czwartek, 18 stycznia 2018

Luty 2011

1 lutego 2011
Dziś bez zmian. i dobrze 

Jutro szykuje sie duuuuużo chodzenia. I dobrze 

2 lutego 2011
Łaziłam po miescie załatwiając sprawy przez cztery godziny non stop. A nie, przepraszam, raz autobusem podjechałam.  to sie wytnie…
Dobrze, że nie zakładałam jakichś wielkich celów na ten tydzień, utrzymać wszystko jak jest – ok, ale mysleć o czymś nowym – nie miałabym czasu, ochoty, ani siły.

3 lutego 2011
Wszystko bez zmian 
Tylko czasu coraz mniej… ale przynajmniej nie ma czasu myśleć o jedzeniu 

 4 lutego 2011
Koniec szaleńczego tygodnia.
Dziś obiadu nie dalo rady zjeść. Potem wpadłam do domu głodna jak stado wilków i skończyło się to za dużą kolacją.
Ech… czasem nadmiar pracy jest szkodliwy…

No i jak?? :)
5 lutego 2011
77,5 kg 

Trzeba byłoby coś postanowić…
6 lutego 2011
…. ale mi się nie chce. 

 6 lutego 2011
Ponieważ przede mną ciężki tydzień, zwłaszcza czasowo, postanowiłam tylko ograniczyć obiad do porcji „dwułyżkowej”. Nie wprowadzam żadnych zmian, które z braku czasu nie maja szans powodzenia.
Trzeba byc realistą 

7 lutego 2011
Powiem tak : uff uff uff

Małe ogłoszenie
9 lutego 2011
Czemu małe? bo na podstawowym blogu napisałam „duże”. 
Czas nie jest teraz dla mnie łaskawy i nie chce dnia mi wydłużyć. Ciężko jest też więć robić coś nowego, a wczoraj nawet nie udało mi sie utrzymac tego co zawsze. Dziś nieco lepiej. Ale żadne nowe przedsięwzięcia nie wchodzą w grę.
Nie wiem, czy uda mi się tu napisac coś codziennie jak do tej pory. Ale to tylko troche ponad dwa tygodnie.

Nowe ogłoszenie
20 lutego 2011
Witam witam!
Zawitałam na chwilę tylko. Robota nadal. Jeszcze podejrzewam około tygodnia, potem sie uspokoi i wróce do bardziej normalnego trybu zycia. Plus do stosowania diety, smarowania i ćwiczeń. Teraz, wybaczcie, ale jestem tak padnięta na ryjek, że nawet mi sie mysleć nie chce o ćwiczeniach, a co dopiero je wykonywac. Poza tym – czasu nie mam.
Ale wlazałam dziś na wagę – nie jest źle – nie przytyłam przynajmniej 
Do zobaczenia wkrótce!


Zamek (3)


