Na dobry początek dnia zadzwonił telefon.
Ponieważ poprzedniego dnia do późnej nocy, a właściwie do
wczesnego rana dnia, o którym mowa, oglądałam przygody pewnego niesympatycznego
ale urokliwego doktorka i jego kompanii, pojęcie początku dnia mocno się u mnie
przesunęło. Ale niestety tylko u mnie.
–
Cześć. Nie obudziłem?
–
Obudziłeś.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Szkoda, że nie mogę
zobaczyć miny osobnika po drugiej stronie. Albo jeszcze lepiej, dotrzeć do
niego po drucie i dziabnąć w udo widelcem za obudzenie mnie o tak nieludzkiej
porze.
–
No, nie żartuj, 9 dochodzi.
–
No to co? Czy to oznacza, że muszę już być na
nogach? Wprowadzili jakiś nowy przepis?
Osobnik należy do wyjątkowo gruboskórnych, więc kontynuuje
rozmowę jakby nigdy nic.
A tak przy okazji, czy macie w swoim życiu takie osoby, które
zawsze dzwonią w nieodpowiednim
momencie? Ja mam. Należy do nich, oprócz mówiącego właśnie do mojego zaspanego
ucha, jeszcze moja siostra. Co to jest, że za każdym razem ich telefony
spotykają mnie w ubikacji, z zastygająca maseczką na twarzy, na ważnym
spotkaniu, itd. itp. Oczywiście, staram się być asertywna i jasno powiedzieć,
że teraz nie mogę rozmawiać, ale mam przeczucie, że po kilkunastu takich razach
któremuś z nich przyjdzie do głowy, że ja po prostu nie mam ochoty z nimi
rozmawiać. A jak powiem prawdę, to myślicie, że uwierzą?
No dobrze, pożegnałam się. O spaniu już oczywiście nie ma
mowy, więc postanawiam wstać. W łazience niestety spotyka mnie kolejna
niespodzianka nie należąca do przyjemnych. W kranie jest tylko zimna woda o
kolorze zupy grzybowej. Dobrze, że makaron w niej nie pływa. Chociaż nie jest
powiedziane tak do końca. Kran parska, ryczy, warczy, kicha, prycha i sapie, po
czym wypuszcza ostatnią kroplę z westchnieniem ulgi. Pustynia.
Brudna lecę do sklepu po mineralną.
Zastanawiam się tak przy okazji, co jest z ta wodą, że zawsze
jej nie ma wtedy kiedy i ja nie mam żadnego zapasu. Nie może się to dziać
wtedy, kiedy właśnie przytacham z supermarketu, któremu nie będę robić
kryptoreklamy, zgrzewkę wody? Albo, o!, mam jeszcze lepszy pomysł: wszelkie
braki wody poproszę, jak mnie nie ma w domu. A nie w sobotę!
Sklep zamknięty.
Idę do następnego.
Właśnie, nie w sobotę te braki wody. I nie w niedzielę. I nie
w mój urlop. Nie w święta. Nie przed świętami. I nie po świętach. Nie kiedy
wracam po pracy. Nie wieczorem, kiedy się chcę kąpać. Nie rano, kiedy się
szykuję do pracy.
Dlaczego ten sklep też jest zamknięty? Wrrrrrrr.... bo nie ma
jeszcze 10.
A potem właściciele sklepów dziwią się, że ludzie wola
kupować w supermarkecie. Otwarte od 6, po 21 tez jeszcze można się w coś
zaopatrzyć. A tu będę stała jak wazon przez 15 minut, żeby kupić głupia wodę
mineralna. A poza tym w takim supermarkecie idę i sobie oglądam i mam pięć
rodzajów koncentratu pomidorowego z sześciu różnych firm i mogę sobie wybrać
taki, jak mi się podoba. Że co? Że zawsze narzekam, że nie mogę się zdecydować
i po co tyle różnych firm, pojemników i objętości? Ale teraz nie narzekam!
Teraz chcę do supermarketu, który już jest otwarty i mogłabym już mieć swoją
mineralną! Uch, żeby on nie był na drugim końcu miasta....
Nabyłam sześć butelek wody, zgrabnie zapakowanych w folię.
Ładnie. Szlag ją trafił tuż przed sklepem. Dobrze, ze butelki nie są szklane.
Dotarłam na swoje czwarte piętro z ta cenna zdobyczą w bardzo
odpowiedniej chwili. Wodę chyba musieli włączyć zaraz po moim wyjściu, bo teraz
już płynie całkiem czysta. Płynie zresztą pełną parą z kranu, który zostawiłam
odkręcony, bo przecież nic nie leciało. Teraz i owszem, już nawet górą się
przelewa i miniaturowa Niagara tworzy właśnie pokaźne jezioro na podłodze.
Jakimś dziwnym zrządzeniem losu korek leżący na umywalce obsunął się do wnętrza
i zatkał odpływ. Ja miewam z tym korkiem dokładnie odwrotne problemy. Jak chcę
go użyć, to łańcuszek, na którym jest umocowany, zawsze się tak zapętli, że nie
ma mowy, żeby wykonać tę czynność w czasie krótszym niż dwie minuty.
Sprawdzałam z zegarkiem w ręku.
Pora posprzątać. U sąsiadów już też odkurzacz chodzi. Sobota
tradycyjnie kojarzy się ze sprzątaniem. Czasem kiedy idę przez klatkę schodowa,
zza prawie każdych drzwi dobiegają odgłosy sprzątania. Dobrze, że jestem na
czwartym pietrze. Unikam w ten sposób sytuacji, które zdarzają się moim
znajomym: koce trzepane na świeżo wymyty balkon, wymiatanie rozsypanej ziemi,
mycie balkonu ilością wody, która wystarczyłaby na umycie całego bloku, przez
co sąsiedzi z okolicy mają ochlapane okna, wyczesywanie zwierząt domowych na
balkonie i spuszczanie kłaków sierści na dół. No i najlepsze, chociaż tylko
pośrednio związane ze sprzątaniem: wypuszczanie psa na balkon na sikanie. I
potem kap kap kap....
Masz ci los! Zamyśliłam się i upuściłam sobie krzesło na
stopę! A już posprzątałam i mogłabym odpocząć! Ała! Ale boli!
Wracam do domu po trzech godzinach spędzonych na pogotowiu.
Najpierw nie było pielęgniarki. Potem lekarz powiedział, że on to w sumie jest
ginekologiem. Wreszcie pojawił się jakiś obywatel w białym fartuchu i obejrzał
mi stopę, choć nie dam głowy czy miał na identyfikatorze napisane „ortopeda”
czy ortodonta”.
Dochodzę do wniosku, ze jest to jeden z tych lepszych dni.
Właściwie wiedziałam o tym już jak zadzwonił ten telefon. Jak można mieć dobry
dzień jak się człowiek budzi w takich okolicznościach? Już dziś nic nie robię,
okład na stopę, herbatka, książka, orzeszki i posiedzę sobie w fotelu.
trrrrach!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.