środa, 14 lutego 2018

Eliksir życia (5)

13.12.2011


Rozdział 5

Ola obudziła się zlana potem. Kolejny koszmar. Coraz częściej ja takie dręczyły. Na dodatek wszystkie były do siebie bardzo podobne: bez szczegółów, z jakimś nieokreślonym poczuciem grozy, nieszczęścia, które, co czuła coraz wyraźniej, zagrażało właśnie jej.
Dzisiejszy sen miał jednak jakieś szczegóły, które utkwiły jej w pamięci. Byli w nim rodzice i jakiś stary dom. Szła za nimi klatką schodową po szerokich skrzypiących schodach, a oni ciągle się na nią oglądali, sprawdzając, czy idzie za nimi.
Ola wstała z łóżka i jak zwykle w takich okolicznościach poszła do biblioteki. Przebywanie wśród książek uspokajało ja.
Wstukała szyfr i powoli otworzyła drzwi. Weszła do środka, usiadła sobie na kanapce i zaczęła podziwiać księgozbiór. Rodzice ostatnimi czasy zdobywali coraz więcej fantastycznych pozycji, aż dziw, że im się to udawało. Mieli niesamowite szczęście w znajdowaniu tych dzieł, ale przede wszystkim w tym, że ludzie Ci decydowali się im sprzedać te okazy. Ola już nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie zacznie brać te cuda do ręki i zajmować się nimi jak troskliwa mamusia. Uśmiechnęła się do siebie na tę myśl. Od jakiegoś czasu taki właśnie obraz ja nawiedzał: ona jako opiekunka książek....






                            *                 *                 *
-         Szczęśliwa?
-         Też pytanie! Oczywiście tato!
-         A z czego się cieszysz najbardziej? Z wyróżnienia?
-         Nie, przecież wiesz. Z tego, że już wreszcie będę mogła się zająć książkami.
-         Wiem, córcia. Sama sobie narzuciłaś to ograniczenie, że nic nie będziesz robić, dopóki nie skończysz.
-         Wiem. Całe szczęście, że jednak udało mi się te studia skończyć szybciej niż w te sześć lat, na które to wyglądało. Chyba bym nie wytrzymała!
-         Wiesz, że my nie mielibyśmy nic przeciwko.
-         Wiem. Ale cieszę się, że okazało się, że jednak mam silna wolę i wytrwałam. To w końcu bardzo ważna cecha konserwatora zabytków.
-         Czy teraz już rzucasz tę robotę u księgarzy?
-         To nie są księgarze, tato. Ale tak, rzucam. Już im zresztą o tym mówiłam. Od jutra pracuję u was.
-         U nas, ty moja dorosła mądra córko. A nie korci cię zacząć już dziś?
-         Właśnie się tam wybieram, ale na pewno nie będę nic przestawiać, porządkować, ani nic z tych rzeczy. Może coś obejrzę, może coś poczytam, pomyślę nad różnymi sprawami....
-         To miłego wieczoru z twoimi przyjaciółmi. My z mamą wychodzimy. Być może uda nam się zdobyć ten herbarz, o którym Ci mówiliśmy do naszej kolekcji.
-         Powodzenia – zakończyła rozmowę Ola, myśląc już zupełnie o czymś innym i patrząc w stronę biblioteki.
Prawie nie oddychając weszła do środka. Jak zwykle ogarnęła ją natychmiast chęć dotknięcia każdej książki z osobna i wszystkich naraz. Dziś już mogła to zrobić. Ale przeciągała ten moment. Tak długo na niego czekała, że w jej wyobraźni urósł on już do rangi symbolu równego złożeniu ślubów zakonnych albo jakiegoś rytuału przejścia, teraz nie chciała niczego przyspieszyć.
Posiedziała chwilę na kanapie, jak to robiła każdego wieczoru przez ostatnie kilka lat. Właściwie znała już wszystkie te książki, mogłaby teraz po prostu zacząć je przestawiać i porządkować według swojego zamierzenia. Katalog miała już prawie w głowie. Ale tą pracę postanowiła zacząć jutro. Dziś chciała tylko porozmawiać z książkami, dotknąć, pogłaskać, może wziąć do ręki którąś z nich, która opowiedziałaby jej szczególnie ciekawa historię.....
Ola wstała i powoli podeszła do pierwszej półki. Wyciągnęła rękę i samymi końcami palców zaczęła przesuwać po książkach, od góry do dołu, od prawej do lewej, grzbiet za grzbietem, półka za półką, wklęsłości i wypukłości, tektura, skóra, papier, materiał, tłoczenia, litery, zimno pozłoceń, ciepło rąk poprzedniego właściciela, głuche uderzenia prasy drukarskiej, zapach farby, wilgoci..... krwi.....
Ola odskoczyła jak oparzona od półki. Dotarła właśnie do regałów zawierających najcenniejsze dzieła, zgromadzone zarówno przez babcię Joannę, jak i przez jej rodziców, wraz z dodaną ostatnio piękną XV wieczną Biblią. Miała zamiar dołożyć do tej półki wiele książek w ciągu swojego życia. A teraz coś ją odepchnęło. Jakby się oparzyła, no i ten zapach krwi... dziwne....
Popatrzyła na swoje palce, które jeszcze przed chwilą dotykały grzbietów. Na opuszkach palców widać było wyraźnie nieduże bąble wypełnione płynem, zaczerwienienie rozchodzące się dookoła.
-         Oparzyłam się – pomyślała Ola. Nie znała się za bardzo na medycynie, ale wyglądało na to, że bąble są świeże, a jest to drugi stopień. - Kiedy mi się to stało? Nie pamiętam.... Musiałam się oparzyć wcześniej i nawet tego nie zauważyłam, a teraz kiedy dotykałam książek, coś musiało mnie urazić.... i poczułam. Ale to dziwne, tak czy inaczej. Przecież musiałam dotknąć czegoś gorącego, musiałabym to pamiętać.....
Ola zdecydowała się iść do łazienki i nałożyć coś na palce. Kiedy się oparzyła nie było w końcu aż tak ważne w porównaniu z tym, żeby nie zanieczyściła książek. Należało jak najszybciej wygoić ranki.
Wyszła, zamykając za sobą drzwi.
W ciszy, która nastała w bibliotece, wyraźnie słychać było powolne kapanie. Czerwone krople spadały z półki i z lekkim klaśnięciem upadały na posadzkę u stóp regału, ale w pomieszczeniu nie było już nikogo, kto przyglądałby się temu. Ani też nikogo, kto skojarzyłby sobie ten widok ze swoim snem.

