niedziela, 11 lutego 2018

Maj 2012


1 maja 2012
Upał.
Gotowałam, zrobiłam troche pracy, która zabrałam na weekend do domu, odpoczywałam trochę. Między innymi pilotowałam podracera. hihihih 
Idę do K, spacerkiem. Zobaczymy jak nad ta woda będzie, może jeszcze troche odpocznę.
Ale mi się nie chce jutro do roboty iść…


1 maja 2012
Nawet sympatycznie, choć chyba pół miasta tam było. 

A się odezwał, choć nadal zero na temat ustaleń. 

2 maja 2012
Praca.
Potem pomogłam mamie zrobić zakupy i przy okazji kupiłam też parę rzeczy dla siebie.
Później milion lat u weterynarza. P ma wyniki dobre i ma nadal brać leki, a K ma znów dużo gorsze i ma być pięc dni na antybiotyku.
Zmienianie wody w kwiatach – nastepny milion lat.
Paznokcie mam strasznie zniszczone. Zmyłam cały lakier, obcięłam do zera. opiłowałam do równego i zamalowałam odżywką. Obdarcia zakleję chyba plastrem.

Trochę odpoczywam i potem koło szóstej spotkanie z K i I. W końcu w pizzerii. ;p

3 maja 2012
Wczorajsze spotkanie udane.
Dziś się opalałam. Potem weterynarz. Mama chora. Napisalam do A. Don’t know what for…
Tonacja i Polski Top Wszechczasów – super. 
I potwierdziła wczoraj, ze R jest po rozwodzie.
I tak dzień minął.
ER.

4 maja 2012

K ma znów gorsze wyniki. Dostała pół kroplówki, wieczorem jedziemy na drugie pół. Do poniedziałku ma być na kroplówce, w pon znów badanie i zobaczymy co będzie. Ale lekarka powiedziała, że powinnam miec na uwadze, że to może być już… ;(((

4 maja 2012
Druga porcja kroplówki poszła. Wydaje mi się, ze jest lepiej. Oby.

Staram się mysleć pozytywnie. Taka jestem z tym sama trochę… Cóż…

5 maja 2012
Już po porannej kroplówce. I masażu łapy z wenflonem. Teraz Markomania z K na ramieniu.

5 maja 2012
Druga kroplówka poszła.
Szczerze to nie widzę poprawy…

6 maja 2012
Już po kroplówce. Wczoraj wieczorem fatalnie wyglądała. W nocy ok, dziś rano nawet się sama napiła. Ale teraz znów osłabiona leży mi na ramieniu…

Mama stwierdziła, że ma grypę jelitową i żebym dziś nie przychodziła.

 6 maja 2012
Popracowałam sporo.
K tak sobie… Niedługo na drugą kroplówkę.
Onet znów szaleje…

7 maja 2012

Wyniki nadal złe, jeden wskaźnik wprawdzie spadł, ale drugi nadal wysoki. Nie je. Pije coraz bardziej niechętnie. Pomruczała dzis do mnie trochę, ale teraz zaczęła już szukac samotności. W gabinecie zwymiotowała, choc od tej pory juz nie. Zatacza się jak chodzi. Lekarka powiedziała, ze w czwartek powtórzymy badania. Nie wiem, czy jeszcze będę chciała powtarzać te badania i ją dodatkowo kłuc i stresować. Przecież widac co jest i jak jest. ;(((

8 maja 2012
Wczoraj jeszcze dowiedziałam się, ze pożyczke dostałam. Mało mnie to ucieszyło w świetle ostatnich wydarzeń, ale obiektywnie rzecz biorąc to jest dobra wiadomość.

8 maja 2012
Dziś w delegacji, więc zaczełam dzwonić do pracy dowiedzieć się czy naprawdę musze tam dziś wracac i załatwiać papiery pozyczkowe, czy nie mozna tego w innym terminie no i czy moge miec ten czwartek wolny. Z pozyczka odpowiedź była, zeby się nie stresowac, ze wszystko jest do załatwienia. W kwestii czwartku naczelna stwierdziła, ze nie. O mało sie nie popłakałam na ulicy. Po jakiejśc godzinie zadzwonił do mnie wicek i powiedział, ze on będzie cos kombinował i żeby jutro zadzwonić do niego a nie do naczelnej. Wyjasniłam mu, ze jutro to ja do niego po prostu przyjdę, bo jestem normalnie w robocie. Dobrze, zę chociaż on okazał ludzka twarz. Byc może naczelna żartowała jak to ma w zwyczaju, ale te jej żarty to czasem nie wiadomo co z nimi zrobić…

8 maja 2012
Pojechałyśmy na kroplówkę. Pani doktor powiedziała K, ze ma zacząc jeść bo jak nie to pani doktor się wkurzy. A ja dodałam, ze jak pani doktor się wkurzy, to marny K los, będziemy jedzenie wszystkimi otworami wtykac, łacznie z uszami.
Wróciłysmy do domu, odsikała się i połozyłysmy sie na kanapie zdrzemnąć. Za jakies 20min sie budze i czuję, ze jej nie ma, więc patrzę, gdzie poszła, a ona przy misce stoi i zajada!!! To był piękny widok.  Potem jeszcze sama sie napiła. To tez był piekny widok.  
Zadzwoniła do wet, zeby przekazać pani doktor te wieści.
Oby to oznaczało poprawę i że jeszcze nie musze myśleć o ostateczności…

9 maja 2012
Dziś były wymioty i biegunka z rana.
Teraz jakby lepiej.
Nie wiem juz sama…. 

 10 maja 2012
Zacznę od tego, ze się spróbuję odstresować. Zjem drugie sniadanie i poczytam. Byc może uda mi się namówić K na siedzenie na kolanach.

10 maja 2012
Widzę, że kochany Onet znów mi gdzieś jeden wpis zapodział…

10 maja 2012
A pisałam o tym, że K dzis lepiej, zjadła sniadanie, napiła się przy mojej pomocy. I o tym, że w związku z tym, ze jest jej lepiej musze zebrac swoje życie do kupy, bo musze miec siłe ciągnąc dalej opiekę nad nia i nie paść.

