poniedziałek, 12 lutego 2018

Eliksir życia (4)


13.11.2011

Rozdział 4

Ola siedziała sobie na podłodze w bibliotece i obserwowała książki. Było to jej ulubione zajęcie relaksujące. Studia były świetne, oba kierunki to strzał w dziesiątkę, ale było to dość wyczerpujące. Oczywiście, nie byłoby, gdyby nie podchodziła do tego tak poważnie. Ale to nie były tylko jakieś studia, byleby je skończyć, to była droga życiowa. Wśród jej znajomych było masę ludzi, którzy kręcili, kłamali, słowem: prześlizgiwali się przez kolejne dni na uczelni i martwili się tylko, żeby ich nie wyrzucono. Ola zbierała najwyższe oceny i pochwały, miała stypendium, które po cichu przeznaczała na szpital dziecięcy, a przede wszystkim czuła, jak jej wiedza rośnie. Zaczynała właśnie pisać pracę na konserwacji zabytków, oczywiście o konserwacji książek. To samo czekało ja za rok na bibliotekoznawstwie. Nie mogła się już doczekać, kiedy wreszcie zajmie się tymi wszystkimi fantastycznymi okazami, które na razie podziwiała z daleka. To chyba właśnie najbardziej ta jej decyzja, że nie dotknie niczego, zanim nie skończy studiów, zaważyła na tempie w jakim pochłaniała kolejne lata studiów. A poza tym.... nie bawiło jej spotykanie się z ludźmi z uczelni, imprezy, randki. Chciała tylko być tu, wśród tych książek. Była bardzo zadowolona ze swojego życia. Martwiło ja tylko to, że rodzice jakoś się odsunęli, zamknęli w swoim świecie. Z jednej strony, nie była już małą dziewczynką, ale z drugiej strony czuła jakoś przez skórę, że ich obcość nie wynika tylko z tego, że ona dorosła...


                                      *       *       *

Noc była cicha i spokojna, aż nie chciało się wierzyć, że może tak być późną jesienią, kiedy właściwie ciągle pada i wieje. Roman i Patrycja wracali ze spotkania z kolekcjonerem książek, który posiadał w swojej kolekcji kilka pięknych okazów. Podejrzanych, ale... Kupili od niego tak zwany „Dziennik Stuttgarcki”, po długim namyśle, jako że panowała powszechna opinia, że spłonął w Bibliotece Krasińskich w Warszawie w 1944 roku. Pan N wyśmiał ich, kiedy mu o tym powiedzieli.  Oznajmił, że właściciel  miał tak dosyć nagabywania go odnośnie tej książki, że najpierw przeklął swoja rodzinę, przez która wydało się, że jest w jej posiadaniu, a potem poświęcił mnóstwo wysiłku, czasu, pieniędzy i znajomości (tu pan N znacząco skłonił głowę), żeby po oficjalnym oddaniu książki podmienić ją na falsyfikat. Poza tym jak oświadczył pan N, wiele z rzeczy, o których mówi się, że spłonęły w tej bibliotece, tak naprawdę zostało uratowanych przy użyciu pomysłu właściciela „Dziennika” i natychmiast zaoferował im jeszcze „Dzieła Makrobiusza” za horrendalną cenę, ale powiedział, że da im zniżkę, jeśli wezmą oba te dzieła, a poza tym może im powiedzieć, kto ma „Dekretały Grzegorza IX”, jeśli byliby zainteresowani. Wszystko to bardzo im odpowiadało, ale nie byli do końca zadowoleni. W kolekcji pana N znajdowała się jeszcze Biblia z XV wieku, prawdziwy rarytas, którą bardzo chcieli mieć. Niestety, pan N oświadczył, że jest do niej bardzo przywiązany i nie sprzeda jej za żadną cenę. Nie pomogły prośby, nalegania, ani nawet wstawiennictwo pana Antoniego, który od czasu do czasu jeszcze towarzyszył im podczas takich wypraw. Pan N był nieprzejednany. Po całym wieczorze rozmów oświadczył, że jedyne co może dla nich zrobić, to umieścić ich w swoim testamencie i dostaną tę książkę po jego śmierci. Oczywiście jeśli nastąpi z przyczyn naturalnych, dodał z dziwnym uśmiechem. Patrycja pokryła niepokój wywołany tym stwierdzeniem śmiejąc się w głos i wykrzykując, że to najlepszy dowcip od tygodnia, kiedy to mąż opowiedział jej żart o kierowcy ciężarówki i moście. Poprosiła Romana, żeby opowiedział ten dowcip wszystkim i za chwilę również pan N i pan Antoni zaśmiewali się do łez. Nieszczerze, zdaniem Patrycji.
-         Drodzy państwo, musicie zrozumieć pana N. - powiedział notariusz, kiedy już pożegnali kolekcjonera. - Już kilkukrotnie zdarzały się zamachy na jego życie z powodu tej kolekcji. Dlatego wyzbywa się jej, twierdzi, że ostatnie dni życia chce przeżyć w spokoju. Nie ma już w zasadzie żadnych ciekawych egzemplarzy, za wyjątkiem tej interesującej państwa, ale sami musicie przyznać, że nie jest to w końcu aż taki biały kruk.
-         Tym bardziej mógłby go nam sprzedać. - niespodziewanie twardo dla samej siebie powiedziała Patrycja.
-         Już nawet pani Joanna próbowała ją od niego wydobyć. Nie udało jej się. Chyba jednak będziecie musieli zrezygnować.
-         Czy on naprawdę może nas dopisać do testamentu? - zapytał Roman.
-         Tak, jeśli wyrazicie taką chęć. Pani Joanna nie chciała tego zrobić, bo twierdziła, że umrze pierwsza. Miała jak widać rację.
-         To głupie czekać aż ktoś umrze, żeby dostać książkę.... - mruknęła pod nosem Patrycja.
Notariusz przyjrzał im się po kryjomu. Zastanawiał się, czy już nadszedł czas, aby powiedzieć im, że pani Joanna nie zawsze kupowała książki do swojej kolekcji...
-         No cóż.... - zaryzykował. - Są jeszcze inne sposoby....
-         Co ma pan na myśli? - zapytał czujnie Roman.
-         Wiecie państwo, pani Joanna była bardzo zdecydowana w swoich poczynaniach. Jeśli nie udawało jej się zdobyć czegoś do swojej kolekcji tradycyjnymi metodami, używała innych. Wymiana na przykład....
-         Nie oddamy żadnej naszej książki w zamian za inną. To bez sensu.
-         Oczywiście. Nie mówiłem o książkach. Ludzie potrzebują wielu rzeczy .... i nie tylko rzeczy. Ten psałterz, który tak lubicie,  pani Joanna zdobyła załatwiając córce właściciela wstęp na studia. Inna rzecz, że dziewczyna nigdy ich nie skończyła, ale przecież tego umowa nie obejmowała. - puścił do nich oko. Sytuacja od razu stała się bardziej rozluźniona.- Ludzie poszukują biżuterii, kontaktów, organów, modlitwy, różnych rzeczy....
-         Przepraszam, czy pan powiedział „organów”, czy tylko mi się zdawało? - zapytała Patrycja, czując, że lekko ja mdli.
Notariusz przestraszył się lekko. Pomyślał, że chyba za wcześnie zaczął tę rozmowę. Ale tak naprawdę nie było już na co czekać, to, czego brakowało kolekcji pani Joanny naprawdę nie było dostępne za całe pieniądze tego świata. Ryzyk – fizyk, a czas płynie.
-         Tak, powiedziałem organów. Krwi, wątroby, nerek, mózgu, twarzy, oczu... nie mają państwo pojęcia jakie w niektórych kręgach jest na to zapotrzebowanie i co wdzięczni biorcy są w stanie zrobić dla dawcy. - starał się mówić lekkim, konwersacyjnym tonem, ale był zdecydowany uświadomić im możliwości, jakie przed nimi stały.
-         Chyba nie oddam swojej nerki za książkę. -  słabym głosem powiedziała Patrycja.
-         Cóż, tak naprawdę jest mało prawdopodobne, żeby akurat pani nerka pasowała komuś, kto jej potrzebuje, a posiada coś, co jest potrzebne nam... ale są różne sposoby.... jeśli sobie państwo życzą, to możemy usiąść i porozmawiać o tym.... w końcu do pracy jutro państwo nie idą! - zażartował na koniec.





