27.07.2010
Rozdział 10
Słońce rozgrzało łąkę, aż
wydawało się, że samoczynnie faluje, bez żadnego wiatru. Julia była już po
śniadaniu, jeśli można tak nazwać resztę herbatników, i po myciu, jeśli tak
można nazwać wycieranie się chusteczką, zresztą już ostatnią. Siedziała od
świtu w tym samym miejscu, wspominając sen, walcząc z bólem głowy, przysypiając
i budząc się na zmianę, wpatrując się w krajobraz i myśląc, czy to wszystko
czasem jej się nie śni. Nie bardzo miała ochotę nawet się ruszać, słońce
ogrzewało więc ją z coraz to innej strony, przemieszczając się po niebie. Była
wymęczona, głodna, obolała, spragniona i kompletnie nie wiedziała co ma o tym
wszystkim myśleć. Wciąż powracała do niej myśl, dlaczego rodzice jej nie
szukają.
Pod wieczór stwierdziła, że
nie ma tu już dłużej po co siedzieć. Przez dwa dni nikt się nie pojawił, nie
miała nadziei, że to się zmieni w ciągu najbliższych dni. Tygodni. Miesięcy.
Postanowiła ruszyć korytarzem w głąb zamku, ale głównym celem było dotarcie do
innego „okna”. Takiego, gdzie będzie miała szansę wołać o pomoc, albo kratę
będzie można wykopać z tego obrzydłego zamku.
-
W
życiu już nie wejdę do żadnego zamku – powiedziała na głos.
Zanosiło się znów na burze, a
więc była szansa się napić. Może umyć, gdyby bardziej popadało. A potem czas w
drogę. Przynajmniej nie będzie szkoda, że nie widać już nieba, bo będzie noc.
Julia wyprostowała ręce,
przeciągnęła się i zaczęła rozprostowywać nogi.
Coś ciągnęło się za nią,
kiedy zaczęła poruszać nogami.
-
Zdrętwiałam
– pomyślała najpierw.
Wyciągnęła nogi i wtedy
zauważyła, że w kilku miejscach ma zupełnie przetarte spodnie i mocno
zniszczone buty.
To w tych miejscach coś się
tak ciągnęło.
Julia poczuła, jak podnoszą
się jej włosy na głowie za strachu. Wyglądało to jakby jej ciało zaczęło się
rozpuszczać. Tam, gdzie materiał przetarł się zupełnie, miała zniszczoną skórę
na nogach. Jakaś maź ciągnęła się za nią, znacząc na podłodze ślady przesuwania
się jej nóg.
-
Jakaś
kolejna choroba....
-
Rozpuszczam
się....
-
To
jest w tych miejscach, gdzie dotykałam ziemi...
-
Ja
przecież siedzę.... co z moim tyłkiem? Plecami....
Spróbowała odsunąć się od
ściany, wstać. Krzyczała. Spodnie były wprawdzie grube, ale stało się z nimi to
samo we wszystkich miejscach. Bluzka była cienka.
-
Przyrosłam
do tej cholernej ściany! Ten zamek mnie zjada! WCHŁANIA!
Myśli płynęły w
zastraszającym tempie. Ta rozmowa, sen, wszystko zaczęło nagle układać się w
jedną całość. Ci ludzie błądzący korytarzami byli wchłaniani przez zamek. To
samo działo się z Martą w jej śnie.
Oderwała się z trudem od
ściany, zostawiając na niej spory kawał skóry i wstała z podłogi ślizgając się
na tej dziwnej mazi. Dziwne, ale w ogóle nie było krwi, ani na ścianach ani na
podłodze. Po prostu jakby jedna warstwa jej ciała wchłonęła się w zamek, a
reszta była nietknięta. Wyciągnęła rękę i z wahaniem dotknęła zniszczonego
ciała. Poczuła lepki śluz, zabrała rękę z okrzykiem przerażenia, ale kiedy
podniosła ją do oczu, na dłoni też nie było krwi. Zmusiła się do kolejnej
próby. Poczuła swoje ciało, ale zupełnie inne, niż kiedy dotykała się na
przykład myjąc czy smarując. Jakieś ... żylaste. Pomyślała o rysunkach w
książce od biologii, pokazujących same mięśnie. To mogło tak wyglądać. Plus
żyły i tętnice. A co byłoby, gdyby któraś żyła zaczęła się wchłaniać? Czy wypłynęła
by tędy cała jej krew? Czy też jakoś zostałoby to zasklepione?
Zakręciło jej się w głowie.
Podeszła do kraty, przytrzymała się jej i zaczęła wymiotować za „okno”. Puste
wymioty, bo przecież nie jadła ani nie piła zbyt wiele. Męczyło ją to chwilę, a
potem otrzeźwił ją do końca deszcz, który właśnie zaczął padać.
Julia piła łapczywie. Dziś
deszcz był nie tak ulewny, ale za to równomierny i długotrwały. Umyła twarz,
ręce, po namyśle zdecydowała się rozebrać z i tak zniszczonych ciuchów i
opłukać. Polewała się wodą nabieraną zza
krat i wycierała resztkami bluzki. Nic nie bolało, jakby zamek wpuszczał w nią
jakieś środki znieczulające, wysysając jednocześnie życie. Kiedy uznała, że
kąpiel skończona, wysikała się jeszcze za kraty i zaczęła sprawdzać, co z ubraniem.
Jedyną całą częścią garderoby była kurtka, która leżała oddzielnie. Bluzkę
wyrzuciła przez kraty razem ze stanikiem, który przeżarty całkiem na plecach,
nie miał już nic do zaoferowania. Od góry ubrała się więc w kurtkę, zawiązując
coś w rodzaju stanika z przedniej części podkoszulki. Majtki, a raczej to, co z
nich zostało, założyła normalnie, a spodnie tył na przód, żeby chociaż w
niewielkim stopniu mieć zasłonięte wszystkie kawałki ciała.
Nadal nic ja nie bolało i to
było dziwne.
Wzięła do ust cukierka i
ruszyła tunelem w głąb zamku.
-
Ruszyła
się, wiem.
-
Jakby
tam jeszcze trochę posiedziała, to byłoby po niej.
-
Tak.
Ale ona mi się coraz bardziej podoba. Zareagowała na tę sytuację dużo lepiej
niż większość z was. Niż TY na pewno.
-
Jesteś
na mnie zły.
-
Jeszcze
nie. Ale ta ostatnia sytuacja wciąż nie daje mi spokoju i nie wiem dlaczego
wtedy przychodzisz mi na myśl ty.
-
Wiem,
to był mój błąd. Ale wydawało mi się....
-
Przestańmy
już. Odechciało mi się słuchać po raz kolejny co ci się wydawało. Wiesz co? Zrób
tak, żebym mógł z tą dziewczyną porozmawiać. A wtedy może uda mi się zmienić
kierunek moich myśli....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.