poniedziałek, 22 stycznia 2018

Czerwiec 2011


1 czerwca 2011
Jeszcze jedna rzecz. 

Potem zrobię ważenie, mierzenie i zacznę wprowadzać nowe zmiany życiowe. 

 3 czerwca 2011
Wszystko wróciło do normy 

 4 czerwca 2011
Czas na podsumowania. Minęło pięć miesięcy.
waga : 76,5 kg
biust : 105cm
talia : 87cm
biodra : 106cm
pośladki: 107cm
uda: 64cm
łydki: 40cm
Coś fantastycznego! Udało mi się zrzucić już trzy i pół kilograma, czyli troszkę więcej niż pół kilo na miesiąc. To chyba zdrowo, nie?
Zrzuciłam też centymetry, rekord to 10cm w talii!!! 
Uda mnie matrwią troszkę, bo ani drgneły. ale moze potrzebują więcej czasu 
To od jutra zacznę planować, co teraz wprowadzam do swojego zdrowego trybu życia.

 5 czerwca 2011
Od czego by tu zacząć…
Na pewno muszę się wreszcie wziąc za ograniczenie jedzenia spożywanego na kolację. Dobrym pomysłem byłoby też uzywanie żelu antycelulitisowego pod prysznic codziennie. Trzeba wprowadzić koniecznie raz w tygodniu prawdziwe uprawianie jakiegoś sportu.
To może wystarczy tych planów na razie. Zobaczymy jak będzie mi szło 

 6 czerwca 2011
No to spróbujmy.
Żel pod prysznic antycellulit kupiony 

 7 czerwca 2011
Nie zapomniałam użyć!  Stoi na frontowym miejscu, ale ze mną to nigdy nic nie wiadomo… 

 8 czerwca 2011
Dziś może spróbuję wprowadzic pierwsze ograniczenie w kolacji. Dwie kanapki, a nie trzy.
Poza tym – wszystko gra 

 9 czerwca 2011
Dziś zejdę do jednej kanapki na kolację. 
Tak sie zastanowiłam dziś, dlaczego właściwie nazwałam ten blog „Shaak Ti na diecie”. Chyba podświadomie jednak schudniecie miało wtedy dla mnie największą wagę. Nadal ma dużą, ale widzę, że duzo innych rzeczy w moim stylu życia nie było w porządku. Może czas zmienić nazwę na „Shaak Ti i zdrowe życie”? 

 10 czerwca 2011
Dziś się wszystko popsuło, bo pracowałam znów ponad 9 godzin, a wróciłam taka zmęczona, ze nie mam siły na nic…

12 czerwca 2011
Jakby troche doszłam do siebie.
Jutro wyjeżdżam na pięć dni.
Zamelduję sie po powrocie, mam tylko nadzieję, że nie grubsza 

 19 czerwca 2011
Grubsza 

 20 czerwca 2011
Pół grubszej zrzucone. 

 21 czerwca 2011
Prawie drugie pół grubszej zrzucone 

 22 czerwca 2011
Nie chce mi się nic 
Odpocznę chwilę, zanim się za coś wezmę. A poza tym dzis ide na imprezę, potańczę, to może jeszcze coś zrzucę. 

 24 czerwca 2011
Po dwu imprezach waga wróciła do poprzedniego stanu 
Nadal mi się nic nie chce, więc do poniedziałku nic nie robię 

 Ha ha ha
27 czerwca 2011
75,5kg

28 czerwca 2011
Nadal kupa radości z powodu wczorajszego wyniku :):):)


Zamek (7)


