na raty.
Czytałam ostatnio chyba pierwszy raz od napisania go,
swój pierwszy wpis na tym blogu. Wiele zostało tego samego. Nadal czuję, że
warto żyć. Nadal marzę i nawet chyba jeszcze bardziej realizuję swoje marzenia.
Staram się wciąż pamiętać, że jeśli nic nie będę robić, to na pewno nic się nie
zdarzy, więc chwytam szczęście za ogon i próbuję się nie martwić, kiedy czasem
ucieka z chichotem.
Nadal kocham rośliny i zwierzęta, choć niestety mam
już tylko jednego kota. Kiedyś wszyscy umrzemy. Trzeba tyle dawać innym z
siebie, żeby potem nie żałować, że nie zdążyło się za mało. Trochę się tego już
nauczyłam, choć nie wiem, czy kiedyś wybaczę sobie (mimo rozlicznych
argumentów), że nie poświęciłam go wystarczająco dużo swojej babci.
Sklejam nadal swoje relacje z ludźmi. Nie wiem, czy
znalazłam przyjaźń, czy nie. Co pomyślę „przyjaciel”, to myślę „ale to nie tak
powinno być”. Może jeszcze nie znalazłam przyjaźni. A może chcę za dużo. może
każdy dostaje w życiu taką przyjaźń, jaką sobie wypracuje. Może przyjaźń musi
się dotrzeć, a ja nadal boję się zniszczyć to, co jest i nie mówię o tym, co
jest nie tak. Może za mało daję, za dużo wymagam, a może odwrotnie. Może za
szybko przekreślam dobre, może za długo nie widzę złego.
Kocham. I wiecie co? Nie przeszkadza mi, że to
jednostronne. J
Wierzę chyba jeszcze bardziej, że Bóg jest i czuwa
nade mną. Dziękuję Mu za to. Może to właśnie jest ta właściwa droga do Niego,
ta, którą idę? Na pewno jeszcze wyboista bardzo i nie zawsze jestem z siebie na
niej zadowolona, ale to jeszcze proces w trakcie realizacji.
Moje ja jest już całkiem dobrze ukształtowane. Dzięki
za to terapeutce, która pomogła mi przejść jeszcze raz przez niemowlęctwo,
dzieciństwo i dorastanie i wypuściła na świat dorosłą. Wiem, czego chcę. Wiem,
jaka jestem. Nie przeszkadza mi, że to czasem wiedza czysto teoretyczna.
Wprowadzam w praktykę stopniowo. Dbam o siebie. Pod każdym względem.
Jest dobrze. Po prostu dobrze. I to wystarczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.