                                      *                 *                 *

Roman nie mógł zasnąć. Leżącą obok niego Patrycję najwyraźniej dręczyły jakieś koszmary, więc w końcu wstał i poszedł do biblioteki popatrzeć na przyczynę swojego niepokoju.  Pan Antoni zafundował im na koniec dnia potężna dawkę szoku. Okazało się, że babcia zdobywała swoją kolekcję najprzeróżniejszymi sposobami. Handel organami, handel wymienny, to tylko początek. Miała na swoich usługach drobnych złodziejaszków, lekarzy, oprychów spod ciemnej gwiazdy, dziennikarzy, szantażystów, księdza, włamywaczy, polityków, alfonsów, przemytników, morderców, bezrobotnych, stróżów, policjantów, prawników i Bóg wie, kogo jeszcze. Ale .... jakoś..... za bardzo to wszystko Romana nie przerażało. W końcu taka życiowa pasja wymaga poświęcenia, od siebie i od innych. A ile osób miało przy tym zatrudnienie! Dobrze żyło! Kupowało domy, samochody.... zaraz, zaraz, o czym ja w ogóle myślę, jakie domy i samochody? Ginęli ludzie, innych okradano, sprzedawano, co tu mają do rzeczy samochody? Ale jednak.... takie piękne książki....
Roman szedł wzdłuż regałów i delikatnie głaskał grzbiety książek. Płynęło z nich jakieś ciepło, spokój, jakby babcia Joanna osobiście mówiła do niego, że wszystko jest w porządku, że tak właśnie ma być, że robią dokładnie to, co jest ich przeznaczeniem. Już nie wydawało mu się, że to niemoralne, niezgodne z prawem, złe po prostu. A kiedy wrócił do łóżka, śpiąca Patrycja też nie wyglądała na dręczoną koszmarami. Raczej na spokojną żonę dobrego człowieka, który wie, co ma do zrobienia na ziemi.

Tak źle i tak niedobrze

09.07.2011


Kto mieczem wojuje, od miecza ginie.
Kto miecz odkłada – umiera na krzyżu.
                                                               
Simone Weil , francuska filozof i myślicielka chrześcijańska

Peggy Lee „W.O.M.A.N.”

15.07.2011


I can wash out 44 pairs of socks and have 'em hangin out on the line
I can starch & iron 2 dozens shirts 'fore you can count from 1 to 9
I can scoop up a great big dipper full of lard from the drippins can
Throw it in the skillet, go out & do my shopping, be back before it melts in the pan
'Cause I'm a woman! W-O-M-A-N, I'll say it again

I can rub & scrub this old house til it's shinin like a dime
Feed the baby, grease the car, & powder my face at the same time
Get all dressed up, go out and swing til 4 a.m. and then
Lay down at 5, jump up at 6, and start all over again
'Cause I'm a woman! W-O-M-A-N, I'll say it again

If you come to me sickly you know I'm gonna make you well
If you come to me all hexed up you know I'm gonna break the spell
If you come to me hungry you know I'm gonna fill you full of grits
If it's lovin you're likin, I'll kiss you and give you the shiverin' fits
'Cause I'm a woman! W-O-M-A-N, I'll say it again

I can stretch! a green black dollar bill from here to kindom come!
I can play the numbers pay the bills and still end up with some!
I got a twenty-dollar gold piece says there ain't nothing I can't do
I can make a dress out of a feed bag and I can make a man out of you
'Cause I'm a woman! W-O-M-A-N, I'll say it again
'Cause I'm a woman! W-O-M-A-N, and that's all.

Moje ulubione jedzonko

21.08.2010


Miałam ponarzekać. Ale ile można narzekać? Pomarudzę następnym razem może, a teraz postanowiłam pokazać się wam z innej strony. Od kuchni. Dosłownie. :)

