niedziela, 28 stycznia 2018

Grudzień 2011


1 grudnia 2011

Właściwie to ja nie wiem, czym jestem taka zmęczona… Chyba się starzeję…

2 grudnia 2011
no way, nie robię nic

3 grudnia 2011
Dzisiejszy dzień zaliczam do bardzo udanych pod wzgledem zdrowego trybu życia. 

 4 grudnia 2011
Dziś też jestem bardzo zadowolona 

 5 grudnia 2011
Dziś jest tak sobie, nie ma się czym chwalić…

6 grudnia 2011
Podobnie…

7 grudnia 2011
Dziś o tyle lepiej, że poćwiczyłam.

8 grudnia 2011
No comments

9 grudnia 2011
SSDD…

10 grudnia 2011
Nic nowego…

11 grudnia 2011
Niedługo koniec roku. Trzeba będzie zrobic podsumowanie. Bedzie na pewno trochę sukcesów, ale na pewno jeszcze jest sporo do zrobienia.
Dziś jest nawet w porządku, jestem zadowolona. Więc może za bardzo się czepiam?…

 12 grudnia 2011
Całkiem nieźle, całkiem nieźle 

 13 grudnia 2011
Chora. :/

14 grudnia 2011
Katar do pasa… :/

15 grudnia 2011
Łykam tyle lekarstw, że dużo więcej jem.
Nienawidze byc chora. 
Poprawa jest minimalna.

 16 grudnia 2011
Masakra…

17 grudnia 2011
Lepiej. 

 18 grudnia 2011
Jeszcze lepiej 

 19 grudnia 2011
Prawie już zdrowa i tym razem „prawie” wcale nie robi takiej dużej różnicy. 

 20 grudnia 2011
Zdrowa. 
Ale jak tu mysleć o zdrowym trybie życia, jak święta nadchodzą?? ;P

21 grudnia 2011
Sprzątam na święta to chyba ruchu mi wystarczy, nie? uff uff 

 22 grudnia 2011
Dalej sprzątam. 

 23 grudnia 2011
Posprzątałam. 
Ugotowałam 12 potraw, nie, chyba ich 14 wyszło. 
Mam szczerą nadzieję nie utuczyć się, ale jakbym sie przez najbliższe dni nie odzywała, to znaczy, że jednak się utuczam. 

 24 grudnia 2011
Dziś zjadłam tylko coś w rodzaju drugiego śniadania.
Niedługo Wigilia. 
Nie bedę sobie żałować.
„Lighten up, it’s Christmas.” ;p

Powigilijnie…
25 grudnia 2011
Witam Was po Wigilii. 
Czy wszyscy żyją?? ;p
Ja jak najbardziej. Jestem z siebie bardzo zadowolona. Otóż do pierwszego sukcesu mojej całorocznej walki o zdrowy tryb życia mogę zapisać to, że mój organizm juz sam wie, że „co za duzo to niezdrowo”. NIe przejadłam się wczoraj na Wigilii. Jadłam wszystkiego po trochu i nie miałam parcia na jeszcze. To naprawdę rewelacyjnie. 
Oczywiście zjadłam więcej niż noramlanie jem na kolecję, ale nie będę też popadać w paranoję i odmawiać sobie świątecznych smakołyków ten jeden raz w roku. 
Sprawdziłam własnie niedawno, że 28 grudnia minie rok jak założyłam tego bloga. Będzie na pewno podsumowanie. I czuję, ze będzie pozytywne. 
A poza tym chodzi mi po głowie pewna myśl… związana z tym blogiem… nie, nie zlikwidowania, powiedziałabym, że wręcz przeciwnie… Ale ta myśl musi dojrzeć, zanim ja tu napiszę. 
To ja idę na spacerek, a potem na obiad do mojej rodzicielki. Będzie ostro, ale wierzę w siebie. 

 Poświątecznie… :)
26 grudnia 2011
Święta przertwane całkiem nieźle. wprawdzie na wadze jest pół kilo więcej, ale nie oszukujmy się – mogło być gorzej. ;P
Dziś juz zdecydowanie mniej zjadłam, byłam też na spacerze, jak wczoraj, zamierzam też poćwiczyc jak zawsze (co przez oststnie kilka dni jakoś zniknęło cichcem z mojego planu dnia).
A myśl dojrzewa. 
Ale najpierw będzie podsumowanie. Dokładnie w pierwszą rocznicę urodzin tego bloga 

27 grudnia 2011
Dziś duzo gości, więc z każdym cos przekąsiłam, ale bez przesady. Wczoraj poćwicyłam, dziś już też. Wracam do normy, krótko mówiąc.
A jutro – podsumowanie.

 Po roku
28 grudnia 2011
Czas na podsumowanie.
Bywały różne zawirowania, góra, dół, wszerz i wzdłuż, ale ogólnie :

jest dobrze.

Najpierw wymiary:
łydki : 39cm (zrzuciłam 3cm)
uda : 61cm (zrzuciłam 3cm)
biodra niskie : 107cm (zrzuciłam 4cm)
biodra : 107cm (zrzuciłam 6cm)
talia : 91cm (zrzuciłam 6cm)
biust : 103cm (zrzuciłam 7cm)
waga : 76kg (zrzuciłam 4kg)

Poza tymi wymiernymi rezultatami (czyli według nowoczesnej terminologi „rezultatami twardymi”) są jeszcze te „rezultaty miękkie”, które mnie bardzo cieszą. Odkryłam właściwe miejsce w ciągu dnia na wiele rzeczy i dzięki temu mój „zdrowy tryb życia” obejmuje smarowania, ćwiczenia, częściowo odżywianie się, czyszczenie zębów nicią i płynem oprócz szczoteczki oraz definitywne kończenie pracy najpóźniej o 19.

Mogę sobie pogratulować!   

Dalsze plany, postanowienia i przemyślenia jutro. 

 29 grudnia 2011
Wkrótce postanowienia na Nowy Rok dotyczace zdrowego trybu życia.
A ta dojrzewająca jak francuski ser myśl… zatęskniłam za prowadzeniem dziennika. Może to jest dobre miejsce? Wystarczy zmienić nazwę…

29 grudnia 2011
Wkrótce postanowienia na Nowy Rok dotyczace zdrowego trybu życia.
A ta dojrzewająca jak francuski ser myśl… zatęskniłam za prowadzeniem dziennika. Może to jest dobre miejsce? Wystarczy zmienić nazwę…

31 grudnia 2011
Więcej postanowień mi na razie nie przychodzi do głowy.
Ale może do jutra jeszcze cos mi wpadnie.
Teraz już sie troche szykuje na powitanie Nowego Roku. Ciekawe jaki bedzie…
Może mnie czymś zaskoczy? Może na przykład zdobede jakiś adres, pod którym będę mogła znaleźć to, czego potrzebuję, zamiast stale pukać do drzwi, zza których dobiegaja mnie tylko uprzejme dźwięki mające sugerowac, zebym lepiej sobie poszła.
Ech.

Zamek (13)

19.12.2010

Rozdział 13.