25.05.2010

Rozdział 7


Tunel był w całkiem niezłym stanie w porównaniu z korytarzem. Był chyba wybetonowany, ale dość gładki, więc posuwała się dość szybko na łokciach i kolanach. Na szczęście już się nie zwężał, ale i tak Julią od czasu do czasu wstrząsały dreszcze ze strachu, że po prostu w nim utknie.
Nagle wydało jej się, że słyszy jakiś głos. Zatrzymała się na chwile. Tak.... coś było słychać! Ale skąd? Julia zaczęła nadsłuchiwać. Głos szedł jakby z lewej strony, ale postanowiła nie robić żadnych gwałtownych ruchów, już raz przecież jej poczynania zawiodły zupełnie i wpędziły w to, co teraz ją otaczało. Wyciągnęła rękę w lewo i pomacała ścianę. A raczej pomacała, że ściany nie ma. Po jej lewej stronie, dokładnie na wprost, otwierała się pustka. Julia nie wiedziała co zrobić. Głosy oznaczały ludzi, ale na szczęście zachowała resztki logicznego rozumowania i wiedziała, że po pierwsze idąc tam już zaczyna odbiegać od swojego planu posuwania się zawsze po prawej stronie. A po drugie echo w takim tunelu może dochodzić z zupełnie innej strony niż to się wydaje.
Nie ruszając się z miejsca można jednak słuchać uważnie. Julia nadstawia ucha. Żeby tak miała szklankę! Mimo tragicznego położenia, uśmiechnęła się na wspomnienie babci, która kiedyś zabawiała ją takimi pomysłami jak podsłuchiwanie sąsiadów przy pomocy szklanki przyłożonej do ściany. Szklanki nie było, ale wytężając słuch Julia zdołała usłyszeć to, co chciała.
-         ....aga .....aga.... odu awarii ....ądu w za..... zwiedzanie.......do jutra..... stkich..... o ....szczenie zamku. Uwaga powtarzam..... awarii..... zwiedzanie...... stkich .... strzałek ewakuacyjnych....
Ha! a więc jednak! Awaria prądu! Twarz Julii rozpromieniła się uśmiechem. To wyjaśnia, dlaczego drzwi się tak zatrzasnęły, dlaczego zrobiło się całkiem ciemno..... i nie wyjaśnia dlaczego nie udało jej się odnaleźć drzwi. Ani dlaczego jeszcze jej tu nikt nie szuka.
Uśmiech Julii trochę przygasł, ale zdecydowała, że teraz właśnie powinna nabrać optymizmu. Przecież rodzice zaraz zaczną robić raban, że została w zamku. Wystarczy poczekać kilka, kilkanaście minut, kiedy wszyscy wyjdą z zamku, a jej nie będzie, na pewno zgłoszą to odpowiednim służbom. A tymczasem można by skręcić w ten tunel i spróbować dotrzeć do miejsca, z którego wydobywa się ten głos. Albo iść dalej tym tunelem w ramach realizacji „szczurzego projektu”. Jeśli jest awaria, zamek na pewno będzie pod obserwacją również z zewnątrz. To też lepsze niż czekanie, bo co jeśli powiedzą rodzicom, że w tych warunkach nie da się jej znaleźć i trzeba czekać na naprawienie awarii? Nie, to niemożliwe. Rodzice wykupiliby wszystkie latarki w promieniu 200km i zatrudnili ludzi z wszystkich okolicznych wsi, żeby tylko ją znaleźć. To co robić?
Julia zdecydowała skręcić do tunelu, z którego dobiegał głos. Był tak samo niski i tak samo gładki jak poprzedni. Posuwała się znów na rękach i kolanach i liczyła w myśli sekundy. W tym tunelu też był powiew powietrza, ale zdecydowanie był on nieświeży. Julia doszła do wniosku, że o ile przedtem posuwała się do obrzeży zamku, tak teraz szła w głąb. To musiał być jakiś system wentylacji. Ale w takim starym zamku? A może dobudowano go później, pod kątem turystów? Tak, to musiało być to. Przecież w dawnych czasach nie znano betonu!
Zaczęła właśnie odczuwać zmęczenie, kiedy wydało jej się, że znów słyszy głos. Położyła się na podłodze. Tak! Szuranie jej osoby przesuwającej się w tunelu zagłuszało rozmowę, która teraz była całkiem wyraźna.
-         To ilu mamy?
-         Piętnastu.
-         Nieźle. Ale myślałem, że będzie więcej.
-         Tym razem niewiele osób było zainteresowanych podziemiami. Poza tym tak się rozciągnęli, że musieliśmy już zatrzasnąć drzwi za ta małą, bo by się w końcu zorientowali.
-         Taaaak...... lepiej nie ryzykować, jutro będą następni. Co z tą co wlazła do tunelu?
-         Siedzi tam, łazi z miejsca na miejsce. Dajmy spokój, On sam sobie z nią poradzi. Reszta już jest na miejscu, podłączyliśmy pięcioro na miejsce tych, co się wchłonęli wczoraj, resztę chyba wpuścimy do tuneli, niech sobie chodzą.
-         Zostaw jeszcze z pięcioro, bo jak nam znów tylu padnie co wczoraj, to będzie trzeba ryzykować i ciągnąć kilkanaście, zamiast kilka.
-         Masz rację. I tak dwoje pewnie się skończy w nocy.
-         A jak tam sprawy finansowe? Tylko za te dwie?
-         Tak. Ale czy nam więcej trzeba?
-         Masz rację. Masz rację. To co, ja idę na obchód.
-         A ja podzielę towar.
Głosy ucichły. Julia leżała płasko na ziemi, przerażona. Nie wiedziała, co ma w ogóle myśleć o tym, co usłyszała. Przecież z tego wynikało, że ona jest tutaj nie przypadkiem, ale wręcz przeciwnie, że razem z innymi ludźmi została zwabiona w jakąś pułapkę! Zatrzasnęli drzwi! Podłączają do czegoś ludzi! Wiedzą najwyraźniej, że ona tu jest, chyba ze jeszcze ktoś błądzi po tunelach! Co i tak niczego nie zmienia, bo maja zamiar wpuścić do tych tuneli innych! I jeszcze za jakieś dwie osoby dostali pieniądze! Ach! Okup! Na pewno! Porywają ludzi dla pieniędzy zwabiając ich do podziemi! Ale jej rodzice nie byli przecież bogaci, wszystkie pieniądze były w niej, jak lubiła żartować.
Myśli przelatywały jej przez głowę w piorunującym tempie. Wiedziała już, że raczej nie powinna iść do tych głosów i wołać o pomoc. Nie bardzo też podobał jej się pomysł pójścia naprzód, wgłąb zamku. Postanowiła wrócić do swojego pierwszego tunelu i iść w stronę powietrza. Przez chwilę postanowiła sobie radzić sama. Po tej rozmowie nie wiedziała, czy mogłaby zaufać komukolwiek, kto pojawiłby się na jej drodze.
Bardzo ostrożnie, licząc wciąż sekundy, Julia zaczęła wracać. Kiedy doszła do wniosku, że już niedługo powinien być „jej” tunel, zwolniła, żeby nie uderzyć w ścianę. Prawie w tej samej chwili poczuła powiew świeżego powietrza.
Skręciła. Ustawiła się przy prawej ścianie. I ruszyła do przodu. To była jedyna droga.






