Pokazywanie postów oznaczonych etykietą żyję. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą żyję. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 3 maja 2018

Zakochałam się.

30.05.2013


Nie uwierzycie, ale to prawda. J
Zakochałam się.
Ja sama nie bardzo mogę w to uwierzyć, zwłaszcza, ze mój ukochany jest…. żołnierzem.
Jaki jest?
Bardzo uczuciowy i potrzebujący bardzo dużo uczucia. Pewnie dlatego, że był adoptowanym dzieckiem i dlatego, że jest członkiem armii, w której nie ma miejsca na wielkie sentymenty.
Obdarzony wielkim poczuciem humoru, potrafi żartem rozładować każdą sytuację, potrafi śmiać się też z siebie i rodzaj humoru jaki prezentuje bardzo mi odpowiada. Oczywiście wiem, ze czasem żartami przykrywa swoje lęki i niepewności – taki ma sposób radzenia sobie z rzeczywistością.
Odpowiedzialny, można na niego liczyć, co doskonale wiedzą jego koledzy. Kiedy jest skupiony na zadaniu nic się innego dla niego liczy.
Twardy. Ranny kilka razy, w tym raz bardzo poważnie. Tak poważnie, że był w śpiączce i ledwo doszedł do siebie.
Zrównoważony , a jednocześnie nie boi się podjąć ryzyka i postawić na swoim, kiedy wie, że ma rację.
Potrafi śpiewać! No, może nucić, powiedzmy… J
Kolekcjonuje różne przedmioty, które zdobywa podczas kolejnych misji.
No i najważniejsze – czuję z nim ogromną bliskość.
Ideał, prawda?

Ma tylko jedną wadę – jest żonaty i mieszka wiele lat świetlnych stąd.

Fi Skirata, pierwotnie określany jako RC-8015, urodzony  w 32 roku Przed Bitwą o Geonosis na Kamino, adoptowany przez Kala Skiratę. Członek Wielkiej Armii Republiki, Republic Commando, Drużyna Omega, z powodu ran odniesionych na na Gaftikarze skreślony z listy członków armii. Żona Parja Bralor. Zamieszkały na Mandalorze.

sobota, 28 kwietnia 2018

Boże, zatrzymaj świat, ja wysiadam


29 września 2012


“Doctor Doctor, what is wrong with me?
 This supermarket life is getting long.”


Moja terapeutka często powtarzała mi, że życie to nie supermarket, nie można wejść, wziąć sobie z półki, to co najbardziej mi odpowiada, przebierać i wybierać. A jednak wiele zdaje się przeczyć jej tezie, jakkolwiek bardzo nie chcę w to wierzyć.
Supermarket rządzi się swoimi prawami. Nikt cię nie zaczepia, nie wypytuje, nie rzuca spojrzeń pod tytułem „pospiesz się”, nie fuka, kiedy przebierasz. Więc przebieramy. Oglądamy. Następna półka, następny regał, i jeszcze jeden, bo może tam na następnej półce jest coś jeszcze lepszego i jeszcze tańszego.
Kiedyś Roger Waters śpiewał „I’ve got 30 channels of shit on the TV to choose from”. Ile teraz jest? Ze 100 polskich? Z milion obcojęzycznych? Siedzimy, przerzucamy, zmieniamy, zaglądamy na kolejny, kolejny i kolejny, bo może właśnie na następnym jest coś jeszcze ciekawszego, jeszcze szybciej się ruszającego i jeszcze głośniej krzyczącego.
Kiedyś były cztery programy radia, plus jak się miało szczęście to się łapało Luksemburg i Wolną Europę. Wiadomo było, czego się spodziewać w każdym z tych programów. Teraz oprócz nich są setki, tysiące i miliony stacji radiowych, teraz każdy może sobie wetknąć kabelek w ścianę i puszczać w eter swoje myśli i niekoniecznie swoją muzykę.
Wchodzimy do księgarni (są tacy co nie chodzą, wiem) i mamy miliony woluminów na półkach. Mam koleżanki i kolegów interesujących się bardzo różnymi gatunkami literatury. Wszyscy twierdzimy, że najwięcej jest chłamu w stylu, który w danym momencie jest najbardziej popularny. Za miesiąc wszyscy o tym zapomną, a teraz ciężko się przebić do działu, który może zawierać coś interesującego. Może, bo też nie musi.
Co kilka dni dzwoni do mnie kolejna sieć komórkowa i proponuje mi przejście do nich, bo oni mają lepiej, taniej, więcej, ciekawiej i mają telefon, który za mnie porozmawia ze znajomymi, zapisze to w pamięci, zrobi zdjęcie a poza tym ma wodotrysk i zmierzy mi kalorie w sałatce, która właśnie jem. Sorry, jestem w sieci XXX. Nie przeszkadza, oni to załatwią. Ale ja jestem zadowolona. Ale może być pani bardziej zadowolona.
Codziennie dostaję maile, z których wynika, że dopiero teraz trafia mi się prawdziwa okazja. Na przykład na ubezpieczenie auta, którego nie mam. Ewentualnie na wzięcie kredytu, którego nie chcę. Czasem mogę też wysłać na obóz dzieci, których nie posiadam. Ciekawe, że wszystkie te firmy zwracają się do mnie po imieniu. No i oczywiście do każdej oferty jest zachęcający gadżet: taka sama oferta dla ukochanego/ukochanej , wycieczka do Czarnobyla albo operacja plastyczna nerek.
I to samo dzieje się w relacjach. 2368 „przyjaciół” na Naszej Klasie. 45893 znajomych na Facebooku. 546832 razy ktoś mi kliknął „Lubię to” pod moją fotką. No to jeszcze więcej, jeszcze więcej… Kiedyś zaprosiła mnie do grona znajomych osoba, której w ogóle nie kojarzyłam. Sprawdziłam. Nie mogłam kojarzyć – żadnego związku. Ot, chciała mieć więcej znajomych na NK. Nie ma mnie na FB, nie chcę takich relacji. Mogę utrzymywać kontakt z innymi bez niego. Przez moment nie zakładałam tam konta przez przekorę. Potem coraz bardziej z przekonania. Zwłaszcza jak widzę, jak ludzie się zmieniają. Nie tylko pod wpływem FB, nie, nie, daleka jestem od palenia na stosie. Ale ciągle szukają kogoś lepszego, następnego, bo może tam za następnym kliknięciem pojawi się ideał. A potem się okazuje, że chcemy kogoś jeszcze bardziej idealnego.
Męczy mnie ta zmienność.

wtorek, 24 kwietnia 2018

Krótka rozmowa między panem, wójtem i plebanem, czyli trzeba mieć zdrowie, żeby się leczyć (dramat w kilku aktach)

13.11.2013


Akt 1, Scena 1
(w domu)
Ja: Dzień dobry, ja będę miała w państwa poradni wykonywaną biopsję i chciałam zapytać, czy jest możliwość uzyskania zwolnienia lekarskiego na ten dzień?
Pani w Rejestracji 1 : Tu jest rejestracja, nie umiem pani powiedzieć.
Ja: A czy może mnie pani przełączyć do kogoś, kto będzie wiedział?
Pani w Rejestracji 1: Niech pani zadzwoni pod 0000-0000-0000.
Ja: Dziękuję, do widzenia.

Akt 1, Scena 2
… wybrany numer jest nieprawidłowy….
… wybrany numer jest nieprawidłowy….
… wybrany numer jest nieprawidłowy….

Akt 1, Scena 3
Ja: Dzień dobry, ja dzwoniłam do pani przed chwilą w sprawie zwolnienia lekarskiego na dzień zabiegu i podała mi pani numer, ale ten numer nie odpowiada. 
Pani w Rejestracji 1 : Niech pani zadzwoni pod 11111-11111-11111.
Ja: Dziękuję, do widzenia.

Akt 1, Scena 4
Ja: Dzień dobry, ja będę miała w państwa poradni wykonywaną biopsję i chciałam zapytać, czy jest możliwość uzyskania zwolnienia lekarskiego na ten dzień?
Pani w rejestracji 2: Ale to nie tu. Niech pani zadzwoni pod 2222-2222-2222.
Ja: Dziękuję, do widzenia.

