piątek, 23 marca 2018

Sierpień 2013


1 sierpnia 2013
dziś basen i rehabilitacja to dwa główne składnieki dnia.
dziwny mail od K. nie ma czasu dla mnie, dobrze jej w tych innych relacjach, a jednoczesnie jest zazdrosna o A i nie wiem już całkiem czego ona by chciała. anyway, this boat has sailed.
A poszedł się zobaczyc z P.
Jakos wolno mi to chudniecie idzie, choc dobrze, ze w ogóle idzie.
Dzis rano się obudziałam z lekka depresją. Dobrze, zę waga pokazała troszeczke mniej – podniosło mnie to na duchu.


2 sierpnia 2013
A pojechał.
Na razie wymienilismy parę smsow jak był w drodze, i potem wieczorem. Nie chcę tez mu za bardzo głowy zawracac, w końcu chyba ma tam co robić, aczkolwiek wzial tez ksiązki do poczytania.
w ogóle nie mam apetytu po tych tabletkach, więc dziś postanowiłam zrobić eksperyment i zjeśc dopiero wtedy, kiedy naprawde mi sie zachce jeść. zachciało mi sie o 18.45. zjadłam salatke i porcje kapusty i jestem najedzona. hmmm. z jednej strony to genialnie – z drugiej – chyba nie mozna tak nie jeść przez miesiąc… aczkolwiek jak dalej tak mi sie nie będzie chciało to może jakis czas popróbuję.
po co znów ten upał…
dzis miałam ostatnia rehabilitację.

Lista ze Szklarskiej.

 4 sierpnia 2013
Wczorajszy wpis widze poszedł gdzieś w kosmos…
ale w sumie to nic sie nie dzieje, dzis też. dobrze, ze trochę chłodniej i słonca nie ma to odzyłam, cos ugotowałam. ale juz sie rozchmurzyło, więc pewnie jutro czeka mnie kolejny morderczy dzień.
A pisze.
Tesknię…. Marzę…. Kombinuję…

5 sierpnia 2013
dzień dość morderczy, faktycznie. jest dobrze, dopóki człowiek siedzi na fotelu bez ruchu z kompotem w szklance. każdy ruch powoduje zalewanie się potem. wcale sie nie dziwię, ze P przesypia całe dnie.
niemniej jednak byłam na zakupach, marszu, poćwiczyłam, ogarnełam dom. nie daję się.
A pisze.
uroiło mi sie rozwiązanie problemu zawodowego w nocy,. kto wie, moze i to by działało i to niezle. ale o tym pomyslę pod koniec urlopu. albo po urlopie. ;p

tesknię…  

6 sierpnia 2013
Upał…. i leży….
jestem załamana brakiem postepów w chudnięciu. dzis w związku z tym zrobiłam przeliczenie kalorii. nawet nie dociągam do limitu zdrowej kobiety w moim wieku o lekkiej pracy. a ja przecież jeszcze cwiczę. i do tego limitu mi drugie tyle brakuje. nie wiem co jest…
dzis był basen i masaz pleców. spotkałam M i K.

niech ten upał zrobi jutro przerwę, proooooszę…

8 sierpnia 2013
Lekko nie żyję…
mawet nie zauważyłam, ze wczoraj w końcu nawet nic nie napisałam…
zresztą co tu pisac – upał i tyle.
dziś byłam na zabiegu. znaczy na połowie, druga część nie wypaliła, bo nie dowieźli preparatu.
po południu sobie zrobię kąpiel borowinową w ramach dokończenia.
wczoraj waga drgneła, dzis znów stoi. czytalam, że to normalne i najwazniejsze – nie załamywac się.
dzis przez ten upał ruszyłam do lasu po 7 rano. i tak było gorąco.
miałam dzis zapytac A kiedy w końcu wraca, zanim zdązyłam to napisał, ze jutro jadą do Zakopanego, więc pytanie się zdezaktualizowało.  widac mu tam dobrze, to niech siedzi. tu znów będzie dostawał małpiego rozumu, a ja mu nie będe umiała pomóc.
w przyszłym tygodniu musze napisac do M. hmmmm. juz myslę

K odpisała. nie zrozumiała. trudno. 

