sobota, 21 kwietnia 2018

Nasza story (4)


3 lipca 2014

 Po prostu czytelnik 

Autobus majestatycznie skręcił w lewo, wyginając się jak stonoga. Trochę nim zarzuciło i przytuliło do szyby. Mmmm, jaka chłodna i przyjemna…
Ostatni tydzień cały przeżył jak w gorączce. Ostatni tydzień? A nie ostatni miesiąc? Właściwie był w gorączce od ich spotkania, unosił się nad ziemią śpiewając „30cm ponad chodnikami”, dosłownie. W pracy podejrzanie się na niego patrzyli, ktoś tam chyba nawet rzucił jakiś żart, czy na loterii wygrał, czy może wieczór okazał się lepszy niż przewidywano? Zaśmiał się razem z innymi, w końcu mieli trochę racji, nawet nie wiedząc w jakim sensie.
Cały czas zastanawiał się, kiedy może znów do niej napisać. Nie, wróć, to nieprawda, zastanawiał się, kiedy może do niej napisać i poprosić ją o kolejne spotkanie – o, tak wyglądała prawda. Bo pisał do niej tak samo często jak zawsze, starał się tu nic nie zmieniać. Nie wyliczał oczywiście jak jakiś księgowy, więc może było tych maili trochę mniej, może trochę więcej, ale wciąż w normie. Ale krążyła mu pod czaszką natrętna mucha „kiedy ją znów zaprosić?” Walczył, walczył, a potem wreszcie znalazł sposób, żeby się zamknęła. On sam przecież nie chciał, żeby następne spotkanie było za szybko, unosił się jeszcze na fali tamtego. Czekanie na miodek jest tak samo przyjemne jak jedzenie miodku. Uśmiechnął się na tę myśl, stary chłop, a Kubusia Puchatka cytuje. Cóż, kiedy to najlepsza życiowa prawda.
Więc czekał już spokojniej, rzucał dowcipy, opowiadał coś, skakał pod sufit niemalże z powodu odpowiedzi. Rzadko przychodziły, ale ich częstotliwość też w sumie na razie mu odpowiadała. Czasem tylko siedział przed ekranem i myślał „kurcze, nic nie przysłała, tęsknię za jej mailami”.
Aż tu nagle tydzień temu przeglądając rutynowo sieć znalazł zawiadomienie, że będzie miała spotkanie autorskie, całkiem blisko. Będzie czytać swoje wiersze, odpowiadać na pytania, będzie można kupić jej książki. Cóż, książki miał wszystkie, tę najnowszą też, w połowie już ją umiał na pamięć, szczerze mówiąc. Ale zaświtała mu myśl, od której już nie mógł się opędzić: zobaczyć się z nią, ot tak, po prostu jak jeden z czytelników. Przecież nim był, do diabła! I to wiernym!
Przyjechał dwie godziny wcześniej, rozpalony, w gorączce, nie wiedząc tak naprawdę, co ze sobą zrobić. Przez kilka dni wbijał sobie do głowy, że jedzie tylko ją zobaczyć i posłuchać.  Że najwyżej podejdzie powiedzieć jej kilka słów, uścisnąć rękę. Że ma sobie nie wyobrażać za dużo. To ostatnie było nieosiągalne, więc w końcu poddał się, wymarzył sobie wszystko, co tylko mu przyszło do głowy, i zakrył pokrywką. Marzenia ok, ale rzeczywistość trzeba mieć przed oczami. Przez moment miał ochotę podejść do stolika i zaproponować swoja pomoc przy układaniu jej książek na sprzedaż. Zrezygnował. Bał się, że jak ona go zobaczy w takiej roli, to poczuje się osaczona. Dlatego też w ostatniej chwili napisał jej, że będzie na tym spotkaniu, żeby nie myślała, że ją ściga potajemnie.
Usiadł więc sobie bezpiecznie w trzecim rzędzie, pośrodku, żeby dobrze i z bliska ją widzieć. To były magiczne chwile, kiedy słuchał jak z humorem opowiada o swoim życiu, jak pięknie czyta swoje poezje, jak się uśmiecha. Ma taki piękny uśmiech, powinna się uśmiechać cały czas, wtedy i jej oczy robią się ciepłe. Mógł patrzeć na nią godzinami, śledził każdy jej gest. Miał nadzieję, że ona nie czuje tego na skórze, a jeśli czuje, to że odbiera to jak delikatny dotyk kogoś, dla kogo wiele znaczy i że jest to dla niej też miłe. Bardzo czepiał się tej nadziei, bo cały czas gdzieś w podświadomości obawiał się, że sprawia jej swoją adoracją przykrość, że często ona ma już go dosyć, że najchętniej by go zablokowała na koncie. Z trudem wyciągał się z takiego stanu wspominając coraz liczniejsze przecież dowody, że tak nie jest. Może nie był jakoś jej wielce miły, ale chyba też nie był czymś, co Anglicy trafnie nazywają „pain in the neck”. Czasami zamieniając szyję na inną część ciała.
Na zakończenie spotkania ustawił się grzecznie w kolejce ludzi czekających na autografy. Uśmiechnęła się, kiedy zauważyła go przed rozpoczęciem, więc nabrał odwagi.
- Jak się podobało? – zapytała zanim zdążył otworzyć usta.
W zasadzie chyba jednak zdążył otworzyć usta zanim zapytała, bo tak mu zostały na jakiś czas. Miał przygotowane, co jej powie, ale nie spodziewał się, że ona go pierwsza zagadnie.
- Bardzo – wykrztusił i zdzielił się w myślach po głowie. Przypomniał sobie jak siedział rozmawiając z nią godzinę przy kawiarnianym stoliku i odzyskał mowę.
W zasadzie to teraz był z siebie dumny. Powiedział, co chciał powiedzieć, zapytał, o co chciał zapytać, a przecież kiedy w okolicy byli inni ludzie, zazwyczaj siedział cicho i rzadko coś potrafił z siebie wydusić. Czego to człowiek nie zrobi, jak czuje, że inaczej będzie się musiał pożegnać ze swoim marzeniem.
Wyciągnęła do niego rękę na koniec. Poczuł się napełniony szczęściem po czubek głowy, dziwił się, że nie trysnęło górą jak z fontanny.
Zaczekał gdzieś w oddaleniu aż się pozbierają i odjadą. Już nie chciał, żeby go widziała, ale chciał jeszcze choć chwile wspominać piękne godziny mając ją w zasięgu wzroku.
Autobus skręcił w prawo i odrzucił go od chłodnej szyby. A, co tam. niech mu gorączka w głowie płonie, ma powód. Znów będzie się unosił ponad chodnikami. A potem się pomyśli. Przyszłość nagle wydaje się tak pełna możliwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.