Gdybym miała wybrać swoją ulubiona kuchnię byłby to dość duży problem, bo lubię bardzo wiele rzeczy z bardzo wielu państw, po dłuższym namyśle doszłam jednak do wniosku, że powinnam powiedzieć : kuchnia chińska. Tylko uwaga, nie mówię o pseudo-chińskich budkach stojących na rogu każdej większej ulicy i serwujących dania mogące wyżywić pięć osób z jednego pojemnika za 10 zł. Nie mówię, niektóre są nawet smaczne, nie we wszystkich lepiej od razu dzwonić po pogotowie i na pewno są pomocne jak ktoś jest w potrzebie zjedzenia czegoś szybko. Ale nie oszukujmy się – to nie jest prawdziwa kuchnia chińska, choćby z tego względu, że nie wszystko co chińskie musi smakować pięcioma smakami albo słodko – kwaśno. Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy jest w chińskim barze, niech sprawdzi, co jest na początku jadłospisu. Jeśli sajgonki – to atlas w rękę i już wiemy, gdzie jesteśmy, cytuję za Wikipedią „ Ho Chi Minh (wymowa: ho ci min; wiet. Thành Phố Hồ Chí Minh), dawniej Sajgon (wietn. Sài Gòn) – miasto na południu Wietnamu na zachodnim brzegu rzeki Sajgon, 6,65 mln mieszkańców (2007), w latach 1954-1975 było stolicą Republiki Wietnamu.” Chiny mają kuchnię zróżnicowaną na regiony, mi najbardziej odpowiada Kanton, a jak ktoś lubi ostro, to dobrze poczuje się przy daniach z Syczuanu. Najsłynniejszy jest chyba jednak Pekin, ze względu na kaczkę po pekińsku. Dla mnie bardzo atrakcyjny jest smak i przede wszystkim charakterystyczny zapach, oleju sezamowego, używanego na koniec gotowania do wielu potraw. Wykorzystuje się go też do masażu i jest to niezapomniane przeżycie. To teraz mały przegląd moich ulubionych chińskich dań. Chow-mein, czyli chrupiący smażony makaron sojowy, z pysznym sosem zawierającym między innymi pędy bambusa, grzyby mu-err, dymkę, i na przykład owoce morza. Krab z warzywami, ryba w słodko-kwaśnym sosie abo duszona z czarną fasolą, krewetki w cieście lub duszone z imbirem, duszone grzyby shao-nan-bai, kapusta pekińska z chilli, zupa rybna z pierożkami albo z grzybami, krokieciki nadziewane warzywami, jajecznica z krewetkami (na śniadanko na przykład ;) ), smażony ryż z rybą i warzywami i tofu w pięciuset chyba odmianach: z rybą, duszone z fasolą, z solonym bambusem, z marynowanymi warzywami, nadziewane warzywami lub owocami morza, w zupie z krabami i grzybami, smażone z kawałkami ryby lub krewetkami i wiele wiele innych. Mam nawet przepis jak zrobić domowe tofu, jakby ktoś chciał, bo dziś mam dla was inny przepis. Ale to za chwilę. Dla miłośników mięsa polecam kaczkę po pekińsku, która dostaje się „w częściach” i samemu sobie składa: naleśnik, mięso, dymka, sos itd. (a propos, taka kaczkę suszy się, piecze się w piecu węglowym, smaruje i w ogóle jest to mocno skomplikowane), wołowinę na gorącym półmisku, która skwierczy podawana na stół, żeberka w miodzie albo skrzydełka kurczaka z przepiórczymi jajami. Na deser: naleśniki z daktylami, kandyzowane banany, ciasto ryżowe „osiem wspaniałości”, albo – bardziej egzotycznie, korzeń lotosu z kandyzowanymi wiśniami. ;) Do popijania – oczywiście herbata: czarna, zielona, sencha, a może jaśminowa? A teraz obiecany przepis: „Pokusa Buddy”. Składniki: płetwa rekina, uszy morskie, przegrzebki, mięso głuszca, kurczak, chińskie grzyby bambusowe, pochrzyn, nieszpułki, wino, dymka, sos sojowy. Reszta jak dacie znać, że składniki kupione i czas zarezerwowany – gotuje się to koło tygodnia. ;)

Na drugim miejscu, po namyśle, kuchnia grecka. Będąc w Grecji miałam okazję spróbować wielu rzeczy, nasza przewodniczka, oprócz ogromnej wiedzy i talentu do opowiadania, miała też niepohamowaną potrzebę pokazywania nam, gdzie można zjeść coś dobrego. Znała chyba wszystkie knajpy w Grecji i wiedziała, czego warto spróbować w danym lokalu. Przez nią przytyłam ładnych parę kilo, ale wrażenia rekompensowały wszystko. Najbardziej chyba lubię greckie przystawki i fakt, że jak zrobi się tego większą ilość to może służyć za cały obiad. Liście winogron nadziewane ryżem, smażony ser, smażone kulki z cukini, ryby lub ziemniaków, małże z czosnkiem i pomidorami, duszone cebulki, krążki z kalmara, pasta z bakłażana, bakłażan smażony z czosnkiem, nadziewana  fetą ostra papryka, tzatziki (czyli dip ogórkowy), zapiekane z jajkiem ziemniaki,  a przede wszystkim ośmiorniczki w oliwie z ziołami – i właściwie człowiek już jest najedzony, bo to cała uczta. Do tego obowiązkowo sałatka, która my nazywamy grecką, a oni wiejską: pomidory, ogórki, papryka, cebula, oliwki, ser feta plus zioła, ocet winny i oliwa, tak to naprawdę powinno wyglądać, żadnej sałaty lodowej, ogórków kiszonych i bóg wie czego jeszcze, co czasem restauracje próbują dodawać. Poza tym, nie ukrywajmy, ich oliwki, a to co można kupić u nas to jest jednak spora różnica... Potem można zjeść zupę rybną z grzankami, albo cebulową z serem, a następnie zapiekankę makaronową z bakłażanem, nadziewane papryki, cukinie lub bakłażany, krewetki w sosie pomidorowym zapiekane z serem, rybę ze szpinakiem, homara z warzywami albo zawijanki z soli. Na deser ciasto orzechowe albo baklava – śmieszne, bardzo słodkie ciasto z orzechami, migdałami, cynamonem, a jeśli ktoś woli coś lżejszego – jogurt z kwaśną konfiturą wiśniową. Do popicia może być greckie wino, retzina, albo coś z Achaia Claus (wytwórni wina z regionu Achaia na Peloponezie), nawet można kupić w Polsce. Jest też anyżkowy w smaku, dla mnie za mocny, alkohol ouzo, i charakterystyczna grecka kawa, której smak zmienia się w zależności od proporcji kawy i cukru i czasu gotowania – dla wielbicieli tego napoju.