Kto nie ryzykuje ten nie ma

09.08.2011


„If you take a chance, you might fall flat on your face. And still that’s the best thing that can happen to you.”
„Jeśli zaryzykujesz, może się tak stać, ze upadniesz na twarz. Ale i tak jest to najlepsza rzecz jaka może Ci się zdarzyć.”
                                                                  Cytat z serialu „Sześć stóp pod ziemią”

Roger Waters „Amused to Death”

26.07.2011


Doctor Doctor what is wrong with me
This supermarket life is getting long
What is the heart life of a colour TV
What is the shelf life of a teenage queen
Oh, western woman
Oh, western girl

News hound sniffs the air
When Jessica Hahn goes down
He latches on to that symbol of detachment
Attracted by the peeling away of feeling
The celebrity of the abused shell, the belle
Oh, western woman
Oh, western girl

And the children of Melrose strut their stuff
Is absolute zero cold enough?
And out in the valley warm and clean
The little ones sit by their TV screens
No thoughts to think, no tears to cry
All sucked dry
Down to the very last breath

Bartender what is wrong with me
Why am I so out of breath
The captain said excuse me ma'am
This species has amused itself to death
Amused itself to death

We watched the tragedy unfold
We did as we were told, we bought and sold
It was the greatest show on earth
But then it was over
We ohhed and aahed, we drove our racing cars
We ate our last few jars of caviar
And somewhere out there in the stars
A keen-eyed look-out spied a flickering light
Our last hurra
And when they found our shadows
Grouped around the TV sets
They ran down every lead
They repeated every test
They checked out all the data on their lists
And then the alien anthropologists
Admitted they were still perplexed
But on eliminating every other reason for our sad demise
They logged the only explanation left
This species has amused itself to death

