czwartek, 18 stycznia 2018

Zamek (3)


30.10.2009


Rozdział 3


Leciała w dół, w ciemność, w lodowatą wodę, która była wszędzie, dusiła, nie pozwalała nabrać powietrza, jakieś śmieci, kawałki różnych przedmiotów, ludzkie  części ciała, strzępy szmat, wir wciąga coraz głębiej, czarna, gęsta woda, ale tam u góry widać światło, to do góry, do góry, jak na filmie puszczonym od końca, wir, szmaty, ciała, kawałki, śmieci, szybciej, szybciej, coraz jaśniej, jakieś przytłumione głosy, będzie można nabrać powietrza...
- Julia... Julia... obudź się.... Julka... no, otwórz oczy... oddychaj...
Ktoś podtrzymywał jej głowę, ktoś trzymał za rękę. Powróciła do świadomości i jednocześnie przypomniała sobie obraz siebie pustej w środku, swoich wnętrzności unoszących się przed nią na niewidzialnych żyłkach i te oczy...
Uchyliła powieki. Po lewo – matka. To ona trzyma ją za rękę. Po prawo – ojciec. Tuż obok – kwiecista spódnica Marty. To ona podtrzymuje jej głowę. Czyjeś spodnie. To chyba lekarz, dotyka czoła, bada puls. Ale są i te granatowe dżinsy, klęczą obok Marty. Nie patrzeć, tylko nie patrzeć.
Julia zacisnęła powieki.
- Już dobrze. – powiedziała słabo. – Ale oczu nie otworzę bo mnie słońce razi.
- Przesuńmy ją do cienia. – Doktor miał miękki głos, ale Julia miała na dziś dosyć nowych znajomości.
Po kilku minutach badania, pytań i odpowiedzi, zostawiono ją wreszcie w spokoju. Przez cały ten czas udało jej się nie patrzeć w oczy ich przewodnika. Z niepokojem myślała jednak o tym, że spędzi z nim najbliższe parę godzin. Zaczynała się go bać.
- Spokój. – nakazała sobie. – Przecież to niemożliwe, że jego spojrzenie wywołało halucynacje. Ma dziwne oczy, to fakt, ale nie przesadzajmy.
Julia zebrała się w sobie i spojrzała w stronę mężczyzny. Nie patrzył na nią, słuchał, co mówi lekarz. A ten właśnie stanowczo odradził im zwiedzanie zamku. Uznał, że Julia powinna położyć się w chłodnym, zacienionym pokoju i odpocząć. Przydałoby się trochę lodu w woreczku dla ochłody i dużo płynów.
- A co z biletami? – żałośnie stęknął ojciec.
- Proszę się nie martwić – powiedział przewodnik. – Jeśli mi je pan da, załatwię w kasie przedłużenie ich ważności na jutro. Możemy się spotkać tutaj, jutro, o 9.00. Będę  czekał z biletami, a gdyby mnie nie było, proszę wejść na dziedziniec i o mnie zapytać. Mam na imię Adam.
- Adam..... – usiłował się dowiedzieć czegoś więcej ojciec.
- Adam wystarczy. Jestem tu jedyny. – mężczyzna uśmiechnął się niespodziewanie, ukazując rząd zębów tak równych i białych, że Julia uznała, że na pewno nie są naturalne.
Pożegnał się, podając rękę wszystkim, łącznie z Julią, która przeżyła napad strachu. Nic się jednak nie stało, a ręka była miękka i ciepła. Mężczyzna odwrócił się i sprężystym krokiem ruszył w kierunku zamku.
Rodzina zapakowała się do samochodu. Na szczęście na odchodnym lekarz wytłumaczył im jak dotrzeć do hotelu, bo okazało się to trochę skomplikowane. Julię ułożono na tarasie na leżaku, obok miała wiaderko z lodem i całą baterię butelek z napojami. Marta została oddelegowana do pilnowania siostry. Siedziała na sąsiednim leżaku, czytała gazetę i co chwila zerkała na Julię.
Na tarasie Julia poczuła się zupełnie dobrze. Niepokój jednak nie ustępował. Czy powinna po powrocie opowiedzieć lekarzowi o tej halucynacji? Może to jakaś następna choroba? No i halucynacja to nie wszystko. Były jeszcze sny. Śniły jej się koszmary, może nie każdej nocy, ale wystarczająco często, żeby poczuła, że coś jest nie tak. A przecież nie działo się w jej życiu nic, co mogło wywoływać takie okropności. Chyba że zaakceptowałaby teorię, że w snach widzi się przyszłość. Ale to byłoby jeszcze bardziej przerażające. Często śniło się jej, że czołga się długim, wąskim tunelem, ciemnym i dusznym, tylko daleko w przodzie widać światełko. Nigdy nie dotarła do końca tunelu, zawsze budziła się wcześniej, zlana potem, zmęczona, brakowało jej tchu i miała dziwne przeświadczenie, że nawet gdyby dotarła do końca tunelu, okazałoby się, że wyjście zamknięte jest kratą. Cieszyła się, że nigdy nie dośniła tego snu do końca i nie przekonała się, jak jest naprawdę. Czasem śniło jej się też, że szuka, kogoś lub czegoś, nigdy nie wiedziała. Biegała jakimiś korytarzami, zaglądała do pokoi, płakała. Na szczęście nie krzyczała, co mogłoby postawić na nogi resztę rodziny.
