środa, 24 stycznia 2018

Sierpień 2011


2 sierpnia 2011
A dziś poćwiczyłam. 
Zdolna jestem  

3 sierpnia 2011

Dziś się zważyłam …. nie spodobało mi się to, co zobaczyłam 

 4 sierpnia 2011
co sie dzieje, co sie dzieje, co sie dzieje???………..

5 sierpnia 2011
Jest fatalnie.
Nie wiem skąd mi się wzięło nagle półtora kilograma więcej. :(((

 6 sierpnia 2011
Pozbyłam się pół kilo z tych narzuconych.
Kontroluje dokładnie, co jem, ale nie moge znaleźć miejsca, w którym coś „odpuściłam” i taki skutek sie zrobił. 

 7 sierpnia 2011
bez zmian
bez sensu

8 sierpnia 2011
Od dziś zaczynam pić zieloną herbatę.
Podobno bardzo dobrze wspomaga wszelkie próby zrzucania wagi.
Co mi się przyda, bo waga bz.
Zacznę od jednej.

 9 sierpnia 2011
Dziś byłam na basenie. Przepłynęłam 1750m.
Dziś wypiję dwie zielone herbaty.
Bateria w wadze się skończyła. 
Chyba jestem lekko wściekła. wrrrrrrrr

10 sierpnia 2011
W całej najbliższej okolicy nie ma takiej baterii jaką potrzebuję do wagi. :((
Fatalnie, własnie teraz, kiedy jest mi tak potrzebna. :((
Dziś wypiję trzy zielone herbaty.

 11 sierpnia 2011
Zamiast trzeciej herbaty wypiłam piwo. ;p
Niestety nie wiem, czy to pomogło, bo jak powszechnie wiadomo – nie mogę się zważyć. 
Muszę się przestać stresować tą wagą – jak będzie bateria to się zważę, a teraz „róbmy swoje” jak śpiewał pan Młynarski.
Bo od wchodzenia na wagę jeszcze nikomu nic nie ubyło w talii. ;p;p;p

12 sierpnia 2011
Ubłagałam wagę, żeby jeszcze raz zadziałała. Zrzuciłam już to, co nabyłam. 

 13 sierpnia 2011
Powraca jak bumerang pytanie „co dalej?”

14 sierpnia 2011
Będę kręcić „hula-hop”. Podobno bardzo pomaga na talię. 

 15 sierpnia 2011
Dziś wypiję cztery zielone herbaty. I będę kręcić, choć po wczorajszym stwierdzam, że to wczale nie jest takie proste… wytrzymałam minutę…

Dzień pierwszy
16 sierpnia 2011
Zdrowy styl życia jest świetny i zamierzam utrzymac w mocy wszystko co robię.
Natomiast teraz przyszła pora na to, żeby coś zrobić z wagą, która jak stanęła tak stoi, z tendencją lekko zwyżkową z powodów dla mnie niezrozumiałych.
A więc od dziś coś, co nie podlega pod zdrowy tryb życia, tylko pod normalne odchudzanie.
Spodziewam się wisieć tu non – stop, bo naprawdę chcę, żeby mi sie udało.
Na początek zrobię głodówkę oczyszczającą. Dziś jest dobry moment na to, bo lodówka pusta prawie.
Zacznę dzień od herbatki jagodowo- jeżynowej.

 16 sierpnia 2011
Na razie się trzymam bez problemu. Teraz będzie herbata zielona.

16 sierpnia 2011
Jest w porządku. Teraz zamierzam wypić szklankę soku pół na pół z wodą mineralną.

16 sierpnia 2011
Zaczyna mi sie lekko jeść chcieć. Staram się o tym nie mysleć. Pora na białą herbatę o smaku Pina Colada.

16 sierpnia 2011
Nie będe o tym mysleć. Wcale a wcale.
Phi.
Po co mam w sumie jeść dzisiaj? Nie ma to celu. Więc niech mi sie jeśc nie chce. 
Pora na zieloną herbate z opuncją.

 16 sierpnia 2011
Nie jest źle, kryzys minął.
Teraz ponownie szklanka soku pół na pół z mineralną.

16 sierpnia 2011
No to przetrwałam dzień. Na zakończenie wypiłam jeszcze szklankę mleka. Teraz idę spać i mam nadzieję, że nie będę jadła przez sen. 

 17 sierpnia 2011
Zjadłam śniadanie : 310kcal. Kromka chleba, plasterek żółtego sera, trzy plasterki pomidora, szczypiorek po wierzchu, szklanka mleka.
Teraz wychodzę z domu, zabierając ze sobą soczek i wodę mineralną. Zamelduję sie po powrocie, mam nadzieję, że bez żadnych sensacji.

 17 sierpnia 2011
Pół litra wody mineralnej i 200ml soku wypite. Oparłam się wszelkim jedzeniowym kuszeniom. 
Teraz zrobię zieloną herbatę. 

 17 sierpnia 2011
Na razie jakos idzie. Herbata gruszkowa.

17 sierpnia 2011
Mogę oficjalnie stwierdzic, że odczuwam już głód.
Ale się nie poddam!!!
Teraz zielona herbata z opuncją, na koniec szklanka mleka.
Wytrwam!!!

17 sierpnia 2011
Udało się. Drugi dzień zakończony. 

 18 sierpnia 2011
Śniadanie zjedzone, dokładnie takie samo jak wczoraj, więc około 300kcal. Jestem najedzona po uszy 

 18 sierpnia 2011
Wypiłam herbatę cytrynowo-limonkową.

18 sierpnia 2011
Dziś przysługuje mi drugie śniadanie – owoce. Dziś to będzie winogrono – 70kcal. Mniam mniam 

 18 sierpnia 2011
Czuję, że dziś będzie ciężko…
Na razie zrobiłam sobie zieloną herbatę.

 18 sierpnia 2011
Napiłam się szklankę soku pół na pół z mineralną.
Jeść mi sie chce. 

 18 sierpnia 2011
Herbata waniliowo – brzoskwiniowa.
Zaczynam sobie przypominać wszystkie możliwe rzeczy, które lubię jeść. 
 
Ale nie dam się!!!

18 sierpnia 2011
Wypiłam szklankę soku z wodą, a teraz będzie zielona herbata z opuncją.
Już po prostu zalewam głód. :(((
Ale się trzymam!!!

18 sierpnia 2011
Jeeeeest!!! Udało się. Była tradycyjna szklanka mleka, a teraz już idę spać, więc dzień pozytywnie zakończony. 