30.10.2009


Rozdział 3


Leciała w dół, w ciemność, w lodowatą wodę, która była wszędzie, dusiła, nie pozwalała nabrać powietrza, jakieś śmieci, kawałki różnych przedmiotów, ludzkie  części ciała, strzępy szmat, wir wciąga coraz głębiej, czarna, gęsta woda, ale tam u góry widać światło, to do góry, do góry, jak na filmie puszczonym od końca, wir, szmaty, ciała, kawałki, śmieci, szybciej, szybciej, coraz jaśniej, jakieś przytłumione głosy, będzie można nabrać powietrza...
- Julia... Julia... obudź się.... Julka... no, otwórz oczy... oddychaj...
Ktoś podtrzymywał jej głowę, ktoś trzymał za rękę. Powróciła do świadomości i jednocześnie przypomniała sobie obraz siebie pustej w środku, swoich wnętrzności unoszących się przed nią na niewidzialnych żyłkach i te oczy...
Uchyliła powieki. Po lewo – matka. To ona trzyma ją za rękę. Po prawo – ojciec. Tuż obok – kwiecista spódnica Marty. To ona podtrzymuje jej głowę. Czyjeś spodnie. To chyba lekarz, dotyka czoła, bada puls. Ale są i te granatowe dżinsy, klęczą obok Marty. Nie patrzeć, tylko nie patrzeć.
Julia zacisnęła powieki.
- Już dobrze. – powiedziała słabo. – Ale oczu nie otworzę bo mnie słońce razi.
- Przesuńmy ją do cienia. – Doktor miał miękki głos, ale Julia miała na dziś dosyć nowych znajomości.
Po kilku minutach badania, pytań i odpowiedzi, zostawiono ją wreszcie w spokoju. Przez cały ten czas udało jej się nie patrzeć w oczy ich przewodnika. Z niepokojem myślała jednak o tym, że spędzi z nim najbliższe parę godzin. Zaczynała się go bać.
- Spokój. – nakazała sobie. – Przecież to niemożliwe, że jego spojrzenie wywołało halucynacje. Ma dziwne oczy, to fakt, ale nie przesadzajmy.
Julia zebrała się w sobie i spojrzała w stronę mężczyzny. Nie patrzył na nią, słuchał, co mówi lekarz. A ten właśnie stanowczo odradził im zwiedzanie zamku. Uznał, że Julia powinna położyć się w chłodnym, zacienionym pokoju i odpocząć. Przydałoby się trochę lodu w woreczku dla ochłody i dużo płynów.
- A co z biletami? – żałośnie stęknął ojciec.
- Proszę się nie martwić – powiedział przewodnik. – Jeśli mi je pan da, załatwię w kasie przedłużenie ich ważności na jutro. Możemy się spotkać tutaj, jutro, o 9.00. Będę  czekał z biletami, a gdyby mnie nie było, proszę wejść na dziedziniec i o mnie zapytać. Mam na imię Adam.
- Adam..... – usiłował się dowiedzieć czegoś więcej ojciec.
- Adam wystarczy. Jestem tu jedyny. – mężczyzna uśmiechnął się niespodziewanie, ukazując rząd zębów tak równych i białych, że Julia uznała, że na pewno nie są naturalne.
Pożegnał się, podając rękę wszystkim, łącznie z Julią, która przeżyła napad strachu. Nic się jednak nie stało, a ręka była miękka i ciepła. Mężczyzna odwrócił się i sprężystym krokiem ruszył w kierunku zamku.
Rodzina zapakowała się do samochodu. Na szczęście na odchodnym lekarz wytłumaczył im jak dotrzeć do hotelu, bo okazało się to trochę skomplikowane. Julię ułożono na tarasie na leżaku, obok miała wiaderko z lodem i całą baterię butelek z napojami. Marta została oddelegowana do pilnowania siostry. Siedziała na sąsiednim leżaku, czytała gazetę i co chwila zerkała na Julię.
Na tarasie Julia poczuła się zupełnie dobrze. Niepokój jednak nie ustępował. Czy powinna po powrocie opowiedzieć lekarzowi o tej halucynacji? Może to jakaś następna choroba? No i halucynacja to nie wszystko. Były jeszcze sny. Śniły jej się koszmary, może nie każdej nocy, ale wystarczająco często, żeby poczuła, że coś jest nie tak. A przecież nie działo się w jej życiu nic, co mogło wywoływać takie okropności. Chyba że zaakceptowałaby teorię, że w snach widzi się przyszłość. Ale to byłoby jeszcze bardziej przerażające. Często śniło się jej, że czołga się długim, wąskim tunelem, ciemnym i dusznym, tylko daleko w przodzie widać światełko. Nigdy nie dotarła do końca tunelu, zawsze budziła się wcześniej, zlana potem, zmęczona, brakowało jej tchu i miała dziwne przeświadczenie, że nawet gdyby dotarła do końca tunelu, okazałoby się, że wyjście zamknięte jest kratą. Cieszyła się, że nigdy nie dośniła tego snu do końca i nie przekonała się, jak jest naprawdę. Czasem śniło jej się też, że szuka, kogoś lub czegoś, nigdy nie wiedziała. Biegała jakimiś korytarzami, zaglądała do pokoi, płakała. Na szczęście nie krzyczała, co mogłoby postawić na nogi resztę rodziny.
