Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zamyśliłam się. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zamyśliłam się. Pokaż wszystkie posty

sobota, 21 lipca 2018

Zamyśliłam się nad powtarzalnością ludzkich wyborów

8 marca 2013

Słyszałam kiedyś, że człowiek zawsze wybiera to samo, bo się z tym dobrze czuje. Chyba to prawda. Ilu z nas idąc do restauracji przejrzy całe menu, a potem i tak zamówi rybę w pięciu smakach, bo to najbardziej mu smakuje? Ja przynajmniej mam takie tendencje.
Może to się zmienia z wiekiem, kiedyś byłam bardziej chętna do eksperymentów i próbowałam różnych rzeczy.
A może po prostu tak się objawia dorosłość? Że wiemy, co lubimy i nie szukamy lepszego, skoro coś jest dobre?
Psycholodzy, terapeuci itp. mówią jednak, że to się też tyczy związków międzyludzkich, czyli ile razy byśmy się nie żenili/wychodzili za mąż, zawsze wybierzemy i tak tego samego faceta/tą sama kobietę. Może będzie miał wąsy, albo będzie miała dłuższe nogi, ale to będzie ta sama osoba. Ci specjaliści od ludzkiej psychiki twierdzą ponadto, że wybieramy zawsze matkę/ojca.
I to już może być problem, bo (zadam kolejne pytanie) ilu z nas ma idealnego ojca/idealną matkę? Gratulacje i wyrazy zazdrości dla tych, którzy podnieśli rękę!
Co nie zmienia faktu, że jak się zastanawiam nad swoim życiem, to stwierdzam, że to jest racja. Zawsze wybierałam sobie facetów, którzy byli niedostępni , nieuchwytni, egocentryczni, skupieni na sobie. Jak mój ojciec.
Z przyzwyczajenia. Wybierałam coś, co znałam. Ale nie byłam z tym szczęśliwa. Bo chciałam czegoś innego.
A jak można dostać cos innego od kogoś takiego samego?
Nie można.
Zaakceptowałam, że dokonuje takich właśnie wyborów. I nie spodziewam się od swoich wybranych czegoś, czego nie mogą mi dać, bo tego nie mają.
Poza tym – przecież ja zawsze chcę tego, czego nie chcę.  Więc w czym problem?

niedziela, 1 lipca 2018

Zamyśliłam się nad brakiem konsekwencji


20 stycznia 2013

Ludzie potrafią być bardzo niekonsekwentni, zapewne każdy z Was, moi czytelnicy, się spotkał z jakimś objawem tej cechy. Najczęściej chyba przydarza się to rodzicom, bo kochają tak te swoje dzieciaki, że często trudno jest im konsekwentnie utrzymać karę jaka się dzieciakowi należy. Zauważyłam też, że łatwiej niektórym być konsekwentnym w stosunku do innych (wymagać), niż do siebie (stosować).
Koleżanka, która współpracuje ze mną przy pewnym projekcie, namawia mnie od pół roku, żeby tego projektu nie zamykać. Wydawałoby się, że jej zależy, że czuje się za niego WSPÓŁODPOWIEDZIALNA. Nic bardziej mylącego. Mówię jej, że zgłosiła się taka-i-taka-firma i chcą od nas tego-i-tamtego. Cała szczęśliwa, ale nic w kierunku realizacji nie zrobiła.
Rozmawiam z nią o ciągu dalszym projektu, mówię, ze w takim razie może ona się zajmie następnym przypadkiem, kiedy będziemy miały cos zrealizować. Zgadza się. Zakańczając „mam nadzieję, że się nikt nie odezwie”.
Ale zakończyć projekt – nie. Przejąć projekt – nie.
Nadchodzi dzień realizacji, miała być obecna i dostarczyć jedną rzecz. Na dwa dni przed okazuje się, że nie dostarczy. Załatwiam sprzęt z innym współpracownikiem.
Dzień przed zaczyna marudzić, czy ona jest tam potrzebna. Mówię, żeby sama zdecydowała.
W dzień realizacji nie pojawia się w pracy, biorąc zwolnienie.
Czyli w gruncie rzeczy, nie wzięła w niczym udziału, ale cały czas mówi „nie kończyć”. A dla mnie ten projekt już powinien zostać zamknięty. Choćby po to, żeby nie umarł w cierpieniach. „Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym”.
Decyzja podjęta – zamykam. I tak potrwa to jeszcze wiele miesięcy, zanim zamknę. A konsekwencji dorosłej kobiety uczyć nie będę, po prostu będę ją omijać szerokim łukiem przy wszystkich okolicznościach.

czwartek, 21 czerwca 2018

Zamyśliłam się nad przemijaniem


14 listopada 2010

Pewnie z powodu jesieni. Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” – „bo idzie jesień” sprawdza się tylko w pierwszych klasach podstawówki. Potem życie wymaga od nas bardziej nieszablonowej odpowiedzi. Cóż, kiedy nie potrafię odpowiedzieć sobie, dlaczego coś przemija, może na to po prostu nie ma odpowiedzi, a ja uparcie szukam. Nie lubię zmian, zmian zanikania, więdnięcia, ochładzania. Ale powrotu do dnia wczorajszego nie ma, nawet jeśli nie umiem umościć się w dniu dzisiejszym. Dlatego liczę na jutro.