 19 sierpnia 2011
Tradycyjne śniadanie 300kcal już za mną.
Teraz wybieram się na nordic walking. Zabieram ze sobą wodę mineralną.

19 sierpnia 2011
Godzina nordic walking… ufff…. ledwo żyję… 
Wypiłam 1/4 litra wody mineralnej do tego marszu.
Teraz bedzie herbata ananasowa.

19 sierpnia 2011
Tradycyjne drugie śniadanie – owoc (dziś gruszka) – 80kcal – zjedzone.
Teraz herbata hiszpańska mandarynka.

19 sierpnia 2011
A dziś moge zjeść zupę. :):):)
200ml grochowej – 180kcal.
mniam mniam :):):)

19 sierpnia 2011
Jedzenie na dziś mi się skończyło. Zaczynam już znów byc glodna… 
Herbata z wiórkami kokosowymi.

 19 sierpnia 2011
Wmawiam sobie, że lodówka w moim domu nie istnieje…
Coraz bardziej mi głód dokucza. :(((
Staram sie jak mogę.
Teraz będzie szklanka bulionu, z pół kostki wegetariańskiej.

 19 sierpnia 2011
Herbata „na pracę jelit”.
Składa się z czarnego bzu, nasion lnu i mięty. Podobno wpływa osłaniająco na przewód pokarmowy, nawilża go i wykazuje delikatne przeczyszczajce działanie, a „herbatki tej nie powinno zabraknąć w codziennej diecie”.
Pachnie obrzydliwie. :((( 

 19 sierpnia 2011
A smakuje jeszcze gorzej… :(((((((

19 sierpnia 2011
Udało się. 
Wytrzymałam kolejny dzień nie odchodząc od zamierzonego planu. 
Wypiłam jeszcze drugą szklankę bulionu.
A teraz spać. Rano czeka śniadanko. 

 20 sierpnia 2011
Śniadanie zjedzone. miało trochę więcej kalorii, bo przy sobocie pozwoliłam sobie na pomazanie chleba masłem, a zamiast mleka było kakao z jednej płaskiej łyżeczki. Razem 400kcal.

 20 sierpnia 2011
Pora na tą obrzydliwą herbatę „na pracę jelit”. Pachnie nadal tak samo obrzydliwie, ale coś jakby troche mniej obrzydliwie smakuje. 

 20 sierpnia 2011
Teraz drugie sniadanie – jabłko – 70kcal.

20 sierpnia 2011
Herbata brzoskwiniowa.
Dobrze, ze mam obiad w perspektywie, bo jeść mi sie chce. 

 20 sierpnia 2011
Obiad zjedzony.
Zupa jak wczoraj 200kcal.
Ziemniaki: 60kcal. Łosoś w sosie: 70kcal. Surówka z pora: 50kcal.
Razem : 380kcal.
Razem cały dzień 860kcal, bo na tym powinnam już poprzestać. Na razie jestem najedzona, ale dzień jeszcze długi… Sprężam się!!!

20 sierpnia 2011
Otwieram lodówkę, żeby wyjąć jedzenie dla kotów, a tam tyle dobrych rzeczy…
Cytuję sobie „Madagaskar” : „Nic tu nie widziałaś… jasne??!!” 
Zielona herbata.
Wychodzi mi już uszami. 

 20 sierpnia 2011
Może jakoś wytrzymam. Teraz zrobię sobie jakiejs dobrej herbaty, która lubię, ananasowej albo cytrynowej. a potem jesli bardzo bedzie mnie głód napastował (na razie nie jest źle), to sobie zrobię bulion.

20 sierpnia 2011
Był bulion.
Było ciężko momentami, ale wytrzymałam. 

 Dzień szósty
21 sierpnia 2011
Śniadanko dziś też na 400kcal, bo była jajecznica na maśle ( z jednego jajka, ale na połówce cebulki) i kakao z jednej łyżeczki, bo to dziś niedziela.  Jutro już nie będzie tak dobrze. 

 21 sierpnia 2011
Pora na herbatkę na pracę jelit. Chyba się zaczynam do niej przyzwyczajać. 

 21 sierpnia 2011
Na drugie śniadanie (80kcal) – gruszka.

21 sierpnia 2011
Pora na herbate z dzikiej róży. Podobno ma mnóstwo witaminy C.

21 sierpnia 2011
Obiad – identyczny jak wczoraj – 380kcal. 

 21 sierpnia 2011
To może by tak zieloną herbatkę??

21 sierpnia 2011
Zjadłam pół naleśnika z serem (100kcal), wypiłam jeszcze herbate jaśminową i bulion.
Udało sie przetrwać kolejny dzień. 
Ogólna liczba kalorii: 960kcal.

22 sierpnia 2011
Śniadanie 350kcal. (mleko, kromka chleba posmarowana cienko majonezem sojowym, plaster koziego twarogu, plasterki ogórka). 

 22 sierpnia 2011
Herbata jelitowa.
Drugie śniadanie: pół banana (80kcal).

22 sierpnia 2011
Herbata biała o smaku pina colada.
Zaraz obiad (krupnik, ziemniaki, tempeh w sosie cebulowym, surówka z kapusty) – 350kcal.

22 sierpnia 2011
Zielona herbata.
Teraz podwieczorek: pięć mini-muffinów : 100kcal. 

 22 sierpnia 2011
Herbata gruszkowa.
A potem kolacja, prawdziwa kolacja!  Dwie kanapki z razowego chleba z pasztetem sojowym i żółtym serem, pół pomidora, mały ogórek, kawałek papryki. 300kcal. 
Razem dzień: niecąłe 12ookcal, czyli tak jak ma być. 
Teraz przez tydzień jem normalnie, czyli własnie 1200kcal. A jutro – zapiszę efekty. 

 Podsumowanie
23 sierpnia 2011
Zgodnie z obietnicą – dzis podsumowanie osiągów. 

Waga : 73,5kg (było 80kg)
Biust : 104cm (było 110cm)
Talia : 86cm (było 97cm)
Biodra : 101cm (było 113cm)
Biodra niższe : 105cm (było 111cm)
Udo prawe : 60cm (było 64cm)
Udo lewe : 61cm (było 64cm)
Łydka prawa : 38cm (było42cm)
Łydka lewa : 39cm (było 42cm)

Ha!!!! :):):):):):):):):):):):):):)

24 sierpnia 2011
Wczoraj prawie wszystko zgodnie z planem, troszeczkę za dużo na kolację, muszę być czujna 

 25 sierpnia 2011
Wszystko bez zmian, co jest dobrą wiadomością. 