-         Ogłoszenie przyniosło już skutki. Wszyscy wyszli.
-         Ta mała podsłuchała rozmowę twoich dwu ludzi. Wróciła do wentylacji.
-         Mamy coś z tym zrobić?
-         Nie, na razie jest dobrze. Puściliście w tunele tą resztę, prawda?
-         Tak. Potrzebujesz tego przecież.
-         Dobra robota. Małą zajmiemy się potem.

Guma do żucia



11.09.2010


„Men are like gum – after you chew they lose their flavour”

„Faceci są jak guma do żucia – trochę żujesz i tracą cały smak”



Cytat z serialu „Ally McBeal”

„My immortal” Evanescence


21.06.2010

I'm so tired of being here
Suppressed by all of my childish fears
And if you have to leave
I wish that you would just leave
Because your presence still lingers here
And it won't leave me alone

These wounds won't seem to heal
This pain is just too real
There's just too much that time cannot erase

When you cried i'd wipe away all of your tears
When you'd scream i'd fight away all of your fears
And i've held your hand through all of these years
But you still have all of me

You used to captivate me
By your resonating light
But now i'm bound by the life you left behind
Your face it haunts my once pleasant dreams
Your voice it chased away all the sanity in me

These wounds won't seem to heal
This pain is just too real
There's just too much that time cannot erase

When you cried i'd wipe away all of your tears
When you'd scream i'd fight away all of your fears
And i've held your hand through all of these years
But you still have all of me

I've tried so hard to tell myself that you're gone
And though you're still with me
I've been alone all along