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Zamyśliłam się nad potrzebą snu


14 marca 2013

Nie pamiętam oczywiście jak byłam małym dzieckiem, ile potrzebowałam snu.
Ale pamiętam siebie z podstawówki, wtedy moment pójścia spać to była najgorsza pora dnia. Nienawidziłam spać. Miałam koszmary. Nie mogłam zasnąć. Zasypiałam, miałam koszmary, budziłam się i nie mogłam zasnąć. I tak w kółko. Najgorsze, gorsze chyba nawet od powtarzających się koszmarów, było leżenie w łóżku godzinami i czekanie kiedy przyjdzie sen. A ten nie bardzo chciał nadejść…
Podejrzewam, że mama wysyłała mnie spać  za wcześnie, może kierując się jakimiś ogólnymi zaleceniami, a może chciała mieć chwile dla siebie, choć chyba nie byłam bardzo uciążliwym dzieckiem.
Kiedy wreszcie mogłam położyć się spać o takiej porze, o jakiej chciałam, okazało się, ze potrzebuję bardzo mało snu. Uwielbiałam piątki i soboty, kiedy do drugiej, trzeciej nad ranem siedziałam w słuchawkach słuchając muzyki , pisząc, czytając, malując, uzupełniając swoje zeszyty z Listą Trójki. Coś pięknego. J
Mój rekord niespania w ogóle? Skromny chyba: 36 godzin.
Pamiętam też taki czas, kiedy ze zmęczenia nie mogłam zasnąć… Okropny czas w moim życiu. Potwornie zabiegana, zmartwiona, zmęczona do granic możliwości – kładę się późno w nocy i nic. Nie mogę spać. Podobno to normalne w takim skrajnym stanie zmęczenia.
Potem zaczęłam lubić spać, ale nigdy nie byłam takim śpiochem, co to może przespać 15 godzin jednym tchem. Najlepiej śpi mi się między północą a ósmą rano.
Ale mój sen znów zaczynają dotykać zaburzenia. A to nie mogę zasnąć, a to budzę się o czwartej rano i koniec, a to budzę się tak zmęczona jakbym wcale nie spała.
Ale jak już śpię, to sny miewam fajne…  Najbardziej podobały mi się te sny, w których spełniały się moje marzenia z rzeczywistości.  To tak bez zdradzania szczegółów.  Oraz te, w których latałam… Oj, dawno nie śniło mi się, że latam, mógłby mi się znów ten sen przytrafić. Wspaniałe uczucie. 

piątek, 1 czerwca 2018

Zamyśliłam się nad starością


23 marca 2013

Kiedy właściwie zaczyna się starość?
Dla młodych ludzi starość zaczyna się już po trzydziestce. Patrzą na trzydziesto-parolatków i widzą zgrzybiałych staruszków, którzy nie powinni się już zajmować niczym oprócz spacerów i wizyt u kolejnych lekarzy.
W miarę przybierania na wieku, ten pogląd się zmienia, potem myśli się, że starość jest po czterdziestce. Ale ktoś przecież wymyślił powiedzenie „Życie zaczyna się po czterdziestce” – podejrzewam, że to raczej nie był żaden trzydziestolatek.
Dla niektórych ta „zmiana kodu na czwórkę z przodu” jest bardzo traumatyczna. Ja swoje czterdzieste urodziny przeżyłam bardzo spokojnie, ale za to przeokropne były dla mnie trzydzieste dziewiąte urodziny – płakałam już na tydzień przed. Czy w związku z tym powinnam uważać, że jestem stara już od tych właśnie urodzin? 
Jest spora grupa ludzi, która uważa, że mamy tyle lat na ile się czujemy i taka grupa, która uważa, że mamy tyle na ile inni nas oceniają. Ta druga grupa to stali klienci salonów kosmetycznych oferujących prostowanie zmarszczek metodami, które nawet blachę falistą by wyprostowały i pokrywanie siwizny farbami, które śmiało mogłyby służyć za broń masowego rażenia. Ta pierwsza grupa za to łatwo może popaść w przesadę czucia się wiecznie młodym i stać się żywym obrazem powiedzenia „Z tyłu liceum, z przodu muzeum”.
No więc – kiedy?
Pierwszy siwy włos?
Pierwsza zmarszczka?
Pierwszy sztuczny ząb?
Pierwsze okulary do czytania?
A może wtedy, kiedy słucha się już tylko muzyki swojej młodości?
A może wtedy, kiedy nie ma już dnia, żeby coś nie bolało?
A może wtedy, kiedy przestaje się rozumieć ten świat i nadążać za ludźmi?
A może wtedy kiedy zmęczenie życiem przewyższa chęć do życia?
To tak , jak z tym człowiekiem, który miał początki Alzheimera i myślał o samobójstwie, tylko nie mógł się zdecydować, kiedy ma to zrobić:  nie chciał odjąć sobie za dużo życia, bo wciąż jeszcze było dla niego dobre, ale bał się, że poczeka o jeden dzień za długo i już nie będzie pamiętał, że miał to zrobić. Ze starością najwyraźniej jest tak samo – każdy musi sam zdecydować, czy to już….


sobota, 26 maja 2018

Zamyśliłam się nad przestrzenią i czasem


16 maja 2013

Człowiek jest w stanie zając każda ilość przestrzeni swoimi rzeczami.
Mam jedna szafę – mieszczę się, mam cztery szafy i też się mieszczę. Z trudem. 
Człowiek jest w stanie zająć każda ilość czasu swoimi zajęciami – pracowałam bardzo dużo i się wyrabiałam ze wszystkim, teraz pracuję bardzo mało i też się wyrabiam.  Z trudem. 