11 maja 2012
Kolejna kroplówka.
Doktor wpadł na jakis pomysł jeszcze. Zafundował jej zastrzyk jeszcze jeden. powiedział, ze jesli jest jeszcze jakaś szansa, to w ciągu godziny od zastrzyku nastapi zdecydowana poprawa jej samopoczucia, będzie ozywiona, zainteresowana wszystkim, bedzie się kręcić, pic i jeść.
Więc siedzę i na nia patrzę….

11 maja 2012
Nie jest nic lepiej, nie ma się co oszukiwać…

12 maja 2012
Moja kiciulka zmarła dziś około piątej rano. ;((((

13 maja 2012
:((((

14 maja 2012
Najtrudniejsze są chwile, kiedy zaczynam coś robic i przypominam sobie, ze zawsze to robiłam z nią. Albo gdzieś się przemieszczam po domu i przypomina mi się, że ona zawsze wtedy szła za mną. Dziś rano sie popłakałam, bo zawołałam obie na sniadanie…
Byłam w pracy pierwszy raz od czterech i pół dnia. Przetrwałam, może dlatego, że nie byłam długo.
Odebrałam też pozyczkę.
Trzeba się zacząć starać wziąć w garść.
Postaram się ogarnąc dom w związku z tym.

14 maja 2012
Ogarnęłam dom i popracowałam trochę jeszcze.
Teraz już tylko ER.
Jestem na mieszance otrąb, kiełkow i siemienia z olejem lnianym, bo nic mi w żołądku nie chce zostać.

15 maja 2012
Dziś wybrałam sie na zakupy. Robiłam je na trzy tury.
Zjadłam jakiś posiłek, bo nie wiem, czy to było sniadanie czy obiad. W kazdym razie była to jajecznica na masle i chleb z pomidorem i szczypiorkiem – wszystkie produkty ze sklepu ze zdrową żywnością. Jest ok, chyba przyswoiłam.
Spłaciłam połowe pozyczki, tzn połowę tego, co mi zostało.
Opracowałam pięc nowych piosenek, wszystkie Edyty B. To skutek koncertu w Trójce.
Jakoś się żyje. Ale smutek powraca i to w najmniej oczekiwanych momentach. Np dziś w rybnym, kiedy z przyzwyczajenia już prawie poprosiłam o pastellę z tuńczyka i przypomniało mi się, ze juz jej nie ma kto jeść…
Chyba udam się już w świat ER.
Jutro spróbuję normalnie popracować.

16 maja 2012
Dziś pracowałam w pełnym wymiarze. Skutek jest taki, że teraz nie chce mi sie nawet klikac w klawisze…
Byłam rano u wet po jedzenie dla P. Ciężko było. Jutro będzie jeszcze gorzej, jak będę musiała z nią na wizyte iść…
A teraz coś do jedzenia i ER.
Trudno, dzis zycie sie już skończyło toczyć.

17 maja 2012
Popracowałam trochę. Potem zrobiłam parę rzeczy w domu. Zajrzałam na parę blogów. Poćwiczyłam. Pojadłam.
Mamy portfel się znalazł, tam w sklepie, gdzieś za regałami. Jej teoria, ze podrzucili. Z tego co zrozumiałam – jest nawet z pieniędzmi. Nie skomentuję tego.
Niedługo jade z P na wizytę do wet z tym jej katarem. Mam nadzieje, ze jakos dam rade i że za długo nie będe czekać.
A potem ER.
Od jutra początek pracy na trzy etaty… może przeżyję….

24 maja 2012
Szczerze powiedziawszy jest cieżko.
Pracuję, płaczę, pracuję, podlewam kwiaty, płaczę, karmię P, płaczę, pracuję, płaczę, jem i spię, choć te dwa ostatnie z duzymi problemami…
Nie widze się z nikim, nie pisze do nikogo, nawet nie bardzo odpisuję, choć któregoś dnia K tak ładnie napisała, ze odpisałam, natomiast do K nie odpisywałam przez dwa dni, bo mnie dodatkowo wkurzyła. A się nie odzywał chyba przez tydzień, albo niewiele mniej, napisał cos na gg, ale zniknęłam szybko, nie byłam w nastroju. Przysłał pozdrowienia z W. A potem urwła rozmowę smsową nie odpowiadając na mojego ostatniego smsa zawierającego da pytania. So what. So f…ingwhat.
Nie mam tez weny na pisanie na żadnym z blogów.
Siedzę i ogladam ER, żyję cudzym zyciem.
Płaczę, tęsknię, płaczę.
Nawet to, ze pracuję na trzy etaty i od sześciu dni mam pierwszy raz czas posiedzieć w internecie, nie pomaga – i tak popłakuję. Zamiast oddychania na przykład.

 27 maja 2012
Dziś rano poczułam jak odpuszcza mi ten ucisk w sercu, który noszę od dwu tygodni. Rozpłakałam się z tęksnoty za K, ale to był taki oczyszczający płacz, jakbym poczuła, że ona na pewno nie chciałaby, żebym utknęła w tym stanie.
Żałoba trwa, smutek trwa, ale poczułam, że jest lepiej, lżej.
Skończyłam wariacką część pracy. Teraz już powinno być normalnie.

28 maja 2012
Byłam w pracy. Jak widać dziś nie za długo, choć jeszcze będę troche po południu musiała popracować.
Napisałam do A, życząc udanego dnia dziś. Odpowiedział sucho. No cóz, jakieś żale ma chyba, a to ja powinnam je mieć – znów wczoraj nie dotrzymał obietnicy. Jakoś mi to juz lata własciwie.
Kupiłam dwie doniczki i ziemię. Zaraz się biorę do jakiejś domowej roboty. Na poczatek zajmę sie P, bo cały tydzień nie była czesana.
W przerwach może nawet blogi odwiedzę jakieś…
Dzis kaloryfery spisują. Jeden już naszykowałam.

28 maja 2012
Ogarnełam dom, popracowałam, odwiedziłam parę blogów. Ludzie uciekaja z onetu. Nie dziwię się. też mi to chodzi po głowie.
Koniec już dnia zarządzam. Reszta jutro.
Bo jutro też jest dzień, and life carries on.