 26 sierpnia 2011
Wczoraj niestety wieczorem dałam ciała na całej linii…
Dziś nie bedzie lepiej. Mój stan i możliwości fizyczne są jednak bardzo mocno uzależnione od mojego stanu psychicznego.
Trzymajcie kciuki, żebym nie opróżniła lodówki i zamrażarki w stanie dzisiejszego przygnębienia – to już bedzie sukces…

27 sierpnia 2011
Przygnębienie zostało wypłoszone, chyba mocno trzymaliście kciuki. 
Na dodatek w ramach nadrabiania za poprzedni dzień nie zjadłam w ogóle kolacji, za to poćwiczyłam podwójnie: za wczoraj i przedwczoraj. 
Dziś taki upał… Jeść się nie chce, to dobrze, ale za to ćwiczyć się też nie chce…

28 sierpnia 2011
A może by tak od jutra zacząć drugi etap…. tak mi po głowie chodzi…

29 sierpnia 2011
Tak, zaczęłam drugi etap. Tym razem bez dnia głodówki, dziś było śniadanko. A że cały dzień byłam bardzo zajęta, to nawet nie cierpiałam i nie musisłam się zalewać róznymi płynami. A teraz już idę spać. 

 30 sierpnia 2011
Dziś było śniadanie i drugie śniadanie. 
Ale jak to zazwyczaj do tej pory bywało – drugi dzień jest ciężki. Jeszcze parę ładnych godzin aktywnego życia na dziś przede mną, a mnie juz ssie w żoładku dość mocno.
Teraz będzie herbata zielona.

 30 sierpnia 2011
A teraz soczek. 

 30 sierpnia 2011
Była nastepna herbatka. Teraz jeszcze mleko, a na koniec herbata zielona z opuncją. I spać, żeby przespać głód 

 31 sierpnia 2011
Było śniadanie, drugie śniadanie, herbatka, zaraz bedzie druga. Dziś jeszcze przysługuje mi zupa (krupnik – juz gotowy), ale zjem ją dopiero jak wrócę.
Głód doskwiera, nie jest lepiej niż wczoraj, a nawet gorzej. 
Staram sie trzymać…

31 sierpnia 2011
Wróciłam i zjadłam zupę. Była pyszna, ale jak mi się jeść chce dalej…
Robię zieloną herbatę.
Musze się trzymać…
Ależ ciężko…

Zamek (9)


13.06.2010

Rozdział 9.


Bez przekonania Julia pociągnęła za kratę. Oczywiście żadnego efektu.
Pomacała beton wokół kraty. Chropowaty, ale nie wykazujący żadnych cech kruszenia, starości, żadnej nadziei krótko mówiąc.
Ale zawsze można zaczekać na świt i kiedy ludzie zaczną krążyć wkoło zamku, na pewno ktoś usłyszy jej wołanie.
Tymczasem można się zdrzemnąć i nabrać sił na następny dzień. Nie czekać bez sensu. Nie myśleć.
Julia zapadła w sen, przykryta swoją kurtką, z głową na łokciach, oddychając spokojnie świeżym powietrzem.


                                   *      *       *


Obudziła się, bo słońce zaczęło grzać ją w twarz. Przeciągnęła się, korzystając z tego, że przy kracie tunel stał się znów korytarzem, i wyjrzała na zewnątrz. To co zobaczyła nie napawało zbytnim optymizmem. Jej „okno na świat” tkwiło po tej stronie zamku, której akurat by nie wolała. Pod zamkiem, jak okiem sięgnąć, falowała łąka. Ale niestety nie taka, na której za chwilę pojawiłyby się przyjazne krowy i jakiś rolnik, który usłyszałby jej wołanie. To były po prostu chaszcze, dziki teren, w którym buszowały może tylko krety, zające, skowronki i świerszcze. Albo inny, równie dziki zestaw.
Cóż, trzeba to jednak dokładnie sprawdzić.
Julia usiadła przy kracie tak, by mieć widok na jak największą część krajobrazu i zajęła się swoimi aktualnymi potrzebami. Ulżyła swojemu pęcherzowi korzystając z tego, że korytarz przed samą kratą opada w stronę muru, umyła powtórnie ręce i twarz przy użyciu kolejnej chusteczki i zjadła drugiego batona. Była bardzo głodna i w sumie chętnie pochłonęłaby wszystkie swoje mizerne zapasy, ale patrząc przez kratę na zewnątrz, wiedziała, że lepiej oszczędzać.
I lepiej pomyśleć jeszcze o innych sposobach ratunku.
Julia zastanawiała się głęboko przez kilka godzin, lustrując jednocześnie krajobraz. Nikt się nie pojawił, jedyną zmianą było to, że słońce przemieściło się spory kawałek po niebie. Za dużo też nie zdołała wymyślić. Miała przecież tylko dwa wyjścia: czekać tu, albo wracać. Z jednej strony nie miała najmniejszej chęci czołgać się  z powrotem w ciemności i duchocie, z drugiej strony wiedziała, że nie może tu wiecznie czekać, bo umrze z głodu.
Tylko ile czekać? A co jeśli akurat wtedy, kiedy ona odejdzie, pod zamkiem ktoś się pojawi? A ona będzie w tym czasie gdzieś w okolicach tych okropnych ludzi?
Na myśl o podsłuchanej rozmowie Julia zaczęła skłaniać się ku wydłużeniu czasu czekania przy kracie. Tu przynajmniej nie wysłuchiwała takich okropności.
Postanowiła na pewno czekać do końca dzisiejszego dnia. A może i jutrzejszego. Są jeszcze herbatniki i cukierki. No tak, a co z piciem?!
Ledwie to pomyślała, a pragnienie dało o sobie znać. Tak jakby do tej pory tkwiło gdzieś schowane i ona je wydobyła swoimi myślami. Postanowiła zjeść jednego cukierka, żeby oszukać zmysły.
I patrzeć dalej.


