27.12.2010
Drodzy czytelnicy!
Nadeszła ta chwila... nie, nie zamierzam rezygnować z
pisania bloga ani nic równie strasznego. ;) Chociaż... kto wie, czy to nie jest
jeszcze straszniejsze! Bowiem nadeszła ta chwila, kiedy muszę się przyznać sama
przed sobą i przy okazji przed wami, że ... jestem gruba. :(
Jak wygląda stan na dziś? Fatalnie. 80kg żywej wagi, nie
mieszczę się w prawie żadne ciuchy z butami włącznie, jest mi ciężko się
schylić, szybko się męczę, boli mnie kręgosłup i kolana i czuję się z tym
bardzo źle. I to nie jest efekt poświąteczny, niestety, gdyby tak było, można
byłoby mieć nadzieję, że to wkrótce zwalczę. Ale nie, przez święta jedynie
dobiłam do okrągłej cyferki, tyjąc zaledwie pół kilograma.
Już was słyszę z pytaniami „a ile masz wzrostu?” albo stwierdzeniami
„trzeba kupić większe ciuchy”. Wszystko świetnie, tylko wiecie, ja przy tym
samym wzroście jeszcze niedawno ważyłam 60kg.... :( :( :( A kupowanie nowych
ciuchów dla takiego wyglądu zupełnie przestało mnie bawić, zresztą jak przy
każdych następnych pięciu kilogramach zamiast nad tym panować będę kupowała
nowe ciuchy, to wkrótce będę ważyć tonę i z mieszkania będą mnie wyciągać
dźwigiem. Ubraną w żagiel z Daru Pomorza.
Czemu tak jest? No dobrze, zacznę od analizy przyczyn.
1.
jem bardzo dużo
2.
nie ruszam się prawie wcale
W zasadzie wystarczy, to są najważniejsze przyczyny. Jem
dużo, bo lubię, potrafię po prostu siedzieć i jeść coś czytając albo oglądając.
Sprawia mi przyjemność gotowanie i spożywanie wytworów swojej pracy, lubię też
jeść to, co ktoś zrobi albo to, co pysznego przyniosę ze sklepu. A ruszam się
mało, bo po pierwsze mi się nie chce, po drugie mam mało czasu, a po trzecie mi
się nie chce. Masakra.
W swoim życiu przećwiczyłam już cała masę różnych diet.
Byłam na dietach „jedno-produktowych”, typu zupa prezydencka albo same owoce.
Nie dałam rady. Próbowałam diety 1000 kalorii, nie powiem, wtedy były
rezultaty, ale niestety jakieś krótkotrwałe. Może dlatego, że potem zaczęłam
znów jeść na umór. Próbowałam też głodówek, oraz diety rosnącej, czyli
stopniowego zwiększania zjedzonych kalorii aż do normalnego poziomu. Też nic
nie dało. Może dlatego, że nie potrafiłam powiedzieć „stop” w którymś momencie
zwiększania. Na zmniejszenie żołądka nie pójdę, amfetaminy ani extasy brać nie
będę, tabletek odchudzających się boję jak ognia. Ale chciałabym znów ważyć
koło 60kg...
Przy ostatniej sesji odchudzania powiedziałam sobie, że jak
się nie uda, to się nie uda, nie chce mi się więcej odchudzać, jak będę gruba
to będę. Na chwilę schudłam, potem zaczęłam znów nabierać wagi, no i nie
przejmowałam się tym, zgodnie z tym, co sobie powiedziałam : nie to nie. Ale
tak się nie da, przynajmniej w moim przypadku, bo potrafię się doprowadzić do
stanu tragediozy. Więc znów się biorę za siebie.
Tym razem mam zamiar wprowadzić zmiany „na stałe”. Jestem
już w takim wieku, że muszę pamiętać o swoich kolanach, kręgosłupie, o tym, że
przemiana materii mi się zmienia, że nie wszystko już powinnam jeść, a na pewno
nie w takich ilościach jak dotąd, że powinnam się ruszać, żeby nadal
funkcjonować i dożyć tych 120 lat w dobrym stanie.
Kiedy zacząć? Nie ma w zasadzie dobrego czasu na zaczęcie
takiego przedsięwzięcia, ale to też oznacza właściwie, że nie ma też złego
czasu. Zawsze będą jakieś święta, wesela, urodziny i tym podobne okoliczności
łagodzące. A przecież chodzi właśnie o to, żeby zmienić całość swojego życia
bez względu na porę roku, uroczystości i nastrój. Dlatego też myślę, że zacznę
po prostu od jakiegoś dnia, który akurat mi przyjdzie do głowy. Co myślicie o
dniu dzisiejszym? Będzie w sam raz?
Potrzebny mi plan, wsparcie, dużo silnej woli.
Postanowiłam spróbować przy pomocy bloga i Was, drodzy blogerzy. Ogłaszam
uroczyste otwarcie mojego nowego bloga pod znaczącym tytułem „Shaak Ti na
diecie”. Mam zamiar dzielić się tam z Wami wszystkimi sukcesami i porażkami
(których mam nadzieję będzie jak najmniej) na swojej drodze do zdrowego
odżywiania się i zdrowego trybu życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.