Robert nie bardzo pamiętał, co się stało. Kiedy drzwi się za nim zatrzasnęły i zgasło światło próbował je otworzyć, ale stało się coś, w co nigdy by nie uwierzył, gdyby sam tego nie przeżył. Drzwi się wtopiły w mur. Nie było klamki, zamka, nawet najmniejszej szczeliny. A potem poczuł uderzenie w głowę i koniec. Następną rzeczą było już to w czym tkwił teraz.
Był w dość dużej sali, w której stały cztery łóżka. Leżeli na nich ludzie, których rozpoznawał z wycieczki i jedna kobieta, której nie poznawał. Wystawały z nich rurki, które potem niknęły w ścianach pomieszczenia. Nieznajoma kobieta była bardzo wychudzona, pod prześcieradłem widać było wystające kości. Jakby ... wyssana, to było to słowo, które przychodziło mu do głowy, kiedy na nią patrzył. Rurki nasuwały to skojarzenie. Pomiędzy łóżkami były jeszcze cztery stanowiska, jak je nazywał, a on tkwił w jednym z nich. Dwa były też zajęte, a jedno wolne. Stanowiska składały się z zestawu obręczy i łańcuchów, które przytrzymywały ich na miejscu, ciasno przy ścianie.
Od czasu do czasu ktoś do nich zaglądał, ale poza tym nic się nie działo. Na początku wszyscy „nowi” rozmawiali, planowali wydostanie się stąd, krzyczeli o pomoc, kłócili się. „Starzy” tkwili nieruchomo przy ścianie i w łóżku. Nowo przybyłych doprowadzało to do szału, ale po pewnym czasie sami zaczęli się tak zachowywać. Robert zresztą też. Nie wiedział, co się dzieje, wszystko było mu obojętne, niepokoiła go tylko myśl o Sylwii. Co się z nią stało? Rozmyślał też dużo nad tym co się dzieje z nimi, ale na myśleniu się kończyło. Na działanie nie starczało już energii. Podejrzewał, że w powietrzu są jakieś środki uspokajające. Nie miał pojęcia, jaki jest dzień, ani która godzina. Nie dokuczał mu głód ani pragnienie, nic nie bolało. Tylko myśli nie dawały mu spokoju.
Wyglądało to tak, jakby zostali tu zostawieni, żeby zwariować.


                                               *          *          *


Sylwia myślała gorączkowo, jednocześnie walcząc z ogarniającą ją paniką. Drzwi nie mogły przecież tak sobie zniknąć! I dlaczego jest tak ciemno? Postanowiła na razie myśleć, że wysiadło światło i dlatego również drzwi się niekontrolowanie zamknęły. Przekonała samą siebie, że w panice musiała macać nie tę ścianę i dlatego wydało jej się, że drzwi zniknęły. Wyciągnęła ręce na boki i zrobiła najpierw krok w lewo....

                                               *          *          *


                                         SZEŚĆ GODZIN PÓŹNIEJ
Postanowiła liczyć sobie do sześćdziesięciu, aby mieć jakąkolwiek orientację w upływającym czasie. Kiedy przeliczyła tak już dwadzieścia razy, poczuła, że coś przesuwa się po jej głowie. Zdusiła krzyk, skuliła się, ale nie oderwała ręki od ściany. Po chwili powoli wyciągnęła lewą rękę w górę.
To co otarło się o jej głowę, to był sufit. Korytarz zniżył się gwałtownie. Sylwia powoli wyciągnęła rękę w lewo. Ściana była tuż koło jej ramienia. A więc korytarz się również zwężył. To nie wróżyło niczego dobrego i raczej na pewno nie był to właściwy kierunek, ale postanowiła iść naprzód.
Zdążyła znów kilkanaście razy odliczyć minutę, kiedy zauważyła, że podłoga nie jest już tak równa jak przedtem. To samo wyczuwała pod dłonią, którą dotykała ściany, i pod  lawą dłonią, którą zdecydowała się przesuwać po suficie, żeby wiedzieć, jak bardzo ma się zgarbić. Pod stopami zaczęły się pojawiać kamienie, najpierw pojedyncze, o które się potykała, potem coraz więcej, aż w końcu zaczęła stąpać po warstwie gruzu. Julia stwierdziła, że ten korytarz chyba się stopniowo zawala i do innych lęków dołączył ten przed zasypaniem.
Pochylała się coraz niżej. Nagle z całej siły uderzyła w coś czołem.

                                    *          *          *


                                   DZIESIĘĆ GODZIN PÓŹNIEJ
Powoli, wciąż opanowując jeszcze ataki strachu, Sylwia posuwała się do przodu. Kolana i łokcie bolały już od ciągłego opierania się na nich. I była głodna i spragniona. Cały czas dręczyły ją różne pytania, z których najważniejsze było to, co się stało z Robertem. I dlaczego jej nikt nie szuka.
Poczołgała się może jeszcze z pięć minut, kiedy wydało jej się, że ciemność nie jest już taka gęsta. Zatrzymała się. Podniosła rękę i przysunęła ją do twarzy. Tak, widziała swoja dłoń!
Przyspieszyła czołganie.
Ciemność rozjaśniała się powoli. Świeże powietrze odurzało. Widziała nawet ściany i podłogę. Ale dlaczego nie ma słońca?
-         Bo jest noc, głupia babo. - powiedziała sama do siebie na głos i w tym momencie dotarła do końca korytarza.
Na końcu korytarza tkwiła solidna, żelazna krata.
A na niebie nie było nawet gwiazd.


                                               *          *          *


                                   DWA I PÓŁ DNIA PÓŹNIEJ
Pod wieczór stwierdziła, że nie ma tu już dłużej po co siedzieć. Przez dwa dni nikt się nie pojawił, nie miała nadziei, że to się zmieni w ciągu najbliższych dni. Tygodni. Miesięcy. Postanowiła ruszyć korytarzem w głąb zamku, dotrzeć do ludzi, wyjścia lub do innego „okna”. Takiego, gdzie będzie miała szansę wołać o pomoc, albo kratę będzie można wykopać z tego obrzydłego zamku.
-         W życiu już nie wejdę do żadnego zamku – powiedziała na głos.
Zanosiło się znów na burze, a więc była szansa się napić. Może umyć, gdyby bardziej popadało. A potem czas w drogę. Przynajmniej nie będzie szkoda, że nie widać już nieba, bo będzie noc.
Sylwia wyprostowała ręce, przeciągnęła się i zaczęła rozprostowywać nogi.
Coś ciągnęło się za nią, kiedy zaczęła poruszać nogami.
-         Zdrętwiałam – pomyślała najpierw.
Wyciągnęła nogi i wtedy zauważyła, że w kilku miejscach ma zupełnie przetarte spodnie i mocno zniszczone buty.
To w tych miejscach coś się tak ciągnęło.
Sylwia poczuła, jak podnoszą się jej włosy na głowie za strachu. Wyglądało to jakby jej ciało zaczęło się rozpuszczać. Tam, gdzie materiał przetarł się zupełnie, miała zniszczoną skórę na nogach. Jakaś maź ciągnęła się za nią, znacząc na podłodze ślady przesuwania się jej nóg.
Sylwia zaczęła krzyczeć.