Był taki dowcip:
Przychodzi Mojsze do rabina i pyta:
- Rabbi, poradź coś, nie mieścimy się już w domu z żoną, moja czwórką dzieci i teściową.
- Kupcie krowę.
Mojsze kupił krowę i przychodzi do rabbiego:
- Rabbi, poradź coś innego, kupiłem krowę ale jest jeszcze ciaśniej.
- Kupcie dwie owce.
Mojsze kupił dwie owce i przychodzi do rabbiego:
- Rabbi, poradź coś, kupiłem owce, ale jest jeszcze ciaśniej.
- Kup kozę.
Mojsze kupił kozę i już nieco zdenerwowany przychodzi z ta sama skargą do rabbiego. Tym razem rabbi mówi:
- Sprzedaj kozę i przyjdź znów.
Następnego dnia Mojsze uśmiechnięty od ucha do ucha biegnie do rabbiego:
- Rabbi, jaki ty jesteś mądry. Sprzedaliśmy kozę. W domu jest tyle luzu!!! 

Czyli – jak komu źle, to niech sobie jeszcze dowali. 
Ja aktualnie ścieśniam się w szafach, bo likwiduje piwnicę. I wszystko się pięknie mieści.
Za niedługi czas będę miała mniej pracy, a potem urlop i nie wątpię, że cały czas sobie zajmę. A po urlopie obowiązków mi przybędzie i pewnie się też wyrobię.
Wniosek: Czas i przestrzeń są rozciągliwe. 

poniedziałek, 21 maja 2018

Zamyśliłam się nad zdrowiem


19 lipca 2013

„Szlachetne zdrowie – nikt się nie dowie jako smakujesz aż się zepsujesz.”
Miał rację. Zamyśliłam się nad swoim zdrowiem, bo najwyraźniej je tracę.
Nie będę swoich chorób i dolegliwości wyliczać, bo nie o to chodzi.
Ale teraz faktycznie czuję, że o zdrowie należy dbać i to nie tylko w teorii.
No i po co mi te wszystkie diety były? Czy to jest ważne? Wcale! Wolałabym na przykład móc się swobodnie poruszać!
Problemy w pracy i nerwy z tym związane? Maleją do zera w obliczu torbieli!
Uch, naprawdę, człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego jak ważne jest zdrowie, dopóki go nie straci. Ja w październiku/listopadzie straciłam sporo zdrowie, do teraz właściwie nie doszłam do siebie. Miałam zamiar latem doprowadzić się do ładu, zadbać o siebie, dużo naturalnych witamin, dużo ruchu. Wszystkie plany padły.
Siedzę oto na tyłku i nawet teraz już przestałam się martwić, że zaraz będą mnie mogli cyrklem rysować, jak mawia jeden mój znajomy bloger. A niech tam. Mogą nawet postawić tabliczkę „Przeskocz, będzie szybciej niż obejść”. Ale chciałabym być zdrowa….
Chyba sobie tego posta wydrukuje i powieszę, żeby już nigdy nie zapomnieć jak ważne jest zdrowie i stale się nad nim zamyślać, nawet jak będę zdrowa, a może przede wszystkim wtedy…

środa, 16 maja 2018

Zamyśliłam się nad pracą…

12.04.2014

Jest nad czym…
Generalnie bardzo lubię swój zawód, ale….
Obrósł różnymi dodatkowymi zadaniami, które już nie podobają mi się aż tak. Albo w ogóle mi się nie podobają.
Obrósł górą papierów, które trzeba wypełniać. Już niedługo nie będzie można oddychać bez wypisania stosownego kwitu.
Dyrekcja się zmieniła. Nie mam na myśli, że jedna osoba zastąpiła drugą, mam na myśli, że ta dyrekcja, którą mamy już kilka ładnych lat nagle zachowuje się jak po spożyciu zbyt dużej ilości płynów gazowanych. Nie ma już dyskusji i propozycji, są rozkazy. Niepodważalne jak dekalog.
Poza tym koleżanka, której napisałam parę szczegółów określiła to krótko : mobbing.
Upadamy na dodatek. To znaczy na razie zsuwamy się po równi pochyłej, ale przepaść widać już na horyzoncie. Naczalstwo wrzeszczy na nas, że to nasza wina. A my uważamy, że przykład idzie z góry, i to naprawdę nie bezpodstawnie tak uważamy.
Ostatnio odkryłam, że na wpół świadomie przeprowadzam w głowie niekończące się dyskusje z szefostwem na tematy kluczowe, dyskusje nic nie dające, nawet w mojej głowie. No chyba że za jakiś rezultat uznamy moją bezsenność, wyczerpanie i depresję.
Czy to już nie jest czas uciekać?
Tyle że ja nic nie umiem oprócz tego, co aktualnie robię, a pracy w ogóle nie ma żadnej.