Najgorszy był jednak sen, który przyśnił się jej tylko dwa razy, ale zapamiętala go aż za dobrze. Była gdzieś, nie wiadomo gdzie, jak to czasem bywa w snach, ale na pewno wewnątrz budynku. Były tam drzwi, dużo drzwi, ale jedne jakieś inne. Otwierała je i wtedy zaczynał się koszmar. Nie pamiętała szczegółów, ale kojarzyły się jej jakieś postacie na łóżkach, za kratami. Czuła, że cierpią i podświadomie czuła, że i ona będzie tak cierpieć, jeśli nie znajdzie wyjścia. Do wyjścia nigdy nie trafiła, bo coraz bardziej przytłaczające wrażenie bólu wywoływało krzyk, od którego się budziła. Matka przybiegała natychmiast, pocieszała, tuliła, przynosiła mleko. Aż dziwne, że przy ostatniej wizycie nie powiedziała nic lekarzowi.
Marta drzemała na sąsiednim leżaku. Julia pomyślała, że bardzo żałuje, że nie ma z siostrą lepszego kontaktu. To mogłaby być najbliższa jej osoba, mogłaby powierzać jej swoje sekrety, rozmawiać o życiu i przyszłości, plotkować. Tak, tylko że to byłby monolog Marty. Julia praktycznie nie miała życia. O czym miałaby opowiadać siostrze? O nowym lekarstwie? Jego działaniu i skutkach ubocznych? Czy też streszczać jej przebieg wizyty u lekarza? Śmieszne i tragiczne zarazem. Mimo to Julia coraz bardziej odczuwała brak siostry w swoim życiu.
- Jak się obudzi, zacznę z nią rozmawiać – pomyślała.- Może się zdziwi, ale chcę mieć prawdziwą siostrę. Nadszedł czas na zmiany.
To postanowiwszy, Julia umościła się wygodnie na leżaku i zaczęła podziwiać panoramę zamku przy zachodzącym słońcu.
Był naprawdę duży. Od tej strony nie widziała bramy, ale dokładnie wiedziała, gdzie ona jest. Solidna, prawie kwadratowa wieża z dwoma nieco mniejszymi wieżyczkami doczepionymi po bokach, górowała nad resztą zamku. Powyżej, na białym maszcie, lekko powiewała flaga. Dalej zamek ciągnął się w kształcie prostokąta, na skośnym, czerwonym dachu słońce zapalało mini-pożary. Pod koniec dach załamywał się, ukazując facjatkę. Najbardziej podobały jej się wieżyczki rozdzielające okna: z ciemnoczerwonej cegły z prześwitem na środku. Nawet z tej odległości rozróżniała trzy piękne krzewy na frontowym trawniku. Majaczyły jej również kształty dziwacznie przyciętego żywopłotu, a fosa migotała na złoto. Po lewo ciągnęły się zamkowe zabudowania, ale labirynt, o którym wspominał przewodnik, gdzieś zniknął. W zasadzie chętnie poczytałaby coś o tym zamku z przewodnika, ale było jej szkoda budzić Martę, a matka stanowczo zakazała jej wstawać.
Słońce powoli schowało się za najwyższą wieżę. Zamek wyglądał teraz trochę makabrycznie w czerwonej poświacie. Julii zdawało się, że zamek oddycha. Jego mury zdawały się kurczyć i rozszerzać, jak klatka piersiowa śpiącego człowieka. Patrzyła zafascynowana, w głowie słyszała jakieś szepty, ale nic nie mogła zrozumieć. Była jak w transie, szept, oddech, szept, oddech, szept, oddech...
Słońce zniknęło za horyzontem. Szepty umilkły, zniknęła czerwona poświata. Zamek stał nieruchomo. Julia ocknęła się i rozluźniła napięte mięśnie. Wszystko ją bolało, serce waliło, a na czole miała krople lodowatego potu. Była pewna, że nie zemdleje, ale czuła się fatalnie. Zaczęła rozmasowywać sobie dłonie, stopy, kark, w końcu powoli podniosła się.
- Marta... – wyszeptała. – Marta, obudź się – powiedziała głośniej. Pociągnęła siostrę delikatnie za rękaw. Ta natychmiast zbudziła się i zaczęła wstawać z leżaka.
- Wszystko w porządku – uprzedziła pytania Julia. – Słońce zaszło i jest zimno. Wchodźmy do domu bo się obie przeziębimy. Poza tym czas na kolację. Bierz leżaki, ja wezmę książkę i gazety.
Wychodząc z tarasu, Julia odwróciła się, by jeszcze raz spojrzeć na zamek. Coś srebrnego zamigotało przy jednej z wieżyczek i rozpłynęło się w powietrzu. Julia wzdrygnęła się lekko.
- Źle ze mną – pomyślała. – halucynacji jeszcze nigdy nie miałam, a to już dziś trzecia.
Z dość nieprzyjemną wizją siebie wegetującej na szpitalnym łóżku z setką rurek wychodzących z ciała, Julia weszła do domu.