                        *                      *                      *

-         A teraz zadowolona?
-         Mmm, tak. A niedługo będę jeszcze bardziej zadowolona.
-         Dla Ciebie wszystko.

Tylko wrogowie

13.11.2010

Only enemies speak the truth. Friends and lovers lie endlessly, caught in the web of duty.

Tylko wrogowie mówią prawdę. Przyjaciele i kochankowie kłamią bez końca, uwikłani w sieć obowiązku.


„The Gunslinger” Stephen King

Dżem "Modlitwa III"

06.11.2010

Pozwól mi
spróbować jeszcze raz.
Niepewność mą wyleczyć,
wyleczyć mi.
Za pychę i kłamstwa,
za me nałogi,
Za wszystko co związane z tym,
Te świństwa duże i małe,
Za mą niewiarę,
Rozgrzesz mnie,
No rozgrzesz mnie!
Panie mój,
o Panie!
Chcę trochę czasu, bo czas leczy rany.
Chciałbym zobaczyć,
Co dzieje się w mych snach.
Co dzieje się...
I nie, nie chcę płakać,
Panie mój!
Uczyń bym był z kamienia,
bym z kamienia był.
I pozwól mi,
pozwól mi,
Spróbować jeszcze raz.

Szus na białej połaci

21.02.2010

„Na całej połaci śnieg...” jak śpiewali Starsi Panowie. Aż błyszczy, aż iskrzy, taki miękki, puchaty, wręcz ciepły, gładki i w ogóle rozkoszny. Nic dziwnego, że amatorów białego szaleństwa nie brakuje, a nawet wciąż ich przybywa. Jadą w dół na „boazerii”, „dupolotach”, snowboardzie, carvingach i wszelkim innym sprzęcie, łącznie z własnymi częściami ciała. Ja nie jestem może wielbicielem totalnym i całkowitym, ale też mnie kusi szusowanie w dół, więc pozwolę sobie na kilka uwag na ten temat, jako że dopiero co wróciłam z narciarskiego wypadu.
Moje początki narciarskie nie należały do udanych. Od dzieciństwa wprawdzie chciałam się nauczyć jeździć na nartach, ale nie było okazji i dopiero jako dorosła spróbowałam tej sztuki. Niestety z osobą, która się do tego w ogóle nie nadawała, bo całe jej uczenie mnie polegało na powiedzeniu „no jedź” na początku, a potem ciągłym pytaniu „no co ty robisz?”. Miałoby się ochotę odpowiedzieć „najwyraźniej to, co powinieneś mi powiedzieć, żebym nie robiła, głąbie”. Po tych doświadczeniach jestem „na tak” jeśli chodzi o instruktorów i szkółki narciarskie wszelkiej maści. Niektórzy twierdzą, że to wyrzucanie pieniędzy w błoto, przepraszam – w śnieg, ale ja się nie zgadzam. Instruktor potrafi jednak wytłumaczyć co i jak należy robić, ma swoje sposoby na nauczenie kolejnych etapów, potrafi dobrać stok, podpowie jak się zachować na wyciągu. Nie wspominając już o tym, że najczęściej ma możliwość przechodzenia przez bramkę wejściem „dla VIPów” i między jedną a druga uwagą na temat jazdy nie upływa 20 minut stania w kolejce, podczas gdy wszystkie informacje wietrzeją z głowy. Im szybciej się też taką naukę zacznie, tym lepiej. Osoba, która dopiero zaczyna jeździć, nie ma jeszcze złych nawyków, które trzeba najpierw wytępić, jeśli się najpierw jeździło ileś lat stylem mocno własnym. A widok malucha ledwo wystającego ze śniegu, który pięknie wykonuje skręty pokazywane mu przez instruktora jest jednym z ładniejszych na stoku. Nawet jeśli w połowie skrętu malucha nagle zainteresuje szyszka na choince i w związku z tym zakończy występ jadąc na pupie do tyłu.
Na stoku można spotkać różnych ludzi i zawrzeć mnóstwo ciekawych, choć krótkotrwałych znajomości. Najczęściej trwają one tyle, co wspólna jazda na wyciągu, ale jak się potem miło wspomina rozmowę z Niemcem, który tylko po niemiecku, ja tylko po angielsku, ale dogadywaliśmy się świetnie cała drogę. Od towarzyszy podróży można się dowiedzieć, gdzie jeszcze fajnie się jeździ, jaka będzie pogoda następnego dnia i dlaczego synowa kuzynki naszej rozmówczyni kupiła komplet garnków na wyprzedaży. Wszystko zależy od tego jak długi jest wyciąg i jak bardzo spragnione rozmowy towarzystwo się do nas dosiadło. Do dobrego zwyczaju należy podziękowanie za wspólna jazdę, co coraz częściej się dzieje, nawet jeśli nasz towarzysz/towarzyszka milczeli cała drogę. Porozmawiać można też oczywiście przy grzańcu lub nad kiełbasą z grilla, jeśli ktoś takie jada. Dla niektórych wizyta w barze na stoku jest nieodłącznym, jeśli nie głównym, punktem programu. Ma to swój urok, cały ten rytuał ustawiania nart pod knajpą, wkraczania do środka z rozmachem spowodowanym butami narciarskimi, zdejmowanie choć części ubrań, szukanie wolnego miejsca wśród innych tak samo zaróżowionych postaci. Nawet herbata smakuje tam inaczej. Poza tym można podziwiać stroje, zwłaszcza pań, które często mniej przywiązują wagę do firmy i jakości, ale za to wszystko musi idealnie pasować do siebie. Większość panów za to popatruje ukradkiem na innych pod kątem wyposażenia i narciarskich gadżetów.
Dla mnie najciekawsze postacie na stoku to snowboardziści. Pewnie dlatego, że nigdy nie próbowałam tej sztuki i wydaje mi się cudem natury i techniki, że można jechać bokiem na jednej desce. W snowboardziście, który potrafi jeździć jest bardzo wiele gracji, śmiem twierdzić, że więcej niż w narciarzu, który jak już umie jeździć, to śmiga jak szalony w dół i widać po nim tylko wirujący śnieg. Snowboardzista za to – wirujący seks. Kuca, wstaje, wykręca się, obraca, ugina, raz jedzie tyłem, raz przodem, to znów bokiem, ma ciekawe ciuchy, powiewają za nim różne części garderoby i w ogóle ma „te kocie ruchy”. Snowboardzista, który nie umie jeszcze jeździć też jest bardzo ciekawy, ale z innego powodu. Moja prywatna obserwacja jest taka: snowboardzista leży na stoku siedem razy częściej niż narciarz. Po drugie: NIGDY nie wiadomo, kiedy i gdzie będzie leżał, zawsze jest to niespodzianka, podejrzewam, że tak samo dla widowni jak dla niego. Po trzecie: W OGÓLE nie przejmuje się upadkiem, szczerzy zęby do wszystkich mijających go ostrożnie obywateli, podnosi się, nawet nie bardzo otrzepuje i dalej. To nie to co narciarz, który najpierw siada, potem stwierdza, że się musi położyć, bo inaczej nie wstanie, potem zakręca się we własne narty i prawie wyłamuje sobie nogi, wreszcie ustawia się, wstaje i wtedy okazuje się, że miał narty w kierunku jazdy i niestety leży właśnie od nowa, kawałek dalej. A jeśli narty się wypną, to jest jeszcze etap oczekiwania aż jakaś dobra dusza zwiezie nieszczęśnikowi wszystkie elementy z miejsca, w którym je zostawił, z sobie tylko znanych (lub nieznanych) powodów postanawiając odbyć resztę drogi „na biedronkę”.
Narty to nie tylko stok. Są oczywiście tacy, którzy jeśli jadą na narty, to nic poza nimi nie widzą, spędzają na stoku czas od otwarcia wyciągu do zamknięcia, wybierając te, które po południu i wieczorem działają przy sztucznym oświetleniu. Jest jednak też druga grupa, dla której czas po nartach jest równie ważny. Jeśli miejscowość nie jest za duża, albo mieszkamy w dużym ośrodku, wtedy te same osoby spotykamy po południu w saunie, na basenie, w grocie solnej lub na zabiegach, wieczorami zaś w pubie lub klubie nocnym. Oczywiście mamy szczęście jeśli są to miłe osoby, bo z drugiej strony utknięcie w towarzystwie kogoś, kto nam w ogóle nie odpowiada na cały dzień nie jest dobrym sposobem na wypoczywanie, nawet jeśli bycie w jego/jej towarzystwie oznacza tylko przebywanie w okolicy. Ile bowiem można wysłuchiwać krzyków na Bogu ducha winne dziecko, któremu się po prostu nudzi, narzekań na żonę, która jest po prostu zmęczona kolejna godziną na stoku, patrzeć na dogłębnie smutną parę, która pokłóciła się na początku wyjazdu i nadal w tym stanie trwa rozsiewając wokół aurę nienawiści albo wysłuchiwać marudzenia kogoś, kto normalnie spędza zimę w Aspen a tu przywiała go konieczność, w związku z czym nic mu się nie podoba?