Patyczek, główka, lalka albo nalot i łapanka


11.02.2010

Wyobraź sobie, że idziesz ulicą i mijasz sklep. Z zabawkami. Sklep jak sklep, jakieś piłki, klocki, żołnierzyki, grzechotki, coś tam jeszcze. A wśród tego tkwi na wystawie lalka. Lalka jak marzenie, lalka spełnienie twoich wszystkich pragnień: wysoka, zgrabna, długie włosy, które możesz czesać, wielkie niebieskie oczy z długimi rzęsami, usta jak wiśnie, czerwona sukienka balowa, buciki na szpilce, a do niej jeszcze szafa pełna innych ciuszków. Na dodatek lalka mądra jest, mówi, tańczy, śpiewa i w ogóle co tu dużo gadać – ideał i chcesz ją mieć. Codziennie mijasz ten sklep, codziennie widzisz nowy zachwycający szczegół, codziennie bardziej chcesz, żeby była Twoja. Tymczasem kiedy nadchodzi moment, kiedy wreszcie wyrażasz swoje pragnienia i oczekujesz lalki – dostajesz... tylko główkę....
Ta lalka to oczywiście symbol, symbol związków międzyludzkich. W tej chwili jest to nawet nieważne, czy chodzi o miłość czy przyjaźń, nie będę rozróżniać, bo kwestia definicji zajęłaby mi zbyt duży wycinek czasoprzestrzeni, czyli pisałabym od tego słowa aż do następnego wtorku. Kwestia jest taka, że często mamy w życiu taką osobę, którą ta lalka może symbolizować. Ideał, który spełni nasze wszystkie marzenia. Co zrobić, kiedy w momencie pokazania ideałowi, co dla nas znaczy, ideał odpowiada „mogę Ci dać tylko ....” i wymienia coś, co nas absolutnie nie satysfakcjonuje? Zdrowy rozsądek kazałby odwrócić się na pięcie i iść dalej szukając innej lalki. Ja nie potrafiłam.
Największym moim problem w takich sytuacjach jest to, że nie widzę na horyzoncie nie tylko nikogo innego, kto mógłby zaspokoić moje potrzeby, ja nawet nie widzę horyzontu, nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że gdzieś tam może jest ktoś, kto chciałby dać mi to wszystko czego potrzebuję. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się, ze jest to jedyna taka lalka i w ogóle jedyny taki sklep. Wszystko inne co mogłoby mnie w życiu spotkać to wystrugane z drewna na kształt lalki patyczki. Nie to samo, prawda?
Skoro więc drogą dedukcji dochodziłam do wniosku, ze patyczek mi nie odpowiada, a lalki mieć nie mogę, to brałam co dawali, czyli główkę. Czy wiedziałam, czy zdawałam sobie sprawę z tego, że to tylko główka, trudno powiedzieć. Na pewno nie całkiem. Dobrze szło mi za to wmawianie sobie, że przecież to jest to, czego chcę, że ta główka mi w zupełności wystarcza. Mówi, prawda? Co z tego, że nie tańczy. Można czesać, prawda? Więc co z tego, że nie można wziąć za rękę? Oczywiście od czasu do czasu budziła się we mnie świadomość swoich potrzeb, że jednak czegoś mi brakuje. Może część z was, ta optymistyczna część, pomyśli sobie teraz, że dobrze, że może wtedy zaczynałam myśleć i coś się zmieniało na lepsze? Zmieniało się, ale nawet w żartach bym tego „na lepsze” nie nazwała. Zdanie sobie sprawy z niezaspokojonych potrzeb wywoływało chęć ich zaspokojenia, niestety w dalszym ciągu przy użyciu tej samej główki, która przecież jest tylko główką i widać to jak na dłoni. Czyli: jednocześnie z obudzeniem świadomości zasypiała pamięć i rozsądek. Już nie pamiętałam, nie chciałam pamiętać, że ktoś kiedyś powiedział mi, że mogę dostać tylko główkę. Chciałam całej lalki, więc starałam się jak tylko mogłam „dopasować” do wymagań tej osoby uważając, że jestem w stanie zmienić fakty, że wszystko jest możliwe i jak tylko się mocno postaram, to na pewno główka urośnie w cała lalkę. Nie, drodzy państwo, główka zostanie główką. A ja tylko robiłam z siebie idiotkę przeprowadzając zmasowane naloty na pozycje „wroga” z nadzieją, że kolejną bitwę już wygram i że to będzie bitwa decydująca, a potem powiem „ żyli długo i szczęśliwie”.
Pewnego razu czesanie główki mnie znudziło. Nie poszłam wprawdzie robić łapanki na ulicy, ale postanowiłam, że spróbuję zobaczyć, czy gdzieś za rogiem nie czai się jakaś piękna lalka, nie główka i nie patyczek. Wyszłam na tym tak, że przy mnie przysłowiowy Zabłocki jest szczęściarzem i powinien zostać milionerem na tym swoim mydle . Zamiast widzieć to, co jest, zobaczyłam to, co chciałabym, żeby było.
Jeśli teraz, drodzy czytelnicy oczekujecie happy endu, to się rozczarujecie. Mój obecny etap to: widzę, co było, wiem, że tak już nie chcę, zupełnie nie wiem, co dalej. Na razie siedzę sobie i boję się wyciągać rękę po to, czego potrzebuję. Czasem nawet boję się zdać sobie sprawę z tego, czego potrzebuję. Wszystkiemu przyglądam się po kilka razy, dokładnie, wnikliwie. Analizuję każde słowo, każdy gest, każdy uśmiech czy grymas. Staram się nie dorabiać własnych teorii, tylko widzieć to co jest. Próbuję pytać, wyjaśniać to, czego nie rozumiem, albo boje się, że źle rozumiem. Ciężko pracuję ucząc się jak to jest nawiązywać relacje z ludźmi. Jak mi to wychodzi? Są dni, kiedy widzę, jak dużo już wiem, potrafię, czuję. Są dni, kiedy widzę jak wchodzę znów w ten sam tunel prowadzący donikąd. Są dni, kiedy moje własne decyzje przybijają mnie do podłogi, ale są moje, więc podnoszę głowę, nawet jeśli pokazuję wtedy zapłakane oczy. Nie widzę jeszcze drogi, nie widzę horyzontu, ale przynajmniej wiem, że on tam gdzieś jest. To tak trochę optymistyczniej na koniec.
Wybaczcie chłopcy, panowie i mężczyźni, że ten post trochę taki feministyczny jest i tylko o lalce i o lalce. Myślę jednak, że sobie łatwo możecie go przerobić na wersję męską zamieniając lalkę na samochodzik. Piękny, błyszczący, z komputerem pokładowym, alufelgami i nie wiem czym jeszcze, bo się nie znam na męskich marzeniach samochodowych. Ale sądzę, że bez problemu jesteście w stanie tego dokonać i poczuć, co chciałam pokazać przy pomocy lalki (auta), główki (tylnego zderzaka) i patyczka (tekturowego modelu). W sumie, każdy może sobie to dopasować do własnych potrzeb: coś co chcemy mieć, namiastka tego i coś, co tylko przypomina to, co chcemy mieć. Szczęśliwi ci, którzy tego dylematu nie znają lub potrafią odnaleźć w sobie właściwe decyzje.


