środa, 17 stycznia 2018

Zamek (2)

25.09.2009

Rozdział 2


Samochód powoli wszedł w zakręt i potoczył się po żwirze na parkingu. Ojciec z wprawą zaparkował na wolnym miejscu.
- No, wysiadać! – krzyknął.
- Myślałam, że jedziemy najpierw do hotelu – wyraziła zdziwienie Marta.
- Nie, po co? Dzień jest piękny, a mój urlop krótki. Do hotelu pojedziemy wieczorem, a zaczniemy od zwiedzania zamku – wyjaśnił ojciec.
Powoli wygramolili się z samochodu. Julia zaczęła się przeciągać, bo czuła, że bolą ja wszystkie kości, mięśnie i stawy. Matka zapamiętale dłubała w jakiejś torbie.
- Kochanie, co zrobiliśmy z przewodnikiem? – zapytała w końcu. – Jestem pewna, że wkładałam go właśnie tu, ale nie mogę go znaleźć.
- Ja mam przewodnik – pomachała książką Marta.
- Aaa – przez twarz matki przeleciał jakby cień .Był to jednak moment i Julia nie była pewna czy go naprawdę widziała.
- To dobrze, bo już się martwiłam. – Matka posłała Marcie uśmiech. -Trzymaj go, kochanie, może nam się przydać.
- Zabierzcie z samochodu wszystko, co może wam się przydać przez najbliższe parę godzin. Zamek wygląda na duży, a jak wejdziemy do środka, wątpię, żeby można było wyjść i wrócić z powrotem – poradził ojciec.
Kolejka przy kasie była prawie niemożliwa. Tłum kłębił się, pohukiwał, przypominał Julii zwierzę, któremu burczy w brzuchu, a na dodatek ma tasiemca i co chwilę kolejne człony opuszczają jego przewód pokarmowy. Człony tasiemca składały się z dwu do sześciu osób i wydawały się bardzo szczęśliwe, że mogą rozpocząć samodzielne życie. Każdy człon trzymał przed sobą garść biletów i zmierzał ochoczo w stronę światła. Główne wejście do zamku znajdowało się bowiem na dziedzińcu, gdzie słonce aż oślepiało.
- Robert, my z dziewczynkami idziemy usiąść gdzieś w cieniu – podjęła rozsądną decyzję matka. – Jak tylko uda ci się nabyć bilety, spróbuj nas znaleźć.
- Dobrze, ale nie odchodźcie za daleko, inaczej spędzę jedną szóstą mojego urlopu na szukaniu was – zgodził się ojciec.
Zostawiły go w przewodzie pokarmowym burczącego zwierzęcia i wyszły z powrotem przez bramę. Na prawo rosło duże drzewo. Matka spędziła kilka ładnych minut na badaniu przydatności do siedzenia tej okolicy (wilgoć – reumatyzm, kleszcze – zapalenie mózgu, komary – jesteś uczulona, osy – nie daj Boże, wymieniała obmacując trawę i opukując drzewo; tak, tak, skorpiony, węże i dzikie nosorożce, pomyślała już trochę zła na matkę Julia) i wreszcie usiadły.
Było całkiem przyjemnie. W cieniu nie dokuczało tak słońce, a nawet pojawił się wiaterek. No i można było wyciągnąć swobodnie nogi. Julia wreszcie poczuła się na siłach zainteresować się zamkiem, w którym miała spędzić następnych kilka godzin. Zbudowany z kamienia, ogromny, miał na pewno grube mury, co gwarantowało przyjemny chłód. A to już było dużym plusem w tak upalny dzień. Wodząc wzrokiem po murach Julia miała wrażenie, że już go gdzieś widziała, ale to przecież niemożliwe. A może był na jakiejś ilustracji w książce? Jeśli rozgrywały się tu jakieś wydarzenia historyczne było to całkiem prawdopodobne.
- Marta?
- Ymm? – odpowiedziała sennie siostra. Leżała na trawie na lewym boku i miała zamknięte oczy.
- Czytałaś coś na temat tego zamku w przewodniku?
- Nie bardzo. Raczej przeglądałam, bo pomyślałam, że i tak będziemy to czytać, kiedy zaczniemy zwiedzać. – Marta ożywiła się nagle. – Ale rzuciło mi się w oczy, że ten zamek jest związany z wieloma tajemniczymi wydarzeniami, o których można usłyszeć od lokalnych przewodników. Mamo, czy ojciec załatwi nam przewodnika?
- Nie mam pojęcia – mruknęła matka. – Pewnie tak, przecież wiesz, że jak coś zwiedza, robi to dokładnie, a to daje tylko doświadczony przewodnik.
Julia zamknęła oczy i obliczała w jakim mniej więcej tempie przesuwa się kolejka do kasy. Oceniła czas oczekiwania na pół godziny, więc wyciągnęła się leniwie na trawie. Miała przyjemny zapach świeżości, wilgoci, pachniała odpoczynkiem, wolnością. Kiedy przesuwało się po niej ręka, była jak dywan, nawet bardziej miękki od tego, który Julia miała w swoim pokoju. W jej pokoju wszystko było miękkie od czasu, kiedy rodzice zauważyli, że jest posiniaczona. Przez pewien czas podejrzewali nawet, że Marta bije siostrę, ale to nie była prawda. Prawdą było to, że jej głupie ciało reagowało brązowo-zielono-fioletowymi plackami na każde drobne uderzenie. Ohyda. Matka sprezentowała jej na któreś urodziny specjalny maskujący krem. Julia prawie go nie używała, chyba że siniec pojawił się w bardzo widocznym miejscu. Zaciekawiło ją ile sińców będzie miała po dzisiejszym zwiedzaniu. Wprawdzie wszystkie przedmioty były zapewne odgrodzone od ciekawości turystów specjalnymi linkami, ale sami turyści stanowili zagrożenie swymi torbami, kamerami i przede wszystkim łokciami.