8 sierpnia 2013

Ach  zapomniałam, ze przecież M mi się snił dzis w nocy. Taki kochany, taki mój    

8 sierpnia 2013
… i tego się trzymajmy     

9 sierpnia 2013
pogoda sie zdecydowanie poprawiła, są chmurki, jest wiatr, temperatura spadła o ponad 10 stopni. można żyć i funkcjonować.
rano nordik i ćwiczenia. LP3 – bardzo ładna. zakupy. posprzątałam w czterech szafkach!!! poczytałam sobie, usiadłam spokojnie do kompa. to jest życie
zagrałam w lotto…. chciałabym, oj chciała
mam ochote dzis na jakiś seans filmowy.

A pojechał z M i jej znajomymi do Zakopanego.

10 sierpnia 2013

miły chłodek za oknem  

10 sierpnia 2013

nikogo nigdzie nie doleje, bo cały deszcz pada w …   

10 sierpnia 2013
Mail    

późna jesień   

10 sierpnia 2013
sklepik    

10 sierpnia 2013
mail   
popłakałam się    

11 sierpnia 2013
Leniwa niedziela.
Mama walczy z grzybem.
A u rodziny M. Jutro chyba wraca, znaczy przyjeżdżają oboje.
Tęskni mi się za górami.
Chyba się uda ten wyjazd przyszłotygodniowy… ale cicho na razie, zeby sie cos nie popsuło, P, ścięgno albo bógwieco jeszcze…

12 sierpnia 2013
wstałam o 6. poleciałam do lasu na nordik – super  potem ćwiczeina, prysznic i sniadanko.
ogranełam dom i ruszyłam na badania. oczywiście pan profesor się nie zjawił. przysłali na zastepstwo jakiegos młodego. sympatyczny, chyba do niego nastepnym razem się udam. bo co to za sens byc u lekarza, który na dwie moje wizyty u niego dwukrotnie nie przychodzi??
stał się cud i mammografie mi zrobili od razu. wyniki za trzy tygodnie. biopsja na 8 pażdziernika.
jestem baaardzo zmęczona i na dodatek mam brzuch znów napuchnięty. juz chyba terz jestem pewna, ze to od owoców…  

13 sierpnia 2013
Rano do lasu. to sie juz mój nałóg robi.  co to będzie jak sie do pracy wróci…. :/
potem zbieg – genialnie
zaraz przyjdzie I
A wraca
Była burza z gradem!
K napisała, ze ona się koniecznie chce spotkac i kiedy najwczesniej mam czas. bo ona w weekend wyjeżdża. a ja mam czas w weekend dopiero ;p

14 sierpnia 2013
wczorajsze spotkanie z I naprawde fajne.
dzis z K – jeszcze fajniejsze.
chyba wiem już mniej więcej z kim chcę spędzac czas, a z kim nie i potrafię w miare tym manewrować. 
dzis rano oczywiście do lasu, choc jak się obudziłam to tak mi jakoś dziwnie chorobliwie było, pewnie dlatego, ze zmarzłam w nocy nieco. trzeba kocyk wyciągnąc z szafy. potem cwczenia itd. wróciłam od K, ale coraz gorzej mi było. zapakowałam wit C, polopirynę, herbate z malinami, wysmarowałam sie Amolem. na wieczór powtórka, plis kapiel gorąca chyba i do smarowania Vick. przecież nie moge byc chora teraz!!!!!!!
BTW wysłałam dzis maila. nawet nie debatowałam za długo.  

15 sierpnia 2013
Rano juz się całkiem nieźle czułam. Poćwiczyłam itd. od południa znów mi gorzej, może nie tak jak wczoraj, ale czuję, że cos tam jest.
Łykam, piję, płucze, smaruje itd….
Odpowiedzi brak.
Zaraz przyjdzie A.