29 maja 2012
Impreza w pracy może zostać zaliczona do udanych.
Teraz mam nadzieję popracowac miesiąc bez żadnych fikołków.
Trudno było dzis znaleźć się w bezpośrednim sąsiedztwie A. BYł oczywiście też tłum innych ludzi, więc było troche lżej, ale i tak było cięzko. Najgorszy był moment, kiedy podszedł bezpośrednio do mnie i mi szeptał coś o spotkaniu, zdzwonieniu, zggadaniu itd jak juz sie obrządzi, ogarnie i wszystko skończy. Trudno było słuchac tego jak gadania kogokolwiek innego pod tytułem „musimy sie spotkać”. Ciężko było przypominac sobie, że kiedys wydawało mi się, że we have sth special. Cięzko było trzymac uczucia na wodzy i pamiętać, ze wszystko się zmieniło. Dużo w każdym razie.
Może jednak powinnam z nim była porozmawiać? Ale jak…

 30 maja 2012
Dziś długo w pracy.
Miałam jeszcze ambitne plany cos robić teraz, ale nie mam siły ani ochoty.
Może chociaz stopy do masażera wstawię, o.
Mamie zwrócili portfel. Podejrzanie brzmiało to, co opowiadała o okolicznościach. Chyba do końca jej nie wierzę, ale co tam, może musi cos zawsze pozmyslać.

31 maja 2012
Kupiłam sobie nową wagę i depilator. Na Dzień Dziecka. I dostałam sandałki od mamy.
Trochę poćwiczyłam, zrobiłam masaż, ugotowałam parę rzeczy.
W sumie to już mi się prawie nie chce nic więcej. Jeszcze blogi przejrzę.

Eliksir życia (3)

13.10.2011


Rozdział 3

-         Uwaga! Otwieram! - powiedział Roman wkładając klucz do zamka.
Klucz obrócił się lekko i drzwi bez najmniejszego skrzypnięcia otworzyły się szeroko, ukazując czyste, nowe wnętrze.
Następną godzinę wszyscy członkowie rodziny spędzili oglądając, podziwiając, odkręcając, włączając, macając i głaskając. Zwłaszcza Ola była zachwycona swoim nowym pokojem i wszystkimi rzeczami, które się w nim znajdowały. Tylko wciąż chodziło jej po głowie pytanie, które zadała w końcu przy kolacji.
-         Mówiliście, że praprababcia Joanna miała wielką kolekcję książek. Co się z nią stało? Tutaj nic przecież nie ma.
Rodzice popatrzyli na siebie. Byli przygotowani, że takie pytanie padnie, Ola była bystra. Zapewne zdążyła już pomyśleć, że rodzice sprzedali książki i stąd to całe nagłe bogactwo.
-         Olu, jesteś już dużą dziewczynką i nigdy nie zrobiłaś niczego głupiego, niebezpiecznego ani nie zawiodłaś naszego zaufania. - zaczął Roman. - Czy możemy powierzyć Ci wielką tajemnicę?
-         Jasne! - odpowiedziała Ola.
-         Kolekcja Twojej praprababci jest warta ogromną ilość pieniędzy, a oprócz niej dostaliśmy w spadku jeszcze cały ten dom i dużo pieniędzy, które są na naszym koncie i możemy z nich korzystać. Olu, jest tego bardzo dużo i dlatego musimy być teraz wszyscy bardzo ostrożni, żeby jak najmniej osób wiedziało, jak bardzo jesteśmy bogaci. Rozumiesz, złodzieje, porywacze....
Córka pokiwała głową i ojciec ciągnął dalej.
-         Ja i Twoja mama zrezygnowaliśmy z pracy. Ty będziesz teraz chodziła do prywatnej szkoły, w której możemy Ci zapewnić lepszą ochronę. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?
-         A moje koleżanki?
-         Będziesz się mogła oczywiście z nimi nadal widywać, ale z ogromną ostrożnością. A jeśli chodzi o zmianę szkoły, to chociaż wiesz, że nie pochwalamy kłamstwa, w tym wypadku lepiej będzie nie mówić całej prawdy. Może coś o niskim poziomie? Zawsze mówiłaś, że w Twojej szkole w ogóle nie trzeba się uczyć?
Dziewczyna zamyśliła się.
-         Tak będzie dla nas bezpieczniej, prawda?
Teraz rodzice milcząco pokiwali głową.
-         Dobrze, tak zrobię. Ale tak naprawdę to ja tam mam tylko jedną koleżankę, z którą chciałabym utrzymywać kontakt. Chciałabym móc to jeszcze przemyśleć, czy nie powiedzieć jej prawdy.
Roman i Patrycja popatrzyli na siebie. Obydwoje byli zaskoczeni dorosłością, którą nagle zobaczyli w swojej córce. Ale tego przecież chcieli, powierzając jej tą tajemnicę. Patrycja uśmiechnęła się do męża, a Roman zwrócił się do Oli.
-         Oczywiście. Wierzymy Ci, że będziesz wiedziała, jaka decyzja jest słuszna. A teraz chcemy Ci pokazać to, o co zapytałaś na początku naszej rozmowy.
Zabrali ją do pokoju przejściowego, pokazali, jak się uruchamia mechanizm w regale i wpuścili do biblioteki.
-         Witaj w królestwie praprababci Joanny. - powiedziała Patrycja.