Usłyszała ciche chrząknięcie.
- Dzień dobry paniom. – mężczyzna był w bliżej nieokreślonym wieku, wysoki, całkiem przystojny. – Czy mogę się dosiąść?
- A w jakiej sprawie? – burkliwie odpowiedziała matka.
 Nie lubiła obcych, nie ufała im. Szczególną niechęcią darzyła wszelkich domokrążców i akwizytorów. Facet musiał jej się skojarzyć z przedstawicielem jednej z tych grup, bo miała zaciśnięte usta, a brwi złączyła w jedną linijkę. Marta obserwowała faceta rzucając mu dziwnie powłóczyste spojrzenia. Julia stłumiła chichot i przeniosła spojrzenie na mężczyznę.
- Jestem tutaj przewodnikiem – wytłumaczył się podejrzany. – Na pewno chciałyby panie zwiedzić zamek. Bez fachowej opieki można wiele stracić, znam legendy, opowieści, historię zamku, potrafię opowiedzieć o każdym obiekcie. Czy są panie zainteresowane? – Mężczyzna przeniósł wzrok na Martę, zauważył jej spojrzenie i puścił do niej oko. Sympatyczny.
- A, przewodnik. – rozjaśniła się matka. Niech pan siada, chociaż wydaje mi się, że mój mąż postara się o przewodnika przy zakupie biletów.
- Nie, miła pani. Pracujemy tu na trochę innych zasadach. Mieliśmy niedawno mały konflikt z naszym przedstawicielem i teraz zatrudniamy się  sami...
Mężczyzna mówił dalej, matka potakiwała, Marta najwyraźniej usiłowała go oczarować. Julia dostrzegała to, ale nie docierało to do jej świadomości. Słuchała tylko głosu mężczyzny, który niósł w sobie coś niepokojącego. Był uprzejmy i grzeczny, wręcz uniżony, ale Julia wyczuwała w nim coś dziwnego. Na dnie tego głosu brzmiała jakaś stalowa nuta, przerdzewiałe żelazo wśród muślinów i jedwabi. Nuty te były bardzo wyraźne dla Julii i zaczęła zastanawiać się, jak brzmiałby ten głos, gdyby jego właściciel nie okiełznał go i nie kazał mu być uprzejmie gładkim. Rezultat trochę ją przeraził, bo pierwsze skojarzenie, które przyszło jej do głowy, to kat opowiadający o egzekucji; słyszała kiedyś coś takiego w telewizji. Wzdrygnęła się lekko i zaczęła skupiać raczej na jego wyglądzie. Teraz, gdy siedział bliżej, zauważała kolejne szczegóły: ciemne, falujące włosy, lekki zarost.
Usłyszała kroki ojca.
- Jesteś, Robercie! – wykrzyknęła matka.- Ten pan to przewodnik, chce nas oprowadzić.
Panowie uścisnęli sobie ręce.
- Chętnie zatrudnimy przewodnika, ale powiedziano mi, że oni czekają na turystów w środku.- powiedział podejrzliwie ojciec.
Mężczyzna zaczął od nowa swoją historię. Julii nie chciało się tego słuchać. Chętnie za to sprawdziłaby, jakiego koloru są oczy mężczyzny ukryte za ciemnymi, prawie czarnymi, szkłami okularów.
- No dobrze, wierzę. Odpoczniemy chwilę i będziemy zwiedzać zamek. Z panem. – poddał się ojciec.
- Świetnie! – ucieszył się mężczyzna. – To ja skoczę po swoje materiały. Spotkamy się na dziedzińcu.
Julia pomyślała, że chyba zwariowała, ale musi koniecznie spojrzeć mu w oczy. W ciągu tych kilku sekund przez głowę przeleciało jej co najmniej dwadzieścia głupich pomysłów jak to osiągnąć, ale wszystkie okazały się zbędne. Mężczyzna spojrzał na Martę, która zrobiła do niego słodkie oczy, a potem przeniósł wzrok na Julię.
Otoczyła ją ciemność. Poczuła się mała, zagubiona, bezbronna. Poruszała się jakby w wacie, dusiła i nie mogła krzyczeć. Widziała oczy, lodowato zimny błękit, sztylety skierowane na nią, rozcinały ją od szyi w dół, serce kurczyło się i rozszerzało, blizna, żołądek, płuco wypełnia się tylko do połowy, coś przesuwa się w jelicie, kamień w woreczku żółciowym znowu się powiększył, jakaś tętnica, mocz przesuwa się do pęcherza, dlaczego ja na to patrzę, nie chcę zaglądać do siebie do środka, o, Boże, to nie jest w środku, wyjął ze mnie wszystko na zewnątrz, jestem pusta, dlaczego nikt mi nie pomaga, mamo?, tato?!, nie, to przecież niemożliwe, no tak, pewnie mam halucynacje, a wydawało mi się, że przynajmniej mózg mam zdrowy...
Mężczyzna odwrócił wzrok i spojrzał na zamek.
Obraz zniknął, ale Julia osunęła się zemdlona na trawę.








- Są. Przyjechali chwilę temu. Siedzą pod drzewem.
- Ty ich przyprowadzisz?
- Tak.
- Wszystko jasne?
- Tak.
- To do roboty.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.