sobota, 3 marca 2018

Skończyłam…

29.12.2011


Skończyłam terapię, drodzy goście moi blogowi, i pomyślałam sobie, że się z Wami podzielę paroma refleksjami z tym związanymi.
Pamiętam nadal siebie z pierwszego spotkania: kupka nieszczęścia, wciśnięta w fotel, niewiele potrafiąca wykrztusić z siebie sensownych zdań, za to co 10 minut zmieniająca się w fontannę łez.
Teraz jest już zupełnie inaczej, ostatnie spotkania to już właściwie trochę „relacje” z tego, jak dobrze idzie mi istnienie. Bo przecież właśnie o to głównie chodzi : żeby sobie dobrze istnieć. Nie żyć kimś, nie być w strachu, nie starać się przetrwać, tylko po prostu sobie dobrze i spokojnie istnieć.
Nie powiem, nie było różowo. Potoki łez nie zniknęły zaraz po pierwszej terapii. Bywałam wściekła, zmęczona, przygnębiona, bolały mnie nawet końce włosów. Miałam też załamanie kilkutygodniowe, kiedy wydawało mi się, że w ogóle nic mi nie pomaga, że zniszczenia w psychice są za duże, że nigdy już nie będę w stanie normalnie żyć.
Ale miałam też chwile euforii, zaskoczenia, ulgi, uwolnienia, poznania siebie, zrozumienia.
Plan ustalony na pierwszym spotkaniu zrealizowany w 100% - poznałam odpowiedź na odwieczne pytanie „dlaczego?”. Dlaczego ja, dlaczego mnie, dlaczego nie ja, dlaczego nie mnie, dlaczego teraz, dlaczego w ogóle, dlaczego nigdy, dlaczego zawsze i parę innych „dlaczego”.
Wyszłam też ponad te założenia i dowiedziałam się wielu innych rzeczy o sobie i o świecie. Można powiedzieć, że cofnęłam się do noworodka, byłam dzieckiem, przeszłam przez młodzieńczy bunt, dojrzałam,  i teraz już jestem dorosłą kobietą, która wie czego chce i czego jest warta.
I wie też jednocześnie, że cały świat nie kręci się tylko wokół niej. Nawet nie wiecie jakie to ważne, jakie to potrzebne, jaką to daje wolność i jaki spokój.
No a romantyzm, sentymentalizm, ciepło, altruizm, opiekuńczość, empatia nadal we mnie zostały. A miałam też taki moment, kiedy bałam się, że zamienię się w zimną sukę dbająca tylko o swoje potrzeby.
Odbyłam w sumie około 150 spotkań. Dwa lata co tydzień, rok co dwa tygodnie, potem pół roku co trzy, potem parę spotkań raz w miesiącu. Cóż, nie potrafiłam się tak nagle rozstać z terapeutką. ;)
Nie chcę nawet liczyć, ile wydałam na to pieniędzy, wystarcza mi świadomość, że było to warte każdej złotówki.
Podarowałam mojej pani terapeutce na zakończenie prezent.
No i skończyłam…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.