Więc się tak zamyślam….

piątek, 11 maja 2018

Zamyśliłam się nad depresją…

01.03.2014

… bo chyba ją mam…
Nie sądzę, żeby to była odmiana kliniczna, ale czuję, że jest źle.
Podobno jak człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że cos z nim nie tak, to jeszcze nie jest tak źle.
Ale to małe pocieszenie.
Załamuje mnie fakt, że mam pracować do 66 czy 67 roku życia. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić.
Jeśli dożyję emerytury, to nie wystarczy mi ona nawet na opłaty.
Jak człowiek choruje to lepiej od razu iść kupić trumnę – będzie taniej, szybciej i mniej nerwów się zmarnuje.
A na ZUS się płaci.
Pracuję pilnie, powiedziałabym nawet, że się udzielam i poświęcam w swojej robocie. Ledwo wiążę koniec z końcem, a wysiłki nie bardzo są doceniane.
Cokolwiek się robi w pracy – większość jest na nie. Marazm jest zaraźliwy.
Doskwiera mi samotność, a jednocześnie wiem, że nie ma dla mnie szans na związek. Terapia pokazała mi co jest nie tak, żeby to naprawić, trzeba byłoby się od nowa urodzić.
Od czasu do czasu to wszystko powyżej i parę innych rzeczy dopada mnie tak mocno, że całymi tygodniami siedzę w dołku, płaczę, nie śpię, nie kontaktuję się z nikim. Jest już bardzo niewiele rzeczy, które są w stanie wyciągnąć mnie z tego dołka, być może nawet jest już tylko jedna… I tego boję się najbardziej, bo nic nie jest wieczne, a poza tym nie można przecież całego swojego jestestwa opierać na jednej kwestii…



niedziela, 6 maja 2018

Zamyśliłam się nad oczekiwaniem

04.11.2013


Nie wiem, czy też tak macie, ale ja bardzo lubię na coś czekać. A właściwie Oczekiwać, bo to coś innego. Czekać można w kolejce do lekarza i to jest przygnębiające. Ale oczekiwać można na przykład dnia koncertu Rogera Watersa w Polsce albo wyjścia płyty „Muzyka Ciszy” i to jest całkiem przyjemne oczekiwanie.
Lubię oczekiwać na święta. Kiedyś może bardziej niż dziś, dużo się zmieniło w ostatnich latach, zwłaszcza odkąd moja babcia nie żyje.
Lubię oczekiwać na nadejście paczki z książkami. A kiedy już nadejdzie, to też się na nią nie rzucam i nie zaczynam rozdzierać papierów, rozłupywać kartonów i wyciągać dzieł. Najpierw trochę musi postać. Potem otwieram i wyjmuję cuda. Ustawiam na „półce oczekiwania” w określonym porządku i też muszą „odstać” swoje, zanim zacznę czytać.
Z ciuchami tez mam podobnie: najpierw sobie wiszą i je oglądam, potem zakładam na jakieś wyjątkowe okazje, a dopiero potem zaczynam nosić na co dzień.
Teraz mam w życiu dwie rzeczy, których oczekuję. Do obu staram się przybliżać małymi kroczkami, żeby nie za szybko.
Choć czasem się boję, bo przecież nie wiadomo co się jutro stanie i mogę tego nie zrealizować. ..
Ostatni skończyłam „Mroczną wieżę” Stephena Kinga. Część z Was się pewnie mocno zdziwi jakim cudem dopiero teraz przeczytałam tę książkę obecną w sercach fanów już od wielu lat. Ano – dawkowałam sobie tę przyjemność. Ostatnie trzy tomy wręcz wydzielałam. Ostatni tom wręcz podawałam przez kroplówkę. Tak bardzo nie chciałam, żeby się już skończyła…. bo to naprawdę arcydzieło, o czym wiedziałam od pierwszego tomu.
Ale wiecie co? To jest arcydzieło jeszcze pod jednym względem , oprócz wszystkich oczywistych wynikających z faktu, że to Mistrz i że to jego dzieło życia.
Zwraca się do Czytelnika pytając, czy naprawdę chcemy wiedzieć, co Roland znalazł w Wieży, kiedy już do niej wszedł? Czy nie możemy po prostu zostawić tego tak jak jest – wszedł i koniec? Czy droga nie jest ważniejsza od celu?
No wyjął mi to z ust!!!!!!
I na szczęście nie poprzestał na teorii, ale wprowadził to w praktykę.
Ka is a wheel, may it do ya fine. J

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Zamyśliłam się nad skutkami

07.10.2013


Wiadomo nie od dziś, ze każdy skutek ma swoja przyczynę. Pamiętam nawet scenę z „Matrixa”, w której Merowingian (zwany też Francuzem) wyłuszczał swoim gościom tę teorię. Pięknie potem wcieliła ją w życie jego żona Persephone. Nawet nie mógł za bardzo protestować.  J
Zastanawiam się w związku z tym nad przyczyną mojego obecnego stanu zdrowia. Dbam o siebie jak mogę, ćwiczę, dobrze się odżywiam, śpię, odpoczywam, nie przepracowuję się, robię badania kontrolne, nie palę…
A jestem wciąż zmęczona, często czuję depresję choć wątpię, żeby to była odmiana kliniczna i wciąż choruję….
Jedyne co mi przychodzi do głowy, to że przyczyna była bombą z opóźnionym zapłonem i TERAZ wchodzi ze mnie to, co było KIEDYŚ…
Czy nadmiar pracy, nieregularne posiłki, wyczerpanie fizyczne i psychiczne przeżycia mogą się odzywać dopiero po jakimś czasie?
Jeśli tak, to dosyć to niesprawiedliwe… Jakby się skutki odzywały kiedyś, to wtedy bym zlikwidowała przyczynę… A teraz co? Mam siedzieć i wyrzucać sobie to, co było przed laty? Przecież to nic nie pomoże…
Może powinnam napisać poradnik dla młodych „Jak nie zmarnować sobie starości w młodości?”…