16 sierpnia 2013
Wczoraj wieczór z A bardzo miły.
dziś się znów troche lepiej czuję. nie łykałam już grypoleku. mam nadzieję, ze to nie była błędna decyzja. aspiryne jeszcze połknę. i daje nadal witaminę C w duzych ilosciach.
rano A zaczął coś mówić o dawnych czasach z P i o 2011 roku, obudziły mi się wspomnienia. 2011 to już był ten moment kiedy zaczynało się psuć. troche dlatego, że mi nie mówił róznych ważnych rzeczy, potem była ta historia z paką, a potem nadszedł nowy rok, w którym nastapiło załamanie totalne…. nie myslałam, że mnie to tak nagle znów dotknie, ale popłakałam się jak głupia. humor mi siadł na długo i w sumie nadal mi sie cos tam pałęta…
a historia wyraźnie zatoczyła koło, tylko teraz A jest w takiej sytuacji, a raczej był, bo teraz to już w ogóle jest inna kwestia.
posprzątałam, poćwiczyłam, zakupy zrobiłam. nogi mnie bolą.
konkursik  

17 sierpnia 2013
Jeszcze z wczoraj:
- zabiwszy pytaniem
i
- urodziny  
dzis sie obudziłam po szóstej, zrobiłam sobie maseczkę, ogarnełam się i zasiadłam do kompa. potwierdziłam nocleg i przelałam kasę. do jutra powinnam podjąć decyzję, którym pociągiem jadę.
maila brak. hmmm.
A wczoraj poszedł na jakąś imprezę do J. dziś ma przyjść, czy też mam sie spotkac z K. śrdnio mi się chce, szczerze powiedziawszy. niech ona się juz wyprowadzi i bedzie spokój.

coraz bardziej skłaniam się ku decyzji, żeby zamknąc bloga radiowego. oczy i czas to te dwie kwestie. jest dobry moment – 100. przez jakiś czas myslałam o zwolnieniu tempa itp, ale zdaję sobie sprawę, że jak nie utne tego raz a dobrze – to nie utne wcale…. 

18 sierpnia 2013
Jestem zmęczona nie wiem czym.
z przerażeniem myslę, ze mam ostatni tydzień urlopu…
ciekawe jak się zakończy kwestia przyszłego tygodnia, czy bedzie bardzo szczęsliwy, czy tylko w porządku…
chciałałbym, żeby był bardzo szczęsliwy…
A się tak długo nie odzywał, w sensie nie odpowiadał, ze aż się zaniepokoiłam. Zajęty.
jednoczesnie chce mi się jeść i mi sie nie chce…

w ogóle dzis jestem jakas nie do ycia. może na zmiane pogody, podobno nadchodzi.

19 sierpnia 2013
wkurza mnie brak odpowiedzi…
od rana niezłe tempo – ćwiczenia, nordik, prysznic, poranne czynności, ogarnianie domu i inwentarza łącznie z prasowaniem, potem na zabieg, załatwianie spraw i obiad. dopiero koło 16 zwolniłam tempo, pograłam na gitarze, posiedziałam w necie.
zaczynam odczuwac ulgę, ze juz podjełam decyzje o rezygnacji z RM. wyglada na to, ze przy tej decyzji zostane.
A pojechał gdzieś bardzo tajemniczo pisząc, ze opowie mi wszystko potem.
wkurza mnie brak odpowiedzi…

20 sierpnia 2013
odpowiedzi brak
jestem wkurzona
ale nie będe o tym mysleć. dzis koncert  bedzie fajnie

cZas się pakowac  

21 sierpnia 2013
Koncert był cudny. Popłakałam się wiele razy, zaczynając od momentu kiedy zobaczyłam swoje miejsce
opisze szczegółowo myslę jutro i bedzie.
dzis jestem zmęczona.
zakupy tez sie udały.
zabrakło tylko tej wisienki na torcie, która spowodowąła spory smutek. i troche też wnerwu.