Akt 1, Scena 5
Ja: Dzień dobry, ja będę miała w państwa poradni wykonywana biopsję i chciałam zapytać, czy jest możliwość uzyskania zwolnienia lekarskiego na ten dzień?
Pani w rejestracji 3: Tak, nie ma żadnego problemu, przed zabiegiem proszę tylko poinformować lekarza wykonującego, że potrzebuje pani zwolnienie.
Ja: Dziękuję, do widzenia.


Akt 2, Scena 1
(tydzień później, parter)
Ja:(podając dane przed zabiegiem) …. i będę potrzebowała zwolnienie lekarskie.
Pani w rejestracji 4: Ale my nie możemy czegoś takiego wystawić.
Ja: Ale ja dzwoniłam do państwa tydzień temu i powiedziano mi, że nie będzie problemu.
Pani w rejestracji 4: Na pewno nie do nas pani dzwoniła, bo my byśmy takiej informacji nie przekazali.
Ja : To co ja mam teraz zrobić, nie jestem w pracy, myślałam, że zwolnienie będę miała?
Pani w rejestracji 4: Proszę zapytać lekarza, jak pani wejdzie.

Akt 2, Scena 2
(piwnica)
Ja : ……. (wiadomo co mówię)
Pani doktor z głowica USG w ręku: Ja nie mam takich uprawnień.
Ja: Ale ….. (wiadomo co mówię)
Pani doktor z igłą w reku: Nie mamy takiej możliwości, ktoś panią źle poinformował.
Ja: ….. (wiadomo o co pytam)
Pani doktor przy biurku: Proszę wrócić do rejestracji głównej, niech tam coś poradzą.

Akt 2, Scena 3
( parter)
Ja: (wiadomo)
Pani w rejestracji 5: A kto panią skierował na ten zabieg?
Ja: Doktor X.
Pani w rejestracji 5: Doktor X nie jest dziś w poradni, ale jest doktor Y, proszę iść do gabinetu 19 i zapytać czy wystawi.
Ja: Dziękuję.

Akt 2, Scena 4
 (po przedarciu się przez dziki tłum z obłędem w oczach i uproszeniu wchodzącego obywatela, żebym mogła wejść z nim zapytać)
Ja: Dzień dobry, panie doktorze, ja mam pytanie. Jestem pacjentką doktora X…
Doktor Y: To proszę iść do niego.
Ja: Ale może najpierw powiem o co chodzi. Otóż…
Doktor Y: Nie proszę pani, ja mam tu pacjentów i jak pani ma problem z doktorem X, to proszę iść do niego, jest na górze, na oddziale.

Akt 2, Scena 5
( pierwsze piętro)
Ja: Dzień dobry, panie doktorze, ja miałam dziś zabieg biopsji ze skierowania od pana doktora i chciałabym poprosić, żeby pan doktor wystawił zwolnienie lekarskie na ten dzień, bo pani doktor przy zabiegu powiedziała, że ona nie może.
Doktor  X: Ja nie mogę pani wystawić zwolnienia, bo nie przyjmuje dziś w poradni.
Ja: W poradni jest doktor Y i on mnie tu przysłał.
Doktor X : To proszę do niego wrócić, on ma dziś przyjęcia albo iść do lekarza pierwszego kontaktu.

Akt 2, Scena 6, parter
(ponownie przedzieram się przez tłum, kiedy kolejną osobę pytam, czy mogę wejść z nią zapytać o coś, ktoś zapytuje „Czy pani już tu nie była?”)
Ja: Panie doktorze, doktor X przysłał mnie z powrotem do pana, bo powiedział, że on dziś nie ma poradni i nie może mi pomóc. Chodzi o to, że … (wyłuszczam).
Doktor Y : (z kwaśno – przebiegłym uśmiechem) Ja się nie dam w to wciągnąć. Ja panią pierwszy raz na oczy widzę. Nie wystawię pani zwolnienia na dziś tylko, jakby pani tylko po nie tu przyszła.
(czuję się jak alkoholik, który zapił i teraz błaga o zwolnienie, ja – która w zeszłym roku przez miesiąc chodziłam chora do pracy aż nabawiłam się zapalenia płuc, teraz jestem podejrzewana o to, że przyszłam wyłudzić zwolnienie).

Akt 3, Scena 1
( gdzieś w zakamarkach na parterze)
(Dzwonię do swojej poradni do lekarza pierwszego kontaktu)
Ja : Dzień dobry, ja jestem u państwa zarejestrowana pacjentka i mam taki problem (opowiadam)
Pani w rejestracji 6: Oni powinni wystawić moim zdaniem.
Ja: Byłam już u trzech lekarzy: tego, który robił biopsję, tego, który jest prowadzącym i tego, który ma dziś przyjęcia w poradni – żaden nie chce, powiedzieli, że mam iść do lekarza pierwszego kontaktu.
Pani w rejestracji 6: Chwileczkę, przełączę panią do pani doktor Z.
Ja: Pani doktor …. (wyłuszczam)
Pani doktor Z: Oni powinni wystawić. Jest pani u nich, co ja tu mam do powiedzenia.
(chce mi się kląć)

Akt 4, Scena 1
( parter)
Ja : Dzień dobry, ja miałam dziś zabieg biopsji tutaj w poradni i potrzebuję zwolnienie lekarskie, byłam już u trzech lekarzy: tego, który robił biopsję, tego, który jest prowadzącym i tego, który ma dziś przyjęcia w poradni – żaden nie chce. Kazali mi iść do lekarza pierwszego kontaktu, dzwoniłam przed chwilą, powiedziano mi, że tu był zabieg i tu powinnam dostać zwolnienie. Proszę mi pomóc.
Pani w rejestracji 7: (wypytuje o szczegóły, rzuca standardowym „Ale to do nas ma pani pretensje?”, na moje hasło, że nie mam pretensji tylko chcę, żeby mi pomogła to rozwiązać, zamyśla się) Proszę iść do kierownika poradni, doktora V.
Pani w rejestracji 8: (zza szafy) Przecież go nie ma!
Pani w rejestracji 7: A tak…. (zamyśla się) To niech pani idzie do zastępcy dyrektora oddziału, doktor Q.
Ja: Dziękuję.
(chce mi się wyć)

Akt 4, Scena 2
( drugie piętro)
Ja : Dzień dobry, chciałabym rozmawiać z panią doktor Q.
Pani sekretarka 1: A była pani umówiona?
Ja: Nie, ale mam problem i tu mnie skierowano.
Pani sekretarka 1: A co się stało?
Ja: (wyłuszczam dodając najnowsze szczegóły)
Pani sekretarka 1: Pani doktor jest na zebraniu dyrektorów i nie wiadomo jak długo to potrwa, potem ma umówione spotkanie, a potem operuje.
Ja: To co ja mam zrobić?
Pani sekretarka 2: A nie może pani wziąć urlopu?
Ja: Ale to trochę niesprawiedliwe, że 25 lat płacę na ZUS, a jak jestem chora, to mam urlop bezpłatny na zabieg brać.
Pani sekretarka 3: To niech pani płatny weźmie.
Ja: W moim zawodzie to nie jest możliwe, mam urlop w określonym terminie.
Pani sekretarka 2: Ale każdy pracownik ma prawo do czterech dni płatnych poza normalnym urlopem.
Ja: Ale nie w moim zawodzie.
(pani sekretarka 2 usiłuje mnie przekonać, że ma rację, pani sekretarka 1 dzwoni gdzieś)
Pani sekretarka 1: Proszę iść na odział do doktora X.
Ja: Dziękuję.
(prawie już wyję)

Akt 5, Scena 1
(gdzieś w zakamarkach na parterze)
Dzwonię.
Moja własna pani dyrektor oraz pani kierownik administracji potwierdzają, że ja miałam rację – nie przysługują mi żadne cztery dni urlopu płatnego, jedyne co mogę wziąć to bezpłatny.
Nie chce mi się wracać na drugie piętro i wyprowadzać pani z błędu.