Na trzecim miejscu chyba jednak postawię Włochy. Kojarzą mi się z wizytą w restauracji w Mediolanie, kiedy jak już zjadłam przystawki, to nie miałam najmniejszej ochoty na nic więcej, tyle tego było, a także z taką restauracją we Florencji, gdzie nie było jadłospisu, tylko mówiło się kelnerowi co się chce. Było śmiesznie, bo ja włoskiego znam pięć słów, ale dałam rade powiedzieć papa al pomodoro, spaghetti con frutti di mare i gelato. I to jest w skrócie to co najbardziej lubię po włosku: zupę pomidorową „dla biednych” na starym (podobno) chlebie i spaghetti z owocami morza. Lodów już nie bardzo, ale myślałam wtedy nie tylko o sobie. ;) Poza tym risotto z warzywami,  pyszny ser  mozarella z pomidorami i świeżą bazylią, ser gorgonzola, suszone na słońcu pomidory w oliwie i pieczone bakłażany z czosnkiem i oliwą, które potem nakłada się na bagietkę pokrytą serem, dorzuca pomidora i jest niebo w gębie. Nie mam też nic przeciwko ich mieszance sałat z dodatkiem rukoli z sosem vinegret. Na deser panetone – wielka drożdżowa babka z bakaliami, niepowtarzalnie puszysta i smaczna. Niektórzy bardzo sobie cenią smak włoskich lodów, mnie nie odpowiadał, ale zdaję sobie sprawę, że jestem w zdecydowanej mniejszości.  Jeśli chodzi o napoje, to kojarzy mi się przede wszystkim woda, niby mineralna, choć podejrzewam, że pochodziła z najbliższej rzeki. Ale orzeźwiała wspaniale. No i są oczywiście pyszne włoskie wina, a dla miłośników mocnych wrażeń – grappa, destylat przefermentowanych wytłoków i pestek winogron (często odpadów z procesu produkcji wina), przeźroczysty, o charakterystycznym smaku oraz intensywnym zapachu – po prostu bimber. ;)

Nie byłoby to prawdą, gdybym powiedziała, że na czwartym miejscu jest Japonia. Przede wszystkim dlatego, że nigdy tam nie byłam, a po drugie, ze mimo wszystko nie miałam okazji spróbować zbyt wielu dań z tego regionu. Ale poświęcę tej kuchni oddzielny fragment, ze względu na ... no właśnie, co myślimy mówiąc „Japonia”? Japonia to przede wszystkim skojarzenie z sushi i nie będę oryginalna – ja też sushi bardzo lubię. Nigiri sushi, czyli ręcznie formowane, jakie najczęściej spotyka się  w barach, z łososiem surowym, wędzonym lub podpiekanym albo z  krewetką jest naprawdę bardzo smaczne.  Maki sushi to ryż zawijany w płat wodorostu z różnymi pysznymi rzeczami w środku, takimi jak ogórek surowy, awokado, marynowane śliwki umeboshi plus oczywiście ryby i owoce morza. Do tego ostra pasa wasabi i marynowany imbir na przegryzkę. Pochwalę się – ten rodzaj kiedyś z koleżanką przygotowałyśmy same w domu i wyszło naprawdę dobrze! :) Sakamaki to też takie właśnie rolki, tylko że zwijane odwrotnie, czyli wodorost jest w środku, a ryż na wierzchu, a temaki to wodorost zwinięty w rożek i wypełniony podobnym sushi-nadzieniem. Smakuje mi też sashimi, czyli kawałki surowych ryb i owoców morza, podawane z sosem sojowym i wasabi, ale tu jestem bardziej wybredna – łosoś, langusta ewentualnie tuńczyk. Lubię też charakterystyczny smak zupy miso gotowanej na paście sojowej miso i zupy udon, z grubymi nitkami makaronu i krewetką. Poza tym jeszcze okonomijaki, czyli rodzaj placków z dodatkiem kapusty, cebuli i kiełków. Zawsze podobało mi się, jak powierzchnia placka falowała przy podaniu – często posypuje się je wiórkami suszonej ryby lub krewetek, które ruszają się pod wpływem ciepła placka. Do picia – japońska zielona herbata, lub jeśli ktoś lubi mocne alkohole – sake.

A teraz mix dań z różnych części świata. Z Hiszpanii uwielbiam paellę z owocami morza. Pamiętam taką ogromną patelnię, na której mistrz ceremonii przygotowywał danie, a wszyscy go obserwowali, dopiero kiedy powiedział, że gotowe, można było podchodzić i talerzem i nakładał taką ogromną chochlą. Kiedy podeszłam trzeci raz chyba się zorientował, ąe wyjątkowo mi smakuje i dostałam na czubek mojej góry ryżowej jeszcze taką olbrzymią krewetkę. :) Z Meksyku - gaspacho, czyli krem z pomidorów z dodatkiem innych warzyw, na zimno – wspaniały na lato, i chilli con carne, tyle że ja je robię z soją, a nie wołowiną. Kuchnia żydowska to dla mnie cymes, czyli marchewka na słodko. Z Francji najbardziej smakuje mi zupa cebulowa i sałatka nicejska, z tuńczykiem i anchovis. Kuchnia indyjska ma do zaoferowania dużo ciekawych, dość ostrych zazwyczaj dań, lubię pakorę (smażone warzywa w cieście), alu koftę (kulki warzywne w sosie) i szafranowy ryż. W kuchni angielskiej smakowały mi ich śniadania, z jajkami, pieczonymi pomidorami, pieczarkami i tostami (choć przyznam, że po dwu tygodniach ma się już ich serdecznie dość), a przebojem są jacket potatoes – olbrzymie pieczone ziemniaki z farszem (ser biały lub żółty, sałatka coleslow i inne), najlepsze na Covent Garden w Londynie. Do picia oczywiście herbata z mlekiem. Nie protestować proszę – jest to całkiem smaczne. A jeśli coś mocniejszego – no to polecam czerwone piwo – bardzo mi smakowało, albo coś, z czego lubię tylko zapach - whisky, na przykład Cardhu lub Oban.

A co z Polską? Grzyby, grzyby, grzyby... zupa grzybowa, grzyby duszone z cebulą, pierogi z kapustą i grzybami, sos grzybowy, grzyby marynowane, smażone kanie i kurki lub prawdziwki na maśle.  Poza tym – kiszone ogórki, surówka z kiszonej kapusty, prawdziwy chleb na zakwasie ( teraz już właściwie tylko do kupienia w sklepach ze zdrową żywnością) z masłem ( a nie czymś udającym masło), oscypek na ciepło, smażony karp według przepisu mojej babci, kotlety ze śledzi, zupa z dyni, grochówka z majerankiem, rzodkiewki ze śmietaną, domowy makowiec, zsiadłe mleko, maślanka i kompot z suszonych owoców. No i niektórzy twierdzą, że polska wódka nie ma na świecie równych sobie – ja nie pijam, więc się nie znam, ale plotkę mogę powtórzyć. ;)

No to smacznego!