                                   *     *       *


Pod wieczór, kiedy słońce zaczęło się chować za horyzontem, a zamek rzucał długi cień na gąszcz przed Julią, usłyszała daleki grzmot. To oderwało wreszcie jej myśli od upiornej rozmowy i całego tego marszu po zamku. Od tego myślenia, a pewnie też od wpatrywania się w zalaną słońcem przestrzeń, rozbolała ją głowa. Niesamowicie też chciało jej się już pić, więc ten odgłos obudził w niej nadzieję.
Zaczęła prosić burzę o nadejście jak prawdziwy szaman z dzikiego plemienia, a w międzyczasie próbowała jak wystawiać dłonie przez kraty, żeby zebrać w nich wodę i wnieść do środka nie rozlewając. Z drugiej strony starała się jeszcze rozglądać po równinie, żeby nie przeoczyć swojego ewentualnego ratunku.
Wreszcie burza nadeszła. Pioruny waliły dookoła z takim hukiem, jakby cały zamek się walił. Julia pomyślała nawet, że nie byłoby to takie złe, jakby się rozpadł, ale zaraz zdała sobie sprawę, że może i oznaczałoby to wolność, ale niekoniecznie wyszłaby z tego bez szwanku. Raczej jako placek.
Po dłuższej chwili suchych piorunów, kiedy Julia powoli zaczynała się martwić, że w ogóle nie będzie padać, lunęło. Metoda opracowana w czasie oczekiwania sprawdzała się świetnie, a że lało jak z cebra, udało jej się wypić kilkanaście garści wody, zanim deszcz zaczął maleć. Od razu poczuła się lepiej.
Niestety, po burzy już się nie rozjaśniło, nadeszła noc, tym razem z gwiazdami, choć to marne pocieszenie. Julia zjadła pół paczki herbatników i ułożyła się do snu, odsuwając nieco od kraty. Po deszczu powietrze się oziębiło.


                                                           *     *      *


Obudził ją jej własny krzyk. Znów była w tym miejscu, gdzie ludzie leżeli na łóżkach z wystającymi z nich rurkami, znów widziała Martę przykutą do ściany. Przykutą.... to nie było to... owszem, miała jakieś łańcuchy na rękach, ale ona była jakby.... przyrośnięta do ściany. Wyglądała na taką osłabioną, jakby coś wysysało z niej życie. A potem ten mężczyzna o podłym uśmieszku, mówiący „A teraz powiemy Ci, dlaczego tu jesteś i co się dalej stanie...”.
Świtało. Julia postanowiła spędzić tu następny cały dzień.






-         To dziś wreszcie normalny dzień?
-         Tak, wszystko gotowe do otwarcia. Wszystkich już sobie opanowałeś?
-         Tak, oprócz tej z wentylacji. Siedzi za blisko wyjścia.
-         W końcu się stamtąd ruszy.
-         Albo się trochę bardziej postaram.
-         To by mogło zadziałać. Przestraszy się i wreszcie zacznie coś robić. Bo inaczej gotowa tam wyschnąć i na nic się nie nada.
-         W takim razie zaraz po śniadaniu wezmę się do pracy.
-         He he, śniadanie. Podoba mi się to. Wciąż i nieodmiennie. Śniadanie. He he.

Umożliwić a polepszyć


19.09.2010


„Truth and relationships don't make life better – they make life possible.


„Prawda i związki nie polepszają życia – one je umożliwiają.”


Cytat z serialu "Sześć stóp pod ziemią"

2+1 "Windą do nieba"


26.06.2010

Mój piękny panie raz zobaczony w technikolorze
Piszę do pana ostatni list
Już mi lusterko z tym pana zdjęciem też nie pomoże
Pora mi dzisiaj do ślubu iść

Mój piękny panie ja go nie kocham, taka jest prawda
Pan główną rolę gra w każdym śnie
Ale dziewczyna przez życie nie może iść całkiem sama
Życie jest życiem, pan przecież wie.

Już mi niosą suknię z welonem
Już Cyganie czekają z muzyką
Koń do taktu zamiata ogonem
Mendelssohnem stukają kopyta

Jeszcze ryżem sypną na szczęście
Gości tłum coś fałszywie odśpiewa
Złoty krążek mi wcisną na rękę
I powiozą mnie windą do nieba

Mój piękny panie, z tego wszystkiego nie mogłam zasnąć
Więc nie mógł mi się pan przyśnić dziś
I tak odchodzę bez pożegnania, jakby znienacka
Ktoś między nami zatrzasnął drzwi

Kocham futrzaki


22.03.2010

Żeby zacząć od początku trzeba zacząć od nazwy. Domena - eukarioty, królestwo – zwierzęta, typ -strunowce, podtyp – kręgowce, gromada – ssaki, podgromada - ssaki żyworodne, szczep – łożyskowce, rząd – drapieżne, rodzina – kotowate, rodzaj – Felis, gatunek - kot domowy.... moim zdaniem najbardziej zadziwiające stworzenie na świecie. Kot...  Niby nic, cztery nogi, głowa, ogon. Ale ile w tym sprzeczności, zaskoczeń i charakteru, żeby nie powiedzieć charakterku. No i oczywiście wywołuje masę kontrowersji.

