Rozdział 13.
Robert nie bardzo pamiętał,
co się stało. Kiedy drzwi się za nim zatrzasnęły i zgasło światło próbował je
otworzyć, ale stało się coś, w co nigdy by nie uwierzył, gdyby sam tego nie
przeżył. Drzwi się wtopiły w mur. Nie było klamki, zamka, nawet najmniejszej
szczeliny. A potem poczuł uderzenie w głowę i koniec. Następną rzeczą było już
to w czym tkwił teraz.
Był w dość dużej sali, w
której stały cztery łóżka. Leżeli na nich ludzie, których rozpoznawał z
wycieczki i jedna kobieta, której nie poznawał. Wystawały z nich rurki, które
potem niknęły w ścianach pomieszczenia. Nieznajoma kobieta była bardzo
wychudzona, pod prześcieradłem widać było wystające kości. Jakby ... wyssana,
to było to słowo, które przychodziło mu do głowy, kiedy na nią patrzył. Rurki
nasuwały to skojarzenie. Pomiędzy łóżkami były jeszcze cztery stanowiska, jak
je nazywał, a on tkwił w jednym z nich. Dwa były też zajęte, a jedno wolne.
Stanowiska składały się z zestawu obręczy i łańcuchów, które przytrzymywały ich
na miejscu, ciasno przy ścianie.
Od czasu do czasu ktoś do
nich zaglądał, ale poza tym nic się nie działo. Na początku wszyscy „nowi”
rozmawiali, planowali wydostanie się stąd, krzyczeli o pomoc, kłócili się.
„Starzy” tkwili nieruchomo przy ścianie i w łóżku. Nowo przybyłych doprowadzało
to do szału, ale po pewnym czasie sami zaczęli się tak zachowywać. Robert
zresztą też. Nie wiedział, co się dzieje, wszystko było mu obojętne, niepokoiła
go tylko myśl o Sylwii. Co się z nią stało? Rozmyślał też dużo nad tym co się
dzieje z nimi, ale na myśleniu się kończyło. Na działanie nie starczało już
energii. Podejrzewał, że w powietrzu są jakieś środki uspokajające. Nie miał
pojęcia, jaki jest dzień, ani która godzina. Nie dokuczał mu głód ani
pragnienie, nic nie bolało. Tylko myśli nie dawały mu spokoju.
Wyglądało to tak, jakby
zostali tu zostawieni, żeby zwariować.
* * *
Sylwia myślała gorączkowo,
jednocześnie walcząc z ogarniającą ją paniką. Drzwi nie mogły przecież tak
sobie zniknąć! I dlaczego jest tak ciemno? Postanowiła na razie myśleć, że
wysiadło światło i dlatego również drzwi się niekontrolowanie zamknęły.
Przekonała samą siebie, że w panice musiała macać nie tę ścianę i dlatego
wydało jej się, że drzwi zniknęły. Wyciągnęła ręce na boki i zrobiła najpierw
krok w lewo....
* * *
SZEŚĆ GODZIN PÓŹNIEJ
Postanowiła liczyć sobie do
sześćdziesięciu, aby mieć jakąkolwiek orientację w upływającym czasie. Kiedy
przeliczyła tak już dwadzieścia razy, poczuła, że coś przesuwa się po jej
głowie. Zdusiła krzyk, skuliła się, ale nie oderwała ręki od ściany. Po chwili
powoli wyciągnęła lewą rękę w górę.
To co otarło się o jej głowę,
to był sufit. Korytarz zniżył się gwałtownie. Sylwia powoli wyciągnęła rękę w
lewo. Ściana była tuż koło jej ramienia. A więc korytarz się również zwężył. To
nie wróżyło niczego dobrego i raczej na pewno nie był to właściwy kierunek, ale
postanowiła iść naprzód.
Zdążyła
znów kilkanaście razy odliczyć minutę, kiedy zauważyła, że podłoga nie jest już
tak równa jak przedtem. To samo wyczuwała pod dłonią, którą dotykała ściany, i
pod lawą dłonią, którą zdecydowała się
przesuwać po suficie, żeby wiedzieć, jak bardzo ma się zgarbić. Pod stopami
zaczęły się pojawiać kamienie, najpierw pojedyncze, o które się potykała, potem
coraz więcej, aż w końcu zaczęła stąpać po warstwie gruzu. Julia stwierdziła,
że ten korytarz chyba się stopniowo zawala i do innych lęków dołączył ten przed
zasypaniem.
Pochylała się coraz niżej.
Nagle z całej siły uderzyła w coś czołem.
* * *
DZIESIĘĆ GODZIN PÓŹNIEJ
Powoli, wciąż opanowując
jeszcze ataki strachu, Sylwia posuwała się do przodu. Kolana i łokcie bolały
już od ciągłego opierania się na nich. I była głodna i spragniona. Cały czas
dręczyły ją różne pytania, z których najważniejsze było to, co się stało z
Robertem. I dlaczego jej nikt nie szuka.
Poczołgała się może jeszcze z
pięć minut, kiedy wydało jej się, że ciemność nie jest już taka gęsta.
Zatrzymała się. Podniosła rękę i przysunęła ją do twarzy. Tak, widziała swoja
dłoń!
Przyspieszyła czołganie.
Ciemność rozjaśniała się
powoli. Świeże powietrze odurzało. Widziała nawet ściany i podłogę. Ale
dlaczego nie ma słońca?
-
Bo
jest noc, głupia babo. - powiedziała sama do siebie na głos i w tym momencie dotarła
do końca korytarza.
Na końcu korytarza tkwiła
solidna, żelazna krata.
A na niebie nie było nawet
gwiazd.
* * *
DWA I PÓŁ DNIA PÓŹNIEJ
Pod wieczór stwierdziła, że
nie ma tu już dłużej po co siedzieć. Przez dwa dni nikt się nie pojawił, nie
miała nadziei, że to się zmieni w ciągu najbliższych dni. Tygodni. Miesięcy.
Postanowiła ruszyć korytarzem w głąb zamku, dotrzeć do ludzi, wyjścia lub do
innego „okna”. Takiego, gdzie będzie miała szansę wołać o pomoc, albo kratę
będzie można wykopać z tego obrzydłego zamku.
-
W
życiu już nie wejdę do żadnego zamku – powiedziała na głos.
Zanosiło się znów na burze, a
więc była szansa się napić. Może umyć, gdyby bardziej popadało. A potem czas w
drogę. Przynajmniej nie będzie szkoda, że nie widać już nieba, bo będzie noc.
Sylwia wyprostowała ręce,
przeciągnęła się i zaczęła rozprostowywać nogi.
Coś ciągnęło się za nią,
kiedy zaczęła poruszać nogami.
-
Zdrętwiałam
– pomyślała najpierw.
Wyciągnęła nogi i wtedy
zauważyła, że w kilku miejscach ma zupełnie przetarte spodnie i mocno
zniszczone buty.
To w tych miejscach coś się
tak ciągnęło.
Sylwia poczuła, jak podnoszą
się jej włosy na głowie za strachu. Wyglądało to jakby jej ciało zaczęło się
rozpuszczać. Tam, gdzie materiał przetarł się zupełnie, miała zniszczoną skórę
na nogach. Jakaś maź ciągnęła się za nią, znacząc na podłodze ślady przesuwania
się jej nóg.
Sylwia zaczęła krzyczeć.
* * *
-
A
teraz zadowolona?
-
Mmm,
tak. A niedługo będę jeszcze bardziej zadowolona.
-
Dla
Ciebie wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.