No tears to cry, no feelings left
This species has amused itself to death

To musi być to

24.09.2011


Jak by tu zacząć…. Może powiem po prostu : Warszawa. I wszystko będzie wiadomo. J
Nie wiem, ile razy już byłam w tym mieście, na pewno całe dziesiątki, być może zbliżam się już do setki. Nie, nie pracuję tam, dojeżdżając codziennie, choć wiem, że są tacy ludzie. Ja tam przyjeżdżam dla przyjemności, nawet jeśli częściowo czasem jest to związane z pracą, jak ostatnio, kiedy byłam na konferencji.
Coś ma w sobie to miasto. Obojętnie, czy jadę tylko w celu prywatnym, czy też jest coś do zrobienia i będę miała tylko chwilę wolną, a nawet jeśli praca wypełnia każdą chwilę – coś ma w sobie to miasto.
Już kiedy wsiadam do pociągu, zaczyna mnie ogarniać radość. Pamiętam wyjazd, kiedy przez poprzedzający go miesiąc byłam w dość podłym nastroju, takim typowo pod zdechłym Azorkiem. Wsiadłam do pociągu z tabliczką Warszawa i przeszło. Przecież jechałam TAM, więc jak mogłam być w złym humorze? No way… ;)
W miarę jak pociąg przemieszcza się w stronę Warszawy, mam coraz szerszy uśmiech, na twarzy i wewnętrznie też. Właściwie to kiedy pojawiają się pierwsze tablice Warszawa - ….. , to już nie mogę wysiedzieć na miejscu, zaczynam się kręcić, pakować, ubierać i kiedy jestem na stacji Warszawa Zachodnia to już stoję zwarta i gotowa przy drzwiach, mimo że wysiadam na Centralnym.
Najchętniej przemieszczam się pieszo. Idę sobie i wchłaniam Warszawę. W zasadzie nie używam mapy, wędrowałam po niej palcem tyle razy…. Kładłam się na podłodze, rozkładałam taką ogromną, największą jaka była dostępna, mapę,  i wędrowałam. Oglądałam ulice, place, parki, sprawdzałam gdzie jadą autobusy i tramwaje. Jeśli mam gdzieś dotrzeć konkretnie do miejsca, którego nie znam, albo z miejsca, którego nie znam, sprawdzam na mapie, ale potem najczęściej idę „na czuja”. Nawet niekoniecznie najkrótszą drogą. A to gdzieś skręcę, a to przez park jakiś przedrepczę, a to na coś popatrzę.
Mam za sobą oczywiście też systematyczne zwiedzanie: Zamek, Stare Miasto, Łazienki, Wilanów, Syrenka, Powązki, muzea, pomniki , parki, kościoły, skwery itd. Ale ostatnio siedząc w hostelowej bawialni przy śniadaniu przeglądałam album ze zdjęciami Warszawy. Po pierwsze doszłam do wniosku, że jest jeszcze bardzo dużo miejsc, których nie widziałam, a po drugie, że mam straszną ochotę znów na zwiedzanie. Chyba sobie muszę zrobić  tydzień urlopu w Warszawie, wszystko od nowa obejrzeć, podziwiać, wchłonąć….
Jest takie miejsce w Warszawie, gdzie jestem zawsze, jeśli tylko mam chociaż trochę czasu. Ostatnim razem oczywiście też tam zawitałam, nadchodząc spacerkiem od Górnośląskiej tym razem. Poprzednio od Rozbrat. Jeszcze poprzednio od Torwaru. A jeszcze wcześniej od Łazienek. Wszystkie drogi prowadzą na Myśliwiecką 3/5/7, pod siedzibę Trójki. Miejsce pełne mistycyzmu. Daje mi energię życiową.
A przecież tylu ludzi nie znosi Warszawy. Że brudna, że warszafka, że korki, że się niewiele zmienia, że tak naprawdę jak popatrzeć, to nowe kawałki wstawione w komunistyczne fundamenty, itp., itd. No widzę - i nic. I tak sobie myślę, że moje uwielbienie dla najlepszego na świecie radiowego dziennikarza muzycznego Marka Niedźwieckiego i jego audycji oraz uwielbienie dla Trójki – najlepszego radia na świecie, musiało się rozciągnąć na całe miasto. Tak, to musi być to… J