Rozdział 24


15.03.2010

ruch jest spełniony
w sześciu fazach
a siódma przynosi powrót
siedem to numer młodego światła
formuje się kiedy ciemność rośnie o jeden

zmiana powrót sukces
przychodzenie i odchodzenie bez błędu
działanie przynosi szczęście
zachód

czas jest z miesiącem zimowego przesilenia
kiedy zmiana ma nadejść
burza w ziemi, trakt nieba
nie można czegoś zniszczyć na zawsze

zmiana powrót sukces
przychodzenie i odchodzenie bez błędu
działanie przynosi szczęście
zachód
wschód

cały ruch jest spełniony w sześciu fazach
a siódma przynosi powrót
siedem to numer młodego światła
formuje się kiedy ciemność rośnie o jeden
zachód

wschód

Tytuł oryginału : "Chapter 24"
Autor : Pink Floyd

Ocean


6 kwietnia 2010

Obraz w szarości
Dorian Gray
Tylko ja nad morzem

I czułem się jak gwiazda
Czułem, że świat może daleko zajść
Gdyby posłuchali
Tego co mówię


Ocean
Obmywa moje stopy
Obmywa moje stopy
Opryskuje podeszwy moich butów

                                                    tytuł oryginału: „The Ocean”

                                                                 autor : U2

Odcisk palca na drzewie życia


02.04.2010

„Na początku Bóg stworzył niebiosa i ziemię” - tak zaczyna się pierwszy rozdział pierwszej biblijnej księgi, Księgi Rodzaju. Dowiadujemy się z niego, że na początku ziemia była pusta, bezkształtna, ciemna i w zasadzie pokryta cała wodą. Dopiero później Bóg zaczął próbować z kolejnymi elementami. Musiał bardzo się nad nimi zastanawiać, skoro po każdym etapie mamy w tym rozdziale słowa „I widział Bóg, że to jest dobre”. I słusznie – nikt nie chce w swoim dziele niedoróbek, wiemy jednak, że tak czy inaczej każdemu się one mogą zdarzyć. Już na samym początku, kiedy Bóg stworzył światło, oddzieliwszy je od ciemności zobaczył, że światło jest dobre. Nie ma natomiast ani słowa o tym, że ciemność jest dobra. Mimo to, Bóg nie likwiduje jej. Czemu? Jest to jedno z pytań, które chętnie bym mu zadała... Może wie, że ideałów nie ma, więc po co ma się wysilać i próbować stworzyć coś, czego się nie da osiągnąć?
Potem Bóg bierze się do dalszej pracy. Lądy i morza, rośliny, źródła światła na noc i na dzień. To pewnie było odwrotnie, zapewne jednak najpierw pojawiło się słońce, a potem dzięki temu, jak również dzięki temu, że Bóg podniósł kawałek morza do góry i „zrobił” nam atmosferę, zapanowały na ziemi przyjazne warunki do rozwoju życia. Pisarzowi wydawało się może, że nie ma wielkiej różnicy jak to zapisze, a potem ewolucjoniści i kreacjoniści skaczą sobie do gardeł, zamiast zwalić winę na właściciela tabliczki i rylca, czy czym tam spisano tę księgę. Następne były potwory morskie i latające stworzenia skrzydlate, a potem dzikie zwierzęta ziemi, wszystko pojawiać się zaczyna na naszej planetce. Oczywiście zgodnie z zasadami ewolucji, która Bóg sam napędza i nawet o tym wyraźnie mówi: „Niech ZIEMIA WYDA żyjące dusze według ich rodzajów”.
Podobnie zresztą ma się rzecz z człowiekiem, jak to jest napisane w rozdziale drugim: „ I Bóg przystąpił do kształtowania człowieka z prochu ziemi” - nie z niczego, ot tak z powietrza, ale z prochu ziemi, z czegoś, co już istniało, z tych wszystkich elementów, które ziemia ma do zaoferowania, z których składa się nasze ciało. Proch ma tu oczywiście znaczenie przenośne, nie chodzi ani o proch strzelniczy, ani grubsza wersję słowa „proszek”, chodzi o drobne elementy, jak w wyrażeniu „zetrzeć na proch” - nie rozumiemy przecież tego jako „przekształcić w inna substancję”, tylko „rozdrobnić”. A więc był ten pierwotny bulion, były zwierzątka morskie, potem „ziemia wydała” organizmy, które mogły żyć na lądzie, a potem, mówiąc w wielkim uproszczeniu i przyspieszeniu, mamy z tego mokrego prochu ziemi człowieczka. 
Tak sobie myślę.... bo potem Bóg mówi ludziom, że mają być płodni i zapełnić ziemię, podporządkować sobie wszelkie stworzenia i potem jest już koniec pierwszego rozdziału, a Bóg szczęśliwy i zadowolony odpoczywa sobie przez siódmy dzień i widzi, że wszystko, co stworzył jest dobre. Dlaczego więc w drugim rozdziale Księgi rodzaju nagle od nowa mamy opis stwarzania świata? Czyżby coś się w tamtej wersji Bogu nie podobało? Czyżby stworzył drugi świat? Za tą tezą przemawia fakt, ze w tamtym pierwszym świecie wszystkie zwierzęta, latające, pływające, chodzące plus człowiek mieli odżywiać się roślinnością. W naszym świecie tak nie jest, owszem są kozy i wegetarianie, ale są też lwy i mój wuj Zygmunt, więc raczej w tamtym świecie nie żyjemy. Na dodatek, w pierwszym rozdziale nie ma mowy o śmierci, jakby ludzie mieli być nieśmiertelni, a my przecież umieramy. Więc co, zauważył, że jak się tak wszyscy wezmą nagle do rozmnażania, to kilkanaście wieków i koniec, będą upakowani jak sardynki, nie będzie ani kawałka ziemi do uprawy, głód, nędza, płacz i zgrzytanie zębów?