Akt 6, Scena 1
( pierwsze piętro)
Ja: Panie doktorze, przysłano mnie tu z powrotem po wizycie w pięciu kolejnych gabinetach.
Doktor X: Ja nie mam obowiązku wystawić pani tego zwolnienia, ja nie mam dziś poradni.

Wychodzę, nie mam już siły.

A wyniki badań biopsji odbiorę za dwa tygodnie. Oczywiście na miejscu nie będzie lekarza, który powiedziałby chociaż „Będzie pani żyć” albo „Niech pani pisze testament”. Zapisy na ten rok już też będą skończone.
Czuję się zbrukana, poniżona, wymęczona, zdezorientowana i przede wszystkim mam wielkie poczucie krzywdy.
Już nie tylko z emerytury ZUS nie skorzystam (bo zapewne jej nie dożyję, albo też ZUS padnie zanim ja dożyję do 67 lat), ale nawet nie bardzo jest się jak leczyć, bo wychodzi się bardziej chorym niż się weszło… i lżejszym o dniówkę plus opłaty za rozmowy telefoniczne…

Na zakończenie jeszcze szlagier: fragmencik rozmowy lekarza z pacjentem:
Pacjent: Panie doktorze, profesora Z nie ma, czy mogę wyciągnąć numerek do pana, bo miałem dziś umówioną wizytę, mam raka żołądka.
Lekarz: Jak pan chce to niech pan wyciąga, może pana przyjmę jutro albo pojutrze.

czwartek, 19 kwietnia 2018

Postanowienie

30.04.2013


Nie noworoczne, takie sobie w połowie roku.
Otóż postanowiłam, że umrę sobie na raka.
Ludzie maja różne postanowienia, ja mam takie.
Na dodatek to nie będzie wcale trudne do zrealizowania, jako że wszyscy w mojej rodzinie umierają na raka, więc geny na pewno posiadam odpowiednie. Jaki to ma być rak w sumie mi obojętne, wszystkie się tak samo zaczynają i tak samo kończą. Wiem, widziałam.
Nie mam też zamiaru przechodzić przez te wszystkie cudowne wynalazki medycyny, co to przez parę miesięcy sprawiają, ze czujesz się jak trup po to, żeby ci dać kilka kolejnych miesięcy życia z przekonaniem, że co ma być to i tak będzie. Żadnych poparzeń naświetlaniem, żadnego wypadania włosów po chemioterapii. Ewentualnie mogę się zgodzić na wycięcie czegoś, jeśli to nie będzie zbyt ryzykowne i długotrwałe.
Co do czasu kiedy ma to nastąpić, to poprosiłabym jeszcze o kilka lat jeśli to możliwe albowiem  mam jeszcze parę rzeczy w planach. Testament musze napisać, o. ;) Śmieję się, bo nie mam prawie niczego, co mogłabym komuś zapisać, najwyżej mieszkanie. Ale parę „niematerialnych” spraw do załatwienia mam.
Poza tym chciałabym mieć czas się ze wszystkimi pożegnać, więc jeśli można to poproszę też z jakimś sensownym wyprzedzeniem.
A potem nie chcę zawodzenia, formułek, balsamowania zwłok, pomnika, wieńcy itp. Najchętniej tylko mnie w całun i do ziemi w jakimś miłym miejscu typu rezerwat przyrody, gdzie użyźnię ziemię i drzewa na mnie jeszcze piękniejsze urosną, a na nich wiewiórki i inne pocieszne stworzenia. Ewentualnie ktoś może jakiś ładny wiersz przeczytać i można mi puścić jakąś miła muzykę.
No.

niedziela, 15 kwietnia 2018

A co ja na to?

17.09.2012


Od jakiegoś czasu staram się nie mieć oczekiwań.
Wiecie, że pomaga?
Człowiek bez oczekiwań, nie ma też oczekiwań niespełnionych i ogólnie jest przez to szczęśliwszy. Wszystko przyjmuje jak spadek po wujku z Ameryki. Cieszy się każdym zdarzeniem, bo się ich nie spodziewa.
Pomaga to zwłaszcza w stosunkach z innymi ludźmi. Jak się niczego od nich nie oczekuje, to nie doznaje się zawodu.
Brakuje mi za to wiecie czego? Tych momentów, kiedy to właśnie oczekiwania były spełnione. Jakże  to miłe, przyjemne, słodkie, wspaniałe, wyciskające łzy radości z oczu.
Czy jest gdzieś równowaga?
A może można mieć jakieś oczekiwania, „domagać się” ich spełnienia i cieszyć się, że tak się dzieje? Może po prostu trzeba się nauczyć jakie oczekiwania mogą być spełnione, a jakie nie? Być realistą, innymi słowy?
Bo na huśtawce to już zdecydowanie nie siedzę i nie mam zamiaru na nią wracać. Omijam szerokim łukiem ludzi, którzy sami nie wiedzą, czego chcą, najpierw mi coś podają na tacy, a potem rżną głupa i wmawiają mi, że jestem jakaś nachalna i chcę gwiazdki z nieba, kiedy chcę dokładnie tego samego, co przedtem tak radośnie było mi dawane.
Ludzi o moralności Kalego „jak ja biorę to jest dobrze, jak ty bierzesz to jest źle”, nie zaliczam do przyjaciół.
No, ale czasem jakieś oczekiwania się jednak ma. Jakieś marzenia. Jakieś  pragnienia. Uczę się jeszcze radzić sobie z tym, że nie wszystkie się uda zrealizować. Na razie pomagam sobie myśleniem, że „następnym razem pójdzie jak z nut”. Nie tracę nadziei. Szukam plusów w minusie. Staram się zachować umiar i nie racjonalizować czegoś, czego nie powinnam pod żadnym pozorem racjonalizować, a z drugiej strony staram się nie postrzegać wszystkiego jako wymierzonego we mnie.
Z trzeciej strony – staram się, żeby najważniejsze było dla mnie to, co ja w tej sprawie. Co czuję, co chcę powiedzieć, co chcę z tym zrobić. I uczę się to wypowiadać, wyrażać, wprowadzać w życie.
Wygląda na to, ze człowiek całe życie się uczy. Niektórzy twierdzą, że mimo tego i tak głupi umiera.

środa, 11 kwietnia 2018

Nie znoszę

24.07.2013


Nie znoszę chamstwa, agresji, brutalności.
Nie cierpię filmów bez treści.
Nie lubię nie mieć czasu, być urobiona po kokardę,  biegać jak kot z pęcherzem, usiłując dogonić uciekające wskazówki.
Nie lubię upałów, zawsze wtedy boli mnie głowa, jestem cala zapocona czego też nienawidzę, wydaje mi się, że zaraz zemdleję i generalnie staram się nie wychodzić z domu.
Nie lubię mrozów, mam ciągle dreszcze, wydaje mi się, że mróz dociera nawet do moich kości, nie znoszę mieć na sobie pięciu albo sześciu warstw ubrania i nie móc się ruszać, generalnie staram się wtedy nie wychodzić z domu.
Nie lubię jak ludzie prowadzą samochód na zasadzie „naciskam-puszczam” przez całą drogę, wiecznie szukają „lepszego” pasa i zachowują się, jakby brali udział w wyścigu.
Nienawidzę kłamstwa, oszustwa, zatajania.
Nie znoszę jak ktoś mnie traktuje bez szacunku.
Nienawidzę manipulantów, którzy wszystkich próbują wciągnąć w swoje machinacje.
Nienawidzę typów uwodzących, którzy tylko w ten sposób potrafią nawiązywać kontakt z innym człowiekiem.
Jestem uczulona na ludzka głupotę.
Nie cierpię papierosów, dymu i palaczy, którzy uważają, że mogą kopcić wszędzie, gdzie im się podoba.
Nie znoszę narzucania komuś swojej woli, swoich koncepcji, swoich wierzeń.
Nie lubię mięty i kawy.
Nie cierpię disco polo i Ich Troje.
Nie lubię hałasu.
Nie cierpię ludzi, którzy wiecznie są ze wszystkiego niezadowoleni i nigdy nie jest im dobrze.
Może jeszcze coś by się znalazło, ale ogólnie nie znoszę narzekania i marudzenia, więc chyba pora skończyć ten post. ;)

sobota, 7 kwietnia 2018

Boże, zatrzymaj świat, ja wysiadam

03.07.2012

“Doctor Doctor, what is wrong with me?
 This supermarket life is getting long.”