Liście kontra ziarna

29.10.2010

Zauważyłam pewnego pięknego dnia, że wśród emotikonów na komunikatorze gg panuje pewna dyskryminacja. W napojach. Otóż, jest kawa – nie ma herbaty. Po prostu skandal. Dlaczegóż to kawa jest lepsza ( i czy jest) od herbaty? Postanowiłam zgłębić historię, rodzaje, sposoby przyrządzania i wartości obu tych napojów, w celu odpowiedzi na odwieczne pytanie „kawa czy herbata”, czyli „o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiejnocy”.
Herbata – ta nazwa określa zarówno napar jak i grupę roślin należących do rodzaju Camellia. Rośliny uprawiane są w wielu krajach strefy zwrotnikowej, w Azji, ale również poza nią. Polska nazwa herbata pochodzi od łacińskiego herba thea. Napar przyrządza się z pączków i liści, po odpowiednim ich przygotowaniu. Nazwą herbaty określa się też czasem napary z ziół, np. herbata rumiankowa czy Yerba Mate (wysuszone liście ostrokrzewu paragwajskiego), ale nie mają one nic wspólnego z herbata i tak naprawdę noszą tą nazwę niesłusznie.
Początki herbaty, według jednej z legend, sięgają 2737 roku p.n.e., w którym chiński cesarz Shennong przypadkowo zaparzył pierwszy napar z liści herbaty. Chińczycy znali herbatę od dawna, jednak pierwsze zapiski na jej temat pochodzą dopiero z VIII wieku p.n.e. kiedy  chiński poeta Lu Yu napisał „Świętą księgę herbaty”, zawierającą opis krzewu herbacianego, narzędzi do zbioru i selekcji liści, przyborów do ceremonii przyrządzania i picia herbaty. Zawierała również spis plantacji i wielbicieli tego napoju. Dopiero ok. 803 roku n.e. herbata trafiła do Japonii za sprawą mnicha  Dengyo Daishi. Kultura związana z piciem herbaty rozwinęła się w ceremonię picia herbaty, która związana jest z ascetyczną filozofią i estetyką buddyzmu zen, zwana Cha-no-yu, Drogą Herbaty, która do dzisiaj kultywowana jest w tym kraju. Obrzędy chińskie natomiast, dużo starsze przecież od japońskich, związane są  z taoizmem i konfucjanizmem oraz wierzeniami i praktykami różnych ludów zamieszkujących kontynentalne Chiny. Ulegały one na przestrzeni wieków silnej regionalizacji i dziś w całych Chinach można napotkać rozliczne ceremonie picia herbaty charakterystyczne dla różnych mniejszości narodowych. Herbata w Chinach stanowi nawet kluczowy element tradycyjnych chińskich zaślubin.
W Mongolii w XIX wieku i w początkach XX wieku kostki prasowanej herbaty zielonej były najpopularniejszym środkiem płatniczym, zwłaszcza poza głównymi centrami administracyjnymi. Pierwsze w Zachodniej Europie informacje o herbacie pochodzą z końca XVI wieku z księgi „Historia Indii” spisanej przez jezuitę  J.P. Maffei. Po nim, znacznie większy zakres informacji podał polski misjonarz, podróżnik i przyrodnik Michał Boym. Do Europy herbatę przywieźli Holendrzy na początku XVII wieku. Do Anglii herbata trafiła w 1658 za sprawą kupca Thomasa Garrawaya i zadomowiła sie tam tak dobrze, że five o'clock tea stała się znakiem rozpoznawczym Anglików. W 1618 herbata pojawiła się w Rosji jako dar cesarza Chin dla cara Michała I Romanowa. W Polsce natomiast pierwsze  wzmianki o herbacie pojawiają się w liście króla Jana Kazimierza do żony.  Początkowo była traktowana jako ziele lecznicze. Zwyczaj picia herbaty rozpowszechnił sie głównie dzięki dobrym układom handlowym Polski z Anglią. Najpierw pity był głównie na dworze królewskim ze względu na wysoką cenę, potem na dworach magnackich, szlacheckich i w domach mieszczan, a w XIX wieku wojska rosyjskie przywiozły do Polski samowary, co przyczyniło się do dalszego upowszechnienia napoju.
Istnieje wiele rodzajów herbaty. Najpopularniejsza jest herbata czarna, którą otrzymuje się w wyniku aż czterech procesów – więdnięcia, skręcania, fermentacji i suszenia. Legenda głosi, iż czarna herbata powstała przypadkowo, w wyniku zmoknięcia (powodującego fermentację) ładunku zielonej herbaty, przewożonej do Anglii. Dzieli się ją na kategorie w zależności od surowca: liście małe z górnej części krzewu, te same liście ale łamane mechanicznie, duże liście z dolnej części krzewu i tzw pył herbaciany, najgorszy rodzaj surowca, który używany jest do produkcji herbaty ekspresowej. Niektórzy nazywają ten rodzaj „zmiotkami z pokładu”, niesmaczne, ale obrazowe. Najbardziej popularne gatunki czarnej herbaty to assam, yunnan, darjeeling i ceylon.
