Bardzo źle znoszę wiadomości o śmierci.
Powinnam właściwie napisać – coraz gorzej.
Ktoś gdzieś na Facebooku napisał, że zawsze myślał, że
Wisława Szymborska jest nieśmiertelna. Siła FB – nie mam, a też do mnie to
dotarło. I nie tylko dotarło, ale uderzyło.
Tak mam – złe wiadomości docierają do mnie z opóźnieniem. Tak, jakbym
miała wbudowany jakiś system ochronny, jakiś filtr, przez który nie wszystko od
razu przechodzi.
Pierwsze…
Ktoś umarł, tak? Samolot uderzył w wieżowiec? Rozbił
się autobus? Utoya? Nie żyje Villas? Jarocka? Szymborska? Acha… no tak…
Drugie…
Po godzinie zaczyna powoli do mnie docierać.
Trzecie…
Następnego dnia uderza.
Filtr się w pewnym momencie chyba zapycha, napór jest
coraz większy i wszystko puszcza.
Szymborska wielką poetką była. Nie jakąś moją
ulubioną, ale potrafię docenić jej twórczość. Pamiętam wielki podziw, jaki dla
niej we mnie wzbudziła myśl, że można piękne wiersze pisać nie tylko o miłości.
Bo przez długi czas karmiłam się tylko tymi o miłości, resztę uważając za
gorszy podgatunek.
Szymborska nie może umrzeć. Jest nieśmiertelna. Jak to
umarła? To nieśmiertelni też umierają?
Mam parę osób w życiu, które uważam za nieśmiertelne.
Kiedy dostaję wiadomość, że umarł ktoś wieczny, dostaję ataku paniki. Wtedy
zdaję sobie sprawę, że wszyscy moi nieśmiertelni kiedyś umrą. Nieprzewidziane
jest kiedy, ale z pewną dozą prawdopodobieństwa mogę powiedzieć, że raczej
przede mną.
Niemożliwe.
Nie zgadzam się.
Boję się.
Nie chcę tutaj zostać bez nich, nigdy ich już nie
usłyszeć, nigdy ich już nie zobaczyć.
„- Kurt Cobain just died.
- Well, his music will live on.”
Nie pociesza mnie myśl o pamiątkach, zdjęciach,
mailach, nagraniach, muzyce, książkach, wierszach, pomnikach, nagrobkach i
wszystkim innym, czym ludzie próbują zachować zmarłych.
Nie pociesza mnie myśl o życiu wiecznym. Może powinnam
zacząć w nie wierzyć, to by pomogło?
Najbardziej wierzę w to, że wszystko jest ze sobą
powiązane, że wszystko i wszyscy zostawiają odciski swoich palców na wszystkim
i na wszystkich. Tylko że do tych dotknięć można się łatwo przyzwyczaić. Wpaść
w nałóg. W uzależnienie. Potem, gdy ich brakuje – boli.
Więc co?
„Bez tej
miłości można żyć”?
To już lepiej niech boli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.