Przodkiem kota domowego jest kot nubijski. Naukowcy twierdzą, że  różnice pomiędzy kotem domowym i nubijskim są tak niewielkie, że należą one do tego samego podgatunku. Jeśli chodzi o  udomowienie kota, to większość źródeł sugeruje lata 4000 - 3700 p.n.e., a miejscem, w którym miało do tego dojść była Nubia. Istnieją jednak dowody, takie jak grób kota z Cypru sprzed ok. 7500 r. p.n.e., że domestyfikacja kota zaczęła się znacznie wcześniej. Około 2000 r. p.n.e. kot był pospolicie hodowany w Egipcie i wykorzystywany do tępienia gryzoni zagrażających zapasom żywności osiadłych ludzi.  Był obiektem kultu w starożytnym Egipcie, wiązano go z boginią Bastet, a zwłoki kotów często mumifikowano. Również w kulturze islamskiej był zwierzęciem szanowanym: nawet prorok Mahomet miał kota o imieniu Muezza, hodowano go również w świątyniach buddyjskich (np. w Birmie). Miał też w swej historii czasy terroru, jak każdy naród, kiedy to wiązano go, zwłaszcza w czarnej odmianie sierści, z działalnością czarownic. Czego to ludzie nie wymyślą...
Na świecie istnieje ogromna liczba ras kotów. W Polsce najczęściej stosuje się podział ras według FIFy czyli Federation Internationale Féline, Międzynarodowej Federacji Felinologicznej. Kategoryzacja ta dzieli koty według długości sierści, a więc wyróżniamy koty koty perskie i egzotyczne, które są długowłose, koty półdługowłose (np. Maine Coon), koty krótkowłose i somalijskie (np. rosyjski niebieski) oraz koty syjamskie i orientalne. Poza tym nawet w obrębie danej rasy występują jeszcze różne możliwe ubarwienia, a więc wśród persów możemy mieć niebieskie, trójkolorowe, białe, szyldkretowe itd. Oczywiście niektóre ubarwienia u poszczególnych ras są cenione wyżej wśród hodowców niż inne, ale to nie ujmuje wdzięku tym przedstawicielom kociej rodziny, które akurat przyszły na świat w innym ubarwieniu.
Kupując, czy też biorąc na wychowanie kota, musimy sobie zdawać sprawę z paru rzeczy, aby uniknąć obopólnych rozczarowań. Tzw dachowiec europejski wykazuje się właśnie tymi typowymi „kocimi” cechami, a więc jest samodzielny, dumny, wolny i niezależny. Może więc na przykład próbować uciekać, żeby zaznać wolności. Jeśli chcemy mieć w domu przytulankę, która przemieszcza się z jednych kolan na drugie, należałoby wybrać persa. Jeśli wolimy kota aktywniejszego, ale domatora, słusznym wyborem będzie kot perski egzotyczny. Jeśli chcemy szczotkę do zamiatania, weźmy norweskiego leśnego z jego fantastycznym ogonem, jeśli puchatkę – kota rosyjskiego, a jeśli podobają nam się niespodzianki, maine coon, dziesięciokilogramowy złodziej smażących się kotletów, na pewno nam ich dostarczy. Jeśli kot ma do nas mówić, wybór powinien paść na syjamskiego, a jeśli chcemy się wpatrywać godzinami w idealność kociej urody, zainteresujmy się kotem brytyjskim. Zawsze należy też wziąć pod uwagę, że samce są nieco bardziej niezależne i wyniosłe niż kotki, są też zazwyczaj większe, czasem dużo większe.
Pomijając kwestie wyhodowania określonej odmiany i koloru kota, który to problem spędza sen z powiek hodowcom, miłośnicy kotów nie mają zbyt wiele kłopotów z trzymaniem zwierzaka w domu. Wystarczy miska na jedzenie, druga na wodę, kuweta i parę akcesoriów. Dobrze jest żywić kota gotową karmą, zaoszczędzimy wtedy na pewno na weterynarzu, unikając wielu problemów, zarówno z przewodem pokarmowym jak i na przykład z nerkami. Weterynarze często najbardziej polecają karmy suche. Oczywiście każdy kot ma swoje upodobania, które łatwo zaobserwować: po pewnym czasie wystarczy dźwięk otwieranego pojemnika z twarogiem, żeby mruczące indywiduum pojawiło się w kuchni, jeśli nie od razu na kuchennym stole. Koty lubią wołowinę, gotowana rybę, wątróbkę, śmietanę, sery, a w kolekcji dziwnych upodobań znajdują się między innymi zielona fasolka, liście szpinaku, oliwki, cukier puder, ogórki kiszone i ciasto drożdżowe. Plus, oczywiście, wiele innych. Podobnie jest z kuwetą. Niektóre koty lubią mieć kuwetę pustą, inne wolą wypełniona piaskiem, którego też jest duży wybór w sklepach; można kupić zbrylający, drobny i gruby, rozsypujący się albo ostatnio – silikonowy, doskonale pochłaniający zapachy. Niektórzy wypełniają kuwetę zwykłym piaskiem podkradanym dzieciom z piaskownicy, a potem się dziwią, że w domu, krótko mówiąc, śmierdzi. Mocz ma zapach i tego się nie uniknie, w pampersie przecież kota nie będziemy trzymać, ale można niwelować ten przykry skutek, trzeba tylko wykorzystać, co jest do zaoferowania. Podobnie ma się sprawa z pielęgnacja kota. Nie brak ludzi, którzy śmieją się z właścicieli kotów, którzy czyszczą im oczy, uszy i myją zęby. Najczęściej pytają, kto robi to kotom żyjącym dziko, które przecież też żyją. Tak, ale jest kwestia tego, jaka ma być jakość, i długość przede wszystkim, życia naszego pupila. Koty żyjące na wolności dożywają średnio od 7 do 8 lat, natomiast koty trzymane w domu osiągają od 15 do 20 lat. Jest o co walczyć, prawda?
Kot jest w naszej kulturze obecny od czasów starożytnych. Jednym z najbardziej znanych przykładów „kocich gwiazd kultury” jest Behemot z powieści „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa. Wielki czarny kocur, chodzący na dwu łapach, gadający, i to z sensem, ludzkim głosem, na dodatek obdarzony nadnaturalnymi umiejętnościami przyszywania odciętych głów i nie tylko, paradujący ulicami Moskwy z prymusem pod pachą, to moja ulubiona postać w tej książce, nawet jeśli jest paziem szatana. Znamy również Kota w Butach z powieści Charlesa Perraulta, jak również jego odmianę z filmu „Shrek” z miną, która już przeszła do historii; Kota z Cheshire z „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla; Garfielda – siłę spokoju; Toma, wiecznie wykiwanego przez Jerry'ego;  oraz Nestora, Grizabellę i spółkę z musicalu Andrew Lloyda Webbera „Cats”. W Japonii kot jest najpopularniejsza maskotką, a 17 lutego obchodzi się Światowy Dzień Kota.
A teraz na wesoło. Kocie podejście do życia różni się zdecydowanie od podejścia jego właściciela do tego tematu. Dlatego dobrze jest przestrzegać pewnych zasad, aby czas płynął nam miło i spokojnie z naszym pupilem. A więc:
1.      Sprzęty domowe pozwalaj kotu wykorzystywać według jego koncepcji, nawet jeśli zakłada to, że będzie spał w brytfannie do keksu.
2.      Kot nie jest od tego, żeby Cię zabawiać – to ty masz zabawiać jego.
3.      Dwie godziny drapania za uchem to nie jest za dużo
4.      Jeśli koniecznie musisz, możesz próbować nauczyć kota paru poleceń, ale pamiętaj, że najszybciej uczą się wykonywać „leż” i „śpij”, więc zacznij od tego dla własnego zdrowia psychicznego
5.      Generalnie kotu wystarcza 24 godziny snu na dobę, ale nie zabraniaj mu pospać troszkę dłużej, jeśli tego potrzebuje
6.      Jeśli trafił ci się egzemplarz salonowca – musisz zaakceptować fakt, że będzie jadł z talerza. Twojego.
7.      Kot jest gruby wtedy, kiedy nie mieści się już w fotelu.
8.      Skoro zakładasz kotu szelki to dlaczego się dziwisz, że idzie tyłem? Jedno i drugie jest tak samo normalnym zachowaniem.
9.      Kąpiel to dobry pomysł. Naszykuj ręczniki do wytarcia siebie, ścierki do podłogi i duża ilość wody utlenionej oraz plastrów na potem, jak już się poddasz.
10.  Nie martw się jeśli wydaje ci się, że twój kot jest nienormalny. U kotów to normalne.
To tyle teorii. Teraz idę zobaczyć, co przez ten czas, kiedy ja dla was piszę, zmalowały moje dwa własne futrzaki. Może zastanę otwartą i opróżnioną lodówkę, może któraś będzie zwisała z żyrandola, zaczai się aby nagle hulnąć na mnie z szafy albo może zastanę je przytulone słodko do siebie w pełnym uśpieniu. Co z tego, że w moim łóżku, na mojej poduszce? Ale jaki piękny widok...
Na koniec link do filmu, gdzie możecie sami zobaczyć jak to jest żyć z kotem pod jednym dachem. http://www.smog.pl/wideo/33590/dlaczego_ludzie_kochaja_koty/
Miłego oglądania, mrrrr, mrrrr. ;)