- Zemdlała?
- Tak.
- Musisz być bardzo ostrożny.
- Wiem. Będę.
- Czyli jutro?
- Tak. 9.30 na dziedzińcu.
- To dobrze. To bardzo dobrze.


Pierwsze założenie


19.09.2010


„Everybody lies”

„Wszyscy kłamią”


Cytat z serialu „House, MD”



Pink Floyd "Time"


27.12.2009

Ticking away the moments that make up a dull day
Fritter and waste the hours in an offhand way
Kicking around on a piece of ground in your home town
Waiting for someone or something to show you the way

Tired of lying in the sunshine staying home to watch the rain
And you are young and life is long and there is time to kill today
And then one day you find ten years have got behind you
No one told you when to run, you missed the starting gun

And you run and you run to catch up with the sun, but it's sinking
Racing around to come up behind you again
The sun is the same in a relative way, but you're older
Shorter of breath and one day closer to death

Every year is getting shorter, never seem to find the time
Plans that either come to naught or half a page of scribbled lines
Hanging on in quiet desperation is the English way

Dziecko


26.06.2010

Jak byłaś chora to ja siedziałam wtedy przy twoim łóżku.
Tatuś ci kupił konia na biegunach.
Powiedz ojcu, żeby ci lepiej zeszyty do szkoły kupił.
Matka cię niszczy.
Czy ty nie możesz posłuchać mądrzejszych od ciebie?
Rób tak jak ci każe, to wtedy będzie dobrze.
Wiecznie ci trzeba mówić co masz robić.
Ciebie nie można na chwilę zostawić samej.
Znowu jesteś chora i znów przez ciebie nie pójdę do pracy.
Masz tu dom i ogród, ja nie wiem, czego ty jeszcze chcesz.
Nie widzisz jak ja się dla ciebie poświęcam?
Czwórka z plusem? Jak mogłaś zrobić taki błąd?
Będziesz to tak długo przepisywać, aż się nauczysz.
Ja ci nie ufam, ty jesteś papla, co ci powiem , to ty powiesz zaraz swoim koleżankom.
Tylko nie mów nikomu, że się nie dostałaś na studia, powiemy, że pojechałaś za granicę.
Och, wie pani, chciałam dla dziecka...
Niech matka też wreszcie da ci jakieś pieniądze.
Ty jak ojciec ci każe to mnie wyrzucisz z mieszkania i pójdę pod mostem mieszkać.
Inne dzieci jedzą smalec z chlebem codziennie, przestań wybrzydzać.
Ale złośliwa to ty jesteś, po matce pewnie.
No wykapany tatuś.
Znowu nieszczęście w rodzinie, pewnie ojciec w odwiedziny do ciebie przyjechał, przyznaj się.
Natychmiast mów mi prawdę!
Proszę mi tu nie histeryzować.
Obie z matka jesteście takie same.
Ty to zawsze ojca stronę trzymasz.
Och, nie, nie mogę iść z tobą na herbatę, wiesz, że mam dziecko, muszę się zajmować.
Jak to nie masz z kim iść na studniówkę? Ja w twoim wieku mogłam przebierać.
Jaki kolega? Nie ma mowy.
Ty już sobie sama życie układałaś i zobacz co z tego masz.
Zobaczysz pójdę do szkoły i powiem wszystkim, że nasikałaś znów w łóżko.
Wszystko co ja robię, to tobie wiecznie źle.
Wszyscy jakoś mogą, tylko ty nie.
Czemu nic nie mówiłaś u ciotki? Każde słowo od ciebie trzeba kupować.
Bla bla bla, no pogadaj sobie jeszcze.
Byś coś porządnego wreszcie kupiła, a nie ciągle na głupoty wydajesz pieniądze.
Ja cię dobrze wychowałam, a ojciec z ciebie nie wiadomo co zrobił.