                                      *       *       *

Ola spędziła w bibliotece dwie godziny. Po parunastu minutach, rodzice po cichu poszli do kuchni, gdzie Patrycja sprzątała po kolacji rozmawiając z mężem. Ola  została sama, ale nawet tego nie zauważyła. Przechodziła od półki do półki, od regału do regału, wyobrażała sobie, jak babcia kroczy tędy, oglądając swój zbiór, czasem wyjęła jakąś książkę, aby przeczytać kawałek, to znów pogłaskała grzbiet innej, którą akurat bardzo lubiła. Zatrzymała się dłużej przy zbiorze najstarszych okazów. Jakoś instynktownie czuła, że to są właśnie te najdroższe i najcenniejsze egzemplarze. Ale oprócz tego, że czuła ich wartość, promieniowało z nich jeszcze coś innego... nieuchwytnego... Ola pomyślała o tych wszystkich książkach i ich poprzednich właścicielach. Gdyby te książki mogły mówić.... na pewno miałyby do opowiedzenia mnóstwo historii. To musi być bardzo ciekawe, dowiadywać się o tych wszystkich ludziach, to prawie jak drzewo genealogiczne. Ale to na pewno niemożliwe, nawet jeśli istnieją dokumenty zakupu, to pewnie tylko można się z nich dowiedzieć czegoś o poprzednim właścicielu. Cała reszta jest głęboko ukryta....
-         Chciałabym przeczytać wszystkie te książki, obejrzeć je dokładnie, sprawdzić, co w nich siedzi.... ale to już nie dziś. Dosyć tych atrakcji na jeden dzień. Przecież mogę na to poświęcić całe życie. A gdyby tak iść na bibliotekoznawstwo? Nauczyć się jak się kataloguje książki, czego się można z nich dowiedzieć.... super! Już wiem, kim chcę być! A dodatkowo można byłoby skończyć jeszcze konserwację zabytków, żeby wiedzieć, jak postępować z tymi najstarszymi egzemplarzami, żeby im nie zrobić krzywdy. Och, to będzie super! Nie wezmę do ręki nic z tych starych dzieł, dopóki nie skończę odpowiednich studiów!
Kiedy Ola wyszła wreszcie z biblioteki i przyszła do rodziców do salonu, miała malinowe wypieki, szkliste oczy i wyglądała jak nieprzytomna. Patrycja zerwała się z fotela, pytając co się stało.
-         Nic, nic... - odpowiedziała Ola. - To tylko... to wszystko jest takie cudne.... ja właśnie zdecydowałam, co chcę robić w życiu. Chcę skończyć konserwację zabytków i bibliotekoznawstwo, żebym mogła zajmować się tą kolekcją.
-         Naprawdę? - spytał Roman. - Do tej pory nigdy nie mówiłaś o swojej przyszłości, a w każdym razie nie tak stanowczo.
-         Bo nigdy nie byłam pewna aż tak, co chcę robić.
-         Cudownie, córeczko. - uśmiechnęła się Patrycja. - Widzę, że my nie będziemy mieli takiego problemu jak babcia Joanna, która nie wiedziała, komu ma powierzyć swój spadek.
-         Czy to znaczy, że od jutra po szkole pomagasz nam szukać kolejnych okazów do kolekcji? - zapytał Roman.
-         Jeszcze nie. Musicie poczekać do momentu kiedy będę miała chociaż niewielkie pojęcie, jak się do tego wszystkiego zabrać. To mnie bardzo ciekawi, na pewno będę dużo czytać i wkrótce coś tam już będę wiedzieć, ale nie zapominajmy, że muszę się dużo uczyć, jeśli chcę zrealizować te wszystkie swoje plany.
-         Dobrze, to na razie będziemy korzystać z pomocy pana notariusza, pana Antoniego, który obiecał dać nam kontakty, z których korzystała babcia Joanna. A cały czas będziemy czekać na Ciebie. - powiedziała Patrycja.
Roman podszedł do córki i uściskał ja.
-         Nie jesteś już dużą dziewczynka, jak powiedziałem na początku. Jesteś młodą , mądrą, odpowiedzialną kobietą. - powiedział.
Ola nagle poczuła, jakby zaczął się nowy rozdział jej życia.... jakby ktoś przewrócił kartkę w wielkiej księdze jej życia.

Nadzieja matką głupich

10.06.2011


You’d rather imagine that you can escape instead of actually try. Cause if you fail you get nothing, so you give up a chance of something real so that you can hold on to hope. And hope is for sissies.”
 House, MD


„Wolisz sobie myśleć, że możesz uciec zamiast naprawdę spróbować to zrobić. Bo jak się nie uda to nie masz nic, więc rezygnujesz z szansy na coś prawdziwego, żeby trzymać się nadziei. A nadzieja jest dla słabeuszy.”
  Doktor House

Queen ”Radio Ga-Ga"

09.07.2011


I'd sit alone and watch your light
My only friend through teenage nights
And ev'rything I had to know
I heard it on my radio

You gave them all those old time stars
Through wars of worlds - invaded by Mars
You made 'em laugh - you made 'em cry
You made us feel like we could fly
Radio

So don't become some background noise
A backdrop for the girls and boys
Who just don't know or just don't care
And just complain when you're not there
You had your time you had the power
You've yet to have your finest hour
Radio

All we hear is
Radio ga ga
Radio goo goo
Radio ga ga
All we hear is
Radio ga ga
Radio blah blah
Radio what's new?
Radio someone still loves you

We watch the shows - we watch the stars
On videos for hours and hours
We hardly need to use our ears
How music changes through the years

Let's hope you never leave old friend
Like all good things on you we depend
So stick around cos we might miss you
When we grow tired of all this visual
You had your time you had the power
You've yet to have your finest hour
Radio

All we hear is
Radio ga ga
Radio goo goo
Radio ga ga
All we hear is
Radio ga ga
Radio goo goo
Radio ga ga
All we hear is
Radio ga ga
Radio blah blah
Radio what's new?
Someone still loves you

Radio ga ga
Radio ga ga
Radio ga ga
Radio

You had your time you had the power
You've yet to have your finest hour
Radio

Podsumowań czas

30.12.2009


Końcówka roku, czas przemyśleń, podsumowań, sprawdzania realizacji postanowień noworocznych, refleksji nad minionym czasem, czasem uśmiechu, czasem łez. Gdyby ktoś z zewnątrz popatrzył na ten miniony rok mojego życia, na pewno wybrałby jako najważniejsze wydarzenia zupełnie coś innego, niż wybrałabym ja. Ba, nawet ja rozpoczynając ten rok nie spodziewałam się, że właśnie te, a nie inne wydarzenia będą tak zapadające w pamięć, w serce, w myśli.
Większość osób, które mają jakieś znaczenie w moim życiu, na pewno postawiłoby na rozwód jako najważniejsze wydarzenie tego roku. Mówi się przede wszystkim, ze rozwód to jeden z największych dostępnych człowiekowi stresów, gdzieś chyba na trzecim miejscu po śmierci bliskiej osoby i utracie pracy, a może nawet na drugim. Nie przeczę, jest ważne. Przede wszystkim ulga, zamknięte za sobą pewne drzwi. Ale... bez fajerwerków. Nie robiłam przyjęcia porozwodowego, nie oblewałam wolności z kumpelami, nie obcinałam głowy facetowi na torcie. Co zapamiętałam z tego, i co mi pewnie zostanie jako wspomnienie na długo, to wsparcie psychiczne, którego doznałam, cierpliwość do moich lęków, dobre rady w najprostszych rzeczach, kiedy mój mózg przestał już funkcjonować z powodu nieracjonalnego strachu pod tytułem „co mnie tam czeka”.