Moja terapeutka często powtarzała mi, że życie to nie supermarket, nie można wejść, wziąć sobie z półki, to co najbardziej mi odpowiada, przebierać i wybierać. A jednak wiele zdaje się przeczyć jej tezie, jakkolwiek bardzo nie chcę w to wierzyć.
Supermarket rządzi się swoimi prawami. Nikt cię nie zaczepia, nie wypytuje, nie rzuca spojrzeń pod tytułem „pospiesz się”, nie fuka, kiedy przebierasz. Więc przebieramy. Oglądamy. Następna półka, następny regał, i jeszcze jeden, bo może tam na następnej półce jest coś jeszcze lepszego i jeszcze tańszego.
Kiedyś Roger Waters śpiewał „I’ve got 30 channels of shit on the TV to choose from”. Ile teraz jest? Ze 100 polskich? Z milion obcojęzycznych? Siedzimy, przerzucamy, zmieniamy, zaglądamy na kolejny, kolejny i kolejny, bo może właśnie na następnym jest coś jeszcze ciekawszego, jeszcze szybciej się ruszającego i jeszcze głośniej krzyczącego.
Kiedyś były cztery programy radia, plus jak się miało szczęście to się łapało Luksemburg i Wolną Europę. Wiadomo było, czego się spodziewać w każdym z tych programów. Teraz oprócz nich są setki, tysiące i miliony stacji radiowych, teraz każdy może sobie wetknąć kabelek w ścianę i puszczać w eter swoje myśli i niekoniecznie swoją muzykę.
Wchodzimy do księgarni (są tacy co nie chodzą, wiem) i mamy miliony woluminów na półkach. Mam koleżanki i kolegów interesujących się bardzo różnymi gatunkami literatury. Wszyscy twierdzimy, że najwięcej jest chłamu w stylu, który w danym momencie jest najbardziej popularny. Za miesiąc wszyscy o tym zapomną, a teraz ciężko się przebić do działu, który może zawierać coś interesującego. Może, bo też nie musi.
Co kilka dni dzwoni do mnie kolejna sieć komórkowa i proponuje mi przejście do nich, bo oni mają lepiej, taniej, więcej, ciekawiej i mają telefon, który za mnie porozmawia ze znajomymi, zapisze to w pamięci, zrobi zdjęcie a poza tym ma wodotrysk i zmierzy mi kalorie w sałatce, która właśnie jem. Sorry, jestem w sieci XXX. Nie przeszkadza, oni to załatwią. Ale ja jestem zadowolona. Ale może być pani bardziej zadowolona.
Codziennie dostaję maile, z których wynika, że dopiero teraz trafia mi się prawdziwa okazja. Na przykład na ubezpieczenie auta, którego nie mam. Ewentualnie na wzięcie kredytu, którego nie chcę. Czasem mogę też wysłać na obóz dzieci, których nie posiadam. Ciekawe, że wszystkie te firmy zwracają się do mnie po imieniu. No i oczywiście do każdej oferty jest zachęcający gadżet: taka sama oferta dla ukochanego/ukochanej , wycieczka do Czarnobyla albo operacja plastyczna nerek.
I to samo dzieje się w relacjach. 2368 „przyjaciół” na Naszej Klasie. 45893 znajomych na Facebooku. 546832 razy ktoś mi kliknął „Lubię to” pod moją fotką. No to jeszcze więcej, jeszcze więcej… Kiedyś zaprosiła mnie do grona znajomych osoba, której w ogóle nie kojarzyłam. Sprawdziłam. Nie mogłam kojarzyć – żadnego związku. Ot, chciała mieć więcej znajomych na NK. Nie ma mnie na FB, nie chcę takich relacji. Mogę utrzymywać kontakt z innymi bez niego. Przez moment nie zakładałam tam konta przez przekorę. Potem coraz bardziej z przekonania. Zwłaszcza jak widzę, jak ludzie się zmieniają. Nie tylko pod wpływem FB, nie, nie, daleka jestem od palenia na stosie. Ale ciągle szukają kogoś lepszego, następnego, bo może tam za następnym kliknięciem pojawi się ideał. A potem się okazuje, że chcemy kogoś jeszcze bardziej idealnego.
Męczy mnie ta zmienność, to ciągłe szukanie, co jest za następnym zakrętem. Tu jest pięknie, dlaczego tu nie posiedzieć? Lubię kogoś, dlaczego tego nie pielęgnować? Niestety, widzę, jak moi znajomi/przyjaciele kolejno wpadają w otchłań supermarketu. Nie potrafię z takimi ludźmi nawiązać bliższej relacji, zamykam się, wpuszczam ich tylko do przedpokoju, nawet jeśli kiedyś siedzieli wygodnie na kanapie w salonie. Poszli szukać lepszego modelu. Powodzenia.
Ale chyba nie potrafię powiedzieć im tak jak na starych melodramatach: „Pamiętaj, że ja tu zawsze będę na ciebie czekać”. Będę tu, nie pójdę szukać czegoś za zakrętem, ale nie będę czekać.

środa, 4 kwietnia 2018

Rzecz o Jezusie, statku kosmicznym, Szczelinach Zagłady i alchemii

16.04.2012


Człowiek siedzi sobie spokojnie na brzegiem, porządkuje sieci, zastanawia się, jaki będzie połów, a tu nagle zdarza się coś, co odmienia całe jego życie. „Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci, Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.”
Żyje sobie człowiek spokojnie na farmie swojego wuja i ciotki, wstaje rano zastanawiając się, czy dostarczą jakieś nowe roboty i czy skraplacze nie zostały uszkodzone, a tu nagle zdarza się coś, co zmienia całe jego życie. „Gdy starzec odezwał się znowu, jego głos zabrzmiał tak dźwięcznie i młodo, że chłopiec mimowolnie podskoczył. <<Ty, Luke, też musisz poznać istotę mocy, jeżeli chcesz wyruszyć ze mną na Alderaan. >> […] Skraplacze, roboty, zbiory – zdawało mu się, że nagle otoczyły go te wszystkie zwykłe, codzienne sprawy, a intrygujące kiedyś urządzenia i wytwory obcych cywilizacji stały się odrobinę przerażające. […] Stary człowiek uśmiechnął się skrycie, świadom, że los Luke’a jest już przesądzony.”
Siedzi sobie hobbit spokojnie w swej norce, wyprawia przyjęcia, puszcza kółka z dymu i nie robi niczego nierozsądnego, a tu nagle zdarza się coś, co zmienia całe jego życie. „Na długa chwilę zapadła cisza. […] Frodo wpatrywał się w żar na kominku tak uparcie, ze wreszcie ogień wypełnił jego wyobraźnię i hobbitowi zdawało się, ze zagląda w płomienne czeluści. […] Nie przyznał się do tego Gandalfowi, lecz w miarę jak mówił, w sercu jego rozpalała się coraz gorętsza ochota pójścia w ślady Bilba. […] Frodo omal nie wybiegł na gościniec tak, jak stał, natychmiast, bez kapelusza. […] <<Ja pójdę z Pierścieniem, chociaż nie znam drogi.>>”
Wiedzie człowiek niezbyt spokojne życie narkomana, prowadzi człowiek niezbyt logiczne życie schizofrenika, próbuje człowiek zdać egzamin, a tu nagle zdarza się coś, co odmienia całe jego życie. Nagle okazuje się, ze rusza na jakąś szaloną wyprawę z jeszcze bardziej szalonym człowiekiem z innego świata. Na dodatek wcześniej czy później przychodzi taka chwila, kiedy mówi: „Rozumiesz, co ja chcę powiedzieć? Ja CHCĘ zobaczyć Wieżę. […] Naprawdę możesz już odpuścić. Nie musisz mnie już dłużej ciągnąć. Idę z własnej woli. Idziemy z własnej woli. Gdybyś umarł we śnie dziś w nocy, pochowamy cię i pójdziemy dalej. Długo pewnie byśmy sami nie przetrwali, ale umrzemy idąc ścieżka Promienia.”
Pasie człowiek spokojnie swoje owce, podróżuje z nimi po całym kraju, a potem nagle zdarza się coś, co odmienia całe jego życie. Śni mu się sen, który zostaje wytłumaczony i który sprawia, że nie ma innego wyjścia, jak tylko ruszyć w drogę. Od tego momentu wszystko zdaje się sprzyjać wędrowcowi. „Życie hojnie obdarza tego, kto jest wierny Własnej Legendzie”.
A jaka jest Twoja legenda? Dla czego porzuciłbyś swoje obecne życie?
Może tego nie wiesz i dlatego nigdy nikt nie zawoła cię, żebyś mu towarzyszył, nie wyląduje w twoim ogródku statek kosmiczny, nie znajdziesz pierścienia, nie przemówi nikt do ciebie w twojej własnej głowie, nie przyśni ci się skarb czekający na znalezienie.