Tegoroczne wspomnienia z nart mam bardzo miłe, więc w następnym roku też zapewne będę próbowała taki wyjazd sobie zorganizować. A teraz wybaczcie, czytelnicy, wracam do prania. To też nieodłączny element – pranie narciarskich ciuchów!

Kapral Clegg

20.09.2010

Kapral Clegg[1] miał drewnianą nogę
Wygrał ją na wojnie
W tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym

Kapral Clegg miał też medal
Pomarańczowo-czerwono-niebieski
Znalazł go w zoo

O rany, rany czy oni są naprawdę smutni z mojego powodu?
O rany, rany czy oni naprawdę będą się ze mnie śmiać?

Pani Clegg, musi pani być z niego dumna
Pani Clegg, życzy pani sobie jeszcze trochę ginu?
Kapral Clegg, parasolka w deszczu
Nigdy nie był taki sam
Nikt nie jest winny

Kapra Clegg dostał swój medal we śnie
Od Jej Wysokości Królowej
Jego buty były bardzo czyste
Pani Clegg, na pewno jest pani z niego dumna
Pani Clegg, może jeszcze trochę ginu?

Kapral Clegg


Tytuł oryginału : "Corporal Clegg"
Autor : Pink Floyd



[1]    Kapral Clegg to postać fikcyjna, ale autor słów, Roger Waters zawsze twierdził, że piosenka jest autobiograficzna, można więc stwierdzić, ze Kapral uosabia ojca Rogera, który zginął na wojnie. 

Upadam



22.09.2010

Julia mówi
Janek, nie posuwam się naprzód
Napisałam ten list
Mam nadzieję gdzieś dotrzeć wkrótce
Chcę wstać
Kiedy się budzę
Ale czy wstanę
Upadam

Julio obudź się
Julio opowiedz historię
Napisałaś list
Powiedziałaś, że dotrzesz tam pewnego dnia
Pospacerujesz w słońcu
I w wietrze i w deszczu
Nigdy nie wracaj z powrotem

A teraz upadnij
Teraz upadasz
Upadasz
Upadasz

Julio powiedz coś
Julio powiedz, że ci przykro
Będzie ci lepiej
Ale i tak lepiej mnie tu nie zostawiaj

Chcę wstać
Kiedy się obudzisz
Kiedy wstaję
Upadam
I teraz upadam
Upadam
Złamałem się

Upadam

Upadam
Teraz upadam
Upadam

Kiedy upadasz
Kiedy ja upadam
To wtedy kiedy ty upadasz
Kiedy ty upadasz
Ja upadam