To jest właśnie ten moment, kiedy biblijna relacja zupełnie nie pasuje do obrazu Boga pełnego miłości, zrozumienia, współczucia, sympatii i troski o stworzony przez siebie rodzaj ludzki. Popatrzmy, co się dzieje według rozdziału drugiego. A więc, Bóg sobie cichutko wzdycha, wyrzuca tamten świat do kosza (cóż za marnotrawstwo!!!) i od nowa do pracy.  Robi następna wersję człowieczka i wsadza go do Edenu – zamkniętej enklawy, zorganizowanej dokładnie tak jak pierwszy świat, z jedna małą różnicą. Na środku sobie rośnie drzewo poznania dobra i zła. Sprytnie. „Z niego nie wolno Ci jeść, bo w dniu, w którym z niego zjesz, z całą pewnością umrzesz”. Stąd się chyba wzięło powiedzenie, że zakazany owoc najbardziej kusi.... Cóż, według Koranu aniołowie od początku sprzeciwiali się stworzeniu przez Boga człowieka, twierdząc, że oni Boga będą kochać zawsze, ale z człowiekiem są tylko związane zniszczenie i rozlew krwi. Mieli rację, co, Boże? Ale chciałeś zaryzykować. Ba, jeszcze dodałeś Adamowi towarzyszkę życia, Ewę. Szkoda, że jej od razu nie powiedziałeś, że nie wolno jeść z tego drzewa, może okazałaby się mądrzejsza od Adama. Ale jej jeszcze nie było na świecie, kiedy zakazywałeś Adamowi jedzenia tych owoców. A potem Ewa z jednej strony od Adama usłyszała, że umrze jeśli zje ten owoc, a z drugiej strony od węża, że na pewno nie umrze. To facet i to facet. A że drzewko i owoce miały bardzo ponętny wygląd – zjadła. Nie było w okolicy żadnych fanatyków zdrowej żywności, którzy by jej powiedzieli, że to co smaczne jest zazwyczaj niezdrowe i należy się odżywiać produktami, które w smaku jak najbardziej są zbliżone do papieru toaletowego. Trzeba przyznać, że była dobrą żoną – podzieliła się też z Adamem. Jak wiedział, że nie wolno – mógł nie brać.
Wąż dostaje za swoje – będzie pełzał na brzuchu i jadł proch. To jednak nic w porównaniu z tym, co się będzie działo z ludźmi. Kobieta będzie za karę rodzić dzieci w bólach, na dodatek zostaje uczyniona podległą mężowi, który ma nad nią panować. To powoduje, że kobiety chodzą w burkach, są kamienowane za to, że ktoś je zgwałcił, handluje się nimi, przez długie wieki nie mają praw, a do równouprawnienia nadal światu bardzo daleko. Adam za to sprowadza przekleństwo na cała planetę, która obumiera stopniowo, porastając „cierniami i ostami” i które zniszczenia widzimy na porządku dziennym, a starania ekologów są kroplą w morzu; na dodatek staje się śmiertelny i ma wrócić do ziemi, z której został wzięty; drzewo życia zostaje po tej stronie płotu, gdzie Adam ma wstęp wzbroniony.
Tyle biblijna relacja. Czy naprawdę tak było? Czy Bóg stworzył człowieka, postawił mu przed nosem zakazany owoc, nie powiedział osobiście Ewie, że nie wolno jeść, a potem ukarał ludzkość na następne tysiące lat za to, co przecież będąc wszechwiedzący i tak przewidział, że się stanie? A potem jeszcze, żeby przebłagać swój własny gniew wysyła swojego syna na śmierć? To nie mógł po prostu przestać się gniewać, tylko w sumie karze sam siebie i swojego syna? Po śmierci Jezusa zresztą też się wiele nie zmienia w tym świecie, ludzie nadal się mordują, niszczą planetę i zwalają cała winę na Boga, pytając dlaczego im to robi.
Myślę, że tak naprawdę Bóg wcale nie przeklął człowieka, że sami sobie to wymyśliliśmy, żeby uzasadnić śmiertelność, której nie chcieliśmy wyjaśnić po prostu naszą własną głupotą. Nie potrafimy przyjąć do wiadomości, że mamy nieograniczone możliwości, tylko musimy nauczyć się je wykorzystywać. Bóg jest jak ogrodnik, podlewa nas, osłania od wiatru, przykrywa kiedy potrzeba, ale nie będzie za nas rósł i owocował. Ewolucja to tylko kolejne imię Boga, obok Jehowy i Allaha. Wszystko to, co się dzieje dalej w Biblii, wszystkie te skutki  „grzechu Adama i Ewy” to tylko czas, jaki Bóg daje nam na zastanowienie się nad sobą i zdobycie wiedzy o nim, o świecie który stwarza od milionów lat, o nas samych. To nasza własna wina, że tego czasu nie wykorzystujemy w pełni, poświęcamy go na krucjaty, krwawy podbój Indian, komunizm, kręcenie filmów typu „Hostel”, hodowlę brojlerów i produkcję bomby atomowej.  Kiedy wreszcie uda nam się zapanować na głodem na naszej planecie, kiedy przestaniemy się mordować w walce o ropę, która psuje ekologicznie nasz świat, kiedy zajmiemy się tylko pożytecznymi sprawami, jak opanowanie chorób i  szukanie możliwości życia na innych planetach, kiedy tu będzie za ciasno, to odkryjemy zapewne i sposób na nieśmiertelność. Ale musimy być po prostu na to gotowi, musimy do tego dorosnąć, po to dostaliśmy od Boga rozum i wolna wolę. Drzewo życia to tylko symbol, a jego znaczenie nadal jest nieodkryte. Pozostaje mieć nadzieję, ze oznacza ono również to, że nauczymy się też „wskrzeszać” umarłych i ktoś kiedyś złoży mnie z powrotem na podstawie mojego odcisku palca na klawiaturze komputera.


