29.03.2011
… który aktualnie mam, a który chciałabym mieć. Nie wypadło
to zbyt dobrze.
Praca, praca, praca.
Może najpierw powody? Są różne.
Oczywiście, nie da się ukryć, mam prawdziwe, nie urojone kłopoty finansowe.
Nie, to za dużo powiedziane. Nie mam kłopotów finansowych, mam tylko napiętą
sytuację, do tego stopnia, że jak na święta kupiłam parę drobiazgów, to do
marca bujałam się z debetem. Innymi słowami – co zarabiam – zużywam. I żeby nie
było wątpliwości – nie zużywam na złotą biżuterię i truskawki z szampanem.
Sytuacja jest napięta głównie z powodu kredytów, na szczęście widzę „efekty”
tych kredytów, a więc mam mieszkanie, mam wyremontowana kuchnię, która już nie
grozi wybuchem, mam wyremontowana łazienkę, która już nie grozi zalaniem, mam
drzwi wejściowe, dzięki którym nie duszę się od dymu wydychanego przez sąsiada
na korytarz.
Tylko jeden kredyt spłacam i klnę – nie mój… cóż, za głupotę
się płaci.
Inny powód jest bardziej psychologiczny. Odkryłam ostatnio,
ze praca najpierw służyła mi do zapełnienia pustki w życiu, potem, żeby nie
widzieć, że ta pustka i tak jest, a teraz lecę rozpędem koła zamachowego…
No to mam tego już serdecznie dość od mniej więcej roku, ale
teraz już czuję, że zmiana wisi w powietrzu.
Są szanse, że ta zmiana jednak nie rozejdzie się po kościach, tak jak
już parę razy.
Po pierwsze : NAPRAWDĘ mam dosyć spędzania całych dni na
pracy. Owszem, praca daje mi dużo radości i satysfakcji i lubię ją itd., ale
naprawdę nie będę miała syndromu pustego gniazda, kiedy będę pracowała mniej
niż 12 godzin dziennie. 8 – tak ktoś to wymyślił, więc myślę, że mogę się
tego trzymać.
Po drugie : udało mi się spłacić dwie z pożyczek, a w ciągu
najbliższych miesięcy mam nadzieję spłacić kolejną i część jeszcze jednej. Co do
nie mojego kredytu – mam pewne nadzieje na odzyskanie tych pieniędzy, choć
niewielkie, szczerze mówiąc. Tak czy inaczej – potrzeby nie będą już takie
ogromne, zwłaszcza, ze jednak mimo wszystko można je jeszcze trochę ograniczyć,
oczywiście bez pozbawiania się każdej przyjemności. Niemniej jednak jak sobie
pomyślę o harówce 12h na dobę, to od razu widzę, gdzie mogę trochę oszczędzić…
Po trzecie : ja sama może znów bym cos wymyślała i
kombinowała, ale trochę Najwyższy pomyślał za mnie – pewnie wiedział, co jest
dla mnie dobre. Za dwa miesiące tracę
jedną pracę. Tracę też 1/3 zarobków, ale myślę, ze to i tak dla mnie będzie
lepiej. Mam stracha, nie ukrywam, stracha jak cholera, że jednak mi się nie uda
„wyżyć”, że będzie brakowało na jedzenie albo na czynsz, przeżyłam już coś takiego
i pamiętam jak to jest, stąd ten strach. Nie jest bezpodstawny, ale z drugiej
strony – przesadzony, co widzę w chwilach większej przytomności.
Obrzydzenie moim obecnym stylem życia sięgnęło zenitu. Mam
dość wiecznej senności i zmęczenia. Mam dość wiecznego patrzenia na zegarek.
Mam dość patrzenia na książki, gitarę i
pastele zamiast używania ich. Mam dość stukania w klawisze prawie tylko
i wyłącznie w celu pisania sprawozdań, maili służbowych i podsumowań. Mam dość jedzenia
fast foodów albo tego samego przez cały tydzień, bo udało mi się cos ugotować.
Mam dość.
Natomiast uśmiecham się do siebie, bo widzę już, że moje
życie nie jest puste. Jest dużo rzeczy, które lubię robić, mam wiele
zainteresowań, które wcale nie są takie kosztowne. Chcę mieć na nie czas. Marzę
o popołudniu, kiedy siedzę i nic nie muszę, tylko robię to, na co mam akurat
ochotę, choćby to było wyglądanie przez okno. Marzę o weekendzie, kiedy spotkam
się ze znajomymi bez myślenia, że zawalam jakiś termin. Marzę o tym, żeby być
dla ludzi dostępna i robić coś dla ludzi. Marzę o tym, żeby chodzić, a nie
biegać. Marzę o czasie na spotkanie z Bogiem, i o czasie, który spędzę poznając
siebie, i o czasie na poznawanie innych. Marzę, żeby pisać, czytać, grać i
malować. Marzę, żeby przytulać się do moich kotów, pić herbatę na tarasie i
chodzić po parku. Marzę, żeby leżeć z maseczką na twarzy, która wybierałam pół
godziny, nie myśląc o niczym.
Widzę tyle możliwości…
Czuję, że nadchodzi zmiana, czuję ją w powietrzu. Najpierw
dokona się we mnie, a potem będę delektować się życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.