Zielona herbata różni się od czarnej tym, że nie jest poddawana fermentacji, tylko  natychmiast po zerwaniu przeprowadzany jest proces suszenia. Dzięki temu przechowuje ona więcej cennych składników i jest też delikatniejsza w smaku od czarnych herbat. Najbardziej popularne gatunki zielonej herbaty to genmaicha, gunpowder i  sencha.
Herbata biała powstaje z młodych pączków, które jeszcze nie zdążyły się rozwinąć. Zebranie takich pączków możliwe jest jedynie na wiosnę. Krzewy, z których powstać ma biała herbata, są czasami dodatkowo chronione przed słońcem. Pączki następnie więdną i są suszone. Herbata ta produkowana jest głównie w Chinach, ma odcień lekko srebrnawy, a po zaparzeniu jasnosłomkowy kolor. Jest to jeden z najdroższych rodzajów herbaty. Podobna do niej jest herbata żółta, przy produkcji której pozwala się pączkom na dłuższe schnięcie, co zmienia kolor naparu na zielonkawo- żółty i zmienia jej smak. Herbaty żółte są obecnie uznawane za najszlachetniejszy rodzaj herbat.
Pu-erh jest herbatą czerwoną, która przechodzi dodatkowy proces fermentacji i leżakowania. Pochodzi z prowincji Yunnan w południowych Chinach. O ile herbatę pozostałych rodzajów przechowuje się nie dłużej niż rok, o tyle herbata pu-erh może leżeć nawet 50 lat. Jej charakterystyczną cechą jest bardzo silny zapach i smak. Uważana jest za herbatę mającą bardzo korzystny wpływ na zdrowie.
Herbata ulung, produkowana oprócz Chin jeszcze na Tajwanie, ma dość skomplikowany proces przygotowania. Liście należy zebrać w ściśle określonym momencie, a zaraz po zebraniu, liście pozostawiane są na słońcu. Kiedy zwiędną, zbiera się je i wytrząsa w bambusowych koszach w celu obtarcia brzegów liści. Czynności te (więdnięcie i wytrząsanie) powtarza się kilkakrotnie na przemian, do momentu, kiedy liście zyskają kolor żółtawy. Wtedy poddaje się je lekkiej fermentacji (12-15% fermentacji zwykłej)i procesowi palenia. Cechą charakterystyczna tej herbaty jest to, że jej liście nigdy nie są połamane przez skręcanie, są zawsze całe.
Mamy jeszcze herbaty aromatyzowane, które powstają przez mieszanie dodatkowych aromatów z liśćmi herbat – zielonej, czarnej, pu-erh, lub ulung. Czynność tę wykonuje się tuż przed pakowaniem, czyli po dokonaniu się wszystkich procesów związanych z produkcją herbaty. Najczęściej do herbat dodaje się płatki kwiatów (róży, jaśminu) lub owocowych esencji zapachowych. Najbardziej popularny gatunek herbaty aromatyzowanej to Earl Grey.
Ostatni rodzaj herbaty to herbaty prasowane, pochodzące z Japonii, w  w formie twardych kulek, płytek, niewielkich kostek, kulek, gniazd lub miseczek. Wytwarza się je  wystawiając liście pod działanie pary, następnie prasując je i dopiero wtedy poddając suszeniu. Po zalaniu wodą rozwijają się.
Jeśli chodzi o przyrządzanie, czarną herbatę powinno się zalewać wrzątkiem i zaparzać 3-5minut, po tym czasie herbata traci pobudzające właściwości ponieważ uwalnia się w niej tanina, a dodatkowo robi się gorzka. Herbatę zieloną należy zalewać wodą o temperaturze od 60°C do 80°C w zależności od rodzaju herbaty i z tego samego powodu co czarną zaparzać do trzech minut. Co ciekawe, te same liście można zaparzać nawet trzy razy, a najwartościowsze jest parzenie drugie, tak naprawdę smakosze tego rodzaju herbaty pierwsze parzenie wylewają. Białą herbatę parzyć można trzykrotnie, powinno się to robić wodą o temperaturze 85°C. Należy ją parzyć ok. 5–7 min, wtedy biała herbata zachowuje najlepsze wartości smakowe. Żółtą herbatę parzy się tylko raz, a temperatura powinna wynosić 90°C. Parzenie trwa 3 minuty. Herbatę  typu ulung  parzy się w temperaturze 90°C przez 3–4 minuty. Jako że można ją parzyć nawet do czterech razy, to trzeci i czwarty napar można zostawić nawet na około 5–6 minut aby "wycisnąć" z nich cały aromat.  Ponieważ herbata tego typu to po prostu całe ususzone i zrolowane liście, aby oddała cały swój aromat, powinna być parzona w dużych dzbankach, aby liście mogły się rozwinąć. Parzenie herbaty czerwonej trwa 3 minuty i odbywa się w temperaturze 90–100°C. Może być parzona wielokrotnie, bo w każdym kolejnym parzeniu oddaje do naparu inne dobroczynne substancje.