dziś chyba sie wyśpię…

22 sierpnia 2013
dziś rozszyfrowałam, ze smutek jest pokoncertowy i proRogerowy
brak wisienki to złość
troche mi przeszła zresztą po dwu mailach. 
trzeba sie pogodzić z pewnymi rzeczami najwyraźniej and don’t puh the luck.
postanowiłam dalej zbierac kasę. mam nadzieję na jeszcze raz

jutro napisze relację – decyzja podjęta  

23 sierpnia 2013
ćwiczenia, nordik, zakupy, sprzątanie, uffff…..
ale poczytałam też. „W poszukiwaniu straconego czasu” – wyglada na to, ze będzie moim nowym przebojem. Zwłaszcza po tym jak dzis czytałam fragment o tym, czy lepiej zaryzykowac i może zyskac cos więcej, ale może stracic to co już sie ma….mój dylemat obecny…
tęsknię już….

cholera, urlop sie konczy… jeszcze dwa dni….  

24 sierpnia 2013
mam dziwny nastrój, sądzę, ze moja depresja znów podnosi głowe. i tym razem to nie jest na pewno PMS.
A bardzo zadowolony z tej nowej znajomosci. kto wie, może to nie będzie tylko klin, bo się ciekawie układa. and that’s good news.
tęsknię.
urlop się konczy
pracowac się nie chce.
nie wiadomo czy jeszcze kiedys Rogera zobaczę…
we all die in the end