czwartek, 26 kwietnia 2018

Zamyśliłam się nad zdrowiem

01.07.2013


„Szlachetne zdrowie – nikt się nie dowie jako smakujesz aż się zepsujesz.”
Miał rację. Zamyśliłam się nad swoim zdrowiem, bo najwyraźniej je tracę.
Nie będę swoich chorób i dolegliwości wyliczać, bo nie o to chodzi.
Ale teraz faktycznie czuję, że o zdrowie należy dbać i to nie tylko w teorii.
No i po co mi te wszystkie diety były? Czy to jest ważne? Wcale! Wolałabym na przykład móc się swobodnie poruszać!
Problemy w pracy i nerwy z tym związane? Maleją do zera w obliczu torbieli!
Uch, naprawdę, człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego jak ważne jest zdrowie, dopóki go nie straci. Ja w październiku/listopadzie straciłam sporo zdrowie, do teraz właściwie nie doszłam do siebie. Miałam zamiar latem doprowadzić się do ładu, zadbać o siebie, dużo naturalnych witamin, dużo ruchu. Wszystkie plany padły.
Siedzę oto na tyłku i nawet teraz już przestałam się martwić, że zaraz będą mnie mogli cyrklem rysować, jak mawia jeden mój znajomy bloger. A niech tam. Mogą nawet postawić tabliczkę „Przeskocz, będzie szybciej niż obejść”. Ale chciałabym być zdrowa….
Chyba sobie tego posta wydrukuje i powieszę, żeby już nigdy nie zapomnieć jak ważne jest zdrowie i stale się nad nim zamyślać, nawet jak będę zdrowa, a może przede wszystkim wtedy…

niedziela, 22 kwietnia 2018

Zamyśliłam się nad nieodwracalnymi decyzjami

21.04.2013


Czy istnieją jeszcze w ogóle decyzje nieodwracalne? Patrząc na to, co się dzieje obecnie na świecie, to wydaje mi się, że ludzie już takich decyzji w ogóle nie widzą. Już nie istnieje dla nich nic, czego nie można odkręcić.
Tekst ten piszę w kontekście zakładania rodziny. Kiedyś ludzie jak już decydowali się na założenie rodziny, to zostawali ze sobą aż do śmierci. Była jakaś pewność w tym, stałość, oczekiwania, co do których można było być pewnym, że zostaną spełnione. Przysięgali sobie „wierność, uczciwość i że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Z tymi dwoma pierwszymi różnie bywało, to ostatnie bardzo długo było bastionem.
Z jednej strony – jak pisałam – dobrze, bo człowiek potrzebuje w życiu czegoś stałego.
Z drugiej strony – jak tu „aż do śmierci” jak to drugie, zdradza i oszukuje? A jak upija się, maltretuje, wynosi z domu rzeczy, ubliża?
Zapewne zwolennicy „aż do śmierci” powiedzą, że trzeba dobrze poznać człowieka, zanim się z nim zwiąże.  Niezaprzeczalnie mają rację. Żadna „chemia”, żadne „od razu wiedzieliśmy, że to jest to”, długie narzeczeństwo, w którym będą się zdarzały różne sytuacje i trzeźwe obserwowanie przyszłego partnera/partnerki w tych sytuacjach. Może było też coś słusznego w tym, że rodzice musieli wyrazić zgodę na związek, a nawet kiedyś wybierali męża/ żonę swoim dzieciom. Mieli na pewno trzeźwy, niezakłócony tym szaleństwem zwanym miłością, osąd. Patrzyli na takie rzeczy, na jakie zwykle młodzi nie zwracają uwagi: czy chłopak potrafi zarobić, czy dziewczyna potrafi ugotować itp. Jasne, że to było seksistowskie i potwornie nieromantyczne, jasne, że teraz zarabiać może kobieta, a obiad można zjeść w restauracji. Pod warunkiem, ze oboje wiedzą  o tym i się na to zgadzają.
Poza tym pewność, że się tego chce, jeśli gdziekolwiek w zakamarkach serca jakaś igiełka kłuje – nie wchodzić w to.
I wreszcie chęć współpracy, wzajemnych ustępstw, dogadywania się po prostu, ustalania tego wspólnego „aż do śmierci”. Wspólnego, każdy musi ustąpić, każdy musi postawić na swoim w czymś dla niego ważnym i to przez cały czas, a nie z wyprzedzeniem przed zawarciem związku (obojętnie w jakiej formie) bo wszystkiego przewidzieć się nie da.
Nic dziwnego, że teraz młodzi tego wszystkiego nie chcą. Wiążą się ze sobą, stwierdzając, że jak będzie im źle to się rozstaną. I rozstają się z błahych bardzo powodów. Pół biedy, jeśli nie mają dzieci i nie zawierali formalnie ślubu. Choć teraz nawet ślub kościelny nie stanowi żadnej przeszkody w rozstaniu się, otrzymanie rozwodu kościelnego nie jest już tak trudne jak to było kiedyś.
No i tak się zastanawiam nad tymi nieodwracalnymi decyzjami… Widać, że dla większości wcale nie są one nieodwracalne. Ale jeśli dla kogoś są – na pewno musi to być rewelacyjne uczucie, jak ktoś specjalnie dla tej drugiej osoby taką decyzję podejmuje….