Ja upadam

Tytuł oryginału : "I fall down"
Autor : U2

Abraham, czyli boski ból głowy


17.10.2010

Dziejów Abrama ciąg dalszy. Księga Rodzaju, rozdziały od 16 do 25. Wybaczcie, że piszę stylem telegraficznym, ale te rozdziały mnie wkurzają. Będę wymieniać w punktach, bo szkoda czasu na rozważanie ludzkiej głupoty.
1.      Saraj nie ma dzieci. Jehowa już jej obiecał, że jednak będzie je miała. A co głupia Saraj? Każe mężowi spać ze służącą Hagar.
2.      Hagar jest w ciąży. Natychmiast dostaje przerostu ego i za nic ma swoja panią. Saraj ma pretensje do Abrama. Do kogoś musi, a do siebie mieć żal tak trudno.
3.      Abram umywa ręce : „To twoja służąca, uczyń z nią co jest dobre w twoich oczach”.
4.      Saraj stosuje przemoc domową, Hagar ucieka.
5.      Hagar spotyka na pustyni anioła Boga. Podobno. Ja tam nie wiem, ale to dziwny anioł, co każe jej wrócić tam, gdzie ją krzywdzili, chyba że za karę, że wyśmiewała się z Saraj. Tak czy inaczej, obie są głupie.
6.      Niby-anioł mówi Hagar, że jej syn ma mieć na imię Izmael i „jego ręka będzie przeciwko każdemu, a ręka każdego będzie przeciw niemu”. W Koranie  Izmael jest przedstawiony jako jeden z proroków islamu i praojciec wszystkich Arabów. W świetle tego, co wcześniej zacytowałam nie dziwią krucjaty i terroryzm. Głupia Hagar słucha nie wiadomo kogo.
7.      Hagar nazywa Boga „Bogiem widzenia”. Wygląda na to, że uwierzyła. Ale chyba nie do końca, patrz punkt 29.
8.      Bóg próbuje osiągnąć jakieś pozytywne rezultaty w kwestii Abrama po raz kolejny. Zaczyna od zmiany imienia, żeby mu się źle nie kojarzyło. Od tej chwili mamy do czynienia z Abrahamem i Sarą.
9.      Bóg powtarza przymierze, po raz kolejny obiecując Abrahamowi ziemię Kanaan i cały naród potomków. Żeby tym razem pamiętał, że ma być nienagannym obywatelem, każe mu oznaczyć siebie i wszystkich jego domowników poprzez obrzezanie.
10.  Abraham dokonuje obrzezania. Na szczęście nie zapomniał o sobie. Ale głupoty mu z głowy do końca nie wyszły – śmieje się pod wąsem, że Sara jak ma 90 lat to przecież mu nie urodzi syna.
11.  Uwaga, teraz będzie nieźle.
12.  Abramowi ukazuje się Jehowa pośród drzew Mamre. „Abraham spojrzawszy dostrzegł trzech ludzi naprzeciw siebie. Ujrzawszy ich podążył od wejścia do namiotu na ich spotkanie. A oddawszy im pokłon do ziemi, rzekł: O Panie, jeśli darzysz mnie życzliwością, racz nie omijać Twego sługi!”. Brzydkie słownictwo ciśnie mi się na usta... na klawiaturę znaczy. Jehowa sobie stoi, a ten leci do JAKICHŚ TRZECH LUDZI I SIĘ IM KŁANIA?? Nie wspominając o tym, że mówi do nich „Panie”. Może „panie i panowie”, jak babcie kocham... Jeśli to mieli być aniołowie czy prorocy, to niechże się do nich chociaż prawidłowo zwraca! Tak, wiem, zaraz niektórzy powiedzą, że Bóg przyjął postać tych trzech ludzi. Teoretycznie tak, ale po co? Żeby uzasadnić istnienie trójcy świętej? Żeby Abraham się bardziej bał? Zresztą patrz punkt 14 i 15.
13.  Głupia Sara znów się śmieje z pomysłu, że będzie miała jeszcze dziecko. Potem sama się tego boi i kłamie, że się nie śmiała.
14.  „Mężowie”, kimkolwiek byli, idą popatrzeć z góry na Sodomę. Abraham ich odprowadza. W tym czasie przemawia do niego Jehowa wyrażając swój żal z powodu głupoty Abrahama, przed którym nie ukrywa żadnych swoich zamierzeń, a ten ...... gości jakieś podejrzane typy w swoim domu, zamiast go słuchać i mu nie wierzy w kwestii rozmnażania.
15.  Mężowie idą do Sodomy. Jehowa dalej stoi przed Abrahamem. O święta cierpliwości!
16.  Abraham zaczyna pertraktować z Bogiem na temat zniszczenia Sodomy i Gomory. Wariat. Jakby Bóg sam nie wiedział co ma robić.
17.  Sodoma. „W bramie siedzi sobie Lot, z wiarą trafia kula w płot. Zachować się nie umie, prawdy nie rozumie.”
18.  Pseudo-aniołowie zostają zaciągnięci do domu Lota i ugoszczeni kolacją. Kiedy mężczyźni z Sodomy domagają się możliwości seksualnego skorzystania z ich pobytu w mieście, Lot daje motłochowi swoje córki. Nie, nie będę przeklinać.
19.  Mieszkańcy Sodomy zostają porażeni ślepotą, po dokonaniu tego, „aniołowie” całą noc namawiają Lota (opiera się, jakby mu się tam podobało), żeby uciekał, bo oni chcą zniszczyć to miasto. W końcu wyciągają jego i jego córki siłą z miasta. Mogli sobie darować, doprawdy.
20.  Lot ucieka do Coaru. Wybłagał u „aniołów”, żeby nie musiał iść gdzieś w góry. Żona Lota ogląda się na niszczoną Sodomę i Gomorę (tęskni, czy co?) i zamienia się w słup soli. Dark Side of the Force. Ciemna magia. Czarownicy. Bóg? Nie wierzę.
21.  Lot boi się mieszkać w Coarze i idzie jednak w góry. Ha! Czyżby zrozumiał, z kim tak naprawdę rozmawiał w Sodomie?
22.  Córki spijają ojca winem i go gwałcą, w ten sposób Lot dochowuje się potomstwa.
23.  Ratunku.
24.  Abraham przypomina sobie swoje stare dzieje i mieszkając tym razem w Gerarze znów mówi wszystkim, że Sara jest jego siostra, a nie żoną. Tym razem ofiarą jego intryg pada król Abimelech.
25.  Abimelech rozmawia z Jehową i dowiaduje się prawdy. Abraham głupawo tłumaczy się, że bał się, że myślał, że „tutaj na pewno nie ma bojaźni przed bogiem i na pewno mnie zabiją z powodu mej żony”. To po coś tam poszedł, głupku?
26.  „Moda na sukces”, odcinek 7854: „A ponadto ona naprawdę jest moją siostrą, córką mojego ojca, tyle że nie córką mojej matki; i została moja żoną”.
27.  Truth is a point of view.
28.  Jehowa okazuje niesamowitą cierpliwość i obdarza jednak Abrahama obiecanym potomstwem w postaci syna Izaaka. Ciekawe, czy nie robi tego już tylko dlatego, że obiecał, więc nie chce być gołosłownym.
29.  Widząc, że Abraham i Sara to ciężkie przypadki, Jehowa skupia się chwilowo na Hagar i jej synu. Wykorzystuje pierwszą lepszą możliwość, kiedy Sarze wydaje się, że Izmael się naśmiewa z jej Izaaka i namawia Abrahama, żeby ją „wypędził”, uwalniając ją w ten sposób z tego wariackiego domu.
30.  Hagar chętnie przyjmuje pomoc od Jehowy na pustyni, ale żonę uratowanemu Izmaelowi znajduje wśród Egipcjanek. Losy dwóch narodów rozchodzą się na dobre, teraz już tylko płacz, bomby i zgrzytanie zębów.
31.  Abimelech i jego dowódca wojskowy Pikol zawierają z Abrahamem przymierze. Idiota składa im przysięgę. A miał być wierny tylko Bogu...
32.  Abraham tak nasiąka zwyczajami ludzi, z którymi przestaje, że wydaje mu się, że Bóg żąda od niego ofiary z jego syna. Zapomniał, że jego Bóg nie nazywa się Moloch tylko Jehowa. Na szczęście w porę otrzeźwiał, choć musiał sobie wytłumaczyć jakoś swoje durne postępowanie, więc wymyślił sobie głos innego anioła bożego, który zakazał mu zabijać syna.
33.  Sara umiera. Abraham spędza cały rozdział na kupowaniu dla niej jaskini na grobowiec. A przecież i tak wszyscy obrócimy się w proch.
34.  W tym czasie również Nachor doczekał się potomstwa i to w całkiem sporych ilościach, miał na przykład syna Betuela, który miał z kolei córkę Rebekę.
35.  Abraham, kiedy był już stary, wysłał swojego sługę do krewnych, żeby przyprowadził żonę dla Izaaka. Mądry sługa pomodlił się do Jehowy nie chcąc liczyć na jakiś dziwnych aniołów, których do pomocy obiecywał mu Abraham i ten pozwolił mu znaleźć Rebekę na żonę Izaaka. „Pij, mój panie, a ja naczerpię też wody dla twoich wielbłądów”, powiedziała.
36.  Rebeka zapewniła słudze Abrahama nocleg, a ten dał jej kolczyk do nosa i bransoletki, a potem przedstawił sprawę Betuelowi, jej ojcu i Labanowi, jej bratu, pięknie opowiadając wszystkie swoje przygody od momentu wyjścia z domu Abrahama.
37.  Rebeka zgodziła się zostać żoną Izaaka i ruszyła ze sługa Abrahama do swojego przyszłego domu. Spotkała się z Izaakiem po drodze, a on wprowadził ja do namiotu Sary i pokochał. Nareszcie trochę romantyzmu.
38.  Abraham po śmierci Sary bierze sobie nową żonę. I nałożnice.
39.  Chyba go pogięło.
40.  Abraham umiera po przeżyciu stu siedemdziesięciu pięciu lat i przyprawieniu Boga o niezły ból głowy. Jego synowie chowają go obok Sary.