Popatrzcie, jaki tatuś jest cudowny, a mamusia wspaniała. Tylko dziecko się nie udało. Trzeba je troszeczkę przyciąć tu i ówdzie, żeby można było się w nim przejrzeć i zobaczyć, jakim doskonałym rodzicem się jest. Nie, nie będziemy bić, bicie jest niewychowawcze, no, chyba że się inaczej nie da. Słowami można równie dużo zdziałać.


Mnie nie ma. Jestem tylko pionkiem w ich grze. Kozłem ofiarnym, na którego można zwalić swoje niepowodzenia. Można mną usprawiedliwić swoje niespełnione marzenia. Obwinić mnie o wszystkie swoje wady. Wpoić, że jestem do niczego, żeby łatwiej było kontrolować.

Dzieci i ryby głosu nie mają. Dziecko najlepiej kiedy jest niesłyszalne i niewidzialne.

Cień mnie idący przez życie potyka się na wszystkich krawężnikach. Boi się dziur w prostej drodze. Węszy podstęp w szczerych intencjach. Nie widzi, że dzieje się mu krzywda. Nie potrafi się obronić.

Jestem dzieckiem, które nigdy nie dorosło, które nadal potrzebuje, żeby rodzice kochali bezwarunkowo, a ten czas już minął.


Dzień Matki w maju, Dzień Ojca w czerwcu. Może w listopadzie Dzień Toksycznego Rodzica? Żeby jesienny deszcz mógł łatwo spłukać łzy. Kto jest za?

Mama Matylda


14.11.2009


Był sobie król
Który rządził krajem
Jego wysokość
Był u władzy
Srebrnooki
Szkarłatny orzeł
Obsypywał ludzi srebrem
O, mamo opowiadaj dalej

Dlaczego miałabyś mnie tu zostawić
Zawieszonego w niemowlęcym powietrzu, czekającego
Musisz tylko przeczytać kilka linijek
Czarnych znaczków i wszystko lśni

Przez strumień w drewniakach
Dźwięk dzwonu przekazuje królowi wieści
Tysiąc tajemniczych jeźdźców
Wspięło się wyżej pewnego razu
Zamyśleni i w marzeniach
Słowa mają różne znaczenie
O tak, tak było

Cały ten czas spędzony w tym pokoju
Domek dla lalek ciemność stare perfumy
A baśnie unosiły mnie wysoko
Na chmurach słonecznego blasku dryfowałem sobie
O, mamo opowiadaj dalej
Opowiedz mi więcej


                                                                       tytuł oryginału „Matilda Mother”

                                                                       autor : Pink Floyd

Czarny kot

28.12.2009

Powiedz dobranoc
Ona czeka aż
wyłączę światło
Kiedy leżę nieruchomo
Ona czeka, żeby złamać moją wolę

Tak, i znam prawdę
O tobie

A w świetle dnia
Widok kosa rani oczy
Kiedy już po wszystkim
Ona śpi obok dzikości


Tak, i znam prawdę
O tobie
Tak, i znam prawdę
O tobie


Tytuł oryginału : „An Cat Dubh”