Zielony to ten kolor

06.05.2011


Ciężko wisi błękitne sklepienie
Osłaniam oczy i widzę Ciebie
Białe jest światło przenikające
Sukienkę, która nosiłaś
Leżała w cieniu fali
Zamglone były wizje jej zabawy
Promienie słońca na jej oczach
Ale blask księżyca zawsze ją oślepia
Zielony to kolor dla takich jak ona
Szybkość oka oszukuje umysł
Jest wiele związków
Miedzy pełnymi nadziei i potępionymi


Tytuł oryginału : Green is the colour"
Autor : Pink Floyd

Z krzykiem (Jerozolima)

28.07.2011

Och, gdzie pójdziemy?
Gdzie pójdziemy dalej?
Gdzie iść?
Na zbocze góry
Była wylana krew
Nadal patrzyliśmy
Na siebie nawzajem!

Och, idziemy z powrotem
Jerozolima
Jerozolima

Krzycz, krzycz
Z krzykiem, wykrzycz to,
Krzycz, wykrzycz to

Chcę iść
Do stóp mesjasza
Do stóp tego, który sprawił, że widzę
Na zbocze góry
Tam, gdzie nadal
Byliśmy wypełnieni
Naszą miłością

Będziemy tam znów
Jerozolima!
Jerozolima!