no i mówię – depresja  

Roger Waters „The Wall”, Stadion Narodowy Warszawa 2013
25 sierpnia 2013

Kiedy w styczniu zobaczyłam, że Roger Waters po raz drugi wybiera się do Polski z wielkim spektaklem „The Wall”, nie wahałam się ani chwili czy kupić bilet i jechać. Zdawałam sobie sprawę, że może się w ostatniej chwili okazać, że jednak nie mogę jechać, ale byłam zdecydowana, że chcę. Wahanie dotyczyło tylko rodzaju biletu. Ale przecież w końcu właśnie po to zbierałam pieniądze od poprzedniego koncertu w Łódzkiej Arenie, żeby teraz mieć dobre miejsce! Raz się żyje – kupiłam bilet na miejsce, które wydało mi się najlepszym z możliwych dostępnych.
Kiedy na tydzień przed koncertem zaczęło się coraz bardziej pewne robić to, że jednak uda mi się pojechać, zaczęłam się cieszyć. Po cichu, żeby nie zapeszyć. Natomiast już w dzień wyjazdu było prawdziwe szaleństwo. W Warszawie byłam kilka godzin przed, ale już w pociągu była fajna atmosfera, gdyż jechały nim całe tłumy ludzi na koncert, a można było ich poznać głównie po podkoszulkach. Zważywszy, że ja swoją postanowiłam założyć dopiero na miejscu, można śmiało powiedzieć, że może było ich jeszcze więcej, takich na razie ukrytych. 
Na stadion pierwotnie zamierzałam podjechać autobusem, biorąc pod uwagę w sumie niedawna kontuzję Achillesa. Ale czasu jeszcze było sporo, pogoda była ładna – ruszyłam pieszo i to była bardzo dobra decyzja. Drobne strumyczki ludzi na moście Poniatowskiego zlały się już w całkiem pokaźną rzekę, płynącą w jednym kierunku, w jednym rytmie – świetny widok.
Tym razem na płytę dotarłam bez godzinnych poszukiwań, dokonawszy wcześniej zaplanowanego zakupu – bluza „Trust us”. Weszłam sobie powoli i zaczęłam rozglądać się, gdzie tu jest sektor A2. O matko, to mój? Tak daleko od wejścia, tak blisko sceny? A gdzie jest rząd 10? Jak znalazłam swój rząd i swoje miejsce i usiadłam, to już całkiem na miękkich nogach. Popłakałam się z wrażenia, że jestem tak blisko….   Jak doszłam do siebie to podeszłam do sceny i zrobiłam sobie (wzorem dziesiątek ludzi) zdjęcie. Mam fotkę jak opieram się łokciem o scenę Rogera Watersa 
Czas przed rozpoczęciem koncertu minął bardzo szybko mimo spóźnienia i oto zgasły światła, a na scenie pojawiła się para mundurowych z tradycyjną kukłą. Zaraz potem jak przebrzmiała trąbka – zaczęło się. Niby teraz byłam już przygotowana na mocne uderzenie początku „In the flesh?” ale i tak wbiło mnie w krzesło. A wtedy na scenę wyskoczył on – Roger Waters. Naprawdę wyskoczył. Mimo swoich siedemdziesięciu już prawie lat, jest nadal w świetnej formie, a jeśli się zmienia – to według  mnie tylko na korzyść – jest coraz bardziej przystojny i pociągający. 
„In the flesh” miało wszystkie elementy, które pamiętałam z poprzedniej edycji, fajerwerki, wybuchy, odgłosy strzałów, rozbijający się samolot i Roger ubrany w ciemne okulary i skórzany płaszcz. Potem uspokojenie przy świetnie brzmiącej piosence „The thin ice”. Oczywiście na ścianie, już częściowo zbudowanej, pojawiały się też wizualizacje, ja jednak tym razem rzucałam tylko na nie okiem, żeby sprawdzić, czy coś się zmieniło, tym razem byłam nastawiona na obserwowanie co się dzieje na samej scenie. Trudno nie było, kiedy się siedziało w takiej odległości, że dokładnie widziałam jak Roger przebiera palcami po strunach swojej basówki! 
Potem moja ukochana „Another brick in the wall part 1”, ze świetna linią basu oraz gitary, morze krwi dookoła i Roger stojący pośrodku tej czerwieni, w czarnych spodniach i podkoszulce i białych sportowych butach – popłakałam się po raz drugi i nie ostatni.
Następny etap to oczywiście dwuczęściowa historia szkolna „The happiest days of our lives” i „Another brick in the wall part 2”. Była kukła nauczyciela, a co było nowe – pojawił się chór dziecięcy, który Roger czasem wykorzystuje. Tym razem dzieciaki były ze szkoły w Iławie i odegrały swoją role naprawdę dobrze.
Dzieciaki zbiegły ze sceny, kukłę zwinięto, wjechał pociąg metra, w którym padły strzały, a Roger odśpiewał „The ballad of Jean Charles de Menezes”, o której mówi, że uwielbia ją śpiewać, bo nikt nie wie o co chodzi.   Faktycznie, nie jest ona częścią oryginalnej „The Wall”, więc jest zaskoczeniem. Zaraz po niej Roger wyjaśnił, że chodzi o studenta, który został zastrzelony w metrze. Po polsku!!! Był to wspaniały moment, kiedy mówił, bo w przeciwieństwie do innych wykonawców, którzy ograniczają się do „Dobry wieczór” on miał cała przemowę, podziękował dzieciom i poprosił o brawa dla nich, wyjaśnił kim był Jean Charles de Menezes i dedykował koncert wszystkim ofiarom terroryzmu na świecie. Dostał ogromne brawa, zwłaszcza za wymówienie „sprawiedliwość” i „świecie”. A potem otarł pot z czoła i zapytał już po angielsku „Jak wy tym językiem mówicie na co dzień?” czym wywołał chóralny wybuch śmiechu na widowni.
