14.11.2009
Krzyże na ścianie w szkole to aktualnie temat tak gorący, że
aż parzy. Niewiele jest już chyba osób, które nie słyszały lub nie czytały o
decyzji Strasburga w sprawie wieszania, a raczej zdjęcia, krzyża ze ściany. Jak
zwykle w takich momentach, mimo że decyzja została podjęta, dyskusja trwa
nadal. Katolicy protestują, niekatolicy klaszczą w ręce.
W Europie akcja się powiodła. Ciekawe co stałoby się gdyby
taka sytuacja zaistniała u nas? Chyba nie należymy do Europy pod tym
względem... Śmiem twierdzić, że jesteśmy tak skatolicyzowanym krajem, że biedny
wierzący inaczej nie zdołałaby nawet dotrzeć z tym problemem do Strasburga.
Sprawie na pewno próbowano by ukręcić łeb na samym początku, czyli już w
szkole, naciskając na delikwenta, aby zaprzestał bezsensownych działań, które
mogą popsuć wizerunek szkoły. To gdyby delikwent był w miarę zaawansowany
wiekiem, a więc w stanie wypowiedzieć się w tej kwestii. Jeśli za niego mówiłby
rodzic, argumentacja może byłaby lekko inna, ale główne punkty i tak
pozostałyby niezmienne.
Argumentem ostatecznym mogłoby być stwierdzenie, że jak się
nie podoba szkoła to można zawsze ją zmienić. Tyle, że o ile wiem o istnieniu
katolickich szkół w naszym pięknym kraju, tak nie słyszałam aby istniały szkoły
ateistyczne. Albo świeckie, tak naprawdę, choć przecież cały czas się mówi, że
szkoła nie jest instytucją religijną. Czyżby? Nauka religii plus religijne
symbole (dodajmy tej samej i jedynej religii) w szkole świadczą o czymś
zupełnie innym. Nasze ministerstwo edukacji mogłoby śmiało nazywać się
Ministerstwem Edukacji Katolickiej. Nawet ładny skrót: MEK. Gorzej miałyby
licea: KLO. Najgorzej podstawówki: KSP – nie bardzo daje się przeczytać, choć
można zawsze czytać literkami: kaespe. I już.
Skoro jednak na razie nie ma tej dodatkowej litery, religię w
szkole uważam za pomyłkę. Nauka o religii, a nauka religii to coś zupełnie
innego. W polskiej szkole jest nauka religii, religii katolickiej, jest
wkuwanie modlitw, przygotowywanie do sakramentów katolickich, sprawdzanie
obecności na niedzielnych mszach. Indoktrynacja zaczyna się w przedszkolu i
trwa do końca szkolnej edukacji. W liceum sytuacja bywa paradoksalna:
uczniowie, zdarza się, mają dwie godziny religii w tygodniu, ale jedną godzinę
historii. Do tego często łamane jest prawo uczniów do tego, aby religia
odbywała się na pierwszych lub ostatnich godzinach lekcyjnych. Ale nie
oszukujmy się: to prawo, nawet jeśli przestrzegane w danej placówce, to tylko ochłap rzucony w stronę
niekatolików, żeby zatkać im kanały artykulacji stwierdzeniem, ze mogą iść do
domu albo przyjść później do szkoły, więc właściwie nic się nie dzieje.
W ten sam sposób wisi na ścianie krzyż. No bo komu to tak
naprawdę przeszkadza? Jakiejś grupce antyklerykałów, niewierzącej ciemnoty,
dziwaków, komunistów itp. Ale patrząc na to obiektywnie, jeśli w danej grupie
jest choć jeden niekatolik, to dlaczego ma być skazany na obcowanie z symbolem
obcej dla niego religii? Jeśli szkoła ma nie być miejscem dyskryminacji, to
albo powinny w niej wisieć symbole wszystkich religii, ugrupowań politycznych,
związków zawodowych, stowarzyszeń, klubów piłkarskich, zrzeszeń, fanklubów i
organizacji, albo niech nie wisi w niej nic. Osobiście uważam, że to drugie rozwiązanie
jest lepsze, szkoła bowiem to nie wystawa kulturoznawcza ani muzeum sztuki
sakralnej.
A w ogóle to krzyż jako symbol chrześcijaństwa zaczął być
używany dopiero w trzecim wieku, przedtem tym symbolem była ryba. Przejęto go z
pogańskiego kultu słońca, w którym oznaczał bóstwo słońca i ognia, któremu
powszechnie oddawano cześć, jako źródłu życia. Dorobiono do niego ideologię,
jakoby pozioma belka miała być połączeniem wschodu i zachodu, a pionowa – ziemi
z niebem, poprzez „ukrzyżowanie” Chrystusa. Który tak naprawdę skonał na palu a
nie na krzyżu. W trzecim właśnie wieku chrześcijaństwo stało się w Rzymie
religią państwową i żeby połączyć jakoś poprzednie wierzenia i zachęcić
niechętnych ustanowiono krzyż symbolem. Nie jest więc on ani znakiem męki mesjasza,
ani symbolem wiary w boga, tylko kolejnym narzędziem robienia obywatelom wody z
mózgu poprzez upaństwowienie religii. Tak samo jak wstawienie w Saturnalia
„daty” urodzin Jezusa i nazwanie tego Bożym Narodzeniem.
Tutaj zapewne odezwałyby się głosy, że pusta ściana pachnie
ateizmem. Pusta ściana to pusta ściana, proszę państwa. Ona niczego nie
pokazuje, oprócz tego, że jest pusta. To tak jak z rozwodem: jeśli rozwód jest
bez orzekania o winie, to oznacza on, że sad nie orzekał w tej sprawie. Nie znaczy
to że ktoś jest niewinny, znaczy to tylko to, co oznacza nazwa: nieorzekanie o
winie. A pusta ściana nie oznacza braku krzyża. Oznacza tylko pustą ścianę.
A że kiedyś na niej wisiał krzyż? Cóż, trzeba było zastanowić
się zanim się go tam powiesiło. Teraz Strasburg zdecydował po prostu o
naprawieniu popełnionego wcześniej błędu w dekoracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.