Autor : U2

Rozwód z krzyżem


14.11.2009

Krzyże na ścianie w szkole to aktualnie temat tak gorący, że aż parzy. Niewiele jest już chyba osób, które nie słyszały lub nie czytały o decyzji Strasburga w sprawie wieszania, a raczej zdjęcia, krzyża ze ściany. Jak zwykle w takich momentach, mimo że decyzja została podjęta, dyskusja trwa nadal. Katolicy protestują, niekatolicy klaszczą w ręce.
W Europie akcja się powiodła. Ciekawe co stałoby się gdyby taka sytuacja zaistniała u nas? Chyba nie należymy do Europy pod tym względem... Śmiem twierdzić, że jesteśmy tak skatolicyzowanym krajem, że biedny wierzący inaczej nie zdołałaby nawet dotrzeć z tym problemem do Strasburga. Sprawie na pewno próbowano by ukręcić łeb na samym początku, czyli już w szkole, naciskając na delikwenta, aby zaprzestał bezsensownych działań, które mogą popsuć wizerunek szkoły. To gdyby delikwent był w miarę zaawansowany wiekiem, a więc w stanie wypowiedzieć się w tej kwestii. Jeśli za niego mówiłby rodzic, argumentacja może byłaby lekko inna, ale główne punkty i tak pozostałyby niezmienne.
Argumentem ostatecznym mogłoby być stwierdzenie, że jak się nie podoba szkoła to można zawsze ją zmienić. Tyle, że o ile wiem o istnieniu katolickich szkół w naszym pięknym kraju, tak nie słyszałam aby istniały szkoły ateistyczne. Albo świeckie, tak naprawdę, choć przecież cały czas się mówi, że szkoła nie jest instytucją religijną. Czyżby? Nauka religii plus religijne symbole (dodajmy tej samej i jedynej religii) w szkole świadczą o czymś zupełnie innym. Nasze ministerstwo edukacji mogłoby śmiało nazywać się Ministerstwem Edukacji Katolickiej. Nawet ładny skrót: MEK. Gorzej miałyby licea: KLO. Najgorzej podstawówki: KSP – nie bardzo daje się przeczytać, choć można zawsze czytać literkami: kaespe. I już.
Skoro jednak na razie nie ma tej dodatkowej litery, religię w szkole uważam za pomyłkę. Nauka o religii, a nauka religii to coś zupełnie innego. W polskiej szkole jest nauka religii, religii katolickiej, jest wkuwanie modlitw, przygotowywanie do sakramentów katolickich, sprawdzanie obecności na niedzielnych mszach. Indoktrynacja zaczyna się w przedszkolu i trwa do końca szkolnej edukacji. W liceum sytuacja bywa paradoksalna: uczniowie, zdarza się, mają dwie godziny religii w tygodniu, ale jedną godzinę historii. Do tego często łamane jest prawo uczniów do tego, aby religia odbywała się na pierwszych lub ostatnich godzinach lekcyjnych. Ale nie oszukujmy się: to prawo, nawet jeśli przestrzegane w danej placówce,  to tylko ochłap rzucony w stronę niekatolików, żeby zatkać im kanały artykulacji stwierdzeniem, ze mogą iść do domu albo przyjść później do szkoły, więc właściwie nic się nie dzieje.
W ten sam sposób wisi na ścianie krzyż. No bo komu to tak naprawdę przeszkadza? Jakiejś grupce antyklerykałów, niewierzącej ciemnoty, dziwaków, komunistów itp. Ale patrząc na to obiektywnie, jeśli w danej grupie jest choć jeden niekatolik, to dlaczego ma być skazany na obcowanie z symbolem obcej dla niego religii? Jeśli szkoła ma nie być miejscem dyskryminacji, to albo powinny w niej wisieć symbole wszystkich religii, ugrupowań politycznych, związków zawodowych, stowarzyszeń, klubów piłkarskich, zrzeszeń, fanklubów i organizacji, albo niech nie wisi w niej nic. Osobiście uważam, że to drugie rozwiązanie jest lepsze, szkoła bowiem to nie wystawa kulturoznawcza ani muzeum sztuki sakralnej.
A w ogóle to krzyż jako symbol chrześcijaństwa zaczął być używany dopiero w trzecim wieku, przedtem tym symbolem była ryba. Przejęto go z pogańskiego kultu słońca, w którym oznaczał bóstwo słońca i ognia, któremu powszechnie oddawano cześć, jako źródłu życia. Dorobiono do niego ideologię, jakoby pozioma belka miała być połączeniem wschodu i zachodu, a pionowa – ziemi z niebem, poprzez „ukrzyżowanie” Chrystusa. Który tak naprawdę skonał na palu a nie na krzyżu. W trzecim właśnie wieku chrześcijaństwo stało się w Rzymie religią państwową i żeby połączyć jakoś poprzednie wierzenia i zachęcić niechętnych ustanowiono krzyż symbolem. Nie jest więc on ani znakiem męki mesjasza, ani symbolem wiary w boga, tylko kolejnym narzędziem robienia obywatelom wody z mózgu poprzez upaństwowienie religii. Tak samo jak wstawienie w Saturnalia „daty” urodzin Jezusa i nazwanie tego Bożym Narodzeniem.
Tutaj zapewne odezwałyby się głosy, że pusta ściana pachnie ateizmem. Pusta ściana to pusta ściana, proszę państwa. Ona niczego nie pokazuje, oprócz tego, że jest pusta. To tak jak z rozwodem: jeśli rozwód jest bez orzekania o winie, to oznacza on, że sad nie orzekał w tej sprawie. Nie znaczy to że ktoś jest niewinny, znaczy to tylko to, co oznacza nazwa: nieorzekanie o winie. A pusta ściana nie oznacza braku krzyża. Oznacza tylko pustą ścianę.