Po tym nastąpiło wykonanie wspaniałego utworu „Mother”, z wszystkimi atrakcjami: filmem sprzed lat, kukłą matki i tymi wszystkimi napisami na murze, witanymi przez publiczność wrzaskami i brawami, a ja popłakałam się po raz kolejny. „Goodbye blue sky” i „Empty spaces” zmusiły wszystkich do zastanowienia się nad symboliką używaną przez Watersa, zwłaszcza w świeżym kontekście połączenia „Ściany” z murem odgradzającym Izrael od Palestyny. Roger wyjaśniał nie raz, że rozprawia się tu zarówno z religią, imperializmem, rządzącymi nami korporacjami, jak i powszechną pogonią za pieniędzmi, bogactwem i luksusem.
Potem energetyczna „Young lust”, podczas której zauważyłam ponownie, że uwaga panów jest mocno w tym momencie skupiona na tym co wyświetla się na murze.   A mur staje się coraz większy. W zasadzie jest już tak duży, że w następnej piosence „One of my turns” zespół widać już tylko przez niewielkie wyrwy, a Roger śpiewa przed murem. Tam też zasiada na krześle, żeby „poskarżyć się” w utworze „Don’t leave me now”.
Ostatnie trzy utwory pierwszej części i ostatnie trzy wyrwy w murze. „Another brick in the wall part3” z telewizorem w roli głównej, „The last few bricks” i zostaje już tylko jedna mała luka, w której Roger śpiewa „Gooodbye, cruel world”. Ostatnie „cegły” są włożone i kończy się część pierwsza. W przerwie, na ścianie tak jak poprzednio pojawiają się zdjęcia osób, które zginęły w wojnach, zamachach terrorystycznych itp. Jest ich chyba coraz więcej, bo wypatrzyłam kolejnych Polaków. Poza tym teraz siedziałam bliżej, więc mogłam dokładnie wszystko przeczytać. W czasie przerwy ustawiłam sobie też wszystko w telefonie, żeby zrobić Rogerowi zdjęcie.  Wyprzedzę fakty i powiem, że tak – udało się, mam piękne zdjęcie Rogera na tle szarego muru, które już mam na tapecie w telefonie. 
Druga część zaczęła się oczywiście od jak zawsze ściskającego za serce i wyciskającego łzy (moje też) „Hey you”, śpiewanego zza ściany. Zresztą nie zdążyłam dobrze łez obetrzeć jak leciały mi znów przy fantastycznym wykonaniu „Is there anybody out there?”, które sama uwielbiam grać i uważam za ósmy cud świata.  I te oczy na ścianie, podczas gdy Roger pyta, czy tam ktoś jest, a szperacze przeszukują niebieskim światłem widownię…. dreszcze przebiegają po plecach…
Podczas gdy wszyscy skupiali się na samolotach przelatujących cieniami po murze, z boku pojawił się pokój wycięty w ścianie, w którym na kanapie rozsiadł się Roger, żeby poinformować nas w piosence „Nobody Home”, że ma swoją mała czarną książeczkę z wierszami, setki kanałów szajsu w telewizji i silną potrzebę latania, tyle że jak podnosi słuchawkę, to nikogo nie ma w domu… „Vera” tradycyjnie opierała się na zdjęciach dzieci witających swoich ojców wracających z wojny i przenosiła nas płynnie do hymnu „Bring the boys back home”.
Po tej piosence dla mnie, i pewnie dla wielu tam obecnych, nastąpił moment ekstazy – „Comfortably numb”. Brak słów po prostu…i znów łzy. Zwłaszcza, że Roger śpiewając „Can you stand up?” zachęcił gestem do wstania i cała publiczność poderwała się z miejsc, śpiewając, machając rękoma, bujając się i – bo sadzę, że nie byłam jedyna – razem z Rogerem uderzając pięściami w ścianę w odpowiednim momencie. 
„The show must go on”, więc przedstawienie trwało nadal. Zespół przeniósł się przed mur, odgrywając po tymże utworze „In the flesh”, na koniec którego Roger wziął karabin, zrobił złowieszczą minę i zaczął strzelać zgodnie z ostatnimi linijkami tekstu: „If I had my way, I’d have all of you shot”. 
Potem zapytał (a na ścianie pojawiło się polskie tłumaczenie) czy są na sali jacyś paranoicy (odkrzyknęłam, że i owszem  ) zadedykował im/nam piosenkę „Run like hell” i kazał się dobrze bawić. Oj, bawiłam się bardzo dobrze, przeskakałam wszystkie refreny, zapominając o ledwo wyleczonym ścięgnie! (Uspokoję Was, drodzy czytelnicy – nic mi się nie stało. Nie mogło – Roger kazał się bawić   )
Potem nastąpiły trzy utwory opowiadające zakończenie historii Pinka, o której to postaci Roger mówi, że składa się w 70% z niego, w 20% jest to Syd Barret, a pozostałe zajmują inni ludzie: „Waiting for the worms”, dramatyczne „Stop” i „The trial”, przy którym krzycząc „Tear down the wall” zdałam sobie sprawę z tego, że to koniec…
No i mur runął…
Świnia unosząca się nad publicznością poszła w strzępy…
Cały zespół pojawił się oczywiście „w ruinach” na ostatni numer „Outside the wall”, który rozpoczął Roger grając na trąbce. Przedstawił jeszcze na zakończenie zespół, podziękował widzom i niestety był to już koniec, mimo że publika wyła, klaskała i tupała.
Ja szczerze powiedziawszy, mogłabym już znów iść na kolejny show… Cóż można powiedzieć więcej – jest to arcydzieło, ciągle tak samo jeśli nie bardziej aktualne. Roger w świetnej formie i oby był w takiej jak najdłużej i chciał przyjechać jeszcze raz.