Rower


29.05.2010


Mam rower, jeśli chcesz możesz się na nim przejechać
Ma kosz, dzwonek, który dzwoni
I rzeczy, które sprawiają, że wygląda dobrze
Dałbym ci go, gdybym mógł, ale go pożyczyłem

Jesteś dziewczyną, która pasuje do mojego świata
Dam ci wszystko, cokolwiek tylko chcesz

Mam płaszcz, to taki trochę żart
Z przodu ma rozdarcie, jest czerwono-czarny
Mam go od miesięcy
Jeśli myślisz, że mógłby dobrze wyglądać, to pewnie tak jest

Jesteś dziewczyną, która pasuje do mojego świata
Dam ci wszystko, cokolwiek tylko chcesz

Znam mysz, która nie ma domu
Nie wiem czemu nazywam ja Geraldem
Trochę się starzeje, ale to dobra mysz

Jesteś dziewczyną, która pasuje do mojego świata
Dam ci wszystko, cokolwiek tylko chcesz

Mam cały klan imbirowych ciasteczek-ludzików
Ludzik tu, ludzik tam, mnóstwo imbirowych ludzików
Weź kilka jeśli chcesz, są na półmisku

Jesteś dziewczyną, która pasuje do mojego świata
Dam ci wszystko, cokolwiek tylko chcesz

Znam pokój pełen melodii
Niektóre się rymują, niektóre brzęczą, a większość z nich jest mechaniczna
Chodźmy tam, uruchomimy je


Tytuł oryginału : "Bike"
Autor : Pink Floud

Inny czas, inne miejsce


20.06.2010


Jasne światło poranka
Ściera resztki snu z oczu następnego dnia
Odwracam się od ściany
I nie ma absolutnie nic
Jestem nagi i boję się
W otwartej przestrzeni mojego łóżka

Będę z tobą teraz
Będę z tobą teraz
Będę z tobą teraz
Prawdziwe życie na chmurce
Prawdziwe życie

Taki jaki jestem
Obudziłem się ze smakiem łez na języku
Obudziłem się z uczuciem, że nigdy przedtem
We śnie znalazłem tą jedyną
Ale uciekła wraz z porannym słońcem

Będę z tobą teraz
Będę z tobą teraz
Będę z tobą teraz
Prawdziwe życie na chmurce
Prawdziwe życie
Inny czas, inne miejsce
Prawdziwe życie
Kolejny dzieciak przegrał wyścig
Prawdziwe życie
Inny czas, inne miejsce
Prawdziwe życie
Twój czas, twoja cena

Prawdziwe życie
Inny czas, inne miejsce
Prawdziwe życie
Kolejny dzieciak przegrał
Prawdziwe życie
Inny czas, inne miejsce
Prawdziwe życie