Parzenie herbaty różni się też w różnych krajach i regionach, przykładów można byłoby podać mnóstwo.  W Mongolii tradycyjnie herbatę sporządza się gotując prasowaną zieloną herbatę w mleku (bez wody), dodając masło lub łój barani oraz mąkę i sól. Tybetańczycy herbatę zieloną gotują w wodzie, ale z dużym dodatkiem mleka, jajka, soli a następnie ubijają w beczce do jednorodnej konsystencji. W Turcji mały imbryk z ususzonymi listkami stawia się na większym z wodą, który jest podgrzewany. Kiedy zaczyna wrzeć, zalewa się napar, uzupełnia ubytek wody w dolnym czajniku i jeszcze raz zagotowuje wodę. Do szklanki wlewa się najpierw esencję z górnego naczynia, potem dolewa wodę z dolnego. Przygotowanie  herbaty po angielsku należy rozpocząć od wyparzenia wrzątkiem czajniczka. Po jego osuszeniu wsypujemy herbatę, zalewamy wodą i stawiamy na kuchence, po czym dopełniamy wrzątkiem. Następnie należy ogrzać filiżanki, wlać mleko, a potem dopiero herbatę. Rosjanie zaparzają herbatę w samowarze (esencja w górnym dzbanuszku, woda w dolnym), wlewają esencję do szklanek i dopełniają wrzątkiem. Zwyczaj każe zamiast słodzić herbatę, wziąć do ust kostkę cukru i popijać napar drobnymi łykami.
Teraz trochę chemii. Herbata zawiera znaczne ilości katechin, głównie epikatechinę, epigallokatechinę, galusan epikatechiny i galusan epigallokatechiny – są to związki spełniające rolę przeciwutleniaczy. W świeżo zebranych liściach zawartość tych związków może dochodzić do 30% suchej masy. Najwyższe stężenie katechin występuje w herbacie białej i zielonej, czarna zawiera mniej związków z tej grupy gdyż ulegają one rozkładowi podczas procesu fermentacji. Herbata zawiera także taniny, teaninę, znaczne ilości jonów fluorkowych oraz alkaloidy purynowe, jak kofeina, teobromina oraz teofilina. Jest też bogata w niektóre witaminy: A, B1, B2, C, E i K.
Pozytywne działanie herbaty to przede wszystkim orzeźwienie i pobudzenie. Napar herbaciany reguluje procesy trawienne. Posiada właściwości bakteriobójcze i jest doskonałym lekiem w przypadku biegunki. Ponadto wykazuje słabe właściwości moczopędne, a pity systematycznie, lecz z umiarem (nie więcej niż 3 szklanki w ciągu dnia) zapobiega powstawaniu kamicy. Usuwa uczucie zmęczenia, ból głowy, pobudza i aktywizuje do pracy umysłowej, przede wszystkim dzięki temu, iż rozszerza naczynia krwionośne mózgu, powodując jego lepsze ukrwienie i dotlenienie. Herbata z cytryną i miodem jest środkiem napotnym wskazanym w przeziębieniu. Zawierając dużo przeciwutleniaczy przyczynia się oczywiście do usuwania wolnych rodników z organizmu. Jeśli chodzi o wpływ negatywny to przede wszystkim wiąże się on z wysoką zawartością szkodliwego fluoru i glinu w herbatach fermentowanych. Są to pierwiastki, które dodatkowo w takim połączeniu mogą przyczyniać się do zmian nowotworowych. Negatywne skutki może wywoływać u niektórych osób zawarta w herbacie teina (czyli kofeina), która na przykład osłabia pamięć i zwiększa uczucie niepokoju i lęku. Zawarte w herbacie szczawiany mogą przy większym spożyciu prowadzić do uszkodzenia nerek. Stałe picie większych ilości bardzo mocnej herbaty może powodować wysuszanie skóry.
To by było na tyle. Że co, że o kawie nie było? Sorry, taka zmyłka mała. Ja nie lubię kawy, więc o kawie nie będzie. Jak ktoś z Was jest smakoszem i wielbicielem kawy to proszę bardzo – można mnie spróbować przekonać w komentarzu. Smacznego.

