Skończyłam terapię, drodzy goście moi blogowi, i
pomyślałam sobie, że się z Wami podzielę paroma refleksjami z tym związanymi.
Pamiętam nadal siebie z pierwszego spotkania: kupka
nieszczęścia, wciśnięta w fotel, niewiele potrafiąca wykrztusić z siebie
sensownych zdań, za to co 10 minut zmieniająca się w fontannę łez.
Teraz jest już zupełnie inaczej, ostatnie spotkania to
już właściwie trochę „relacje” z tego, jak dobrze idzie mi istnienie. Bo przecież
właśnie o to głównie chodzi : żeby sobie dobrze istnieć. Nie żyć kimś, nie być
w strachu, nie starać się przetrwać, tylko po prostu sobie dobrze i spokojnie
istnieć.
Nie powiem, nie było różowo. Potoki łez nie zniknęły
zaraz po pierwszej terapii. Bywałam wściekła, zmęczona, przygnębiona, bolały
mnie nawet końce włosów. Miałam też załamanie kilkutygodniowe, kiedy wydawało
mi się, że w ogóle nic mi nie pomaga, że zniszczenia w psychice są za duże, że
nigdy już nie będę w stanie normalnie żyć.
Ale miałam też chwile euforii, zaskoczenia, ulgi,
uwolnienia, poznania siebie, zrozumienia.
Plan ustalony na pierwszym spotkaniu zrealizowany w
100% - poznałam odpowiedź na odwieczne pytanie „dlaczego?”. Dlaczego ja,
dlaczego mnie, dlaczego nie ja, dlaczego nie mnie, dlaczego teraz, dlaczego w
ogóle, dlaczego nigdy, dlaczego zawsze i parę innych „dlaczego”.
Wyszłam też ponad te założenia i dowiedziałam się wielu
innych rzeczy o sobie i o świecie. Można powiedzieć, że cofnęłam się do
noworodka, byłam dzieckiem, przeszłam przez młodzieńczy bunt, dojrzałam, i teraz już jestem dorosłą kobietą, która wie
czego chce i czego jest warta.
I wie też jednocześnie, że cały świat nie kręci się
tylko wokół niej. Nawet nie wiecie jakie to ważne, jakie to potrzebne, jaką to
daje wolność i jaki spokój.
No a romantyzm, sentymentalizm, ciepło, altruizm,
opiekuńczość, empatia nadal we mnie zostały. A miałam też taki moment, kiedy
bałam się, że zamienię się w zimną sukę dbająca tylko o swoje potrzeby.
Odbyłam w sumie około 150 spotkań. Dwa lata co
tydzień, rok co dwa tygodnie, potem pół roku co trzy, potem parę spotkań raz w
miesiącu. Cóż, nie potrafiłam się tak nagle rozstać z terapeutką. ;)
Nie chcę nawet liczyć, ile wydałam na to pieniędzy,
wystarcza mi świadomość, że było to warte każdej złotówki.
Podarowałam mojej pani terapeutce na zakończenie
prezent.
No i skończyłam…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.