poniedziałek, 12 lutego 2018

Eliksir życia (4)


13.11.2011

Rozdział 4

Ola siedziała sobie na podłodze w bibliotece i obserwowała książki. Było to jej ulubione zajęcie relaksujące. Studia były świetne, oba kierunki to strzał w dziesiątkę, ale było to dość wyczerpujące. Oczywiście, nie byłoby, gdyby nie podchodziła do tego tak poważnie. Ale to nie były tylko jakieś studia, byleby je skończyć, to była droga życiowa. Wśród jej znajomych było masę ludzi, którzy kręcili, kłamali, słowem: prześlizgiwali się przez kolejne dni na uczelni i martwili się tylko, żeby ich nie wyrzucono. Ola zbierała najwyższe oceny i pochwały, miała stypendium, które po cichu przeznaczała na szpital dziecięcy, a przede wszystkim czuła, jak jej wiedza rośnie. Zaczynała właśnie pisać pracę na konserwacji zabytków, oczywiście o konserwacji książek. To samo czekało ja za rok na bibliotekoznawstwie. Nie mogła się już doczekać, kiedy wreszcie zajmie się tymi wszystkimi fantastycznymi okazami, które na razie podziwiała z daleka. To chyba właśnie najbardziej ta jej decyzja, że nie dotknie niczego, zanim nie skończy studiów, zaważyła na tempie w jakim pochłaniała kolejne lata studiów. A poza tym.... nie bawiło jej spotykanie się z ludźmi z uczelni, imprezy, randki. Chciała tylko być tu, wśród tych książek. Była bardzo zadowolona ze swojego życia. Martwiło ja tylko to, że rodzice jakoś się odsunęli, zamknęli w swoim świecie. Z jednej strony, nie była już małą dziewczynką, ale z drugiej strony czuła jakoś przez skórę, że ich obcość nie wynika tylko z tego, że ona dorosła...


                                      *       *       *

Noc była cicha i spokojna, aż nie chciało się wierzyć, że może tak być późną jesienią, kiedy właściwie ciągle pada i wieje. Roman i Patrycja wracali ze spotkania z kolekcjonerem książek, który posiadał w swojej kolekcji kilka pięknych okazów. Podejrzanych, ale... Kupili od niego tak zwany „Dziennik Stuttgarcki”, po długim namyśle, jako że panowała powszechna opinia, że spłonął w Bibliotece Krasińskich w Warszawie w 1944 roku. Pan N wyśmiał ich, kiedy mu o tym powiedzieli.  Oznajmił, że właściciel  miał tak dosyć nagabywania go odnośnie tej książki, że najpierw przeklął swoja rodzinę, przez która wydało się, że jest w jej posiadaniu, a potem poświęcił mnóstwo wysiłku, czasu, pieniędzy i znajomości (tu pan N znacząco skłonił głowę), żeby po oficjalnym oddaniu książki podmienić ją na falsyfikat. Poza tym jak oświadczył pan N, wiele z rzeczy, o których mówi się, że spłonęły w tej bibliotece, tak naprawdę zostało uratowanych przy użyciu pomysłu właściciela „Dziennika” i natychmiast zaoferował im jeszcze „Dzieła Makrobiusza” za horrendalną cenę, ale powiedział, że da im zniżkę, jeśli wezmą oba te dzieła, a poza tym może im powiedzieć, kto ma „Dekretały Grzegorza IX”, jeśli byliby zainteresowani. Wszystko to bardzo im odpowiadało, ale nie byli do końca zadowoleni. W kolekcji pana N znajdowała się jeszcze Biblia z XV wieku, prawdziwy rarytas, którą bardzo chcieli mieć. Niestety, pan N oświadczył, że jest do niej bardzo przywiązany i nie sprzeda jej za żadną cenę. Nie pomogły prośby, nalegania, ani nawet wstawiennictwo pana Antoniego, który od czasu do czasu jeszcze towarzyszył im podczas takich wypraw. Pan N był nieprzejednany. Po całym wieczorze rozmów oświadczył, że jedyne co może dla nich zrobić, to umieścić ich w swoim testamencie i dostaną tę książkę po jego śmierci. Oczywiście jeśli nastąpi z przyczyn naturalnych, dodał z dziwnym uśmiechem. Patrycja pokryła niepokój wywołany tym stwierdzeniem śmiejąc się w głos i wykrzykując, że to najlepszy dowcip od tygodnia, kiedy to mąż opowiedział jej żart o kierowcy ciężarówki i moście. Poprosiła Romana, żeby opowiedział ten dowcip wszystkim i za chwilę również pan N i pan Antoni zaśmiewali się do łez. Nieszczerze, zdaniem Patrycji.
-         Drodzy państwo, musicie zrozumieć pana N. - powiedział notariusz, kiedy już pożegnali kolekcjonera. - Już kilkukrotnie zdarzały się zamachy na jego życie z powodu tej kolekcji. Dlatego wyzbywa się jej, twierdzi, że ostatnie dni życia chce przeżyć w spokoju. Nie ma już w zasadzie żadnych ciekawych egzemplarzy, za wyjątkiem tej interesującej państwa, ale sami musicie przyznać, że nie jest to w końcu aż taki biały kruk.
-         Tym bardziej mógłby go nam sprzedać. - niespodziewanie twardo dla samej siebie powiedziała Patrycja.
-         Już nawet pani Joanna próbowała ją od niego wydobyć. Nie udało jej się. Chyba jednak będziecie musieli zrezygnować.
-         Czy on naprawdę może nas dopisać do testamentu? - zapytał Roman.
-         Tak, jeśli wyrazicie taką chęć. Pani Joanna nie chciała tego zrobić, bo twierdziła, że umrze pierwsza. Miała jak widać rację.
-         To głupie czekać aż ktoś umrze, żeby dostać książkę.... - mruknęła pod nosem Patrycja.
Notariusz przyjrzał im się po kryjomu. Zastanawiał się, czy już nadszedł czas, aby powiedzieć im, że pani Joanna nie zawsze kupowała książki do swojej kolekcji...
-         No cóż.... - zaryzykował. - Są jeszcze inne sposoby....
-         Co ma pan na myśli? - zapytał czujnie Roman.
-         Wiecie państwo, pani Joanna była bardzo zdecydowana w swoich poczynaniach. Jeśli nie udawało jej się zdobyć czegoś do swojej kolekcji tradycyjnymi metodami, używała innych. Wymiana na przykład....
-         Nie oddamy żadnej naszej książki w zamian za inną. To bez sensu.
-         Oczywiście. Nie mówiłem o książkach. Ludzie potrzebują wielu rzeczy .... i nie tylko rzeczy. Ten psałterz, który tak lubicie,  pani Joanna zdobyła załatwiając córce właściciela wstęp na studia. Inna rzecz, że dziewczyna nigdy ich nie skończyła, ale przecież tego umowa nie obejmowała. - puścił do nich oko. Sytuacja od razu stała się bardziej rozluźniona.- Ludzie poszukują biżuterii, kontaktów, organów, modlitwy, różnych rzeczy....
-         Przepraszam, czy pan powiedział „organów”, czy tylko mi się zdawało? - zapytała Patrycja, czując, że lekko ja mdli.
Notariusz przestraszył się lekko. Pomyślał, że chyba za wcześnie zaczął tę rozmowę. Ale tak naprawdę nie było już na co czekać, to, czego brakowało kolekcji pani Joanny naprawdę nie było dostępne za całe pieniądze tego świata. Ryzyk – fizyk, a czas płynie.
-         Tak, powiedziałem organów. Krwi, wątroby, nerek, mózgu, twarzy, oczu... nie mają państwo pojęcia jakie w niektórych kręgach jest na to zapotrzebowanie i co wdzięczni biorcy są w stanie zrobić dla dawcy. - starał się mówić lekkim, konwersacyjnym tonem, ale był zdecydowany uświadomić im możliwości, jakie przed nimi stały.
-         Chyba nie oddam swojej nerki za książkę. -  słabym głosem powiedziała Patrycja.
-         Cóż, tak naprawdę jest mało prawdopodobne, żeby akurat pani nerka pasowała komuś, kto jej potrzebuje, a posiada coś, co jest potrzebne nam... ale są różne sposoby.... jeśli sobie państwo życzą, to możemy usiąść i porozmawiać o tym.... w końcu do pracy jutro państwo nie idą! - zażartował na koniec.