Krzycz, krzycz
Z krzykiem
Krzycz
Z krzykiem

Tytuł oryginału : "With a shout"
Autor : U2

Boże przykazania, numerologia i złote cielce

02.07.2011

Dziś chciałabym pokazać to, co wydaje mi się w sumie najważniejsze. Po miesiącach dywagacji nad stworzeniem świata i opowiadaniem kolejnych przygód wątpliwej jakości bohaterów, doszliśmy wreszcie do momentu, kiedy Mojżesz wraz z ludem jest już w miarę bezpieczny i Bóg może zająć się przekazywaniem mu różnych życiowych prawd.
„Góra zaś Synaj była cała spowita dymem, gdyż Pan zstąpił na nią w ogniu i uniósł się dym z niej jakby z pieca, i cała góra bardzo się trzęsła.  Głos trąby się przeciągał i stawał się coraz donośniejszy. Mojżesz mówił, a Bóg odpowiadał mu wśród grzmotów. Pan zstąpił na górę Synaj, na jej szczyt. I wezwał Mojżesza na szczyt góry, a Mojżesz wstąpił.”
W Biblii pojawiają się dwa takie momenty, kiedy Mojżesz rozmawia z Bogiem o przykazaniach i prawach. Ten pierwszy, zacytowany przed chwilą, a nie za długo potem drugi raz, kiedy to „Pan rzekł do Mojżesza: Wstąp do Mnie na górę i pozostań tam, a dam ci tablice kamienne, Prawo i przykazania, które napisałem, aby ich pouczyć. Wstał więc Mojżesz i Jozue, jego pomocnik, i wstąpił Mojżesz na górę Bożą. I pozostał Mojżesz na górze przez czterdzieści dni i przez czterdzieści nocy. Gdy skończył rozmawiać z Mojżeszem na górze Synaj, dał mu dwie tablice świadectwa, tablice kamienne, napisane palcem Bożym.”
Jest w tym parę sprzeczności, a największa jaka mi się pojawia to ta, że Mojżesz otrzymał dwie kamienne tablice, zapisane po dwu stronach, które schodząc z góry Synaj trzymał w ręku (w rozumieniu takim, że nie miał do ich przewozu pociągu towarowego, TIRa ani nawet taczki), więc można sobie wyobrazić ich rozmiar – nie za duże, prawda? Natomiast przebywał tam podobno 40 dni i 40 nocy, podczas których Bóg dawał mu mnóstwo poleceń, przepisów, zasad działania, postępowania, prewencji, karania i nie wiadomo czego jeszcze. Zajmują one wszystkie w Biblii 10 rozdziałów, wcale nie krótkich i są bardzo szczegółowe, że pozwolę sobie znów zacytować: „Jeśli kupisz niewolnika - Hebrajczyka, będzie ci służył sześć lat, w siódmym roku zwolnisz go bez wykupu.  Jeśli przyszedł sam, odejdzie sam, a jeśli miał żonę, odejdzie z żoną. Lecz jeśli jego pan dał mu żonę, która zrodziła mu synów i córki, żona jak i dzieci będą należeć do pana, a on odejdzie sam.  A jeśliby niewolnik oświadczył wyraźnie: Miłuję mojego pana, moją żonę i moje dzieci i nie chcę odejść wolny, wówczas zaprowadzi go pan przed Boga i zawiedzie do drzwi albo do bramy, i przekłuje mu pan jego ucho szydłem, i będzie niewolnikiem jego na zawsze.” Warto wspomnieć też o tym, że 7 rozdziałów zajmuje opis w jaki sposób Izraelici maja przygotować ołtarz, sprzęty, namiot, szaty itp. I ja mam wierzyć, ze to wszystko zmieściło się na dwu małych tablicach kamiennych?
Myślę, że nie. To, jak i kiedy została spisana Biblia jest wciąż przedmiotem dyskusji, jedni twierdzą, że między VIII a Vi wiekiem p.n.e., inni, że w I –II wieku n.e., a inni, że spisał ją sam Mojżesz. Jak było zapewne nigdy się nie dowiemy, mnie jednak nieco podejrzane wydaje się, że Mojżesz spisujący rzekomo księgę Wyjścia pisze o sobie cały czas w trzeciej osobie, zupełnie jakby przyglądał się poczynaniom kogoś innego i je opisywał. Wydaje mi się, że Mojżesz był zajęty rozmową z Bogiem, tymczasem znalazł się wśród ludu jakiś ochotnik z niezaspokojona potrzebą popularności i stwierdził, że wyda bestseller. Wydał, tylko nikt autora nie pamięta. I dobrze mu tak moim zdaniem, bo dodał do najważniejszych kwestii tyle różnych zbędnych szczegółów, że wcale się nie dziwię, że ludzie czytając to uważają nawet w dzisiejszych czasach, że im więcej złota na ołtarzu tym lepiej. A Bóg powiedział wyraźnie „Uczynisz Mi ołtarz z ziemi i będziesz składał na nim twoje całopalenia, twoje ofiary biesiadne z twojej trzody i z bydła na każdym miejscu, gdzie każę ci wspominać moje imię. Przyjdę do ciebie i będę ci błogosławił.  A jeśli uczynisz Mi ołtarz z kamieni, to nie buduj go z kamieni ciosowych, bo zbezcześcisz go, gdy przyłożysz do niego swoje dłuto. Nie będziesz wstępował po stopniach do mojego ołtarza, żeby się nie odkryła nagość twoja.”  I tyle.
A więc – odsiewając to, co moim zdaniem dopisał żądny sławy pisarzyna, zostaniemy z treścią, która faktycznie mogłaby się zmieścić na dwu kamiennych tablicach, nawet nie opuszczając wyjaśnień, które Bóg dodał do swych przykazań, aby lud mógł łatwiej pojąć, o co chodzi.
„Wtedy mówił Bóg wszystkie te słowa: Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli.
1.Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie!  Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią!  Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą.  Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań. 
2.Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, do czczych rzeczy, gdyż Pan nie pozostawi bezkarnie tego, który wzywa Jego imienia do czczych rzeczy. 
3.Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić.  Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe zajęcia.  Dzień zaś siódmy jest szabatem ku czci Pana, Boga twego. Nie możesz przeto w dniu tym wykonywać żadnej pracy ani ty sam, ani syn twój, ani twoja córka, ani twój niewolnik, ani twoja niewolnica, ani twoje bydło, ani cudzoziemiec, który mieszka pośród twych bram. W sześciu dniach bowiem uczynił Pan niebo, ziemię, morze oraz wszystko, co jest w nich, w siódmym zaś dniu odpoczął. Dlatego pobłogosławił Pan dzień szabatu i uznał go za święty. 
4.Czcij ojca twego i matkę twoją, abyś długo żył na ziemi, którą Pan, Bóg twój, da tobie. 
5.Nie będziesz zabijał. 
6.Nie będziesz cudzołożył. 
7.Nie będziesz kradł. 
8.Nie będziesz mówił przeciw bliźniemu twemu kłamstwa jako świadek. 
9.Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego. Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego, ani jego niewolnika, ani jego niewolnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego.”
Pozwoliłam sobie podzielić te słowa na punkty, które moim zdaniem łączą się treściowo. Wyszło mi trochę mniej, niż to zwykle się uznaje. Katolicyzm na przykład ma ich jak powszechnie wiadomo 10, bo oddzielił sobie pożądanie żony bliźniego swego od pożądania należących do niego przedmiotów. Powiedziałabym „chwała mu za to”, gdybym przez moment choć myślała, że miał na względzie prawa kobiet do bycia czymś więcej niż własnością męża. Ale nie ma do tego podstaw, więc doprawdy nie rozumiem tego oddzielania. Świadkowie Jehowy za to wydzielili sobie z kolei zakaz posiadania innych bogów i zakaz sporządzania wizerunków tego co na ziemi i w niebie. Też nie wiem po co : przecież tak czy inaczej chodzi o to, żeby mieć jednego Boga i mieć BOGA, a nie gadać do obrazu, nawet niby przedstawiającego Jego.
Może, niestety, ma tu znaczenie przywiązanie człowieka do guseł, symboliki i znaków? Liczba 10 jest znakiem zakończenia cyklu, spełnienia, końca. Kiedy więc pojawi się, to bez względu na to, co było posiane czy poczęte, zostanie zebrane albo urodzi się. Tak więc liczba ta zbiera razem i obejmuje wszystko, co zostało uprzednio rozproszone. W pewien sposób, przynajmniej symbolicznie, pokazuje spełnienie zbiegające się z końcem cyklu, który jest jednocześnie początkiem następnego. Nasi przodkowie, dla pełniejszego zrozumienia swoich ograniczeń, wierzyli, że świat powstał według tej samej zasady, opartej na tym samym wzorcu.
Niemniej jednak Izraelici są uważani za naród, który wystąpił z cykliczności wierzeń i zaczął bardziej interesować się życiem jako linią, zwracać uwagę na płynący czas i na to, że jednak nie wszystko się powtarza, jak mówimy nawet o historii. Więc może poszukać uzasadnienia 9 przykazań? Liczba 9 była dla Izraelitów symbolem przeczucia, odrodzenia, duchowości i podróży, podróży, w której nadal są czekając na swojego Mesjasza. W chrześcijaństwie dziewięć dni trwa nowenna. Dziewięć jest chórów anielskich, a grzesznicy wchodzą do piekła przez dziewięć bram: trzy spiżowe, trzy kamienne i trzy żelazne. W chrześcijaństwie 9 uchodzi  też za liczbę absolutnej doskonałości. W mitologii greckiej uchodziła za liczbę rytualną – dziewięć dni trwały misteria eleuzyńskie na cześć bogini ziemi – Demeter; u Homera w orszaku Apollina występowało dziewięć muz. Hezjod utrzymywał, że aby dostać się do nieba, trzeba wędrować dziewięć dni i dziewięć nocy. Za najdoskonalszy wiek, jaki mógł osiągnąć człowiek uważano 81 lat – iloczyn dwóch dziewiątek. W kulturze Japonii dziewiątka jest liczbą przynoszącą szczęście i długie życie. Za przykład służą np. skrytobójcy, którzy zawsze nosili ze sobą 9 noży do rzucania. W islamie dziewięć otworów jakie ma ciało ludzkie jest uważane za symbol kontaktu człowieka ze światem zewnętrznym, muzułmański sznur modlitewny subha ma 99 paciorków, a Allach występuje w Koranie pod 99 imionami.
A propos Koranu, to można w nim też znaleźć te same przykazania, troszkę inaczej sformułowane, ale niewątpliwie oddające tą sama treść. Oto niektóre z nich, w nawiasie numer wersetu:
„Nie ma boga, jak tylko Bóg!” (47:19)
 „Nie przysięgajcie na Boga, że jesteście pobożni i bogobojni i że czynicie pokój między ludźmi.” (2:224)
„O wy, którzy wierzycie! Kiedy zostanie ogłoszone wezwanie do modlitwy – w Dniu Zgromadzenia – śpieszcie gorliwie wspominać Boga i pozostawcie wszelki handel!”
„...i dla rodziców – dobroć! A jeśli jedno z nich lub oboje osiągną przy tobie starość, to nie mów im: «precz!» i nie popychaj ich, lecz mów do nich słowami pełnymi szacunku!” (17:23)
„...Ten, kto zabił człowieka, który nie popełnił zabójstwa i nie szerzył zgorszenia na ziemi, czyni tak, jakby zabił wszystkich ludzi.” (5:32)
„I nie zbliżajcie się do cudzołóstwa! Zaprawdę, jest to czyn szpetny i jakże to zła droga.” (17:32)
„Złodziejowi i złodziejce obcinajcie ręce w zapłatę za to, co oni popełnili.” (5:38)
„Nie ukrywajcie świadectwa! Ktokolwiek je ukrywa – to, zaprawdę, jego serce jest grzeszne!” (2:283)
„I nie wytężaj swoich oczu na to, co daliśmy w używanie niektórym spośród nich – kwiat życia na tym świecie – by doświadczyć ich.” (20:131).
Brzmią dość znajomo, prawda?
Trochę przekornie przedstawiłam to „uzasadnienie” dla dziewięciu przykazań,  bo tak naprawdę  nie ma to najmniejszego znaczenia ile punktów zrobi się z  tekstu przykazań i czy przecinek będzie w tym, czy innym miejscu. Są one tak jasne i proste, że naprawdę nie da się ich zepsuć. Dlatego też uważam, że to jest właśnie treść, jaką przekazał nam Bóg, a nie żadne opisy jak postąpić z wołem, który kogoś ubódł, albo jakie drogie kamienie maja się znaleźć w którym rzędzie na pektorale..
Byłoby super, gdyby wszyscy tych przykazań przestrzegali Ale cóż, nawet naród wybrany nie potrafił im sprostać. Ledwie Mojżesz zniknął na górze, zebrali złoto, odlali cielca i powiedzieli, ze to ich bóg. „I jeszcze powiedział Pan do Mojżesza: Widzę, że lud ten jest ludem o twardym karku. Zostaw Mnie przeto w spokoju, aby rozpalił się gniew mój na nich. Chcę ich wyniszczyć, a ciebie uczynić wielkim ludem.” Nie chcę uprzedzać faktów, ale patrząc na to co było dalej, po raz kolejny powtórzę : trzeba było jednak tak zrobić i zacząć od początku…