Perkusista

02.07.2011


Ścieżka, którą drepczesz jest wąska
A stok jest ostry i bardzo wysoki
Kruki obserwują
Z dobrego punktu widokowego, tu niedaleko
Lęk wspina się jak ciuchcia po twoim kręgosłupie
Czy ostatni wiersz się zrymuje
A już najwyższy czas
Perkusisto
Najwyższy czas
Perkusisto
Proszę, obudź mnie

Motyl ze złamanymi skrzydłami upada obok ciebie
Krąg kruków się zaciska
Nigdzie nie możesz się schować
Twój manager i agent : obaj zajęci – wiszą na telefonie
Sprzedają kolorowe zdjęcia do czasopism, tam w domu
I już najwyższy czas
Perkusisto
Najwyższy czas
Perkusisto
Proszę obudź mnie

Linie skupiają się tam, gdzie stoisz
Chyba musieli przenieść plan zdjęciowy
Liście są ciężkie pod twoimi stopami
Słyszysz grzmot pociągu
Nagle dociera do ciebie, że są w zasięgu
Doktor Dziwny[1]  wciąż zmienia rozmiar
A już najwyższy czas
Perkusisto
Najwyższy czas
Perkusisto
Proszę, obudź mnie
Bo już najwyższy czas
Perkusisto
Najwyższy czas
Perkusisto[2]
Proszę, obudź mnie

Tytuł oryginału : "Cybaline"
Autor : Pink Floyd


[1] W oryginale Doctor Strange. Jest to fikcyjny charakter z komiksów Stana Lee i Steve’a Ditko, pierwszy raz opublikowanych w lipcu 1963 roku pod tytułem „Stange Tales” (co można przetłumaczyć jako „Dziwne opowieści”, choć bardziej uzasadnione byłoby tłumaczenie „Opowieści Dziwnego”). Zaistniał nawet na liście „100 najlepszych bohaterów komiksowych” sieci IGN (Imagine Games Network) oraz doczekał się swojego udziału w grach, serialu telewizyjnym i filmie. Wśród jego umiejętności było zmienianie rozmiaru, telepatia, cofanie czasu, odnawianie się, przywoływanie zmarłych do życia i wiele innych.
[2] Cymbaline/cymbeline, można byłoby przetłumaczyć jako Szekspirowski Cymbelin, jako mityczny Brytyjski król, jako rodzaj radaru, wreszcie jako słowo pochodzące od „cymbal” – talerz perkusisty. Wybrałam to, bo cóż lepiej obudzi niż porządne uderzenie w perkusję, choć obawiam się, czy pomogłoby ono w obudzeniu się z narkotycznej niewiedzy, jaką prezentują odurzając się 24h na dobę bohaterowie filmu „More”, do którego powstała ta piosenka.