środa, 18 kwietnia 2018

Zamyśliłam się nad przestrzenią i czasem

17.04.2013


Człowiek jest w stanie zając każda ilość przestrzeni swoimi rzeczami.
Mam jedna szafę – mieszczę się, mam cztery szafy i też się mieszczę. Z trudem. ;)
Człowiek jest w stanie zająć każda ilość czasu swoimi zajęciami – pracowałam bardzo dużo i się wyrabiałam ze wszystkim, teraz pracuję bardzo mało i też się wyrabiam.  Z trudem. ;)

Był taki dowcip:
Przychodzi Mojsze do rabina i pyta:
- Rabbi, poradź coś, nie mieścimy się już w domu z żoną, moja czwórką dzieci i teściową.
- Kupcie krowę.
Mojsze kupił krowę i przychodzi do rabbiego:
- Rabbi, poradź coś innego, kupiłem krowę ale jest jeszcze ciaśniej.
- Kupcie dwie owce.
Mojsze kupił dwie owce i przychodzi do rabbiego:
- Rabbi, poradź coś, kupiłem owce, ale jest jeszcze ciaśniej.
- Kup kozę.
Mojsze kupił kozę i już nieco zdenerwowany przychodzi z ta sama skargą do rabbiego. Tym razem rabbi mówi:
- Sprzedaj kozę i przyjdź znów.
Następnego dnia Mojsze uśmiechnięty od ucha do ucha biegnie do rabbiego:
- Rabbi, jaki ty jesteś mądry. Sprzedaliśmy kozę. W domu jest tyle luzu!!! ;)

Czyli – jak komu źle, to niech sobie jeszcze dowali. ;)
Ja aktualnie ścieśniam się w szafach, bo likwiduje piwnicę. I wszystko się pięknie mieści.
Za niedługi czas będę miała mniej pracy, a potem urlop i nie wątpię, że cały czas sobie zajmę. A po urlopie obowiązków mi przybędzie i pewnie się też wyrobię.
Wniosek: Czas i przestrzeń są rozciągliwe. J

sobota, 14 kwietnia 2018

Zamyśliłam się nad tonem

01.04.2013


Nie muzycznym. Tonem głosu.
Szeroko pojętym, bo nie chodzi mi w dosłownym znaczeniu tego słowa. W dosłownym, to nie ma się nad czym zastanawiać, mam kilka ulubionych tonów głosów piosenkarzy i piosenkarek, a na szczycie wysoko nad nimi siedzi najpiękniejszy radiowy głos, czyli Marek Niedźwiecki. J
Chodzi mi dziś o to, że można dużo wyrazić tonem głosy, a nie słowami. Znam taka osobę, która śmieje się i mówi miłe słowa, a jej ton głosu jest tak lodowaty, że przenika do szpiku kości. Na szczęście nie mam już z ta osoba nic do czynienia od paru ładnych lat, ale nadal ten lód pamiętam.
Często zdarza mi się też, ze słyszę jakieś twarde nuty czyimś  głosie, wtedy od razu wyczuwam, ze coś jest nie tak. Słyszę też smutek, słyszę radość, tak jakoś niezależnie od słów. Zdenerwowanie – to też wyczuwam. Doszłam do wniosku, że niestety łatwiej wychwytuję te negatywne nuty, niż te pozytywne. Może jakoś podświadomie chcę wykryć wcześnie zagrożenie, które się pod tym dla mnie kryje? Tak podobno reagują zwierzęta, nie rozumiejąc samych słów, tylko ton, choć ja tam wierzę, że one wszystko rozumieją, tylko mówią do nas językiem, którego my nie jesteśmy w stanie zrozumieć.
Nie wiem, czy Wy też tak macie, ale ja potrafię też wyczuć nastrój osoby po tonie, w jakim pisze. Mówię tu o komunikatorze internetowych i smsach, bo tych najczęściej używam. Nawet jeśli te treści nie zawierają emotikonów, to ja i tak czuję, że ktoś właśnie się zdenerwował, zasmucił, albo uwaga odpłynęła mu już całkiem od rozmowy ze mną.
Z jednej strony to jest dobre – jak wyczuję negatywny ton – mogę przestać pisać, odsunąć się, nie narażać na kolejne niemiłe treści i tony. Z drugiej – zawsze może się okazać, ze czegoś nie rozszyfrowałam prawidłowo. Choć zazwyczaj się to potwierdza. Denerwuje mnie tylko, jak staram się skonfrontować moje wyczucie z rzeczywistością i pytam po prostu, a ktoś zdecydowanie zaprzecza, mimo że moje spostrzeżenia są trafne, jak się okazuje po godzinie, dniu albo miesiącu, kiedy ktoś „wygada się” cóż to się mu przydarzyło.
A teraz tak czytam ten swój tekst i jego ton mocno mnie zastanawia. Ciekawe czy ktoś z Was wyczuł coś pomiędzy linijkami i czy to jest ten sam ton, który wyczuwam ja….