Matka Boska Bardziej Bolesna

17.07.2011


jestem starsza o wspomnienie
ale chyba nie mądrzejsza
bardziej bolesna
matka boska

mam milion wspomnień
jak milion lat
kocham je wszystkie
bo składają się na mnie
jak na nowy ołtarz w kościele
choć czasem z ramy sterczy drzazga
albo farba odpadnie z sukni
korony zapomniał domalować
artysta

jakim mnie stworzyłeś…

Zamyśliłam się nad Tobą

03.03.2012


No i nie ma cię. Nie powiem, że nie czułam, że coś się dzieje. Czułam. Nie wiedziałam tyko co. A ty tymczasem sobie umarłeś/odszedłeś/zginąłeś. Nie wiem, co się stało. Wiem, że cię nie ma.
Tęsknię.
Mówiłeś „lubię do ciebie pisać, bo ty zawsze odpisujesz”. Pisaliśmy do siebie całymi godzinami, aż do syta. Opowiadałeś mi o swoim życiu, nawet o drobnych szczegółach. Wysłuchiwałeś, co ja mam ci do powiedzenia. Dzieliliśmy się swoimi uczuciami, pragnieniami, opiniami. Długo w noc spieraliśmy się, nigdy nie próbując nakłonić drugiej osoby do zmiany poglądów. Pomagaliśmy sobie w kłopotach dużych i małych, świętowaliśmy radości. Chciałam się z tobą zaprzyjaźnić. Byłeś otwarty, przyjazny, zainteresowany, uważny, wrażliwy, delikatny. Wyjątkowy.
Tęsknię.
Pisze ktoś teraz do mnie podając się za ciebie. Ma twoje oczy, twój zapach i twój charakter pisma. Ale to jakiś inny facet. Otwarty, a niedostępny;  zabiegany, a stojący w miejscu; niby heliocentryczny, ale egocentryczny; zaangażowany, ale rozmieniony na drobne. Taki jak wszyscy. A przecież nie można zaprzyjaźnić się ze wszystkimi.

Tęsknię.
Byłeś otwarty, przyjazny, zainteresowany, uważny, wrażliwy, delikatny. Wyjątkowy.
Tęsknię.
Pisze ktoś do mnie podając się za ciebie. Ma twoje oczy, twój zapach i twój charakter pisma. Ale to jakiś inny facet. Otwarty, a niedostępny;  zabiegany, a stojący w miejscu; niby heliocentryczny, ale egocentryczny; zaangażowany, ale rozmieniony na drobne. Taki jak wszyscy.
Tęsknię.

„i tylko czasem
naprzeciw słońca
w zmrużonych oczach błysk
chwila roztrącona na tęczę
twarzą w twarz”

Wegetarianizm i inne "dziwactwa"