Twój czas, twoja cena

Tytuł oryginału : "Another time, another place"
Autor : U2

Obcy, Zeus i ludzkie córki


22.06.2010

Minęło oto parę miliardów lat i pięć stron Biblii i znajdujemy się w tym samym miejscu, co na początku. Prawie. Darowano nam trzecie powtórzenie z historii stworzenia świata, zaczynamy od Adama.
Bardzo podoba mi się ta trzecia, skrócona wersja tworzenia pierwszych ludzi. „W dniu, w którym Bóg stworzył Adama, uczynił go na podobieństwo Boże. Stworzył ich jako mężczyznę i kobietę. Potem ich pobłogosławił i w dniu ich stwarzania nadał im nazwę Człowiek”. W niektórych wersjach Biblii zaimek „ich” w drugim zdaniu jest pominięty i pojawia się sformułowanie „stworzył mężczyznę i niewiastę”, co ma w sumie większy sens i nie powoduje, że się zastanawiamy, o co właściwie chodzi i skąd nagle ta liczba mnoga. Tak czy inaczej, wersja ta jest krótka, treściwa i pokazuje jasno, że kobieta i mężczyzna zostali oboje pobłogosławieni i została im obojgu nadana nazwa, są więc sobie równi wobec Boga.
Jeśli ktoś lubi matematykę, to ciąg dalszy tego rozdziału jest stworzony (bez aluzji) specjalnie dla niego. Adam żył 130 lat i potem 800 po urodzeniu się Seta, Set żył 105 lat i potem urodził mu się syn Enosz, Enosz żył 90 lat i miał syna Kenana, potem był Machalalel, Jared, Henoch, Metuszalech i Lamech. Każdy kolejny potomek Adama, zaczynając od niego samego, jest dokładnie wyliczony co do czasu, jaki spędził na ziemi. Podane jest ile lat żył, zanim urodził mu się pierworodny syn, oraz ile lat żył jeszcze po jego urodzeniu. Jeśli ktoś jest zainteresowany, można łatwo sobie wyliczyć, ile czasu minęło od Adama do Lamecha. Na tej podstawie niektórzy próbowali też wyliczać jak stary jest nasz świat, cofając się poprzez kolejne pokolenia od Jezusa, bo wiadomo przecież, że wszystkie te rodowody biblijne mają jedno tylko zadanie: pokazać jak przebiegała ta właśnie linia rodu, z której narodził się Jezus. Dlatego też inne gałęzie drzewa genealogicznego nie są tu przedstawiane, jedynie zaznaczane jest, że wszyscy ci kolejni ludzie mieli jeszcze innych synów. I córki, na szczęście dziewczynki są też wymieniane, choć zabawną wydaje mi się myśl, że przez tyle pokoleń nigdy jako pierworodna nie pojawiła się dziewczynka. A może wtedy po prostu o niej nie wspominano i czekano, aż pojawi się syn? To mocno niesprawiedliwe, skoro jednak w dwu z trzech biblijnych wersji stwarzania człowieka, oboje kobieta i mężczyzna zostali stworzeni jednocześnie, na obraz i podobieństwo Boże. Czyżby to już pierwsze oznaki działania „grzechu pierworodnego”, który ludzie sobie umyślili i zwalili winę na kobietę?
W tym czasie, kiedy żyją wymienieni przeze mnie potomkowie Adama, źle się dzieje na ziemi.
„Synowie prawdziwego boga zaczęli zwracać uwagę na córki ludzkie [...] dalej współżyli z córkami ludzkimi i one rodziły im synów”. Owocem ich związków z ludzkimi kobietami byli nefilimowie. Synem pierworodnym Boga według chrześcijan jest Jezus, uważany też za archanioła, a tu pojawiają się inni synowie. Czy można wyciągnąć z tego wniosek, że byli to inni aniołowie, którzy zeszli na ziemię i żyli wśród ludzi? W kultach starożytnych Sumerów, jak i innych starych cywilizacji, pojawiają się legendy mówiące o związkach istot nadprzyrodzonych z ludźmi, według legend mezopotamskich są to na przykład istoty z innego świata lub planety, według mitów greckich sami bogowie, jak na przykład Zeus, któremu Alkmena urodziła syna-herosa nazwanego Heraklesem,  zaś według pism żydowskich -  Czuwający Aniołowie. Kimkolwiek byli, „obcymi”, architektami piramid egipskich, zleceniodawcami rowkowych „malunków” na pustyni  Nasca, greckimi bogami czy aniołami, skutek był podobny – niewątpliwy wpływ na ludzi, tak samo wtedy, jak i – nie oszukujmy się – na nas samych, kultywujących te wierzenia, przekopujących pustynie albo próbujących udowodnić jak to naprawdę było i dlaczego inaczej niż twierdzą inni. Biblia mówi o nich, że „byli to mocarze, którzy istnieli od dawna, ludzie sławni”.
Po co właściwie aniołowie zeszli na ziemię, czy też zostali na nią posłani? Jeśli wsłuchać się dokładnie w to, co mówi Biblia, można zauważyć, że mieli oni za zadanie pomagać ludzkości,  obdarować ludzkość wiedzą,  zarówno techniczną (np. rolnictwo), jak i mistyczną. Bóg powiedział: "Nie  może pozostawać duch mój w człowieku na zawsze, gdyż człowiek jest istotą cielesną: niechaj więc żyje tylko sto dwadzieścia lat". A więc wysłał swojego "ducha", aby ten pozostawał "w człowieku", czyli służył mu pomocą, radą, wiedzą i wszystkim innym. Ten wątek pojawia się w wielu kulturach, jak choćby w greckim micie o Prometeuszu, który pomagał ludziom, dając im ogień i ucząc wielu niezbędnych czynności, za co został zresztą ukarany, bo Zeus śmiertelnie obawiał się wszystkiego co pochodzi z ziemi. Cóż, jakby miał trochę racji...A więc Bóg zobaczył, czy też może właściwie widział cały czas, ale dawał ludziom jeszcze szansę, że "ogromna jest niegodziwość człowieka na ziemi i że każda skłonność jego serca przez cały czas jest wyłącznie zła". Ta skłonność doprowadziła do degeneracji ludzkości, która  postęp techniczny wykorzystała do tego, aby nauczyć się  odlewać miecze, a potem produkować coraz bardziej skuteczną broń, żeby się nawzajem zabijać. Inne badania poszły w kierunku astrologii i bałwochwalczego kultu gwiazd, a także magii, która była przyczyną zastraszenia i dominacji jednych ludzi nad drugimi. Nie jest moim tematem dziś nieśmiertelność człowieka, ale te 120 lat, co dla niektórych oznacza limit życia człowieka, ja rozumiem jako czas, który Bóg dał ówczesnym ludziom na przyswojenie sobie wszystkiego, co "duch" ma im do zaoferowania. "Nie  może pozostawać duch mój w człowieku na zawsze, gdyż człowiek jest istotą cielesną: niechaj więc żyje tylko sto dwadzieścia lat" – duch nie może więcej w człowieku pozostawać, człowiek jest istota cielesną, a ciało ma to do siebie, że grzeszy. 120 lat to limit jaki Bóg ustanowił dla swego „ducha”, nie dla ludzkiego ciała. Jak widać – ile tego czasu by nam nie dał – i tak potrafimy wszystko spaprać...
Smutno było Bogu, że tak mu się nie udaliśmy. Cóż mu pozostało? Albo nas naprawiać, albo zacząć od nowa. Wybrał wyjście pośrednie: postanowił, że zniszczy potopem wszystko oprócz pojedynczych par wszystkich gatunków żyjących na ziemi oraz jednej rodziny, która wydała mu się godna oszczędzenia. Ale to już zupełnie inna historia.. :)

Niewiara


11.05.2010

zakopię te myśli
spalę to odczucie, które nawiedza mnie za każdym razem
kiedy

niedokończone frazy mają to do siebie
że zawsze mogę powiedzieć „to nie do Ciebie”
i będziesz musiał mi uwierzyć