Obcy w obcym świecie

17.07.2011


Obcy, obcy w obcym świecie
Spojrzał na mnie jakbym to ja miał uciekać

Poprosiliśmy, żeby uśmiechnął się do zdjęcia
Zaczekaliśmy chwilę, żeby sprawdzić, czy uda nam się go rozśmieszyć

Żołnierz poprosił o papierosa
Nie mogę zapomnieć jego uśmiechniętej twarzy
Spojrzał na mnie z drugiej strony ulicy
Ale to tak daleko

Szkoda, że cię tu nie ma
Szkoda, ze cię tu nie ma

Obcy, obcy w obcym świecie
Spojrzał na mnie jakbym to ja miał uciekać

Obserwowałem jak obserwował nas, kiedy wsiadaliśmy z powrotem do autobusu
Patrzyłem, jak to było
Jak to było, kiedy był z nami
I naprawdę nie przeszkadza mi spanie na podłodze
Ale nie mogłem usnąć po tym, co zobaczyłem
Napisałem ten list, żeby powiedzieć ci, jak się czuję

Szkoda, że cię tu nie ma
Szkoda, ze cię tu nie ma
Żeby zobaczyć to co ja widziałem
Usłyszeć
Tak mi szkoda, ze cię tu nie ma

Tytuł oryginału : "Stranger in a strange land"
Autor : U2


Po co komu arka przymierza

17.07.2011


Rozstaliśmy się z ludem Izraela, kiedy Bóg jednak zdecydował, że nie zniszczy ich za kłanianie się złotym cielcom, które sami sobie stworzyli i uznali za boga. Cielce to cielce, a nie Bóg. Dlatego też Bóg nie chciał, żeby tworzono wizerunki czegokolwiek co jest na niebie lub ziemi i oddawano mu cześć  bo to nie był On. Nawet najpiękniejszy obraz, posąg, witraż czy mozaika, o której artysta mówi, że przedstawia jego wyobrażenie Boga, jest w gruncie rzeczy obrazem czegoś/kogoś chodzącego po ziemi. Bo przecież Boga nikt nie widział. „I rzekł Mojżesz: Spraw, abym ujrzał Twoją chwałę. Pan odpowiedział: Ja ukażę ci mój majestat i ogłoszę przed tobą imię Pana, gdyż Ja wyświadczam łaskę, komu chcę, i miłosierdzie, komu Mi się podoba.  I znowu rzekł: Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu.  I rzekł jeszcze Pan: Oto miejsce obok Mnie, stań przy skale. Gdy przechodzić będzie moja chwała, postawię cię w rozpadlinie skały i położę rękę moją na tobie, aż przejdę.  A gdy cofnę rękę, ujrzysz Mię z tyłu, lecz oblicza mojego tobie nie ukażę.”
Nie miał za to Bóg nic przeciwko temu, żeby zrobiono Arkę Przymierza. Według tego, co napisano w Biblii, nawet sam mówił jak ta Arka ma wyglądać.  Nie bardzo wierzę, że miało to dla niego jakiekolwiek znaczenie, czy będzie miała pół metra więcej czy mniej długości, czy tkanina na zasłony będzie czerwona czy zielona, czy do przenoszenia będą trzy drążki czy jeden i czy cheruby będą sobie patrzyły w oczy czy pokazywały języki. A jednak ładnych kilka stron Biblii zajmuje opis tego, jaka miała być sama Arka, w której przechowywano tablice, Namiot Spotkania, wszystkie potrzebne sprzęty, szaty i wiele innych przedmiotów. Oto maleńki kawałek tego opisu : „Uczynili też pektorał, wykonany przez biegłych tkaczy w ten sam sposób jak efod z nici ze złota, z fioletowej i czerwonej purpury, z karmazynu i z kręconego bisioru. Pektorał był kwadratowy, a długość jego i szerokość wynosiły jedną piędź. Był on podwójnie złożony. Umieścili na nim cztery rzędy drogich kamieni; w pierwszym rzędzie rubin, topaz i szmaragd; w drugim rzędzie granat, szafir i beryl; w trzecim rzędzie opal, agat, ametyst;  wreszcie w czwartym rzędzie chryzolit, onyks i jaspis. Były osadzone w oprawach ze złota w odpowiednich rzędach. Kamienie te otrzymały imiona dwunastu synów Izraela; było ich dwanaście według ich imion; były ryte na wzór pieczęci, każdy z własnym imieniem według dwunastu pokoleń.” 
Osiem linijek na jeden mały fragment odzieży, a właściwie biżuterii, bo pektorał, czyli napierśnik, to w sumie rodzaj ozdoby. Po co? Ja myślę, że Bóg po pierwsze chciał im trochę dopiec za nieposłuszeństwo. Taka maleńka złośliwość z jego strony, a nawet może nie złośliwość, bo powiedzmy sobie szczerze – należała im się kara za cielce. Więc Bóg pomyślał sobie – „Tacy jesteście? Odlaliście jakiegoś zwierza i myślicie, że tak łatwo? Nie ma! Chcecie mieć coś koniecznie, co wam będzie przypominało o mnie, to się musicie napracować!” I dalejże nawymyślał pierścieni, efodów, tunik, mis, podstawek, jabłek granatu, czerwonej purpury, koziej sierści, kręconego bisioru, złotych sznurów, drągów z akacjowego drewna, srebrnych klamer i miliona różnych rzeczy. Dobrze tak Izraelitom, jak nie docenili, ze Bóg idzie z nimi jako słup ognia, tylko im się zachciało czegoś materialnego! A po drugie myślę, ze Bóg chciał też trochę ich sprawdzić. Zawiedli go przecież bardzo, ledwo tylko Mojżesz zniknął, a oni już sobie jakiegoś innego Boga poszukali. Więc stwierdził, że dobrze byłoby sprawdzić choć trochę, czy zamierzają być mu posłuszni i wypełnią wszystkie jego polecenia. Po trzecie był zazdrosny, więc chciał się dowiedzieć, czy oddadzą znacznie więcej bogactw na niego, niż oddali na zrobienie cielców. Tak czy inaczej – był to bardzo dobry pomysł – Izraelici mieli coś uchwytnego, Bóg sprawdził, czy zmądrzeli choć trochę, a my mamy „Poszukiwaczy zaginionej arki”. ;)
Kiedy już wszystko wykonali według wskazówek i robota była ukończona : ”  […] obłok okrył Namiot Spotkania, a chwała Pana napełniła przybytek. I nie mógł Mojżesz wejść do Namiotu Spotkania, bo spoczywał na nim obłok i chwała Pana wypełniała przybytek. Ile razy obłok wznosił się nad przybytkiem, Izraelici wyruszali w drogę, a jeśli obłok nie wznosił się, nie ruszali w drogę aż do dnia uniesienia się obłoku. Obłok bowiem Pana za dnia zakrywał przybytek, a w nocy błyszczał jak ogień na oczach całego domu izraelskiego w czasie całej ich wędrówki.” To mi przypomina pewne porównanie, którego użył w swojej książce „Ślepy zegarmistrz” Richard Dawkins. Przyrównał tam ewolucję do wędrówki Izraela przez pustkowie, próbując udowodnić, że ewolucja wcale nie odbywała się cały czas w tym samym tempie, ale jak Izraelici – raz trwała w miejscu przez dłuższy czas (kiedy chwała Boga wypełniała przybytek), a raz ruszała z kopyta do przodu (kiedy obłok unosił się nad przybytkiem). Jak na zagorzałego ateistę, to daje argument całkiem religijny, ale cóż, ja od dawna twierdzę, że Bóg to ewolucja, pan Dawkins podrzucił mi tylko kolejny argument. ;)

W pólcieniu

29.07.2011

w półcieniu prawdy i kłamstwa
chowam swoją twarz
cisza

Zamyśliłam się nad szczęściem

03.05.12


Ludzie rzadko potrafią powiedzieć, że są szczęśliwi. Czy to nie dlatego, że oczekujemy, że szczęście to coś spektakularnego, gwiazdy spadają, morze się rozstępuje, wybucha supernowa, a z nieba spada deszcz złotych iskier?
Szczęście jest podobno naturalnym stanem człowieka i, jak mawiał Albus Dumbledore, „happiness can be fund even it the darkest of times”, czyli „szczęście można znaleźć nawet w najczarniejszej godzinie”.
Szczęście to trochę takie okulary pana Hilarego. Mamy je na głowie i nie widzimy.
Szukamy czterolistnej koniczyny, a gdy ją znajdziemy, czekamy aż przyjdzie szczęście, nie widząc, że ono już przyszło – chcieliśmy mieć czterolistną koniczynę i ją znaleźliśmy.
Czasem do szczęścia wystarcza, że się żyje. Dlaczego więc nie miałoby to zawsze wystarczać?
Podobno to oczekiwania wobec życia sprawiają, ze człowiek bywa nieszczęśliwy.
„Umieć żyć bez znieczulenia, bez niepotrzebnych niespełnienia myśli złych”.