Dla bardzo wielu ludzi najważniejsza w życiu jest praca, więc kto wie, spora grupa osób postawiłaby może na drugim miejscu nagrodę, którą dostałam w pracy. Tymczasem mnie się ta nagroda rozeszła po kościach. Dosłownie i w przenośni. Może gdybym mogła wydać ją na swoje fanaberie, wtedy jakoś bardziej bym ją zapamiętała. Tymczasem wszystko wessały niemoje długi, które ja płacę, i po nagrodzie. Warto też wspomnieć, że przy okazji otrzymywania tej nagrody usłyszałam, ze poprzednia mi się tak naprawdę nie należała, no ale ta to co innego.... Może dobrze, że jej na nic dla siebie nie wydałam, jeszcze by mnie te zabiegi, na które chciałam ją wydać, zwiotczyły zamiast ujędrnić... Ale praca przyniosła mi coś, co pozostanie bardzo miłym wspomnieniem: dwa wyjazdy służbowe, Londyn i Budapeszt. Ten pierwszy, bo Londyn to moja miłość, nawet będąc tam już chyba dwudziesty któryś raz, nadal czuję ten sam poryw; bo byłam z fajnymi ludźmi; bo po raz kolejny mogłam usiąść w słońcu w moim tajemniczym, ukochanym miejscu (o którym prawie nikt nie wie, że takie dla mnie jest), które na dodatek tym razem przygotowało mi niespodziankę w postaci muzyki na pożegnanie, kiedy już odchodziłam. A Budapeszt, bo pokazał mi inny horyzont. Tak po prostu.
Wydarzenie muzyczne roku, to oczywiście koncert U2, i to chyba nikogo nie zdziwi, nawet tych, którzy poznali mnie właśnie dziś, zaglądając tu po raz pierwszy. Wystarczy popatrzeć po prawo, po lewo, albo do wcześniejszych wpisów, żeby wiedzieć, ze to właśnie jest to. Ale oprócz samego koncertu, ważne było jeszcze dużo rzeczy przed i po. Kupowanie biletów, wirtualne zaglądanie do kolejnych miast na trasie, żeby sprawdzić co grają, organizowanie wyjazdu, oczekiwanie pod bramą, kupno koszulki, czekanie kiedy wreszcie wyjdą, razem z tłumem obcych, a w tym momencie jakby dobrze znanych ludzi, potem wyjście ze stadionu po koncercie, gdzie tak samo jak poprzednim razem w tunelu nie wiadomo dlaczego ktoś zaczyna nucić motyw z „Vertigo” i nagle śpiewa cały wychodzący tłum, powrót kolejnymi tramwajami, gdzie wszyscy razem, jak starzy dobrzy znajomi, śpiewają swoje ulubione fragmenty. A na samym koncercie? Euforia wejścia, szał ukochanego „Elevation”, wzniosłość „New Year's Day”, urodziny The Edge'a, droga mleczna „One”, proste piękno „Moment of surrender” i słowa Bono „Europa potrzebuje więcej takich krajów jak Polska”. Wielkie dzięki, Bono.
Poza tym – cała masa drobnych wydarzeń. Spotkanie kogoś, o kim myślałam, ze ominie mnie szerokim łukiem, a okazało się, że jest jej przykro, ze straciła ze mną kontakt. Chwile, kiedy czułam jak dobrze jest żyć, tak po prostu żyć. Odkrywanie siebie na nowo, zdobywanie kontaktu ze swoimi pragnieniami i chęciami. Poczucie obecności Boga, szukanie go, znajdowanie w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Nie wszystko było łatwe i przyjemne, ale moje. Powolne dochodzenie do tego, co czuję w związku z nieobecnością ojca w moim życiu, jego odrzuceniem mnie, zamknięcie wreszcie tej sprawy, tak jak i sprawy zawodu, jaki sprawiło mi dwoje ludzi, których nazywałam moimi przyjaciółmi. Układanie relacji z matką, trudnych relacji, z korzeniami w dzieciństwie. „Kilka błędów popełnionych przez dobrych rodziców”, jak śpiewał Myslowitz. Ale przecież nie zawsze musi być dobrze, czasem może być ciężko, trudno, nawet niemiło, nie wszystko zawsze będzie po naszej myśli, a im szybciej sobie to uświadomimy tym lepiej. Uświadomimy i zaakceptujemy, że czasem świeci słońce, czasem pada śnieg, ale życie płynie dalej i nie kończy się w momencie oberwania chmury; że wolno nam popełniać błędy, że to też nie jest koniec świata, a jeśli serce boli, to dobrze, to znaczy, że się próbowało. Oj, z tym ostatnim to w pewnym stopniu teoria u mnie... nadal pytanie „czuć – nie czuć” wisi jak miecz Damoklesa.

Na koniec zostawiłam coś, co najbardziej mnie rozgrzewa, kiedy wspominam ten rok. Nie jest to wydarzenie, ale osoba. Ktoś, kto się pojawił już wcześniej, ale dopiero w tym roku nabrał kształtów, wyłonił się z całego tłumu ludzi, których mniej lub bardziej świadomie trzymałam na dystans i nie pozwalałam się zbliżyć. Osoba, która tak delikatnie przekroczyła moje zasieki obronne, fosę i kamienny mur, że nawet nie zauważyłam, kiedy się okazało, że jest już na wewnętrznym dziedzińcu. Okazało się, ze jest to ktoś jednocześnie podobny do mnie jak dwie krople wody  i całkowicie różny. Ktoś, kto powierzył mi parę swoich smutków, a ja czułam się komfortowo powierzając swoje. Osoba, od której dostawałam masę wsparcia, która ocierała łzy, dawała rady, uspokajała, którą ja wspierałam, pocieszałam i uspokajałam, na miarę swoich skromnych możliwości człowieka „steranego losem”. Kogo wpuściłam z dziedzińca do środka i z chęcią posadziłam w moim pokoju na kanapie, dając herbatkę i kocyk. I kto jednocześnie trzeźwo potrafi mi powiedzieć, że się za bardzo krzątam.  Ktoś, od kogo i przy kim uczę się bardzo wiele, w kim czuję bratnią duszę i materiał na przyjaciela i kto potrafił powiedzieć, ze się tego nie boi, a w trudnej chwili stwierdzić „wiem, ze oboje chcemy uleczyć samego siebie i siebie wzajemnie”.