A że kiedyś na niej wisiał krzyż? Cóż, trzeba było zastanowić się zanim się go tam powiesiło. Teraz Strasburg zdecydował po prostu o naprawieniu popełnionego wcześniej błędu w dekoracji.

Mądrość daj mi


07.12.2009

w spojrzeniu kota zawarta treść życia
sylaby medytacji spadają z brzękiem na podłogę
i odpuść nam
nie ma boga
hare kriszna
kręcą się młynki modlitewne
duchy przodków dostały nową porcję strawy
nasze grzechy
nad allaha
hare rama

w ognistym rydwanie już pędzi przez niebo
rozświetla się stonehenge jednym promieniem
MENE MENE
TEKEL
PARSIN
wyrwane serca, rycerz z krzyżem na płaszczu,
bomba w metrze i torquemada



alejhem weał bnejhem
mahpiya ekta nanke kin
du som är törstig

ile midichlorianów trzeba mieć we krwi by porozmawiać z bogiem 

Zamyśliłam się nad literą „i”


19.11.2009


„I” jako zastępnik słowa „albo”. „Albo” jest takie wykluczające. Jestem albo dobra albo zła, spotkanie było albo świetne albo beznadziejne, lody są albo pyszne albo do niczego, albo życie albo śmierć. Przecież we wszystkim i we wszystkich jest zarówno element dobra, jak i element zła. Nie jestem całkiem beznadziejną osobą, nawet jeśli mi się tak czasem wydaje. Potrafię przecież coś komuś doradzić w kłopocie. I ten człowiek, na którego teraz patrzę, też nie jest ideałem, ale ma w sobie też trochę zła. Na przykład nie zawsze odpisuje mi na smsy. Lody czekoladowe miały okropny smak, ale gałka waniliowa była bardzo dobra. Żyję, a potem umrę. Kropka nad „i”. 