Najgorszy był jednak sen, który przyśnił się jej tylko dwa razy, ale zapamiętala go aż za dobrze. Była gdzieś, nie wiadomo gdzie, jak to czasem bywa w snach, ale na pewno wewnątrz budynku. Były tam drzwi, dużo drzwi, ale jedne jakieś inne. Otwierała je i wtedy zaczynał się koszmar. Nie pamiętała szczegółów, ale kojarzyły się jej jakieś postacie na łóżkach, za kratami. Czuła, że cierpią i podświadomie czuła, że i ona będzie tak cierpieć, jeśli nie znajdzie wyjścia. Do wyjścia nigdy nie trafiła, bo coraz bardziej przytłaczające wrażenie bólu wywoływało krzyk, od którego się budziła. Matka przybiegała natychmiast, pocieszała, tuliła, przynosiła mleko. Aż dziwne, że przy ostatniej wizycie nie powiedziała nic lekarzowi.
Marta drzemała na sąsiednim leżaku. Julia pomyślała, że bardzo żałuje, że nie ma z siostrą lepszego kontaktu. To mogłaby być najbliższa jej osoba, mogłaby powierzać jej swoje sekrety, rozmawiać o życiu i przyszłości, plotkować. Tak, tylko że to byłby monolog Marty. Julia praktycznie nie miała życia. O czym miałaby opowiadać siostrze? O nowym lekarstwie? Jego działaniu i skutkach ubocznych? Czy też streszczać jej przebieg wizyty u lekarza? Śmieszne i tragiczne zarazem. Mimo to Julia coraz bardziej odczuwała brak siostry w swoim życiu.
- Jak się obudzi, zacznę z nią rozmawiać – pomyślała.- Może się zdziwi, ale chcę mieć prawdziwą siostrę. Nadszedł czas na zmiany.
To postanowiwszy, Julia umościła się wygodnie na leżaku i zaczęła podziwiać panoramę zamku przy zachodzącym słońcu.
Był naprawdę duży. Od tej strony nie widziała bramy, ale dokładnie wiedziała, gdzie ona jest. Solidna, prawie kwadratowa wieża z dwoma nieco mniejszymi wieżyczkami doczepionymi po bokach, górowała nad resztą zamku. Powyżej, na białym maszcie, lekko powiewała flaga. Dalej zamek ciągnął się w kształcie prostokąta, na skośnym, czerwonym dachu słońce zapalało mini-pożary. Pod koniec dach załamywał się, ukazując facjatkę. Najbardziej podobały jej się wieżyczki rozdzielające okna: z ciemnoczerwonej cegły z prześwitem na środku. Nawet z tej odległości rozróżniała trzy piękne krzewy na frontowym trawniku. Majaczyły jej również kształty dziwacznie przyciętego żywopłotu, a fosa migotała na złoto. Po lewo ciągnęły się zamkowe zabudowania, ale labirynt, o którym wspominał przewodnik, gdzieś zniknął. W zasadzie chętnie poczytałaby coś o tym zamku z przewodnika, ale było jej szkoda budzić Martę, a matka stanowczo zakazała jej wstawać.
Słońce powoli schowało się za najwyższą wieżę. Zamek wyglądał teraz trochę makabrycznie w czerwonej poświacie. Julii zdawało się, że zamek oddycha. Jego mury zdawały się kurczyć i rozszerzać, jak klatka piersiowa śpiącego człowieka. Patrzyła zafascynowana, w głowie słyszała jakieś szepty, ale nic nie mogła zrozumieć. Była jak w transie, szept, oddech, szept, oddech, szept, oddech...
Słońce zniknęło za horyzontem. Szepty umilkły, zniknęła czerwona poświata. Zamek stał nieruchomo. Julia ocknęła się i rozluźniła napięte mięśnie. Wszystko ją bolało, serce waliło, a na czole miała krople lodowatego potu. Była pewna, że nie zemdleje, ale czuła się fatalnie. Zaczęła rozmasowywać sobie dłonie, stopy, kark, w końcu powoli podniosła się.
- Marta... – wyszeptała. – Marta, obudź się – powiedziała głośniej. Pociągnęła siostrę delikatnie za rękaw. Ta natychmiast zbudziła się i zaczęła wstawać z leżaka.
- Wszystko w porządku – uprzedziła pytania Julia. – Słońce zaszło i jest zimno. Wchodźmy do domu bo się obie przeziębimy. Poza tym czas na kolację. Bierz leżaki, ja wezmę książkę i gazety.
Wychodząc z tarasu, Julia odwróciła się, by jeszcze raz spojrzeć na zamek. Coś srebrnego zamigotało przy jednej z wieżyczek i rozpłynęło się w powietrzu. Julia wzdrygnęła się lekko.
- Źle ze mną – pomyślała. – halucynacji jeszcze nigdy nie miałam, a to już dziś trzecia.
Z dość nieprzyjemną wizją siebie wegetującej na szpitalnym łóżku z setką rurek wychodzących z ciała, Julia weszła do domu.






- Zemdlała?
- Tak.
- Musisz być bardzo ostrożny.
- Wiem. Będę.
- Czyli jutro?
- Tak. 9.30 na dziedzińcu.
- To dobrze. To bardzo dobrze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.