Cytaty: Biblia Księga Mateusza, „Gwiezdne Wojny IV Nowa Nadzieja”, JRR Tolkien „Władca Pierścieni”, Stephen King „Mroczna Wieża”, Paulo Cohello „Alchemik”.


czwartek, 29 marca 2018

O mnie

23.09.2012


Stwierdziłam, ze bardzo dawno nie pisałam, co u mnie. Tak po prostu, co u mnie.
A więc – co u Ciebie, Shaak Ti?
Wszystko dobrze, wierzcie lub nie. I nie jest to przyklejony butaprenem (czy ktoś go jeszcze używa?) uśmiech w (wybaczcie stereotyp) amerykańskim stylu, nie jest to dobra mina do złej gry, nie jest to wmawianie sobie alternatywnej rzeczywistości. Jest dobrze.
Mogę powiedzieć, że zakończyłam wszystkie wielce poważne sprawy i zajmuje się teraz życiem. No dobra, jednej nie skończyłam. Nie chciało mi się, więc była to moja świadoma decyzja, że nie ciągnę dalej przekomarzań, tylko skupiam się na bardziej zabawnych stronach swojego życia. Bo „pieniądze maja to do siebie, ze zawsze można je zarobić, a na czyste sumienie nie ma innego sposobu, jak po prostu je mieć”. A ja się czyimś sumieniem nie mam ochoty już zajmować.
Udało mi się zapanować nad swoimi uzasadnionymi i nieuzasadnionymi lękami dotyczącymi sytuacji finansowej. Daję sobie radę i wiem, że zawsze jestem w stanie ograniczyć nieco swoje potrzeby, żeby nie musieć już pracować po 12 i więcej godzin na dobę. Unormowała się też sytuacja w pracy i aczkolwiek będę mieć teraz trudniejszy finansowo rok, to praca jest i na razie wygląda na to, że będzie. Burza się przetoczyła, więc cieszę się słońcem. Spłaciłam też wszelkie swoje i nie swoje kredyty, została mi pożyczka zakładowa,  i teraz spokojnie mogłam wziąć rzeczy do remontu na raty.
Czytałam ostatnio chyba pierwszy raz od napisania go, swój pierwszy wpis na tym blogu. Wiele zostało tego samego. Nadal czuję, że warto żyć. Nadal marzę i nawet chyba jeszcze bardziej realizuję swoje marzenia. Staram się wciąż pamiętać, że jeśli nic nie będę robić, to na pewno nic się nie zdarzy, więc chwytam szczęście za ogon i próbuję się nie martwić, kiedy czasem ucieka z chichotem.
Nadal kocham rośliny i zwierzęta, choć niestety mam już tylko jednego kota. Kiedyś wszyscy umrzemy. Trzeba tyle dawać innym z siebie, żeby potem nie żałować, że nie zdążyło się za mało. Trochę się tego już nauczyłam, choć nie wiem, czy kiedyś wybaczę sobie (mimo rozlicznych argumentów), że nie poświęciłam go wystarczająco dużo swojej babci.
Sklejam nadal swoje relacje z ludźmi. Nie wiem, czy znalazłam przyjaźń, czy nie. Co pomyślę „przyjaciel”, to myślę „ale to nie tak powinno być”. Może jeszcze nie znalazłam przyjaźni. A może chcę za dużo. może każdy dostaje w życiu taką przyjaźń, jaką sobie wypracuje. Może przyjaźń musi się dotrzeć, a ja nadal boję się zniszczyć to, co jest i nie mówię o tym, co jest nie tak. Może za mało daję, za dużo wymagam, a może odwrotnie. Może za szybko przekreślam dobre, może za długo nie widzę złego.
Kocham. I wiecie co? Nie przeszkadza mi, że to jednostronne. J
Wierzę chyba jeszcze bardziej, że Bóg jest i czuwa nade mną. Dziękuję Mu za to. Może to właśnie jest ta właściwa droga do Niego, ta, którą idę? Na pewno jeszcze wyboista bardzo i nie zawsze jestem z siebie na niej zadowolona, ale to jeszcze proces w trakcie realizacji.
Moje ja jest już całkiem dobrze ukształtowane. Dzięki za to terapeutce, która pomogła mi przejść jeszcze raz przez niemowlęctwo, dzieciństwo i dorastanie i wypuściła na świat dorosłą. Wiem, czego chcę. Wiem, jaka jestem. Nie przeszkadza mi, że to czasem wiedza czysto teoretyczna. Wprowadzam w praktykę stopniowo. Dbam o siebie. Pod każdym względem.
Jest dobrze. Po prostu dobrze. I to wystarczy.

niedziela, 25 marca 2018

Prezenty, prezenty

30.12.2012


Lubię prezenty. J
Ale nie wszystkie.
Pamiętam takie Wigilie, kiedy żaden prezent nie był trafiony. Pamiętam taki prezent gwiazdkowy, który ktoś wyraźnie kupił tylko po to, żeby skorzystać z niego samemu. Na co zdecydowanie wskazywało to, że był to prezent odpakowany z folii chroniącej. Pamiętam prezent przechodni, który wrócił do mnie po jakimś czasie.
Ale nie skupiajmy się na złych wspomnieniach, bo miałam się Wam przecież pochwalić tym, co dostałam w tym roku.
Pierwszy prezent dostałam chyba z tydzień prze Gwiazdką. Był to zestaw kosmetyczny w śmiesznym koszyczku, aniołek oraz produkt alkoholowy własnej roboty. J Ale nie bimber. I nie alkohol metylowy, spokojnie. ;) Myślę, że będzie nawet całkiem smaczny. J
W drugiej kolejności, tez przed gwiazdką, dostała książkę i płytę. Książka jest prezentem trafionym na 200%, tak przemyślanym i z serca, że aż mi się ciepło robi jak o tym myślę. A płyta jej godnie towarzyszy. Na pewno będzie się miło słuchało i czytało.
W Wigilię Mikołaj przyniósł mi cos dla łasucha jakim jestem, cos praktycznego do domu, cos do kąpieli bo uwielbiam się moczyć, coś elektronicznego w zastępstwie tego, co się zużyło i piękny komplet pościeli dla śpiocha jakim jestem. J
Resztę prezentów dostałam po Wigilii. Najpierw był to zestaw dziwnych świecidełek, choć ogólnie jest uroczy, to nie wiem, co mogłabym z nim zrobić. Chyba jestem mało wisząca w obłokach. ;)
A na zakończenia coś miłego dla ciała (dosłownie) plus szydełkowe cudeńka.
Bogaty Mikołaj, prawda? I taki zorientowany w moich upodobaniach! J

