sobota, 4 maja 2019

Ślub, gorliwość i pierwotna natura

20.12.2015


Ślub. Ławki obwieszone kwiatami, wystrojenie goście strząsają parasole, pokrywając posadzkę sztuczną rosą. W głośnikach przyspieszony ze zdenerwowania oddech panny młodej. Pan młody, chorobliwie nieśmiały, czerwienieje po czubki uszu odstających znad białego kołnierzyka. Ksiądz przerzuca stułę.
- Jak pan ma na imię? – Zapomniał biedak, komu udziela ślubu.
- Pan ma na imię Jezus. – Chłopak katolicką gorliwością pokonuje tremę.
Słychać stłumione chichoty.
- Pytam o twoje imię, młodzieńcze.
Ceremonia toczy się dalej. Państwo młodzi odchodzą od ołtarza. Lusia urzeczona spektaklem. Welon panny młodej sunie po czerwonym dywanie, zaczepia o białe bukiety przymocowane do ławek.
- Welon? – Moja ateistycznie wychowana Marysia sprowadzająca niezrozumiałe rytuały do ich pierwotnej natury, upewniałaby się: - Białe, długie, zwisa z głowy i ciągnie się po ziemi? To, Pappuś, ewidentny symbol płodności. Karnawałowo wyolbrzymiony z kilku centymetrów do metrów i odwrócony. Biała smuga ciągnąca się po nogach młodej kobiety to śluz wydzielany podczas jajeczkowania.


Manuela Gretkowska „Miłość po polsku”