09.07.2011


Słowo dieta kojarzy się nam dziś głównie z ograniczeniami w jedzeniu w celu zrzucenia wagi. Wypróbowałam już na sobie setki przepisów na zgrabna sylwetkę, więc pewnie skusi mnie kiedyś zajęcie się też tym tematem, dziś jednak chciałabym Wam opowiedzieć o kilku rodzajach odżywiania się, które też czasem nazywa się właśnie dietami, pewnie dlatego, że w gruncie rzeczy one też polegają na ograniczaniu spożywania niektórych produktów. Zacznijmy od tego rodzaju, który ogranicza ich najmniej.
Semiwegetarianizm to odmiana diety ograniczającej spożycie mięsa. Z reguły wyłącza zupełnie mięso czerwone (wieprzowinę i wołowinę), a dopuszcza mięso białe (drób i ryby). Zwolennicy tego sposobu odżywiania kierują się głównie motywami zdrowotnymi, bowiem mięsa białe są uważane za zdrowsze od czerwonych. Semiwegetarianie spożywają również wszelkie produkty pochodzenia zwierzęcego, takie jak jaja, miód, a także mleko i jego przetwory. Odmiany semiwegetarianizmu to pollowegetarianizm. który zawdzięcza swoją nazwę łacińskiemu słowu pollo czyli kurczak (dieta dopuszczająca spożywanie drobiu) oraz ichtiwegetarianizm,  zwany również peskowegetarianizmem od słowa pesco – również z łaciny – ryba (dopuszczający spożywanie mięsa ryb). Często są to etapy przejściowe między jedzeniem mięsa, a dietą typowo wegetariańską, niektórzy uzasadniają ją też większą dostępnością potraw zawierających ryby czy drób w barach i restauracjach, co może mieć pewne znaczenie na przykład podczas wyjazdów. Ichtiwegetarianie uzasadniają też swój wybór spożywaniem jedynie ryb wolno-żyjących, a nie hodowanych w nieodpowiednich warunkach.
Wegetarianizm jest to rodzaj diety charakteryzujący się wyłączeniem z posiłków mięsa wszelkiego rodzaju. Powody zdrowotne mają tu oczywiście znaczenie, częściej jednak zwolennicy tej diety mówią o pobudkach moralno-etycznych. Wegetarianie nie chcą spożywać mięsa zwierząt, ponieważ wiąże się to z zabijaniem stworzenia dla zaspokojenia ludzkich zachcianek, podczas gdy nie jest to niezbędne do przeżycia. Poza tym, często zwierzęta te są hodowane w strasznych warunkach, a w jeszcze gorszych transportowane. Ponadto, wyprodukowanie pożywienia mięsnego wiąże się z wysokimi kosztami, dieta wegetariańska jest w stanie wyżywić większą ilość ludzi, co w sytuacji panującego na świecie głodu jest argumentem godnym wzięcia pod uwagę. Zwolennicy wegetarianizmu zwracają też uwagę na fakty anatomiczne – jakby nie patrzeć, nasz przewód pokarmowy długością jest bardziej zbliżony do roślinożerców niż mięsożerców, podobnie jest z zębami i budową szczęki. Osoby religijne przywołują też argument bibilijny z Księgi Rodzaju, gdzie wszyscy odżywiali się roślinami, a także z Księgi Izajasza: „Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał. Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie, młode ich razem będą legały. Lew też jak wół będzie jadał słomę.”
Wegetarianizm to pojęcie dość szerokie i wyróżnia się co najmniej kilka jego odmian.  Najbardziej rozpowszechniona odmiana wegetarianizmu to laktoowowegetarianizm (lub inaczej owolaktarianizm), nazwa pochodzi o d łacińskich słów lakto -  mleko, owo – jajko. Dieta ta nie zawiera żadnego rodzaju mięsa, a także żadnych produktów pochodzących z rzeźni, takich jak podpuszczka, czyli  enzym trawienny, który znajduje się w dużych ilościach w śluzówce żołądka cielęcego, a także żelatyna, uzyskiwana z kości i chrząstek zwierzęcych. Do jadłospisu dopuszczone są natomiast produkty pochodzenia zwierzęcego: nabiał, jajka, miód, czyli te, do uzyskania których zwierzę nie zostało zabite. Laktowegetarianizm wyłącza  z jadłospisu jajka. Jajko jako całość jest dla zwolenników tej diety całym, żywym organizmem i jako takie nie powinno być spożywane.  Laktowegetarianie dopuszczają spożywanie mleka i jego przetworów, za wyjątkiem tych zawierających żelatynę lub podpuszczkę. Zwolennicy jedzenia jajek najczęściej spożywają tylko jaja, co do których są pewni, że nie zostały zapłodnione. Ta odmiana wegetarianizmu nosi nazwę owowegetarianizm.
Kolejnym rodzajem odżywiania się jest tzw ścisły wegetarianizm, czyli weganizm. Weganie rezygnują ze spożywania wszelkich pokarmów wytwarzanych przez zwierzęta. Poza mięsem nie spożywają też mleka, serów, jaj, a niektórzy weganie uważają również miód za produkt pochodzenia zwierzęcego i w związku z tym go nie jedzą. Weganie często reprezentują również pro-ekologiczny styl życia, niewykorzystujący produktów, w powstaniu których brały udział zwierzęta, takich jak skórzane ubrania, futra czy testowane na zwierzętach kosmetyki. Towarzystwo Wegańskie tak mówi o postawie życiowej swoich zwolenników: Słowo weganizm oznacza filozofię oraz sposób życia, który stara się wykluczyć, jak tylko to możliwe i praktyczne, wszystkie formy eksploatacji i okrutności względem zwierząt, ich eksploatacji do celów żywieniowych, produkcji odzieży, lub podobnych celów. Filozofia ta ma na celu szerzenie i promowanie rozwoju i użytkowania produktów alternatywnych pochodzenia niezwierzęcego dla dobra ludzkości, zwierząt i środowiska. W terminologii żywieniowej oznacza to praktykę niekorzystania z wszystkich produktów, które w całości lub częściowo pochodzą od zwierząt”.
Najbardziej zaostrzona formą diety ograniczającej spożywanie niektórych produktów jest frutarianizm (lub fruktarianizm, fruitarianizm, fruktorianizm). Frutarianizm to przeniesienie idei weganizmu na rośliny. Oprócz mięsa i produktów pochodzenia zwierzęcego, frutarianie nie jedzą żadnych owoców i warzyw, których zerwanie uśmierciłoby roślinę (np. sałaty, marchwi). Najbardziej radykalni frutarianie jedzą tylko te owoce, które same spadły z drzewa. Frutarianie zazwyczaj są też witarianami.  Witarianizm to dieta polegająca na spożywaniu wyłącznie produktów świeżych, odrzucająca jakiekolwiek potrawy gotowane, w tym napoje takie jak kawa czy herbata.
Nie sposób nie wspomnieć na zakończenie o budzącym najwięcej kontrowersji sposobie odżywiania, jakim jest bresarianizm. Słowo pochodzi tym razem z języka angielskiego breath-oddech, dech, oddychanie.  Polega na medytacjach i modlitwie, podczas których czerpie się substancje odżywcze z powietrza, światła i powietrza. Czasem – bardzo rzadko – zdarza się, że bresarianie jedzą orzechy, traktując to jako fazę przejściową do pełnego bresarianizmu.
Jak widać, rodzajów odżywiania się związanych z ekologią, a zwłaszcza dobrostanem zwierząt, jest wiele. Warto przemyśleć i zastanowić się nad nimi, nawet jeśli niektóre na pierwszy rzut oka wydają się zbyt radykalne czy nieuzasadnione. W Polsce wegetarianizm jest propagowany przez wiele stowarzyszeń oraz internetowe serwisy i fora wegetariańskie. Organizują oni różne happeningi, spotkania i demonstracje. Co roku organizowany jest Ogólnopolski Tydzień Wegetarianizmu, 1 października odbywa się Międzynarodowy Dzień Wegetarianizmu, 11 stycznia  -Dzień Wegetarian, a  20 grudnia obchodzony jest Dzień Ryby. Jeśli ktoś z was jest zainteresowany, na zakończenie polecam kilka stron internetowych i zachęcam do lektury.