czwartek, 22 marca 2018

Pierwsze… drugie… trzecie… uderzenie

06.02.2012


Bardzo źle znoszę wiadomości o śmierci.
Powinnam właściwie napisać – coraz gorzej.
Ktoś gdzieś na Facebooku napisał, że zawsze myślał, że Wisława Szymborska jest nieśmiertelna. Siła FB – nie mam, a też do mnie to dotarło. I nie tylko dotarło, ale uderzyło.  Tak mam – złe wiadomości docierają do mnie z opóźnieniem. Tak, jakbym miała wbudowany jakiś system ochronny, jakiś filtr, przez który nie wszystko od razu przechodzi.
Pierwsze…
Ktoś umarł, tak? Samolot uderzył w wieżowiec? Rozbił się autobus? Utoya? Nie żyje Villas? Jarocka? Szymborska? Acha… no tak…
Drugie…
Po godzinie zaczyna powoli do mnie docierać.
Trzecie…
Następnego dnia uderza.
Filtr się w pewnym momencie chyba zapycha, napór jest coraz większy i wszystko puszcza.
Szymborska wielką poetką była. Nie jakąś moją ulubioną, ale potrafię docenić jej twórczość. Pamiętam wielki podziw, jaki dla niej we mnie wzbudziła myśl, że można piękne wiersze pisać nie tylko o miłości. Bo przez długi czas karmiłam się tylko tymi o miłości, resztę uważając za gorszy podgatunek.
Szymborska nie może umrzeć. Jest nieśmiertelna. Jak to umarła? To nieśmiertelni też umierają?
Mam parę osób w życiu, które uważam za nieśmiertelne. Kiedy dostaję wiadomość, że umarł ktoś wieczny, dostaję ataku paniki. Wtedy zdaję sobie sprawę, że wszyscy moi nieśmiertelni kiedyś umrą. Nieprzewidziane jest kiedy, ale z pewną dozą prawdopodobieństwa mogę powiedzieć, że raczej przede mną.
Niemożliwe.
Nie zgadzam się.
Boję się.
Nie chcę tutaj zostać bez nich, nigdy ich już nie usłyszeć, nigdy ich już nie zobaczyć.
„- Kurt Cobain just died.
- Well, his music will live on.”
Nie pociesza mnie myśl o pamiątkach, zdjęciach, mailach, nagraniach, muzyce, książkach, wierszach, pomnikach, nagrobkach i wszystkim innym, czym ludzie próbują zachować zmarłych.
Nie pociesza mnie myśl o życiu wiecznym. Może powinnam zacząć w nie wierzyć, to by pomogło?
Najbardziej wierzę w to, że wszystko jest ze sobą powiązane, że wszystko i wszyscy zostawiają odciski swoich palców na wszystkim i na wszystkich. Tylko że do tych dotknięć można się łatwo przyzwyczaić. Wpaść w nałóg. W uzależnienie. Potem, gdy ich brakuje – boli.
Więc co?
 „Bez tej miłości można żyć”?
To już lepiej niech boli.

poniedziałek, 19 marca 2018

To lubię

23.06.2012


„Lubię tę porę o zmierzchu, gdy świat wygląda jak przekrojona pomarańcza.”
Lubię zapach bzu i konwalii, poustawianych w całym domu we wszystkich wazonach, szklankach i słoikach. Chciałabym mieć kiedyś w domu tyle bzu, żeby się nim całkiem nakryć.
Lubię siedzieć w fotelu, przy zapalonej pachnącej świecy, z herbatą i czytać kolejną książkę.
Lubię oglądać swoje ulubione seriale.
Lubię iść przed siebie.
Lubię wracać do domu.
Lubię pisać.
Lubię głaskać kota, drapać za uszami i pod brodą, po grzbiecie i po brzuszku wszystkich innych częściach, które mi podsuwa.
Lubię swoje mieszkanie.
Lubię swoja pracę.
Lubię muzykę, graną, słuchaną, tańczoną, układaną w audycje.
Lubię długie rozmowy o ważnych i mniej ważnych rzeczach.
Lubię wiedzieć.
Lubię się przytulać.
Lubię spokój, łagodność, delikatność.
Lubię stałość.
Lubię ciepło.
Lubię gotować, dla kogoś i dla siebie, i lubię jeść.
Lubię okazywać ludziom, że są ważni dla mnie, że kogoś lubię.
Lubię czuć się akceptowana.
„To lubię – rzekłem – to lubię”.

piątek, 16 marca 2018

Siedem cudów świata


14.11.2011

Mazury niestety nie zostały nowym cudem świata. Z jednej strony – szkoda, z drugiej strony – zadeptaliby nam te Mazury. Ale akcja ta wywołała u mnie chęć zastanowienia się nad moja własną listą „Siedmiu cudów świata”. Nie miałam możliwości zwiedzić całego świata, wiele miejsc  powszechnie uznawanych za najpiękniejsze jeszcze przede mną, więc powiedzmy, ze będzie to raczej „Siedem dotąd zobaczonych cudów świata”.
Uwielbiam Londyn jako całość, ale mam też swoje ulubione w nim miejsce - Świątynia Templariuszy. Miejsce nie jest popularne wśród turystów, na dodatek dość trudno jest tam trafić. Kościół ten został zbudowany w XII wieku przez zakon przybyły z Jeruzalem. Składa się z dwóch części, pierwsza to rotunda (powstała najwcześniej) na planie koła wokół której jest sześć filarów tworzących jakby wieniec, druga część to prostokątne prezbiterium. Kościół jest bardzo skromny, ołtarz główny przedstawia tablice z 10-cioma przykazaniami. Nie ma tu rzeźb ani obrazów ale jest coś co czyni to miejsce wyjątkowym, a mianowicie grobowce templariuszy, czy raczej płyty nagrobne jakie znamy z typowych katedr, kunsztownie ozdobione, niektóre z 1144 roku. Kościół zachował się praktycznie w niezmienionej formie do naszych czasów, ucierpiał w czasie II wojny światowej ale zmieniono tylko stropy na betonowe. Niestety, nie zawsze można wejść do środka, ale jeśli ma się to szczęście – człowiek jakby przenosił się w inny czas, miejsce jest pełne magii. Nawet jeśli wejście jest zamknięte, i tak lubię tam przebywać. Przed kościołem znajduje się mały park i kolumna z posągiem templariusza na koniu, są ławki, na których można przysiąść i posłuchać panującej tu ciszy, albo dźwięków organów dobiegających z wnętrza. Aż trudno uwierzyć, że to miejsce znajduje się w samym centrum Londynu, między tak ruchliwymi ulicami jak arteria Embankment nad Tamizą i słynna Fleet Street. Kiedy przekraczamy bramę (cały teren jest otoczony płotem), wszystkie dźwięki znikają, słychać tylko stuk naszych własnych butów…
Zapraszam na wirtualny spacer :
http://www.templechurch.com/VR%20Tour/default.html
Na wycieczkę do Norwegii wybierałam się bez wielkich nadziei na super przeżycia, tymczasem okazała się ona jedna z lepszych w moim życiu. Jest to kraj z jednej strony monotonny krajobrazowo, z drugiej strony – nie można przestać podziwiać tego, co za oknem. Ukoronowaniem wszystkich widoków był Nordkapp., czyli Przylądek Północny. Jedzie się tam tunelem podmorskim, ponieważ ten punkt (71°10′21″N, 25°47′40″E) lezy na wyspie. Nordkapp jest tylko umownie najdalej na północ wysuniętym punktem Europy, ale jest za to bardzo atrakcyjny ze względu na to jak wysoko nad morzem jest położony. Nazwę nadał Przylądkowi Północnemu w roku 1553 angielski odkrywca Richard Chancellor, który przepłynął obok niego podczas poszukiwań tzw. Przejścia Północno-Wschodniego - morskiej drogi do Azji. Pierwszy "turysta" na Przylądku Północnym pojawił się około 100 lat później, był to włoski ksiądz Francesco Negri, któremu dotarcie do celu zajęło aż dwa lata. Od tamtego czasu Przylądek Północny był odwiedzany przez dzielnych podróżników, którzy wówczas dopływali statkami lub łodziami od strony zatoki Hornvika, skąd musieli się wspinać po stromym zboczu. Teraz oczywiście dostęp jest dużo łatwiejszy i to jest niestety wada – tłumy turystów nie pozwalają medytować w spokoju nad ogromem oceanu, siłami przyrody, ziemią i wszechświatem. Na szczęście można przejść się wzdłuż wybrzeża, gdzie ludzi jest już zdecydowanie mniej i napawać się wspaniałym widokiem.