                                      *                 *                 *

Roman nie mógł zasnąć. Leżącą obok niego Patrycję najwyraźniej dręczyły jakieś koszmary, więc w końcu wstał i poszedł do biblioteki popatrzeć na przyczynę swojego niepokoju.  Pan Antoni zafundował im na koniec dnia potężna dawkę szoku. Okazało się, że babcia zdobywała swoją kolekcję najprzeróżniejszymi sposobami. Handel organami, handel wymienny, to tylko początek. Miała na swoich usługach drobnych złodziejaszków, lekarzy, oprychów spod ciemnej gwiazdy, dziennikarzy, szantażystów, księdza, włamywaczy, polityków, alfonsów, przemytników, morderców, bezrobotnych, stróżów, policjantów, prawników i Bóg wie, kogo jeszcze. Ale .... jakoś..... za bardzo to wszystko Romana nie przerażało. W końcu taka życiowa pasja wymaga poświęcenia, od siebie i od innych. A ile osób miało przy tym zatrudnienie! Dobrze żyło! Kupowało domy, samochody.... zaraz, zaraz, o czym ja w ogóle myślę, jakie domy i samochody? Ginęli ludzie, innych okradano, sprzedawano, co tu mają do rzeczy samochody? Ale jednak.... takie piękne książki....
Roman szedł wzdłuż regałów i delikatnie głaskał grzbiety książek. Płynęło z nich jakieś ciepło, spokój, jakby babcia Joanna osobiście mówiła do niego, że wszystko jest w porządku, że tak właśnie ma być, że robią dokładnie to, co jest ich przeznaczeniem. Już nie wydawało mu się, że to niemoralne, niezgodne z prawem, złe po prostu. A kiedy wrócił do łóżka, śpiąca Patrycja też nie wyglądała na dręczoną koszmarami. Raczej na spokojną żonę dobrego człowieka, który wie, co ma do zrobienia na ziemi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.