wtorek, 10 kwietnia 2018

Zamyśliłam się nad punktem siedzenia

25.03.2013


Od kiedy moja kotka przeżywa kłopoty ze zdrowiem, jestem członkiem forum o kocich sprawach. To była jedna z lepszych decyzji w moim życiu, bo powiem szczerze, że te kłopoty były jedną z przyczyn mojego pogarszającego się nastroju.
Wydawało mi się, że nie jestem w stanie ogarnąć tego wszystkiego: badań poziomu cukru, kontroli jedzenia, ilości wypijanej wody, podawania insuliny itd. Ciągle się coś działo, a ja nie miałam pojęcia co robić i czułam się taka bezradna.
Bezradność to najgorsze uczucie na świecie.
Na szczęście na tym forum, oprócz ludzi bardzo dobrze znających się na kocich dolegliwościach, są też normalni śmiertelnicy, tacy jak ja. Którym coś nie wychodzi, którzy pracują w jakichś strasznych godzinach i nie maja czasu, którzy denerwują się, płaczą i miotają, a także podtrzymują innych na duchu. Jak dobrze jest usłyszeć „Dasz radę”. Jak dobrze jest usłyszeć to poparte przykładem z życia „Zobacz, ja nie ma pieniędzy i mam chory kręgosłup i daje radę z tą kocią przypadłością”.
Zmienia się perspektywa. Człowiek nabiera energii, czuje, że faktycznie da radę, że nie jest tak źle, jak się wydawało.
Perspektywa zmieniła się też mi w spojrzeniu na moje kochane stworzonko. Kochałam ją oczywiście z wszystkimi jej wadami, ale teraz widzę, porównując z innymi kotami, że to najgrzeczniejsze, najposłuszniejsze i najłagodniejsze stworzenie na ziemi. Można naprawdę bez problemu nakarmić, napoić, podać zastrzyk, zrobić pomiar cukru. Są kocury, które daleko bardziej swoich właścicieli terroryzują pod tym względem.
A więc punkt widzenia nie zależy od punktu siedzenia. Bo ja siedzę w tym samym miejscu. ;)

piątek, 6 kwietnia 2018

Zamyśliłam się nad starością

23.03.2013


Kiedy właściwie zaczyna się starość?
Dla młodych ludzi starość zaczyna się już po trzydziestce. Patrzą na trzydziesto-parolatków i widzą zgrzybiałych staruszków, którzy nie powinni się już zajmować niczym oprócz spacerów i wizyt u kolejnych lekarzy.
W miarę przybierania na wieku, ten pogląd się zmienia, potem myśli się, że starość jest po czterdziestce. Ale ktoś przecież wymyślił powiedzenie „Życie zaczyna się po czterdziestce” – podejrzewam, że to raczej nie był żaden trzydziestolatek.
Dla niektórych ta „zmiana kodu na czwórkę z przodu” jest bardzo traumatyczna. Ja swoje czterdzieste urodziny przeżyłam bardzo spokojnie, ale za to przeokropne były dla mnie trzydzieste dziewiąte urodziny – płakałam już na tydzień przed. Czy w związku z tym powinnam uważać, że jestem stara już od tych właśnie urodzin? ;)
Jest spora grupa ludzi, która uważa, że mamy tyle lat na ile się czujemy i taka grupa, która uważa, że mamy tyle na ile inni nas oceniają. Ta druga grupa to stali klienci salonów kosmetycznych oferujących prostowanie zmarszczek metodami, które nawet blachę falistą by wyprostowały i pokrywanie siwizny farbami, które śmiało mogłyby służyć za broń masowego rażenia. Ta pierwsza grupa za to łatwo może popaść w przesadę czucia się wiecznie młodym i stać się żywym obrazem powiedzenia „Z tyłu liceum, z przodu muzeum”.
No więc – kiedy?
Pierwszy siwy włos?
Pierwsza zmarszczka?
Pierwszy sztuczny ząb?
Pierwsze okulary do czytania?
A może wtedy, kiedy słucha się już tylko muzyki swojej młodości?
A może wtedy, kiedy nie ma już dnia, żeby coś nie bolało?
A może wtedy, kiedy przestaje się rozumieć ten świat i nadążać za ludźmi?
A może wtedy kiedy zmęczenie życiem przewyższa chęć do życia?
To tak , jak z tym człowiekiem, który miał początki Alzheimera i myślał o samobójstwie, tylko nie mógł się zdecydować, kiedy ma to zrobić:  nie chciał odjąć sobie za dużo życia, bo wciąż jeszcze było dla niego dobre, ale bał się, że poczeka o jeden dzień za długo i już nie będzie pamiętał, że miał to zrobić. Ze starością najwyraźniej jest tak samo – każdy musi sam zdecydować, czy to już….