Na wysypisku siebie


11.05.2011

nie wiem
gdzie kończy się moje własne
poletko ziemi zagrożone trzęsieniem

na wysypisku siebie
szukam szczepionki na głupotę
kupiłam ją kiedyś za cały majątek

na gwiazdkę poproszę
o dar ciepłych słów, znaczących działań i postępów medycyny
w pakiecie


Zamyśliłam się na czasem…


03.03.2011

…. że taki nierozciągliwy.  Czy aby na pewno? Ostatnio wydawało mi się, że każdego dnia pracuję po 37,5 h tak byłam zmęczona wieczorem. A może rzeczywiście tyle pracowałam.
Projekty są rzeczą fajną, ale wyczerpującą. Cóż, pierwsze koty za płoty. Następnym razem będę wiedzieć, że trzeba wziąć dłuższy czas i nie takie zagęszczenie działań, wiem czego w ogóle nie robić, gdzie są pułapki, z których się trudno potem wygrzebać, z kim nie współpracować, a na kogo można liczyć. Bo pewnie będzie następny raz, jeśli tylko się uda, bowiem wstępne podsumowanie, które robię sobie w głowie jest jednak na plus i to duży.
Moja babcia zawsze powtarzała mi, żeby nie łapać ryb przed siecią, a ja już czas przesunęłam na koniec marca, kiedy ostatecznie będzie po wszystkim. Ale to chyba dlatego, ze już zostało mało do zrobienia w porównaniu z tym, co było, a czasu na to całkiem sporo i naszło mnie na podsumowanie.
Tak czy inaczej – czas jest dla mnie bardzo ważny ostatnio. A było już tak, że funkcjonowałam bez zegarka, poświęcając na wszystko tyle czasu, ile było potrzeba, a nie ile wypadało z jakiegoś szalonego rozkładu. Chcę do tego wrócić.
Ale na razie odliczam dni, tygodnie i miesiące do punktu, w którym moje życie czasowe się uspokoi i będę miała czas na różne rzeczy. To będzie czerwiec, więc jeszcze trzy miesiące. Ale tak naprawdę poprawę zauważę już w maju, może  kwietniu, a  tak po cichu liczę na to, że już w ostatnim tygodniu marca. Czyli za trzy tygodnie. Czy odcinanie dni z kalendarza pomogłoby mi jakoś?  Wątpię, tak jak nie pomaga za bardzo, jak odcinam kolejne spłacone raty moich rozlicznych kredytów. Ale czasem w akcie desperacji myślę o tym, żeby taki paseczek sporządzić. Czas przeliczony na papier…
Czas, czasem, czasami, o czasie, czasowe życie. Pełno tego słowa nawet w tym tekście.

Tik tak, tik tak, tik tak.

