Wieczór jest piękny, spaceruję więc osiedlowymi uliczkami w
otoczeniu bloków, staram się optymistycznie nie zwracać uwagi na betonowe
struktury, ale na miłe akcenty. Urokliwy księżyc ze swym bladym światłem, lekki
wietrzyk chłodzący rozgrzane ciało, obrzydliwy smród, zieleń dzrewa... zaraz,
zaraz. Cofnij. Obrzydliwy smród nie pasuje do tego idyllicznego obrazka, który
usiłuję wymóc na moich zmysłach.
Zdegustowana, postanawiam iść tropem owego zapachu. Daleko
iść nie muszę. Jego źródło leży tuż u moich stóp. Szczęście, że nie pod
stopami, odzianymi w niekoniecznie wieczorowe pantofelki, ale zawsze szkoda.
Olbrzymia psia kupa. Rozglądam się za sprawcą, po rozmiarze kupy spodziewając
się małego lwa z kokardką na czubku. Cóż, różne zwierzęta ludzie hodują. Za
PRLu słyszało się o świniach w łazience, są też karpie w wannie, może jakiś
znudzony mieszczanin lwa sobie zafundował?
Lwa nie widzę, ale na końcu alejki widzę kangura. Moja
krótkowzroczność wymaga wizyty u okulisty, albo świat do reszty oszalał i na
jednym osiedlu mieszka i lew, i kangur. Podchodząc bliżej uświadamiam sobie, że
właśnie widzę to, o czym niedawno ostrzegali w radio. Kangur nie jest kangurem,
ale pokaźnym owczarkiem niemieckim, wypiętym w charakterystyczny sposób w celu
jak najbardziej fizjologicznym. Tylko dlaczego na chodniku?
–
Proszę pana? A posprząta pan potem po piesku? -
zagaduję jegomościa ze smyczą.
–
A po co? - jego twarz wyraża szczere zdziwienie.
–
Żeby ktoś nie wdepnął. - próbuję pierwszego
argumentu.
–
A co, wdepnęła pani. - ze zgrozą uświadamiam
sobie, że osobnik nie pyta, a stwierdza fakt.
Fakt jest rozprowadzony na moim lewym bucie. W ferworze
pogoni za kangurem nie zauważyłam podłożonej przez wroga kolejnej miny.
–
Ale to nie w kupę mojego psa pani wdepnęła. To
po co mam sprzątać?
Logika jest porażająca. Nie wdepnęłam, więc nie posprząta. A
gdybym wdepnęła, to już nie musiałby sprzątać. Paragraf 22.
Chyba jednak daleko nam do Europy. Chętnie zaakceptowaliśmy
włoską pizzę, francuskie perfumy, niemieckie auta za grosze, pracę w Wielkiej
Brytanii. Dobrze byłoby przyjąć, na przykład własnie od Brytyjczyków, zwyczaj
sprzątania po swoich pupilach. Tabliczki rozwieszone na ulicach przypominają o
tym obowiązku, a w parkach są nawet wydzielone „psie ubikacje”. Wszystko po
to, aby bawiące sie dziecko nie
wydłubało nagle z piasku psiej kupy i nie zapragnęlo sprawdzić jak ta
„czekoladka” smakuje. Tak się zdarzyło mojej koleżance i od tego czasu sprzątaja
po swoim dobermanie. Niestety, tylko oni, więc piaskownica nadal jest „be”.
Właściciele psów twierdzą, że sprzątanie powinny załatwiać
służby oczyszczania miasta, z podatków. Ale podatek płaci tylko jedna trzecia
właścicieli, a w niektórych rejonach jest jeszcze gorzej: w Warszawie co
piętnasty, a na wsi często nawet nie wiedzą, że coś takiego jest. Poza tym jest
to prawie tak nieściągalne, jak abonament telewizyjny, chociaż w Dębicy w
Podkarpackiem mają specjalnego inkasenta. Podsłuchuje pod drzwiami, gdzie
szczeka pies i dostaje połowę sumy od łebka.
Przeciwnicy twierdzą ponadto, że trzeba mieć bujną
wyobraźnię, żeby stworzyć sobie obraz służb oczyszczania w akcji „Psia kupa”.
Co rano i co wieczór zespół pracowników przechadza się uliczkami osiedla, przeczesuje
trawniki, zagląda pod żywopłoty, oddziela ziarna piasku od nieczystości w
piaskownicy, myje obsikane murki i nogi ławek.... „Hej ho! Hej ho! Jesteśmy z
MPO!” Zbytni optymizm. Co z tymi kupkami, które zostają po południowych
spacerach? Czy one są gorsze, że mają czekać kilka godzin na sprzątnięcie?
Więcej odpowiedzialności, mili właściciele szczekajacych
czworonogów. Jeśli nie chcecie biegać za nimi z łopatką i woreczkiem, nauczcie
ich załatwiać się do kuwety. Tylko nie bądźcie zdziwieni, jeśli w Wigilię
oskarżą was o robienie z nich kota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.