tak jakbym myślała, że kiedykolwiek

zobaczysz te kilka linijek

Zamyśliłam się nad zapachami…


06.05.2011

Zmysł węchu jest chyba uważany za dużo mniej ważny niż zmysł wzroku lub słuchu. Nawet może się z tym zgodzę, mamy jednak dużo więcej wrażeń wzrokowych i słuchowych niż węchowych. Ale ostatnio przyszło mi do głowy o ile uboższy byłby mój świat gdyby nie było w nim zapachów.
Lubię zapach lasu, który czasem dociera do mnie z okna, nad ranem, kiedy powietrze jest takie świeże i wilgotne. Las nie jest daleko, więc latem zdarza mi się to dość często, właściwie za każdym razem, kiedy pada deszcz. Czuję się wtedy trochę jakbym mieszkała w lesie : zapach ściółki, leśnych ziół, kwiatów, grzybów i nie wiem czego jeszcze, po prostu pachnie lasem.
Lubię zapachy jedzenia, najbardziej oczywiście moich ulubionych potraw, choć potrafię też docenić zapach pieczonego przez sąsiadkę mięsa, mimo że sama nie jadam takich rzeczy.  Po zapachu poznaję, czy do tej restauracji warto wejść. A najmocniej pamiętam zapach kaczki po pekińsku i oleju sezamowego unoszący się w China Town w Londynie.
Są zapachy, które kojarzą mi się z dana osobą. Wczoraj byłam w sklepie z kosmetykami i jakiś chłopak kupował sobie dezodorant. Rozpylił go w dużych ilościach wypróbowując zapach. Kiedy chmura dotarła do mnie, od razu pomyślałam o swoim bardzo dobrym koledze, który pachnie jakby … podobnie. Bardzo podobnie. Po chwili zdałam sobie sprawę, że w tym zapachu, brakuje po prostu właśnie nuty zapachowej tego konkretnego człowieka, dlatego bez sensu byłby pomysł kupienia sobie dezodorantu, żeby mieć czyjś zapach zawsze przy sobie. Zapach z butelki nigdy nie jest tym samym.
Jest pewien nieuchwytny zapach, który kojarzy mi się z wczasami nad morzem, kiedy byłam dzieckiem. I to konkretnymi wczasami, w Krynicy Morskiej. Jest zapach, który od razu powoduje, że przypominam sobie drewnianą chatę mojej cioci w górach. Jest zapach, który jeszcze wciąż pamiętam, mimo że nie czułam go 20 lat – zapach domu, w którym dorastałam.
Cała masa zapachów, choć powinnam właściwie powiedzieć : cały nos zapachów.
Zapachowa tajemnica życia.

Mania próbowania


04.12.2009

Grudzień dla większości obywateli to święta Bożego Narodzenia. Ale dla dużej części naszego społeczeństwa, zanim nadejdą święta, należy jeszcze przejść przez trzy dni golgoty. Mowa oczywiście o maturze próbnej.
Od dłuższego już czasu istnieje w szkolnictwie instytucja „matury próbnej”, ale przeszła ona całe mnóstwo zmian. Kiedy ja osobiście przystepowałam do matury, w nie tak w końcu odległej przeszłości, niektórzy nauczyciele zorganizowali coś w rodzaju matury próbnej. Zostaliśmy obdarzeni kilkoma tematami do wyboru z języka polskiego, kilkoma zadaniami z matematyki innego dnia, tematami z biologii, testami językowymi itd. Siedzieliśmy sobie grzeczniutko w ławkach pod opieką nauczyciela danego przedmiotu i pisaliśmy.
Ale z biegiem lat matura próbna rozwinęła się w wydarzenie szkolne pierwszej kategorii, i to jeszcze za czasów egzaminu dojrzałości, jak dawniej nazywał się egzamin maturalny. Siadano pojedynczo w ławkach, często wymagane były garnitury i ciemne spódnice z białymi bluzkami, w sali siedziała komisja. Nie zmienił się tylko cel: uczniowie mieli zauważyć własne braki, żeby zdążyć jeszcze się czegoś douczyć, zanim nastapi ten właściwy moment próby.
Kiedy ministerstwo wprowadziło „nową maturę”, cel lekko się poszerzył. Oprócz skontrolowania swojej wiedzy, uczniowie musieli jeszcze przećwiczyć różnorodne maturalne procedury, takie jak wpisywanie w odpowiednie miejsca swojego PESELu czy wypełnianie kart odpowiedzi.
Przez jakiś czas matura próbna była obowiązkowa, potem stała się nieobowiązkowa, przy czym nawet zabraniano wpisywać do dziennika uzyskanych ocen. A w tym roku mamy kolejną ciekawostkę. Matura próbna rozmnożyła się nam do dwu! Oto właśnie 5,6 i 7ego grudnia uczniowie przystępują do pierwszej matury próbnej w tym roku szkolnym. Jest to matura nieobowiązkowa, ale oceny można wpisać, a organizuje ją wydawnictwo Omega, zajmujące się produkcją książek przygotowujących do matury. Główny cel: podjęcie ostatecznych decyzji odnośnie poziomów i przedmiotów maturalnych, bo nadchodzi moment, po którym tej decyzji nie będzie już można zmienić. Pewnie dlatego większość szkół zdecydowała się przeprowadzić ten egzamin.
Można byłoby śmiało powiedzieć, że jest to „próba próby”, bo oto w marcu nastąpi druga próbna matura, tym razem organizowana przez władze oświatowe, i pewnie dlatego obowiązkowa. Na wieść o tej drugiej maturze wielu uczniów jęczy „A po co nam to?”. Jak się można domyśleć, tym razem chodzi o sprawdzenie stanu wiedzy.
Mania „próbowania” przeniosła się już też do niższych poziomów edukacji. Mamy próbny egzamin gimnazjalny, a niektóre szkoły już od kilku lat organizują dla swych uczniów próbne egzaminy raz w miesiącu, lub, ci mniej gorliwi, raz w semestrze. W zeszłym tygodniu w podstawówce po sąsiedzku pisały próbny test klasy szóste. Zastanawiam się tylko, czy był to już próbny właściwy test, czy dopiero próba próby, a może po prostu jedna z wielu prób...

Należałoby zastanowić się nad sensem tych wielokrotnych prób. Są to trzy dni teraz i trzy dni w marcu wyrwane z nauki. Trzecim klasom dosłownie wyrwane, a pozostała społeczność uczniowska ma (nie zawsze) zorganizowane lekcje w drastycznie zmniejszonym wymiarze i z tymi nauczycielami, którzy akurat są dostępni. W księgarniach jest obecnie cała masa publikacji dotyczących matury, również takich zawierających przykładowe egzaminy, albo wręcz zbiory takich egzaminów z poprzednich lat. Są wyposażone w klucz, płyty z nagraniami, wzorcowe odpowiedzi. Dociekliwy i pracowity uczeń może samodzielnie zrobić sobie próbną maturę w domu, nawet raz w tygodniu, a jeśli miałby problem z oceną którejś części swojej pracy, nauczyciele w szkole na pewno nie odmówią mu pomocy; w większości z placówek są zresztą godziny konsultacji dla maturzystów. Wystarczy wykazać się odrobiną dorosłości i kiedy wiadomo, że nie wolno korzystać z dodatkowych materiałów, nie robić tego; odmierzyć sobie czas i potem skrupulatnie sprawdzić. W końcu matura oznacza dorosłość.