Z kulturą na Ty


04.11.2009

Pierwszy  listopada zazwyczaj nastraja nas do myślenia o naszych zmarłych bliskich, o przemijaniu, krótkości życia i jego sensie. To święto samo w sobie ma taką atmosferę. Kiedy siedzimy, czy też stoimy na cmentarzu, przy grobach, trudno o tym nie myśleć. Ale okazuje się, że czasem sytuacja po prostu zmusza nas do myślenia też o czymś innym.
Przed Świętem Zmarłych nastąpiła zbiorowa psychoza czyszczenia. Wiadomo, że każdy chce zadbać o grób, odczyścić pomnik, żeby potem na świeżym ułożyć kwiaty i znicze. Ale to, co działo się w tym roku, przechodziło ludzkie pojęcie. Już na tydzień wcześniej na cmentarz najlepiej byłoby przyjść z maską Pegaz, bowiem w szale porządkowania ludzie wylewali na groby całe butelki płynów ogólnie uważanych za odkażacze WC. Smród dezynfekcji dusił, wywoływał kaszel i łzawienie oczu. Na dodatek każdy przychodził na sprzątanie innego dnia i o innej porze, wiadomo przecież, że każdy ma czas w innym terminie. Ale należałoby się wykazać i w tym względzie pewną kulturą, tymczasem gorliwi opiekunowie grobów chlustali wiadrami wody, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że ochlapują błockiem świeżo umyte sąsiednie grobowce. Dochodziło do scen dantejskich, kiedy właściciele sąsiadujących ze sobą pomników obrzucali się nawzajem mięsem.
Była też grupa osób, która na kilka dni przed Wszyskich Świętych zdecydowała się na dogłębne zmiany i zamówiła u kamieniarzy nowy pomnik. Czyżby ich groby były tak brudne, że stwierdzili, że nie da się odczyścić? To chyba jedyne sensowne wyjaśnienie tego faktu. Tak czy inaczej, ekipa przyszła, wykopała stary pomnik i w jego miejsce stanął nowy. Wszystko ładnie, za wyjątkiem tego, że okoliczne groby po tym zabiegu wyglądały tak, jakby je właśnie odkopano w Pompejach. Widząc to, przestałam się dziwić, czemu niektóre groby są dokładnie przykryte folią. Jak ktoś sobie zorganizował sprzątanie w sobotę i cały tydzień pracuje, to nie chciałby przyjśc w czwartek i zastać swój grób w stanie wskazujacym na przejście lawiny błotnej.
Dekoracje na grobach to kolejny problematyczny kulturowo temat. Oczywiście de gustibus non desputandum est i nie zamierzam tutaj krytykować ani tych, którzy obstawiaja cały grób zniczami, ani tych którzy kładą jeden kwiat; ani tych, którzy dekorują kolorowo, ani tych, którzy wolą stonowane barwy. Jest to własny wybór każdego z nas. Należałoby może przemyśleć inne kwestie. Czy na pewno trzeba kupować wieniec dla kogoś, kto zmarł prawie sto lat temu i w tym samym grobowcu jest pochowane kilka osób z innej gałęzi drzewa genealogicznego, których najbliżsi maja pewną koncepcję dekoracji? Czy na pewno trzeba upychać swój ogromny znicz tuż pod tablicą, kiedy bliższa rodzina tam właśnie ustawiła swoje w określonym porządku? A z drugiej strony: czy nie należałoby pomysleć o tym, że inni też chcą zapalić znicz dla tego zmarłego i przygotować dla nich miejsce, żeby mogli ustawić go w spokoju i bez wyrzutów sumienia, że psują dekorację swoim doborem kształtu lub koloru?
Tematy poruszane przez ludzi spotykających się przy grobach też czasem wołaja o pomstę do nieba. Jeśli już widzimy się z kimś raz do roku we Wszystkich Świętych, to postarajmy się zrozumieć, że to naprawdę nie jest odpowiednia pora na wymianę najświeższych rodzinnych plotek albo pytania typu „kiedy wyjdziesz za mąż?”Nawiasem mówiąc, takie pytania nigdy nie są na miejscu. Niektórzy mają też tendencje do wyliczania jak to się napracowali przy sprzątaniu, albo ile co kosztowało.

Lubię Wszystkich Świętych, mimo że to takie smutne święto. Kojarzy mi sie z ciepłem świec, zapachem palonych po porządkach liści, szmerem modlitwy odmawianej nad grobami i gorącym rosołem na obiedzie u cioci, gdzie spotykała sie cała rodzina. Niestety, ciocia sie postarzała, a nikt nie przejął jej zwyczaju zapraszania całej rodziny na poczęstunek. Modlitwa jest wypierana przez rozmowy, na które nie ma czasu w codziennym życiu. Świec już nie ma, tylko znicze, ciepło zamkniete w szklanym słoiku. A liści na cmentarzu już nie wolno palić. Żeby tak ktoś zakazał tego wszystkiego co złe...