Zaduma nad psią kupą


25.10.2009

Wieczór jest piękny, spaceruję więc osiedlowymi uliczkami w otoczeniu bloków, staram się optymistycznie nie zwracać uwagi na betonowe struktury, ale na miłe akcenty. Urokliwy księżyc ze swym bladym światłem, lekki wietrzyk chłodzący rozgrzane ciało, obrzydliwy smród, zieleń dzrewa... zaraz, zaraz. Cofnij. Obrzydliwy smród nie pasuje do tego idyllicznego obrazka, który usiłuję wymóc na moich zmysłach.
Zdegustowana, postanawiam iść tropem owego zapachu. Daleko iść nie muszę. Jego źródło leży tuż u moich stóp. Szczęście, że nie pod stopami, odzianymi w niekoniecznie wieczorowe pantofelki, ale zawsze szkoda. Olbrzymia psia kupa. Rozglądam się za sprawcą, po rozmiarze kupy spodziewając się małego lwa z kokardką na czubku. Cóż, różne zwierzęta ludzie hodują. Za PRLu słyszało się o świniach w łazience, są też karpie w wannie, może jakiś znudzony mieszczanin lwa sobie zafundował?
Lwa nie widzę, ale na końcu alejki widzę kangura. Moja krótkowzroczność wymaga wizyty u okulisty, albo świat do reszty oszalał i na jednym osiedlu mieszka i lew, i kangur. Podchodząc bliżej uświadamiam sobie, że właśnie widzę to, o czym niedawno ostrzegali w radio. Kangur nie jest kangurem, ale pokaźnym owczarkiem niemieckim, wypiętym w charakterystyczny sposób w celu jak najbardziej fizjologicznym. Tylko dlaczego na chodniku?
         Proszę pana? A posprząta pan potem po piesku? - zagaduję jegomościa ze smyczą.
         A po co? - jego twarz wyraża szczere zdziwienie.
         Żeby ktoś nie wdepnął. - próbuję pierwszego argumentu.
         A co, wdepnęła pani. - ze zgrozą uświadamiam sobie, że osobnik nie pyta, a stwierdza fakt.
Fakt jest rozprowadzony na moim lewym bucie. W ferworze pogoni za kangurem nie zauważyłam podłożonej przez wroga kolejnej miny.
         Ale to nie w kupę mojego psa pani wdepnęła. To po co mam sprzątać?
Logika jest porażająca. Nie wdepnęłam, więc nie posprząta. A gdybym wdepnęła, to już nie musiałby sprzątać. Paragraf 22.
Chyba jednak daleko nam do Europy. Chętnie zaakceptowaliśmy włoską pizzę, francuskie perfumy, niemieckie auta za grosze, pracę w Wielkiej Brytanii. Dobrze byłoby przyjąć, na przykład własnie od Brytyjczyków, zwyczaj sprzątania po swoich pupilach. Tabliczki rozwieszone na ulicach przypominają o tym obowiązku, a w parkach są nawet wydzielone „psie ubikacje”. Wszystko po to,  aby bawiące sie dziecko nie wydłubało nagle z piasku psiej kupy i nie zapragnęlo sprawdzić jak ta „czekoladka” smakuje. Tak się zdarzyło mojej koleżance i od tego czasu sprzątaja po swoim dobermanie. Niestety, tylko oni, więc piaskownica nadal jest „be”.
Właściciele psów twierdzą, że sprzątanie powinny załatwiać służby oczyszczania miasta, z podatków. Ale podatek płaci tylko jedna trzecia właścicieli, a w niektórych rejonach jest jeszcze gorzej: w Warszawie co piętnasty, a na wsi często nawet nie wiedzą, że coś takiego jest. Poza tym jest to prawie tak nieściągalne, jak abonament telewizyjny, chociaż w Dębicy w Podkarpackiem mają specjalnego inkasenta. Podsłuchuje pod drzwiami, gdzie szczeka pies i dostaje połowę sumy od łebka.
Przeciwnicy twierdzą ponadto, że trzeba mieć bujną wyobraźnię, żeby stworzyć sobie obraz służb oczyszczania w akcji „Psia kupa”. Co rano i co wieczór zespół pracowników przechadza się uliczkami osiedla, przeczesuje trawniki, zagląda pod żywopłoty, oddziela ziarna piasku od nieczystości w piaskownicy, myje obsikane murki i nogi ławek.... „Hej ho! Hej ho! Jesteśmy z MPO!” Zbytni optymizm. Co z tymi kupkami, które zostają po południowych spacerach? Czy one są gorsze, że mają czekać kilka godzin na sprzątnięcie?

Więcej odpowiedzialności, mili właściciele szczekajacych czworonogów. Jeśli nie chcecie biegać za nimi z łopatką i woreczkiem, nauczcie ich załatwiać się do kuwety. Tylko nie bądźcie zdziwieni, jeśli w Wigilię oskarżą was o robienie z nich kota.