Wracając usłyszałam od grupy z tyłu „Koniec i bomba, a kto nie był ten trąba”. Nic dodać, nic ująć. Rogerowi by się spodobało.  

26 sierpnia 2013
Wstalam o szóstej. ogarnełam się, pocwiczyłam i poszłam na nordik. wracając wpadłam na mamę. ;p trzeba przyznać, ze zniosła to dobrze  potem prasowanie, pranie, zmywanie, zamiatanie, podlewanie, odczyszczanie. w szybkim tempie.
juz zamykałam cały teatrzyk, zeby iść na zabieg a tu mail     własciwie to zamknełam i zamykając usłyszałam, ze coś przyszło i kątem oka chwyciłam,z e to nie jakis spam ani reklama ani powiadomienie tylko ktos konkretny. weszłam z powrtotem i był ktos konkretny. życie od razu stało się piekne    
na zabigu zrobiłam podmiane i to była bardzo dobra decyzja. czuję się rewelacyjnie.
a w ogóle to dzis zaczęłam troche bardziej z grubej rury z tym odchudzaniem, bo przesało mi wystarczać, to co jest. więc weszłam w swoja rewelacyjną, przetrenowaną dietę. oprócz ćwiczeń, nordkiu i smarowania. a więc dziś zjadłam sniadanie składające się z mleka, ćwiartki bułki, pół plastra pasztetu soczewicowego, dwóch plastrów łososia, łyzki twarożku i sałatki pomodorowo-ogórkowo-paprykowo-sałatowo-rzodkiewkowej z oregano. i to by było na tyle. popijam herbatki.
zastanawiam się tylko, czy jesli nie jem obiadu, to powinnam połknąc tabletke odchudzająca przed obiadem. ale już się tak długo zastanawiam, ze chyba jej nie połknę, bo czas minął. nie wolno jej bowiem łykac na mniej niz sześć godzin przed snam, a ja przeciez dość wczesnie chodze spać. więc problem się rozwiązał sam.
wczoraj wizyta A była bardzo miła. az się boję, bo czuje z nim taką więź… ale on się troche zmienił. jesliby taki został, to może w końcu by mi mineła ta rezerwa, której się nabawiłam w stosunku do niego. bo juz czuję jak się sypie, tylko że ciągle jeszcze ją betonuję i sklejam, bo sie boję, ze znów będzie źle. zobaczymy. dziś pojechał do D. ta nowa znajomość mu służy.  mogłoby to być coś fajnego na stałe. życze mu tego

zapomniałam zagrac w lotto. ale kto by o tym pamiętał dostając maila  jutro mam jeszcze czas. 

