13.06.2010
Rozdział 9.
Bez przekonania Julia
pociągnęła za kratę. Oczywiście żadnego efektu.
Pomacała beton wokół kraty.
Chropowaty, ale nie wykazujący żadnych cech kruszenia, starości, żadnej nadziei
krótko mówiąc.
Ale zawsze można zaczekać na
świt i kiedy ludzie zaczną krążyć wkoło zamku, na pewno ktoś usłyszy jej
wołanie.
Tymczasem można się zdrzemnąć
i nabrać sił na następny dzień. Nie czekać bez sensu. Nie myśleć.
Julia zapadła w sen,
przykryta swoją kurtką, z głową na łokciach, oddychając spokojnie świeżym powietrzem.
* *
*
Obudziła się, bo słońce
zaczęło grzać ją w twarz. Przeciągnęła się, korzystając z tego, że przy kracie
tunel stał się znów korytarzem, i wyjrzała na zewnątrz. To co zobaczyła nie
napawało zbytnim optymizmem. Jej „okno na świat” tkwiło po tej stronie zamku,
której akurat by nie wolała. Pod zamkiem, jak okiem sięgnąć, falowała łąka. Ale
niestety nie taka, na której za chwilę pojawiłyby się przyjazne krowy i jakiś
rolnik, który usłyszałby jej wołanie. To były po prostu chaszcze, dziki teren,
w którym buszowały może tylko krety, zające, skowronki i świerszcze. Albo inny,
równie dziki zestaw.
Cóż, trzeba to jednak
dokładnie sprawdzić.
Julia usiadła przy kracie
tak, by mieć widok na jak największą część krajobrazu i zajęła się swoimi
aktualnymi potrzebami. Ulżyła swojemu pęcherzowi korzystając z tego, że
korytarz przed samą kratą opada w stronę muru, umyła powtórnie ręce i twarz
przy użyciu kolejnej chusteczki i zjadła drugiego batona. Była bardzo głodna i
w sumie chętnie pochłonęłaby wszystkie swoje mizerne zapasy, ale patrząc przez
kratę na zewnątrz, wiedziała, że lepiej oszczędzać.
I lepiej pomyśleć jeszcze o
innych sposobach ratunku.
Julia zastanawiała się
głęboko przez kilka godzin, lustrując jednocześnie krajobraz. Nikt się nie
pojawił, jedyną zmianą było to, że słońce przemieściło się spory kawałek po
niebie. Za dużo też nie zdołała wymyślić. Miała przecież tylko dwa wyjścia:
czekać tu, albo wracać. Z jednej strony nie miała najmniejszej chęci czołgać
się z powrotem w ciemności i duchocie, z
drugiej strony wiedziała, że nie może tu wiecznie czekać, bo umrze z głodu.
Tylko ile czekać? A co jeśli
akurat wtedy, kiedy ona odejdzie, pod zamkiem ktoś się pojawi? A ona będzie w
tym czasie gdzieś w okolicach tych okropnych ludzi?
Na myśl o podsłuchanej
rozmowie Julia zaczęła skłaniać się ku wydłużeniu czasu czekania przy kracie.
Tu przynajmniej nie wysłuchiwała takich okropności.
Postanowiła na pewno czekać
do końca dzisiejszego dnia. A może i jutrzejszego. Są jeszcze herbatniki i
cukierki. No tak, a co z piciem?!
Ledwie to pomyślała, a
pragnienie dało o sobie znać. Tak jakby do tej pory tkwiło gdzieś schowane i
ona je wydobyła swoimi myślami. Postanowiła zjeść jednego cukierka, żeby
oszukać zmysły.
I patrzeć dalej.
* *
*
Pod wieczór,
kiedy słońce zaczęło się chować za horyzontem, a zamek rzucał długi cień na
gąszcz przed Julią, usłyszała daleki grzmot. To oderwało wreszcie jej myśli od
upiornej rozmowy i całego tego marszu po zamku. Od tego myślenia, a pewnie też
od wpatrywania się w zalaną słońcem przestrzeń, rozbolała ją głowa.
Niesamowicie też chciało jej się już pić, więc ten odgłos obudził w niej
nadzieję.
Zaczęła prosić
burzę o nadejście jak prawdziwy szaman z dzikiego plemienia, a w międzyczasie
próbowała jak wystawiać dłonie przez kraty, żeby zebrać w nich wodę i wnieść do
środka nie rozlewając. Z drugiej strony starała się jeszcze rozglądać po
równinie, żeby nie przeoczyć swojego ewentualnego ratunku.
Wreszcie burza
nadeszła. Pioruny waliły dookoła z takim hukiem, jakby cały zamek się walił.
Julia pomyślała nawet, że nie byłoby to takie złe, jakby się rozpadł, ale zaraz
zdała sobie sprawę, że może i oznaczałoby to wolność, ale niekoniecznie
wyszłaby z tego bez szwanku. Raczej jako placek.
Po dłuższej chwili
suchych piorunów, kiedy Julia powoli zaczynała się martwić, że w ogóle nie
będzie padać, lunęło. Metoda opracowana w czasie oczekiwania sprawdzała się
świetnie, a że lało jak z cebra, udało jej się wypić kilkanaście garści wody,
zanim deszcz zaczął maleć. Od razu poczuła się lepiej.
Niestety, po
burzy już się nie rozjaśniło, nadeszła noc, tym razem z gwiazdami, choć to
marne pocieszenie. Julia zjadła pół paczki herbatników i ułożyła się do snu,
odsuwając nieco od kraty. Po deszczu powietrze się oziębiło.
* *
*
Obudził ją jej własny krzyk.
Znów była w tym miejscu, gdzie ludzie leżeli na łóżkach z wystającymi z nich
rurkami, znów widziała Martę przykutą do ściany. Przykutą.... to nie było to...
owszem, miała jakieś łańcuchy na rękach, ale ona była jakby.... przyrośnięta do
ściany. Wyglądała na taką osłabioną, jakby coś wysysało z niej życie. A potem
ten mężczyzna o podłym uśmieszku, mówiący „A teraz powiemy Ci, dlaczego tu
jesteś i co się dalej stanie...”.
Świtało. Julia postanowiła
spędzić tu następny cały dzień.
-
To
dziś wreszcie normalny dzień?
-
Tak,
wszystko gotowe do otwarcia. Wszystkich już sobie opanowałeś?
-
Tak,
oprócz tej z wentylacji. Siedzi za blisko wyjścia.
-
W
końcu się stamtąd ruszy.
-
Albo
się trochę bardziej postaram.
-
To
by mogło zadziałać. Przestraszy się i wreszcie zacznie coś robić. Bo inaczej
gotowa tam wyschnąć i na nic się nie nada.
-
W
takim razie zaraz po śniadaniu wezmę się do pracy.
-
He
he, śniadanie. Podoba mi się to. Wciąż i nieodmiennie. Śniadanie. He he.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.