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Zamyśliłam się nad powtarzalnością ludzkich wyborów

08.03.2013


Słyszałam kiedyś, że człowiek zawsze wybiera to samo, bo się z tym dobrze czuje. Chyba to prawda. Ilu z nas idąc do restauracji przejrzy całe menu, a potem i tak zamówi rybę w pięciu smakach, bo to najbardziej mu smakuje? Ja przynajmniej mam takie tendencje.
Może to się zmienia z wiekiem, kiedyś byłam bardziej chętna do eksperymentów i próbowałam różnych rzeczy.
A może po prostu tak się objawia dorosłość? Że wiemy, co lubimy i nie szukamy lepszego, skoro coś jest dobre?
Psycholodzy, terapeuci itp. mówią jednak, że to się też tyczy związków międzyludzkich, czyli ile razy byśmy się nie żenili/wychodzili za mąż, zawsze wybierzemy i tak tego samego faceta/tą sama kobietę. Może będzie miał wąsy, albo będzie miała dłuższe nogi, ale to będzie ta sama osoba. Ci specjaliści od ludzkiej psychiki twierdzą ponadto, że wybieramy zawsze matkę/ojca.
I to już może być problem, bo (zadam kolejne pytanie) ilu z nas ma idealnego ojca/idealną matkę? Gratulacje i wyrazy zazdrości dla tych, którzy podnieśli rękę!
Co nie zmienia faktu, że jak się zastanawiam nad swoim życiem, to stwierdzam, że to jest racja. Zawsze wybierałam sobie facetów, którzy byli niedostępni , nieuchwytni, egocentryczni, skupieni na sobie. Jak mój ojciec.
Z przyzwyczajenia. Wybierałam coś, co znałam. Ale nie byłam z tym szczęśliwa. Bo chciałam czegoś innego.
A jak można dostać cos innego od kogoś takiego samego?
Nie można.
Zaakceptowałam, że dokonuje takich właśnie wyborów. I nie spodziewam się od swoich wybranych czegoś, czego nie mogą mi dać, bo tego nie mają.
Poza tym – przecież ja zawsze chcę tego, czego nie chcę. ;) Więc w czym problem? ;)

środa, 28 marca 2018

Zamyśliłam się nad urodą i inteligencją


02.03.2013

Po zamyśleniu się doszłam do wniosku, że mi się podobają tacy faceci, w których wyglądzie znać chociaż trochę inteligencji.
Po drugim zamyśleniu wyciągnęłam kolejny wniosek : to niekoniecznie jest tak, że uroda nie idzie w parze z inteligencją.
Ale odwrotnie już nie działa. ;)
Jak to ktoś kiedyś powiedział: Uroda może być ekscytująca, jak się z nią kładę wieczorem do łóżka. Ale rano przy śniadaniu potrzeba mi już czegoś więcej, możliwości zamienienia kilku słów na poziomie wyższym od bekania i rozbrajającego uśmiechu.
Brak inteligencji powoduje u mnie natychmiast spadek zainteresowania.
Może dlatego, że tak wysoko cenię inteligencję, nie potrafię określić swojego męskiego ideału urody? Zamiast próbować wymieniać, że ma być szczupły, mieć ładne dłonie itp. okólniki, może powinnam po prostu powiedzieć – inteligentny. J

sobota, 24 marca 2018

Zamyśliłam się nad potrzebą snu

06.02.2013


Nie pamiętam oczywiście jak byłam małym dzieckiem, ile potrzebowałam snu.
Ale pamiętam siebie z podstawówki, wtedy moment pójścia spać to była najgorsza pora dnia. Nienawidziłam spać. Miałam koszmary. Nie mogłam zasnąć. Zasypiałam, miałam koszmary, budziłam się i nie mogłam zasnąć. I tak w kółko. Najgorsze, gorsze chyba nawet od powtarzających się koszmarów, było leżenie w łóżku godzinami i czekanie kiedy przyjdzie sen. A ten nie bardzo chciał nadejść…
Podejrzewam, że mama wysyłała mnie spać  za wcześnie, może kierując się jakimiś ogólnymi zaleceniami, a może chciała mieć chwile dla siebie, choć chyba nie byłam bardzo uciążliwym dzieckiem.
Kiedy wreszcie mogłam położyć się spać o takiej porze, o jakiej chciałam, okazało się, ze potrzebuję bardzo mało snu. Uwielbiałam piątki i soboty, kiedy do drugiej, trzeciej nad ranem siedziałam w słuchawkach słuchając muzyki , pisząc, czytając, malując, uzupełniając swoje zeszyty z Listą Trójki. Coś pięknego. J
Mój rekord niespania w ogóle? Skromny chyba: 36 godzin.
Pamiętam też taki czas, kiedy ze zmęczenia nie mogłam zasnąć… Okropny czas w moim życiu. Potwornie zabiegana, zmartwiona, zmęczona do granic możliwości – kładę się późno w nocy i nic. Nie mogę spać. Podobno to normalne w takim skrajnym stanie zmęczenia.
Potem zaczęłam lubić spać, ale nigdy nie byłam takim śpiochem, co to może przespać 15 godzin jednym tchem. Najlepiej śpi mi się między północą a ósmą rano.
Ale mój sen znów zaczynają dotykać zaburzenia. A to nie mogę zasnąć, a to budzę się o czwartej rano i koniec, a to budzę się tak zmęczona jakbym wcale nie spała. Teraz jeszcze daje mi w kość moja cukrzycowa kotka, która w nocy akurat najbardziej odczuwa swoją chorobę chyba i szaleje strasznie czasem. Ale paradoksalnie – odkąd musze spać wtedy Kidy ona, bo wtedy kiedy ja chcę najczęściej to niemożliwe – śpię. Chyba mój organizm wie, że jak nie złapie snu w danym momencie – to koniec. ;)
A sny miewam fajne… J Ale o tym może innym razem. J