No to teraz, gdzie jest moja lista postanowień noworocznych z zeszłego roku? Sprawdzimy co się udało zrealizować. Hmmmm. Zgubiłam, jak zwykle. Nawet nie pamiętam co na niej było. Schudnąć? Utyć? Czort z tym, ważne, ze to był dobry rok i daje nadzieję na to, ze następny może być równie dobry. Czego i Wam wszystkim życzę. :)

Płaczliwa pieśń

30.04.2011


Uśmiechamy się i uśmiechamy
Uśmiechamy się i uśmiechamy
Śmiech odbija się w twoich oczach
Wspinamy się i wspinamy
Wspinamy się i wspinamy
Ciche kroki wśród sosen
Płaczemy i płaczemy
Płaczemy i płaczemy
Smutek przechodzi po jakimś czasie
Toczymy się i toczymy
Toczymy się i toczymy
Pomóż mi odtoczyć ten głaz


Tytuł oryginału : "Crying song"
Autor : Pink Floyd

Październik

30.04.2011


Październik
I drzewa obdarte do nagości
Z wszystkiego co miały na sobie
Co mnie to obchodzi?

Październik
A Królestwa powstają
A Królestwa upadają
Ale ty trwasz
… i trwasz…



Tytuł oryginału : "October"
Autor : U2

Bóg dobry i cierpliwy

10.06.2011


Czterysta trzydzieści lat siedział lud Izraela w Egipcie aż wreszcie z niego wyszedł.
Bóg szedł przed nimi za dnia w słupie obłoku i w słupie ognia w nocy, żeby mogli iść przez pustynię.
Bóg zalał Egipcjan Morzem Czerwonym, kiedy próbowali ścigać lud Izraela. Naukowcy z National Center for Atmospheric Research (NCAR) i z Uniwersytetu w Kolorado wykonali nawet komputerową symulację tego zdarzenia   Z symulacji wynika, że porządny wiatr wiejący przez całą noc jest w stanie wepchnąć masy wód z powrotem do koryt rzecznych lub niecek jeziornych. Nie musiałby nawet mieć siły huraganu  – siła wiatru niezbędna do zmiany położenia wód została oszacowana na 63 mile na godzinę, czyli ok. 100 kilometrów na godzinę. I dopóki będzie wiał, dopóty wody będą trzymane w ryzach. Jeśli kierunek wiatru się zmieni albo jego siła osłabnie, wszyscy ci, którzy wybrali się wówczas na spacer po odsłoniętych z wód terenach, mogą w najbardziej optymistycznej wersji liczyć się z  przemoczeniem odzieży. Pechowcy zostaliby pewnie zaliczeni do kategorii, w której opisywane są straty w ludziach. Jeśli bowiem wiatr przestałby wiać, ściany wód powędrowałyby w bardzo szybkim tempie na swoje pierwotne miejsce.
Bóg zesłał im również mannę z nieba, kiedy marudzili, ze nie maja co jeść. Współcześnie manną nazywamy drobną kaszę z pszenicy (kasza manna), jednak w Biblii prawdopodobnie chodzi o coś innego. Z opisu zamieszczonego w Księdze Wyjścia wynika, że pewnego dnia o świcie cała ziemia pokryła się białymi kuleczkami, wyglądającymi jak grad. Smakowały jak chleb z miodem, a Izraelici nazywali je "man". Według badaczy, słowem tym Arabowie do dzisiaj określają słodką żywicę tamaryszków, czyli krzewów i drzewek, występujących na terenach pustynnych i nadmorskich w Europie, Azji i Afryce. Wiosną, na skutek ukłuć owadów, z roślin tamaryszku wypływa żywica i szybko tężeje na słońcu. Tworzą się wtedy kulki, których słodki smak przyciąga wielu amatorów, zbierających dziennie kilogramy tego przysmaku.
Bóg dał im też wodę ze skały. Szukając wytłumaczenia tego cudu G. E. Wright (ceniony specjalista w dziedzinie archeologii biblijnej) odnalazł relację majora C. S. Jarvisa, byłego brytyjskiego gubernatora Synaju, który opowiadał, że przeżył coś podobnego. Oddział jeńców na wielbłądach zatrzymał się na postój i w poszukiwaniu wody począł kopać w skalistych zboczach wąwozu, gdzie po skale wapiennej sączył się nikły strumyczek. Podczas kopania silne uderzenie przypadkowo trafiło w skałę wapienną. Gładka twarda powierzchnia wapienia skruszyła się i z miękkiej, porowatej skały wytrysnął ku wielkiemu zdumieniu całego oddziału silny strumień czystej wody. Przed wyjściem Mojżesz żył przez dłuższy czas na Synaju i jest bardzo możliwe, że znał właściwości formacji kamiennych w pewnych częściach tego półwyspu.
Bóg dał im pokonać Amalekitów.
Tyle dla nich robił, a oni wciąż marudzili. Ja bym się wkurzyła ;)

Rozmowa

02.07.2011

Ostrym nożem wycinałam kolejne serca
Na drzewie mojego życia

A ja siedząc z boku
Twarze wasze wycinam z papieru

Z kruchej gliny
Składam nieskładnie słowa

Jeszcze sporo czasu upłynie
Zanim złożę ze słów pociąg – dziecinna zabawkę

Ptaki znaczą lata kolejnymi odlotami

Sypią się liście na moje wiosny

Pomiędzy odwagą a strachem
Zawieszony pierwszy krok

Po co robić ten ruch, po co wstawać, podchodzić,
Niepowodzenie czai się za węgłem codzienności

Proste skojarzenia

Banalne reakcje
Widzisz?
Widzę.

Widać horyzont.