Ktokolwiek jedzie na wycieczkę do Hiszpanii, ewentualnie wybiera pobyt wakacyjny nad morzem na Costa Brava, na pewno trafi do Barcelony. Obok różnych wspaniałych zabytków, warto zajrzeć do Parque Güell , czasem nazywanego Parkiem Gaudiego. Antonio Gaudi był katalońskim inżynierem secesyjnym i architektem, słynącym ze śmiałych pomysłów, których Barcelona jest pełna. Parc Güell, bo tak nazwa wygląda po katalońsku, to duży ogród z elementami architektonicznymi przy ulicy Olot, bocznej alei Santuari de la Muntanya, w północno-centralnej części miasta. Gaudi zaprojektował go na życzenie jego przyjaciela Eusebio Güella (stąd nazwa), przemysłowca barcelońskiego, który - zauroczony angielskimi "miastami-ogrodami"  przedsięwzięcie sfinansował. Projekt w założeniu był osiedlem dla bogatej burżuazji mającym powstać na powierzchni 20 ha. Prace trwały w latach 1900-1914. Projektu tego Gaudí nigdy nie ukończył. W 1922 roku władze Barcelony wykupiły teren i przekształciły go w park miejski. Wygląda on trochę jak bajkowy ogród i nie wiem czemu kojarzy mi się z filmami Disneya. Zauroczona byłam tarasem opartym na wspaniałych kolumnach, falistymi dachami , bramą i cudowna ławką, a także doborem roślinności. W 1969 roku wpisano park na listę narodowych dóbr kultury, a od 1984 roku park znajduje się na Liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Zapraszam na wycieczkę : http://www.youtube.com/watch?v=7J8Qa9psS38

Ostatnim z moich zagranicznych cudów świata będzie Lazurowe Wybrzeże. Już widzę jak niektórzy się krzywią, ale nie można nie docenić tego wspaniałego miejsca, chyba że ktoś będzie tylko w zatłoczonym Cannes o brudnej plaży, przereklamowanym Saint-Tropez, skąd nawet żandarm już uciekł albo napompowanym Monako ociekającym złotem. A prawdziwe Lazurowe Wybrzeże to lazurowe niebo, czyściutka woda, cisza i spokój, wąskie uliczki, małe porty z przycumowanymi łodziami, zapach lawendy. Nazwy Lazurowe Wybrzeże użył po raz pierwszy francuski pisarz Stéphen Liégeard, który w 1887 wydał książkę zatytułowaną La côte d'azur. Znane jest także jako Riwiera Francuska, która to nazwa pochodzi z kolei z języka angielskiego - French Riviera. Geograficznie jest to odcinek wybrzeża Morza Śródziemnego we francuskiej Prowansji (region Prowansja-Alpy-Wybrzeże Lazurowe), rozciągający się od miejscowości Cassis na zachodzie aż do granicy włoskiej. Początki turystyki w tym obszarze sięgają początków XIX wieku, kiedy to zimą przyjeżdżali tu bogaci Francuzi i Anglicy. Podczas okresu międzywojennego turyści pojawiali się także coraz częściej w lecie. Po II wojnie światowej na całym wybrzeżu powstała intensywna zabudowa dla celów wypoczynkowych: hotele, mariny, kąpieliska i kasyna; w tej chwili jest to najważniejszy region turystyczny Francji, który odwiedza około 10 milionów turystów rocznie. Dlatego lepiej schronić się w mniejszych i mniej znanych miejscowościach, takich jak Mentona, Grimaud, Frejus z Placem Lecha Wałesy, Saint-Raphael, Antibes z muzeum Picasassa, Saint-Aygulf czy Grasse z perfumerią Fragonard i pobliską fabryką owoców kandyzowanych. Z większych miast dobre wrażenie zrobiła na mnie Nicea z pięknym ogrodem botanicznym i całkiem sympatyczna plażą.
Zapraszam do obejrzenia zdjęć :

To teraz cuda polskie. Kraków jest wspaniałym miastem i wiedzą o tym wszyscy, zwłaszcza turyści przeganiani od Bramy Floriańskiej do Wawelu, z trudem łapiący oddech na Plantach, by za chwilę zostać wtłoczonymi do podziemi Skałki. Ja za cud świata w Krakowie uważam mało odwiedzany zabytkowy rzymskokatolicki Kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej i św. Małgorzaty, położony w dzielnicy Kazimierz. Dla mnie absolutne cudo gotyku, który ogólnie podziwiam i bardzo lubię, a zgadzają się też ze mną specjaliści zaliczając tenże kościół do najlepszych przykładów architektury gotyckiej w Polsce i znajdując też dla niego miejsce wśród najlepszych egzemplarzy gotyku europejskiego. Doceniają w nim też renesansowe freski, obrazy i barokowy ołtarz, który akurat dla mnie jest zgrzytem w tym pięknym wnętrzu. Rok 1342 jest uznawany za oficjalny początek budowy kościoła, a właściwie na razie przylegającego do niego zespołu klasztornego oo Augustianów Eremitów. Budowa trwała wiele lat, plany zmieniały się w trakcie, a kościół nawiedzały kolejne nieszczęścia, takie jak dwa trzęsienia ziemi, w latach 1443 i 1786, które poważnie uszkodziły budowlę. Kościół nigdy nie został ukończony – według pierwotnego planu nawa główna miała być dłuższa o jedno przęsło, czyli o ok. 12 metrów (w kierunku zachodnim); do fasady miały natomiast przylegać dwie wieże. Mimo to, kościół robi wrażenie. Jest smukły, strzelisty, skromny w wyposażeniu, surowy w liniach architektonicznych, majestatyczny, urzekający bijącym z niego spokojem. Nie bez znaczenia jest też fakt, ze położony jest z dala od zgiełku wielkiego miasta.
Zapraszam na pokaz zdjęć :

W Tatrach byłam wiele razy i nigdy mnie nie zachwyciły, no może poza jednym razem ale to były Tatry Słowackie i niestety zatarły się wśród niekoniecznie pozytywnych wrażeń z innych wypraw po polskiej granicy. Zastanawiałam się, co w nich widzi mój dobry kolega, który jeździ tam wciąż i wciąż i otwarcie mówi, ze to jego największa miłość. Ale wciąż tam wracałam, przyciągana jakąś dziwną siłą.  I wreszcie w tym roku do mnie przemówiły. Trasa, która podbiła moje serce to Dolina Roztoki – Wielka Siklawa – Dolina Pięciu Stawów Polskich – Świstówka – Morskie Oko, przy czym zdecydowanie stawiam na pierwszym miejscu Dolinę Pięciu Stawów Polskich. Turyści odwiedzali tę dolinę od początku XIX w., był tutaj m.in. Stanisław Staszic. Pod koniec XIX w. wytyczono sieć szlaków turystycznych. Co zalicza się do „atrakcji” doliny?  Granitowe szczyty Tatr Wysokich, rozległe płaśnie, gruzowiska dużych głazów, piarżyska, migotliwe tafle jezior o łącznej powierzchni 61 ha, murawy , połacie kosodrzewiny, świstaki, kozice, rysie i najwyżej położone schronisko. Ja tez wiem, że to powinno zachwycać, ale mnie zachwyciło coś nieco może jednak innego. Rześkie, przejrzyste powietrze, którym można naprawdę oddychać pełna piersią. Ciemna, czysta, lodowata woda. Cisza, aż dzwoniąca w uszach, w której słyszy się wszystkie swoje myśli, także te, które ukryło się gdzieś głęboko przed sobą i przed całym światem. Błyski słońca jak uśmiechy przyjaznych ludzi. Wiatr – esencja wolności. Gdzieś w górze śnieg, przypominający, że tu czas płynie inaczej. Chciałabym spędzić tam kilka tygodni, a nie kilka godzin…
Zapraszam na film :

Lubię też parę innych rzeczy. Bałtyckie dzikie plaże. Grób Jima Morrisona. Lubelska starówka. Park Islington. Czarna Hańcza. Niebieskie lilie wodne. Śnieżka. Greckie tawerny. Warszawski świt.  I wiele innych, bo świat jest naprawdę piękny.