41.  Ufff. Jeśli to ma być ojciec narodów, to ja wolę nie mieć ojca.

Kiedy umrze nadzieja


07.11.2010

kiedy zapadnie zmrok
kiedy wstanie słońce
kiedy tydzień podwinie ogon
kiedy na chodnikach błyśnie listopadowy deszcz
kiedy śnieg ustroi choinki nie tylko na sklepowych wystawach
kiedy stanę w deszczu  wiosennych kwiatów
kiedy będę za stara, żeby usłyszeć wpadające mi w ucho słowa
kiedy zostanie mi odebrana zdolność odczuwania czegoś poza bólem
kiedy na moich drzwiach powieszą nekrolog jak białą flagę
wtedy umrze nadzieja

że powiesz do mnie kiedyś „przyjaciółko"

Zamyśliłam się nad filtrem przyzwyczajenia


04.08.2011

Czytałam słowa osoby, z którą zawsze do tej pory miałam zbieżne poglądy. Nikt bliski, nikt dobrze mi znany. Ot, po prostu do tej pory nasze opinie się pokrywały.
Czytałam, czytałam, a im więcej czytałam, tym bardziej wydawało mi się, że nie rozumiem.
No, nie rozumiem. Co ona w sumie pisze? To jakie ona ma zdanie na ten temat ostatecznie?
No nie rozumiem.
I wtedy dowiedziałam się od kogoś innego, że on nie ma problemu ze zrozumieniem, że opinia tu wyrażona brzmi tak i tak.
Przeczytałam raz jeszcze.
I jeszcze raz.
I kolejny.
Fakt.
Zaczęłam się zastanawiać, co spowodowało ta mgłę na mózgu.
Filtr przyzwyczajenia.

Tak się przyzwyczaiłam, że nasze opinie są zawsze zbieżne, że kiedy okazało się, że się w czymś nie zgadzamy, mój filtr  nie przepuszczał jej opinii do mojego mózgu. 

Ten pierwszy bal


08.01.2010

Ten pierwszy bal
Czy pamiętacie scenę z „Pana Tadeusza”, kiedy Telimena szykuje Zosię na bal? Tłumaczy jej wtedy, że dorastanie na oczach wszystkich nie jest dobrą autoreklamą, że lepiej siedzieć w ukryciu przez całe dzieciństwo, a potem jako już dorosła panienka, zachwycić cały świat, samym pojawieniem się wzbudzając zainteresowanie. Cóż, takie czasy. Celowi temu służyły różne rzeczy, na przykład zamiana krótkiej sukni na długą, z ogonem, albo też właśnie pierwszy bal, kiedy panienki były przedstawiane światu.
Nie zamierzam tutaj udowadniać, że dzisiejsze studniówki mają taki sam cel, albo że wywodzą się właśnie z tej tradycji, ale coś wspólnego to te imprezy jednak mają. Ci, którzy mają dzieci w wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat i właśnie biorą udział w przygotowaniach do tego balu, pewnie się ze mną zgodzą.
Dawno temu, za czasów obecnych dziadków i babć, była tradycja studniówki i balu maturalnego. Ta pierwsza odbywała się w szkole pod okiem wychowawców, ta druga impreza była organizowana już po maturze i jako pierwsza oznaka zakończenia etapu podlegania belfrom, nie miała ustalonych reguł. Bale maturalne stopniowo zanikły, zostały tylko studniówki. Za czasów obecnych rodziców, na studniówkach obowiązywał określony strój, odbywały się w szkole i bawiono się we własnym gronie. W co bardziej postępowych szkołach klasy męskie lub żeńskie wyjątkowo otrzymywały pozwolenie na zaproszenie osób z zewnątrz. Nie do rzadkości należało wtedy zapraszanie po prostu całych klas przeciwnej płci z innych szkół.
Pewnie ze względu na brak balu maturalnego nastąpiła tak radykalna zmiana tej szkolnej skąd inąd imprezy, chociaż głębokie zmiany jakim podległo całe społeczeństwo po 1989 roku na pewno nie pozostały bez wpływu. Większość studniówek przeniosła się teraz do lokali i tylko nieliczne odbywają się w szkołach. Przyczyny? Nasze społeczeństwo stało się tak wygodne, że rodzice dostają drgawek na myśl o tym, żeby przyjśc do szkoły w sobotni poranek aby kroić sałatki i gotować bigos. W lokalu kucharze ugotują, kelnerzy podadzą, zmywarki umyją. Oczywiście trzeba za to płacić, ale jesteśmy przyzwyczajeni do życia w stylu „płacę i wymagam”, a w lokalu można zrobić aferę nawet jeśli marchewka jest krzywo pokrojona.
Jeśli chodzi o osoby towarzyszące, to większość studniówkowiczy przyprowadza swoje sympatie spoza szkoły i nikogo to nie dziwi. Wręcz przeciwnie, osoby, które chciałyby przyjść same i bawić się w gronie szkolnych kolegów i koleżanek, są wyśmiewane i szybko rezygnują z takich pomysłów.
Stroje obecnie obowiązujące na studniówkach, spowodowałyby u naszych babć palpitacje serca. Czasy, kiedy należało wystąpić w białej bluzce i czarnej spódnicy, a czarna sukienka z rękawami była szczytem ekstrawagancji, przeminęły z wiatrem przemian. Chłopcy wprawdzie pozostali przy garniturach i tu chyba rewolucja nas nie czeka jeszcze przez długie lata, ale stroje dziewcząt to pokaz mody. Są to krótko mówiąc stroje typowo balowe, w kolorach od bieli przez zieleń, złoto, czerwień aż po czerń, z ozdobami typu szale, pióra, błyskotki, itp. Długość też przeróżna, ale za to niektóre suknie mają duże ubytki materiału w górnych częściach. Patrząc na te propozycje można byłoby dojść do wniosku, że im panna pokaże więcej golizny, tym lepiej.
Dziewczyny szykują się na ten bal też pod wzglądem urody. Już na wiele tygodni wcześniej można usłyszeć w autobusach i tramwajach dyskusje o makijażach, tipsach, depilacjach, fryzjerach i solariach. W tym ostatnim chłopcy nie ustepują dziewczynom, więc tylko patrzeć, jak i makijaż męski studniówkowy zagości na pokazach mody.
Wszystko to sprawia, że takie 'odszykowane” maturzystki nie odróżniają się potem od nauczycielek. Trudno uwierzyć? A jednak! Mogę podać przykład z życia wzięty, kiedy to jakaś osoba towarzysząca z zewnątrz, nie znając nauczycieli, zaczepiła w łazience panią profesor słowami: „Ty, nie masz czasem zapasowych pończoch? Oczko mi k..... poleciało.” Takie sytuacje to raczej komplement dla nauczycielek, że tak młodo wyglądają, niż dla uczennic, które postarzają się grubą warstwą makijażu i suknią a`la Madame Pompadour. Dziś już nie udałaby się Tadeuszowi taka sztuka, że po warstwie pudru i różu na twarzy Telimeny poznał, że nie jest ona panną, która wpadła mu w oko w ogródku.