 27 sierpnia 2013
Pierwszy dzien w pracy. lekka masakra, ale jakos przetwałam.
Cwiczenia, nordik itd.
wszystko mnie boli od tych pompek… A kazął mi dzien przerwy zrobić. chętnie
dieta toche padła, bo po południu zjadłam łyżke twarożku, pół plastra pasztetu, kawałek sera plesniowego, miseczkę grzybów i ogórka. niby nie dużo ale jednak. zastanowię się w związku z tym, co z kolacją. fajnie byłoby nie. ale chyba jakaś sałatka poleci.
juz tęsknię  

28 sierpnia 2013
dziś najważniejsza wizyta u weta. wyniki sie bardzo poprawiły, bardzo   
nerwy były za to straszne, wygladam jakbym się przedzierała przez australijski busz i miała tam bliskie spotkanie z tygrysem  kciuk lewej ręki zsiekany na kotlety, prawa ręka podrapana od wewnętrznej strony na całej długości  ale co tam, najważniejsze wyniki
poza tym ćwiczyłam, odpoczywałam, ogarniałam siebie.
tesknię

A się umówił z D. cos z tego będzie chyba  

29 sierpnia 2013
W pracy nawet nie długo, ale głowa mi pęka…
były tez dobre wieści i to tak dobre, że normalnie ucałowałam R.  żeby tylko juz się nie zmieniło w tych ustaleniach nic.
odpowiedzi na wiekszośc pytań zasadniczych nadal nie ma. więc olewam na razie swoje obowiązki, bo nie bede robić jak nikt nie wie jak mam zrobić.
myślę, ze zaraz rusze do lasu sie odpręzyć.

teksnię juz teraz permanentnie, więc chyba przestane to pisać…..

30 sierpnia 2013
dzis bez pracy, ale dzień dobrze wypełniony. Ćwiczenia, nordik, sprzątanie, zakupy, gotowanie. po południu robiłam maseczki. diamentowy peeling z efektem dermabrazji na przykład  wymieniłam tez ksiązki w bibliotece.
był pan od wody, mam cholerna niedopłatę…. :/

głosy i kartki    


31 sierpnia 2013
coś takiego, dyrekcja rozwiązała problem    ;p
z rana w lesie. fajnie,
Markomania już skrócona.
powinnam sie wziąć do roboty. zaczynam to coraz bardziej odczuwać….



31 sierpnia 2013
dziś w nocy sniło mi się, ze posżłam na postój taksówek zamówić taksówke na okresloną godzinę, a ten taksówkarz przyszedł potem do domu za mna i rozmawiał z moja mama w kuchnii okazało się,ze ten, kogo do tej pory uważałam za ojca wcale nim nie jest, tylko jest nim ten taksówkarz…. sny są czasem bardzo dziwne… ale pamiętam, że wyszedł z kuchni, a ja stałam na progu cała w szoku i popatrzył na mnie i chciał wychodzić bo rozmowa z moja mama była raczej nie po jego mysli, a ja złapałam go za rękę. zdziwił się, ale wyciągnął do mnie rece, a ja sie przytuliłam i przytulałam się tak przez długi czas, coraz mocniej, coraz bardziej szczęsliwa i wtedy się obudziałam i zaczełam płakać….
tak bardzo chciałabym się przytulic do kogos bliskiego…



31 sierpnia 2013
Zastanawiam się dlaczego to tak jest, że jak jest fajnie to „nie ma o czym opowiadać”, a jak jest źle to wtedy mozna opowieść snuc godzinami. A własnie wrócił od D, zadowolony, ale właśnie „nie ma o czym opowiadac”.



31 sierpnia 2013
I think I’ll sit on my ass and feel sorry for myself…