Ale nic nie równa się z naszymi Karkonoszami! To jest moje miejsce na ziemi!

poniedziałek, 12 marca 2018

To lubię


28 kwietnia 2013

„Lubię tę porę o zmierzchu, gdy świat wygląda jak przekrojona pomarańcza.”
Lubię zapach bzu i konwalii, poustawianych w całym domu we wszystkich wazonach, szklankach i słoikach. Chciałabym mieć kiedyś w domu tyle bzu, żeby się nim całkiem nakryć.
Lubię siedzieć w fotelu, przy zapalonej pachnącej świecy, z herbatą i czytać kolejną książkę.
Lubię oglądać swoje ulubione seriale.
Lubię iść przed siebie.
Lubię wracać do domu.
Lubię pisać.
Lubię głaskać kota, drapać za uszami i pod brodą, po grzbiecie i po brzuszku wszystkich innych częściach, które mi podsuwa.
Lubię swoje mieszkanie.
Lubię swoja pracę.
Lubię muzykę, graną, słuchaną, tańczoną, układaną w audycje.
Lubię długie rozmowy o ważnych i mniej ważnych rzeczach.
Lubię wiedzieć.
Lubię się przytulać.
Lubię spokój, łagodność, delikatność.
Lubię stałość.
Lubię ciepło.
Lubię gotować, dla kogoś i dla siebie, i lubię jeść.
Lubię okazywać ludziom, że są ważni dla mnie, że kogoś lubię.
Lubię czuć się akceptowana.
„To lubię – rzekłem – to lubię”.

piątek, 9 marca 2018

Nie rób Kalemu

29.05.2011


Kali miał bardzo prostą filozofię życiową, robił tak, żeby jemu było dobrze. Jak on kradł, było w porządku, jak jemu kradli – to już nie. W sumie jesteśmy chyba na nieco wyższym poziomie rozwoju i wiemy, że kradzież jest zła, obojętnie w którą stronę się odbywa. Przynajmniej większość z nas to wie, bo większość z nas nie ma w rubryce „zawód” wpisane „złodziej”. Ale czy nie posługujemy się tą samą „zasadą Kalego” w życiu emocjonalnym?

Jakże często boli nas coś, co ktoś robi nam, a sami nie widzimy, jak ranimy kogoś, kiedy robimy mu to samo. Ktoś wkurza się, jak znajomy/a odwołuje umówione wcześniej spotkanie na chwilę przed, a już nie pamięta jak sam odwoływał/a, często podając identyczny powód. Ktoś chce, żeby brać pod uwagę jej/jego zdanie, a nie bierze czyjegoś. Ranią nas wysyłane przez kogoś sprzeczne sygnały, a sami nie widzimy, że też wysyłamy takowe. Kiedy my chcemy od kogoś odpocząć jest ok, kiedy ktoś odpoczywa od nas jest nam przykro. Ktoś chce zostać zauważonym, ale nie zauważa kogoś innego. Ustawiamy ludzi w swoim życiu jak pionki na szachownicy, ale jeśli ktoś inny próbuje ustawić w swoim życiu nas, co najmniej się oburzamy. Czekamy, żeby ktoś nas przytulił, ale sami nie przytulamy kogoś, kto tego potrzebuje. Zarzucamy swoje towarzystwo opowiadaniem o sobie, a  nie pozwalamy opowiedzieć im swoich historii. Chcielibyśmy, żeby ktoś nam pomógł, ale pytamy „dlaczego ja?”, kiedy ktoś prosi o pomoc nas. Chcemy, żeby ktoś powierzał nam swoje tajemnice, a boimy się powierzyć mu/jej swoje. Oczekujemy zaufania, nie ufamy sami. Chcemy troski, nie troszczymy się sami.
Ktoś kiedyś powiedział, że to co nas najbardziej denerwuje w innych ludziach, to nasze własne wady. Oj, miał gość rację...
Na dodatek często, a nawet jak się dokładniej przyjrzałam najczęściej, jest tak, że te dwie osoby nie postępują tak ze sobą nawzajem, tylko z innymi osobami. Czyli, powiedzmy, Frania nie znosi jak Hania odwołuje wizytę na pół godziny przed, ale ta sama Frania dzwoni do Mani o 15.30 jak miały się spotkać o 16 i mówi „Słuchaj, stara, ja nie dotrę, bo mi się paznokieć złamał, spotkamy się za tydzień”. Mania ryczy, bo Frania jest podła, Frania ryczy, bo Hania jest podła. Nie ryczy tylko Hania, chociaż kto wie, Hani już na tyle nie znam, może i ona ma swoją Anię, która tak z nią postępuje.
Najgorsze w tym wszystkim jest właśnie to, przynajmniej dla mnie, że akcja toczy się między tyloma osobami, a nigdy właściwie między dwiema nawzajem. A przynajmniej ja tego nie zauważyłam. Gdyby Hania i Frania odstawiały sobie nawzajem takie numery, to albo doszłyby do porozumienia, że tak sobie nie będą robić, albo byłoby to może dla nich naturalne, w sumie wszystko przecież zależy od ustaleń między zainteresowanymi stronami. Ktoś może nie zniósłby smsów o północy, ale jeśli dwie koleżanki nie mogą żyć bez wysłania sobie buziaków na dobranoc – to dlaczego nie.
Tylko że tu się robi jakiś łańcuch pokarmowy, a on działa w jedna stronę.
Jak to ja, próbowałam oczywiście przeprowadzić dogłębną analizę i wyciągnąć jakieś wnioski. Ten, do którego doszłam, mnie nie pocieszył i tak naprawdę to chyba wolałabym, żeby nie był słuszny. Ale podobno, to czego słuszności się obawiamy, to właśnie jest słuszne, a inne wyjaśnienia to już tylko nasze pobożne życzenia. Mój wniosek? „Wszystko zależy od mocy uczuć, którymi kogoś obdarzamy”. Jeśli Frankowi zależy na Mańku, to będzie mu przykro, jak ten dwa dni nie odpisze na smsa, Maniek za to nawet tego nie zauważy, bo on większymi uczuciami obdarza Heńka, któremu z kolei nawet przez myśl nie przejdzie, żeby Mańkowi od razu odpisać, bo właśnie się zastanawia, dlaczego Janek już trzy dni nie pisze.
Czemu ten wniosek mi się nie podoba? Bo jeśli wiem, że Hani jest przykro jak Mania nie widzi jej smutku i nie potrafi jej pocieszyć, a jednocześnie wcale nie widzi potrzeby pocieszenia Frani, kiedy tej jest smutno, to co ja Frania mogę pomyśleć? Że Hania nie za bardzo mnie lubi. A jeśli Janek jest w depresji, bo Heniek nigdy nie ma dla niego czasu, a jednocześnie nigdy nie ma czasu spotkać się z Mańkiem, to co ja Maniek mogę pomyśleć? Że Jankowi nie zależy na moim towarzystwie. Powraca jak jesienne chłody pytanie: odwrócić się na pięcie i zająć tymi, którzy chcą mojego zainteresowania, troski, czasu, towarzystwa i chcą mnie tym samym obdarzać? Jak nie wpaść w pułapkę robienia tego na złość Mańkom, Frankom i Haniom „zobacz jaki/a jesteś dla mnie niedobry/a, dam sobie rade bez ciebie”? Jak zrozumieć, że ilość uczuć jakimi się obdarzamy może się różnic i jak dać sobie rade z tym, że może akurat ci, których obdarzamy duża ilością, mają dla nas ich mniej? Jak nie zacząć sobie głupio tłumaczyć czyichś zachowań „bo może jest introwertykiem/ nieśmiała/ zajęty/ kosmitką”, tylko zobaczyć to, co naprawdę jest?
Jesus, Jesus help me
I'm alone in this world
And a fucked up world it is, too
Pozwolę sobie zacytować jednego z moich ulubionych blogerów: „Dwójmyślenie, czy raczej dwójodczuwanie, jest pogrążającą w lodowej otchłani domeną ludzkiego żywota”.
Pora z tym skończyć.