sobota, 27 stycznia 2018

Listopad 2011



1 listopada 2011

Wczoraj udało się w 2/3. Mam mocne postanowienie, żeby dziś się wszystko udało.  

2 listopada 2011
No tak 3/4… 

 3 listopada 2011
Ponieważ wiecznie mi nie wychodzi wieczorna część smarowania, przeniosłam ją na poranek. Dziś było ok, zobaczymy, czy to się sprawdzi.

4 listopada 2011
Sprawdzi się 

 5 listopada 2011
No to już oficjalnie: smarowanie w całości zostaje przeniesione na rano – dużo lepiej wychodzi i jest dużo wieksza gwarancja, że zostanie zrealizowane. No chyba że zaśpię. 
Teraz trzeba przemysleć, co zrobic z ćwiczeniami…
I wypadałoby się trochę wziąc w garść z obiadem, bo drugie danie jakoś wciąż mi za duże wychodzi. 
Za to kolacja już chyba opanowana. 

 6 listopada 2011
Smarowanie jest w dobrym miejscu dnia. 
Może spróbuję usadowić ćwiczenia przed obiadem?

7 listopada 2011
Przed obiadem to w życiu nie wyjdzie…
Za bardzo głodna wracam z pracy. 

 8 listopada 2011
Po obiedzie zaraz to niezdrowo ćwiczyć…

9 listopada 2011
Spróbuję jak to będzie przed kolacją 

 10 listopada 2011
Ale chyba nie dziś… zmęczona jestem…

11 listopada 2011
Dziś posprzątałam cały dom, to chyba mi ruchu starczy.  

12 listopada 2011
Dziś poćwiczyłam 

 13 listopada 2011
Cały dzień na szkoleniu. Objadałam się ciastkami. ;P Czasem trzeba ;P

14 listopada 2011
Nie poćwiczę. Od jutra …

15 listopada 2011
No, mówię przecież, od jutra. 

 17 listopada 2011
Zajęta, zmęczona itd itp…

18 listopada 2011
Po raz kolejny dziś zaczęłam akcję „schudnę”.
Cały dzień na płynach. Trochę soczków, mleko, herbaty, na koniec jeszcze bedzie zupka typu „gorący kubek”.
Poćwiczyłam też trochę. Może nawet dokończę resztę, bo zimno jest.

 Etap choroba wie który dzień 2
19 listopada 2011
No. Bardzo dobrze idzie. 
Zjadłam lekkie sniadanie, takie jak pwinno być.
Nasmarowałam się, tak jak trzeba.
Poćwiczyłam prawie cały zestaw, oprócz jednego elementu.
Przez resztę dnia tylko piłam – herbatki, soczki, będzie też i zupka „gorący kubek” i może na koniec mleko.

Etap choroba wie który dzień 3
20 listopada 2011
Zjadłam przepisowe śniadanie.
Zjadłam przepisowe drugie śniadanie.
Wysmarowałam się czym trzeba.
Poćwiczyłam.
Przez resztę dnia różne płyny. Jeszcze będzie bulion i gorący kubek.
Nawet jakoś bardzo nie umieram z głodu. 

 Etap choroba wie który dzień 4
21 listopada 2011
Śniadanie, drugie śniadanie, zupa, smarowanie, ćwiczenia. 

 Etap choroba wie który dzień 5
22 listopada 2011
Śniadanie, drugie śniadanie, obiad, pocwiczyć, posmarować się.
Jestem coraz bardziej z siebie zadowolona. 

 24 listopada 2011
Wszystko zgodnie z planem 

 26 listopada 2011
Wczoraj jakis ten dzień był dziwny : zapomniałam poćwiczyć, w ogóle i totalnie, rano dziś sobie zdałam sprawę z tego. A poza tym bylam tak głodna, że zjadłam ze trzy razy taki podwieczorek jak powinnam była zjeść. Cóż, zdarza się. 
Dziś powinno być lepiej. 

 27 listopada 2011
Aaaa, odpuszczę sobie dziś… 

 28 listopada 2011
A dziś sobie nie odpuściłam 

 29 listopada 2011
A dziś dla odmiany sobie odpuszczę.  Oj przeszłam pieszo chyba z milion kilometrów, nie będę już cwiczyć. Bunt. 

 30 listopada 2011
Chyba należałoby odpocząć… ale jak? Trzeba jeszcze trzy tygodnie do świąt wytrzymać. Czuję, że jestem zmęczona i nie bardzo mi sie chce o cokolwiek dbać…


Zamek (12)