Zamyśliłam się nad niewłaściwym adresem

04.03.2012


Adresem, pod którym szukam… różnych rzeczy.
Miłości. Przyjaźni. Zaufania. Pewności. Bliskości. Stałości.
Szukam pod niewłaściwym adresem.
Chcę znaleźć bliskości u ludzi, którzy są pozbawieni potrzeby bliskości. Szukam miłości u ludzi, którzy nie umieją kochać. Szukam stałości u ludzi zmiennych jak pogoda. Szukam zaufania u ludzi, którzy nie potrafią zaufać. Szukam przyjaźni u ludzi, którzy znają tylko koleżeństwo.
Dość.

Święto zdemaskowane

22.12.2010


Pamiętacie Tewje Mleczarza?

„Jak utrzymujemy to wszystko w równowadze? Powiem wam to jednym słowem – tradycja! Mamy tradycje na wszystko – jak spać, jak jeść, jak pracować, jak się ubierać. [...] Może zapytacie, jak ta cała tradycja się zaczeęa? Powiem wam. Nie wiem. Ale to tradycja.”

Śmieszy nas to ślepe posłuszeństwo tradycji. Ale czy my sami nie postępujemy podobnie?  Ilu z nas zdaje sobie sprawę, do czego pierwotnie służyła jemioła, którą tak chętnie teraz kupujemy? Skąd wzięły się  na choince łańcuchy? Dlaczego zostawiamy jedno puste nakrycie? I przede wszystkim, czy zdajemy sobie sprawę wypełniając te wszystkie tradycje, że mają ona niewiele lub nic wspólnego z tym, co twierdzimy, że celebrujemy, czyli z narodzinami Jezusa?

Myślę, ze wielu z nas zdaje sobie sprawę, że dzień 25 grudnia nie jest pewną datą urodzin Chrystusa. Najstarszym znanym nam dziś autorem, który pisał o narodzinach Jezusa w grudniu, jest Hipolit Rzymski, który napisał w swoim komentarzu do Księgi Daniela, że „pierwsze przyjście Pana naszego wcielonego, który narodził się w Betlejem miało miejsce ósmego dnia przed kalendami styczniowymi”, (czyli 25 grudnia). Tą sama datę podaje też  rzymski historyk Sekstus Juliusz Afrykański w swojej Chronographiai. Niektórzy przychylnie patrzą też na tzw teorię zbieżności narodzin i śmierci, która zakłada, że doskonali ludzie rodzą się i umierają tego samego dnia. Według obliczeń L. Duchesne, który opierał się na tekstach Statuta antypapieża Hipolita Rzymskiego, Jezus narodził się 25 grudnia, a zmarł w dzień Paschy 25 marca, która to data jest też  zbieżna z biologiczną datą poczęcia, czyli zwiastowania. Nie ma jednak na ten dzień żadnych pewnych dowodów, co więcej, nigdzie w Biblii nie jest powiedziane, żeby Jezus w ogóle życzył sobie aby obchodzić jego urodziny. Jeśli już, to kazał się dzielić chlebem „na swoja pamiątkę” tuż przed ukrzyżowaniem, co raczej sugerowałoby może, że trzeba świętować dzień jego poczęcia. Pewne jest za to, że 25 grudnia cesarz Aurelian nakazał obchodzenie nowego święta, kultu Sol Invictus (słońca), a w IV wieku, w okresie gdy chrześcijaństwo zyskało w Rzymie status religii państwowej i zaczęło zdobywać popularność, w miejsce święta Sol Invictus Kościół przepisał obchodzenie Bożego Narodzenia. 25 grudnia przypadał też dzień urodzin Mitry, bóstwa pochodzącego z mitologii indyjskiej, które z czasem stało się jednym z ważniejszych w tym kręgu cywilizacji.

Większość symboli związanych z obchodami Bożego Narodzenia też ma korzenie w pogańskich obyczajach. W wielu kulturach drzewo, zwłaszcza iglaste, jest uważane za symbol życia i odradzania się, trwania i płodności. Choinka jako drzewko bożonarodzeniowe pojawiła się w XVI wieku w Alzacji, gdzie wstawiano drzewka i ubierano je ozdobami z papieru i jabłkami. Wielkim zwolennikiem tego zwyczaju był Marcin Luter, który zalecał spędzanie świąt w domowym zaciszu. Choinki więc szybko stały się popularne w protestanckich Niemczech. Niektórzy twierdzą, że nawiązanie do choinki mamy w Biblii, w tekście proroka Izajasza „Chluba Libanu przyjdzie do ciebie: razem cyprysy, wiązy i bukszpan, aby upiększyć moje miejsce święte.”, nie zmienia to jednak faktu, że drzewko miało własna symbolikę już wcześniej. Do Polski tradycję choinki bożonarodzeniowej przenieśli niemieccy protestanci na przełomie XVIII i XIX wieku i początkowo spotykana była jedynie w miastach. Stamtąd dopiero zwyczaj ten przeniósł się na wieś, w większości wypierając tradycyjną polską ozdobę, jaką była podłaźniczka oraz zastępując znacznie starszy, słowiański zwyczaj znany jeszcze z obchodów Święta Godowego, dekorowania snopu zboża, zwanego Diduchem. Podłaźniczka, zwana też podłaźnik, jutka, sad rajski, boże drzewko, wiecha, był to czubek jodły, świerka lub sosnowa gałąź wieszane pod sufitem jako ozdoba w czasie Święta Godowego. Podłaźniczka wiązana jest z pogańską tradycją ludową i kultem wiecznie zielonego drzewka. Diduch natomiast to w tradycji starosłowiańskiej ostatni snop żyta ścięty w czasie żniw, był umieszczany we wschodnim rogu domu jako święty snop poświęcony bogu Swarożycowi i dekorowany orzechami i suszonymi owocami w okresie Godów. Diduch zniknął zupełnie z naszej tradycji, natomiast podłaźniczka została po prostu zastąpiona choinką.

