W jednym z ostatnich numerów „Angory” był taki komiksowy
rysuneczek: małżeństwo na tle egipskich piramid czy czegoś równie egzotycznego
i komentarz w chmurce: „ Nie narzekaj, na Międzyzdroje nas nie stać.” Czy
naprawdę polskie wybrzeże jest droższe od zagranicznych wojaży?
Na pewno częściowo sprawa zależy od wyboru miejscowości.
Wspomniane wyżej Międzyzdroje to już kurort na miarę Lazurowego Wybrzeża, z
hotelami, restauracjami itp. jako głównym elementem krajobrazu. Podobnie Sopot,
z prywatną plażą hotelu Grand, przenosi nas na zachód, a właściwie południowy
zachód Europy. Ale mniejsze miejscowości, którym media nie przypięły jeszcze
tabliczki „dla vipów”, oferują całkiem rozsądne ceny.
Poza tym duże znaczenie ma plaża. Plotki szybko się roznoszą
i miejsca gdzie plaża jest duża, szeroka i z miłym dojściem mają szansę
zażyczyć sobie wyższej ceny niż takie gdzie plaża jest wąska, a zejście odbywa
się po niezliczonej ilości stromych schodów. Przykładem Jastrzębia Góra i
położona tuż obok Karwia, gdzie, że zacytuję zasłyszanego turystę „ceny wyższe
niż na Chorwacji”.
Oczywiście w każdej miejscowości istnieje jeszcze duża
rozpiętość, od około 25zł za dzień w prywatnym domku do ponad 500zł w hotelu
tuż przy plaży, i mówię tu oczywiście o mniejszych miejscowościach, a nie
zatłoczonych kurortach. No i oczywiście dla spragnionych bliższego kontaktu z
naturą są jeszcze pola namiotowe i coraz bardziej popularne kempingi. Standard
tych ostatnich też bywa różny. W Helu na przykład można zobaczyć taki obrazek:
parking z pewną ilością samochodów, zapewne mieszkańców pobliskiego osiedla, a
w tym dwie przyczepy. Już pomyśleliście, że tylko tam parkują? Błąd. Przed
przyczepą rozstawiony stolik i krzesła i rodzina konsumująca posiłek. Ciekawe,
co skusiło ich do zamieszkania w takim miejscu? Jeśli cena, to rozumiem, ale ja
na ich miejscu wracałabym tam tylko na nocleg, a posiłki wolałabym jeść na
plaży. No i bardzo zastanawiało mnie, gdzie oni się kąpią.... czyżby tylko w
Bałtyku?
Najwięcej pieniędzy, i to takich nieprzewidzianych,
pochłaniają zapewne różne atrakcje. Muszelki, stateczki, pluszowe foczki,
gumowe delfiny, dmuchane rekiny, naszyjniki z bursztynów, kolczyki,
bransoletki, pocztówki, świeczki, wiaderka, łopatki, latawce, pontony, pareo,
czapeczki, kosmetyki do opalania, po opalaniu, przed opalaniem, zamiast
opalania, parawany, namiociki i parasolki. To tak gdzieś dwa procent
oferowanego asortymentu. No i wiadomo, można kupić wiaderko z łopatką i
akcesoriami za 30zł, można też za 5zł. O tym, że ta łopatka od pięciozłotowego
kompletu pękła przy pierwszym nabraniu piasku, nie będziemy przecież wspominać.
Widziały gały, co brały. Poza tym nad morzem jest dokładnie tak samo jak w supermarkecie:
ten sam towar na różnych półkach w różnej cenie. Tyle, że nad morzem to nie są
półki, a kolejne stragany i lepiej najpierw dokładnie się rozejrzeć, żeby
potem, po kupieniu pięknego naturalnego pumeksu w kształcie stópki za 5zł, nie
znaleźć identycznego za 4zł dwa stragany dalej.
Bez takich atrakcji można się oczywiście obejść, ćwicząc
silną wolę u siebie, współmałżonka/ki, dzieci, teściowej, babci i kto tam
jeszcze przyjechał z nami na wypoczynek. Bez jedzenia byłoby już trudniej. Na
szczęście oferta żywieniowa jest przebogata. Każda miejscowość może pochwalić
się restauracjami, w których przystawki zaczynają się od dwudziestu złotych.
Jadając tam na pewno wyda się więcej niż płacąc za all inclusive nad Morzem
Czerwonym. Ale są pośrednie knajpki, gdzie za 30zł można zjeść obiad. Patrząc
na te dwie opcje aż trudno uwierzyć, że są jeszcze miejsca, gdzie można się
wyżywić za 8zł. Tak, osiem, nie osiemdziesiąt, ani nie osiemnaście. Za te 8zł
dostaje się trzy racuchy rybne, ziemniaki lub frytki w takiej ilości, że dwie
osoby by się najadły, porcję surówki i zupę do wyboru. To taki najtańszy, ale
już za 10zł można mieć trzy różne ryby do wyboru, a od 12zł zaczynają się
mięsa. Żaden obiad nie przekraczał 20zł, nic nie było trujące ani niesmaczne.
Cóż z tego, jeśli po takim taniutkim obiadku rodzina żąda na deser gofrów z
owocami, bitą śmietaną, polewą i Bóg wie czym jeszcze za 15 zł...
Największym problemem dla niektórych jest pogoda, bo
chcieliby ten tydzień czy dwa przeleżeć plackiem na słońcu, obsmażając się
równomiernie ze wszystkich stron. Można trafić i na taką pogodę na Bałtykiem,
ale już nie jest to tak zagwarantowane jak na południu Europy czy w Egipcie,
dlatego niektórzy twierdzą, że wolą za tą samą cenę jechać za granicę, ale to
już zupełnie inna kwestia.
Podsumowując: jeśli się chce, nad Bałtykiem można tanio
spędzić wakacje, wystarczy tylko zastanowić się czy naprawdę musimy mieć
telewizor pod prysznicem w łazience, a obiad zaczynać od koktajlu z krewetek.
Jeśli tak, to nie narzekajmy, że jest drogo, bo za takie wymagania za granicą
też trzeba płacić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.