18.12.2010

Rozdział 12


Drzwi zaskrzypiały i Julia obejrzała się. Do pokoju weszła kobieta, niosąc jakieś ubrania.
-         Dzień dobry! Obudziłaś się nareszcie! - powiedziała z uśmiechem. - Przyniosłam Ci ubranie. Ubierz się, bo ktoś bardzo chce Cię zobaczyć!
-         Gdzie są moi rodzice? A moja siostra? Dlaczego jestem w zamku? Co się ze mną stało? Jak długo tu jestem? - Julia zarzuciła kobietę gradem pytań.
-         Spokojnie, nie denerwuj się tak. Wszystko będzie dobrze, ale ja nie mogę z Tobą rozmawiać. Zaraz przyjdą tu panowie, którzy Cię znaleźli i zaprowadzą Cię do... w pewne miejsce. To ważne, żebyś była spokojna, więc przyniosłam Ci coś na uspokojenie.
Bez ostrzeżenia kobieta wbiła Julii w ramię igłę i wcisnęła tłok strzykawki. Zabolało, ale Julia nie zdołała nic zrobić. Lekarstwo musiało być bardzo silne, usiadła ciężko, a właściwie upadła na łóżko. Nawet język miała sparaliżowany.
Do pokoju wszedł Henryk i Filip. Posadzili ją na wózku w pozycji półleżącej i wywieźli z pokoju.
Podróż korytarzami nie trwała długo. Julia znalazła się w niedużym pokoju bez okien, całkowicie pustym. Popatrzyła pytająco na mężczyzn, mówić na razie nie próbowała.
Mężczyźni popatrzyli na siebie, Henryk westchnął ciężko, a Filip odwrócił się i wyszedł z pokoju zamykając drzwi.
-         Posłuchaj – zaczął powoli. - To wszystko co Ci teraz powiem, a przede wszystkim to, co potem powie Ci ktoś, kto jest przyczyną wszystkich tych wydarzeń, będzie dla Ciebie na pewno bardzo dziwne, może nawet nie do uwierzenia. Niektóre elementy mogą nawet być przerażające, dlatego dostałaś dość silne środki uspokajające. Słuchaj spokojnie wszystkiego, koncentruj się na sobie, a wszystko będzie dobrze. Za chwilę powinnaś też być już w stanie mówić. Jeśli mnie słyszysz i rozumiesz, mrugnij, dobrze?
Julia mrugnęła posłusznie. Była oszołomiona, ale co dziwne, nie tym lekiem, tylko tym, co się działo, a jej umysł pracował normalnie.
-         Ja za chwilę wyjdę z tego pokoju, a wtedy porozmawia  z Tobą właściwa, najważniejsza osoba. Nie będziesz jej widzieć, ale nie bój się. Jeśli chcesz, możesz sobie wyobrażać, że ten ktoś jest w sąsiednim pokoju ale nie chce, żebyś go widziała...
-         Jeśli chcę? - wymamrotała Julia. - A jaka jest prawda?
Henryka najwyraźniej zamurowało.
-         A więc już możesz mówić.... dobrze, to ja wychodzę...
-         Najwyższy czas! - odezwał się nagle głos i Julia drgnęła. Dochodził nie wiadomo skąd, jakby ze ścian, wszędzie dookoła. - Nie mogę już słuchać, co oplatasz tej dziewczynie. Mówiłem Ci, że jest lepsza od Ciebie, a Ty ją traktujesz jak niedorozwiniętą. Wynoś się!
Ku zdziwieniu Julii, Henryk zniknął natychmiast i bez słowa, zamykając za sobą drzwi.
-         Kim jesteś? Gdzie jesteś?....- Julia wybuchnęła potokiem pytań, ale głos przerwał jej.
-         Poczekaj, dziewczyno. Spokojnie. Wszystkiego się dowiesz. Powiedz mi, jak Ci się podoba taka propozycja: ja najpierw Ci opowiem wszystko, a potem, jeśli uznasz, że jeszcze czegoś nie wiesz, będziesz zadawać pytania. Ok?
Julia pokiwała głową.


                                               *          *          *


                                   CZTERY        LATA PÓŹNIEJ

-         Robercie? Jesteś już w domu? Robercie?!
-         Tak, jestem w kuchni, Sylwio. A co się stało?
-         Zobacz, co przyszło w poczcie. Zaproszenie na darmową wycieczkę, mamy apartament w hotelu na dwie noce, wyżywienie oraz darmowy wstęp na imprezę na zamku.
-         Gdzie to jest? - Robert wziął z rąk żony zaproszenie.
Kiedy zobaczył nazwę miejscowości, usiadł powoli na fotelu. Jego żona, bardzo blada, przysiadła obok.
-         Co to może znaczyć? - zapytał.
-         Nie wiem. Może tylko to, co jest napisane, że zostaliśmy wylosowani wśród klientów z ostatnich pięciu lat, że to nowa tradycja na zamku..... i może też, że wszystko poszło dobrze.
-         Chcesz tam jechać?
-         Czemu nie?
-         Wiesz, ja czasem mam wciąż takie myśli....
-         Robercie, przestań. Rozważaliśmy to dokładnie cztery lata temu. Nie ma sensu do tego wracać. A wyjazd tam będzie najlepszym sposobem na zamknięcie całej sprawy.
-         Nie niepokoi Cię fakt, że postarali się, żeby nas znaleźć, mimo że przeprowadziliśmy się w inny koniec kraju?
-         Nie. Od czego mają menedżerów itp, co? Za to mają płacone!
-         No dobrze już. To za dwa tygodnie. Jutro poproszę szefa o dwa dni urlopu. Spokojnie się spakujemy, a drugi dzień wezmę po, to odpoczniemy po podróży.
-         Świetnie.


                                                           *          *          *


                                   DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ

- Witam państwa w podziemiach naszego zamku. Po urokach sal na górze mogą się one wydać państwu mniej atrakcyjne, ale mimo wszystko zachęcam do zwiedzania,   zwłaszcza, że niektórzy z państwa tej części zamku nie widzieli nigdy. Te podziemia to właściwie ciąg korytarzy i lochów dla skazańców. Ze względu na małe rozmiary sal i korytarzy zabieramy ze sobą tylko małe grupy, ale i tak większość będą państwo zwiedzać sami. Wszędzie są strzałki pokazujące kierunek zwiedzania oraz tabliczki z opisem sal i z opowieściami z nimi związanymi. Miejsca nie przeznaczone do zwiedzania są zamknięte, więc nie powinni się państwo zgubić. Na wszelki wypadek jestem jeszcze tutaj ja, który mam za zadanie dopilnować, żeby każdy dotarł do końca drogi. Zapraszam do zwiedzania, chodźmy.
Przeszli długi korytarz i znaleźli się w sali pełnej naczyń poukładanych na stołach, podłodze i w niszach w ścianach. jak przeczytali na tabliczce, naczynia należały do więźniów, którzy tutaj zakończyli życie.
Jakoś nie mieli ochoty tego oglądać.
- Słuchaj, tu nie ma wyjścia korytarzem – zorientowała się Sylwia. – Czyżbyśmy mieli wyjść przez jedne z tych drzwi?
- Przewodnik mówił, że to, co nie służy do zwiedzania jest zamknięte – przypomniał Robert. – Musimy tylko sprawdzić, które drzwi są otwarte. Ja jedne, ty drugie.
Podeszli do drzwi i oboje jednocześnie nacisnęli klamki.
Drzwi otworzyły się.
Jedne.
I drugie.
- Co teraz?
- Zajrzyjmy do środka. Jeśli gdzieś są strzałki, to jest właściwa droga.
Sylwia popchnęła drzwi i dała dwa kroki do przodu. Korytarz był oświetlony, podobny do wszystkich innych. Nie było żadnych strzałek. Nie? Zaraz, a co to jest tam na ścianie?
Robert dał jeszcze dwa kroki do przodu.
Zdążył pomyśleć, że to nie jest strzałka, kiedy za sobą usłyszał huk zamykających się drzwi. Światło zgasło.
Sylwia podskoczyła i natychmiast wróciła do drzwi.
Popchnęła je.
Ani drgnęły.
Popchnął je jeszcze raz. Dalej nic.
Gorzej.
To już nie były drzwi. Wymacał tylko jednolity mur, ani śladu klamki czy zawiasów.
Był sam.
Sylwia zaczęła krzyczeć.


                                  



-         Zadowolona?
-         Zaczynam być. Ale to dopiero początek.