Jeśli chodzi o ozdoby choinkowe, tutaj symbolika jest przebogata, a korzenie ma w tradycji ludowej, częściowo wyrosłej też na gruncie biblijnym. Gwiazda betlejemska, którą umieszczano na szczycie drzewka od ubiegłego wieku, miała pomagać w powrotach do domu z dalekich stron. Oświetlenie choinki broniło dostępu złym mocom, a także odwrócić miało nieżyczliwe spojrzenia ludzi (zły urok). W chrześcijańskiej symbolice religijnej wskazywało natomiast na Chrystusa, który według tych wierzeń miał być światłem dla pogan. Dawnymi, tradycyjnymi zdobieniami choinkowymi były ciastka, pierniczki (wypiekane często w kształcie serc), orzechy i małe, czerwone tzw. rajskie jabłuszka. Orzechy, zawijane w sreberka nieść miały dobrobyt i siłę, jabłka zawieszane na gałązkach symbolizowały biblijny owoc, którym kuszeni byli Adam i Ewa, a pierwotnie zapewnić miały zdrowie i urodę. Często własnoręcznie wykonywano też w czasie adwentu ozdoby z bibuły, kolorowych papierów, piórek, wydmuszek, słomy i źdźbeł traw, kłosów zbóż itp. Papierowe łańcuchy przypominały o zniewoleniu grzechem, w czasach ucisku często symbolizowały też zniewolenie polityczne, zwłaszcza w niektórych kręgach społeczeństwa. W ludowej tradycji niektórych regionów Polski uważano, że łańcuchy wzmacniają rodzinne więzi oraz chronią dom przed kłopotami. Tą samą funkcje pełniły też aniołki, zawieszane czasem na czubku zamiast gwiazdy, a w pewnym sensie przejęło ich funkcję „anielskie włosie”. Zawieszane na choince dzwonki oznaczają dobre nowiny i radosne wydarzenia.

Ważną, typowo polską tradycją jest przynoszenie prezentów przez Mikołaja w wieczór wigilijny. W różnych regionach kraju jest on różnie nazywany, mówi się, że prezenty są dostarczane przez Aniołka, Dzieciątko, Gwiazdkę, Gwiazdora, Dziadka Mroza lub Świętego Mikołaja.  Jest to tradycja rzadko spotykana w innych krajach, gdzie, jeśli w ogóle jest taki zwyczaj, prezenty są ofiarowywane w Boże Narodzenie.

Tradycja łamania się opłatkiem swoje korzenie ma w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Nie miała początkowo związku z Bożym Narodzeniem, była symbolem komunii duchowej członków wspólnoty, jako że opłatek (z łacińskiego oblatum – "dar ofiarny"), czyli bardzo cienki biały płatek chlebowy, niekwaszony i niesolony,  wypiekany z białej mąki i wody bez dodatku drożdży, to taki sam opłatek, jaki jest używany podczas mszy świętej, z tym, że wigilijny opłatek w odróżnieniu od hostii nie jest konsekrowany. Zwyczaj łamania się opłatkiem podczas Wigilii pojawił się w Polsce pod koniec XVIII w., ale jest też spotykany na Litwie, Ukrainie i w Czechach.

Kolęda to pierwotnie obrzęd ludowy związany z okresem Święta Godowego polegający na obchodzeniu domów przez kolędników. Później tym mianem zaczęto określać radosną pieśń noworoczną. W tym znaczeniu, kolęda swe źródła ma w obchodach rzymskich calendae styczniowych (mensis Januarius). Był to szczególny dla Rzymian pierwszy dzień miesiąca, ponieważ 1szego stycznia, począwszy od 153 roku przed narodzinami Chrystusa, konsulowie rzymscy obejmowali swój urząd. Z czasem, od 46 roku, dekretem Juliusza Cezara 1 stycznia został oficjalnie ogłoszony jako początek roku administracyjnego. Z tej okazji w Rzymie odwiedzano się, składano sobie wzajem podarki, śpiewano pieśni. Zwyczaje te przejęło chrześcijaństwo, łącząc je z okresem Bożego Narodzenia uważanym za początek rachuby nowego czasu. Utrzymywana najczęściej w konwencji religijnej kolęda początkowo wywodziła się z tradycji ludowej, w późniejszym okresie komponowana była również przez wielu wybitnych kompozytorów. Odmiana kolędy o wątkach zaczerpniętych z życia codziennego nazywana jest pastorałką. Według tradycji chrześcijańskiej autorem pierwszej kolędy był św. Franciszek z Asyżu i była ona śpiewana w zorganizowanej przez niego szopce. Najstarsza polska kolęda to Zdrów bądź królu anielski z 1424 r.

Jeśli chodzi o potrawy wigilijne, tutaj tradycja po prostu rządzi. W niemal każdym regionie Polski potrawy na stole są inne: zupa grzybowa, rybna lub barszcz, pierogi z grzybami lub kapustą, kapusta z grochem lub z grzybami, makiełki, moczka albo kutia. Ta ostatnia jest bardzo ciekawą potrawą. Zwyczajowo robiona jest z obtłuczonej pszenicy, ziaren maku, słodu lub miodu, i bakalii: różnorakich orzechów, rodzynek i innych dodatków. W wielu przepisach uwzględnia się mleko lub śmietankę, w oryginalnej kutii mlekiem było mleko z mielonego maku. Współcześnie używa się też składników, które niegdyś nie były tak popularne i dostępne, takich jak kawałki kandyzowanej skórki pomarańczowej czy migdały. Oprócz okresu noworocznego, kutię spożywano na Dziady, oraz stypę. Uważana była także za ulubioną potrawę Ziuzi - białoruskiego bóstwa zimy. Polska literatura kulinarna podaje, że liczba gości w czasie wieczerzy wigilijnej powinna być parzysta plus jeden talerz dla nieobecnych/zmarłych/niespodziewanych przybyszów/Dzieciątka. Natomiast nie ma zgodności co do liczby potraw: według niektórych źródeł powinna ona wynosić 12, zaś w innych podkreśla się, że powinna być nieparzysta, zazwyczaj jednak górna granica to 13, choć niektórzy twierdzą, że można  spróbować wszystkich ryb, które są liczone jako jedno danie. Obowiązek postu zniesiono w Kościele katolickim w roku 1983,  w Polsce episkopat podtrzymywał post wigilijny specjalnym dokumentem aż do roku 2003 - obecnie post w Wigilię jest jedynie zalecany.

A więc – tradycja, tradycja, tradycja. Co z tego, że pogańska. Nieważne, że ostrokrzew służył Celtom do obłaskawiania chochlików, a jemioła do praktyk okultystycznych. Tradycja wszak głosi, że jemioła przyniesie ci majątek w następnym roku, więc cały pęk trzeba trzymać do następnego roku. Że co, że trzymasz i jakoś nic? Może trzeba być poganinem „na pełen etat”. ;)