poniedziałek, 22 stycznia 2018

Odcisk palca na drzewie życia


02.04.2010

„Na początku Bóg stworzył niebiosa i ziemię” - tak zaczyna się pierwszy rozdział pierwszej biblijnej księgi, Księgi Rodzaju. Dowiadujemy się z niego, że na początku ziemia była pusta, bezkształtna, ciemna i w zasadzie pokryta cała wodą. Dopiero później Bóg zaczął próbować z kolejnymi elementami. Musiał bardzo się nad nimi zastanawiać, skoro po każdym etapie mamy w tym rozdziale słowa „I widział Bóg, że to jest dobre”. I słusznie – nikt nie chce w swoim dziele niedoróbek, wiemy jednak, że tak czy inaczej każdemu się one mogą zdarzyć. Już na samym początku, kiedy Bóg stworzył światło, oddzieliwszy je od ciemności zobaczył, że światło jest dobre. Nie ma natomiast ani słowa o tym, że ciemność jest dobra. Mimo to, Bóg nie likwiduje jej. Czemu? Jest to jedno z pytań, które chętnie bym mu zadała... Może wie, że ideałów nie ma, więc po co ma się wysilać i próbować stworzyć coś, czego się nie da osiągnąć?
Potem Bóg bierze się do dalszej pracy. Lądy i morza, rośliny, źródła światła na noc i na dzień. To pewnie było odwrotnie, zapewne jednak najpierw pojawiło się słońce, a potem dzięki temu, jak również dzięki temu, że Bóg podniósł kawałek morza do góry i „zrobił” nam atmosferę, zapanowały na ziemi przyjazne warunki do rozwoju życia. Pisarzowi wydawało się może, że nie ma wielkiej różnicy jak to zapisze, a potem ewolucjoniści i kreacjoniści skaczą sobie do gardeł, zamiast zwalić winę na właściciela tabliczki i rylca, czy czym tam spisano tę księgę. Następne były potwory morskie i latające stworzenia skrzydlate, a potem dzikie zwierzęta ziemi, wszystko pojawiać się zaczyna na naszej planetce. Oczywiście zgodnie z zasadami ewolucji, która Bóg sam napędza i nawet o tym wyraźnie mówi: „Niech ZIEMIA WYDA żyjące dusze według ich rodzajów”.
Podobnie zresztą ma się rzecz z człowiekiem, jak to jest napisane w rozdziale drugim: „ I Bóg przystąpił do kształtowania człowieka z prochu ziemi” - nie z niczego, ot tak z powietrza, ale z prochu ziemi, z czegoś, co już istniało, z tych wszystkich elementów, które ziemia ma do zaoferowania, z których składa się nasze ciało. Proch ma tu oczywiście znaczenie przenośne, nie chodzi ani o proch strzelniczy, ani grubsza wersję słowa „proszek”, chodzi o drobne elementy, jak w wyrażeniu „zetrzeć na proch” - nie rozumiemy przecież tego jako „przekształcić w inna substancję”, tylko „rozdrobnić”. A więc był ten pierwotny bulion, były zwierzątka morskie, potem „ziemia wydała” organizmy, które mogły żyć na lądzie, a potem, mówiąc w wielkim uproszczeniu i przyspieszeniu, mamy z tego mokrego prochu ziemi człowieczka. 
Tak sobie myślę.... bo potem Bóg mówi ludziom, że mają być płodni i zapełnić ziemię, podporządkować sobie wszelkie stworzenia i potem jest już koniec pierwszego rozdziału, a Bóg szczęśliwy i zadowolony odpoczywa sobie przez siódmy dzień i widzi, że wszystko, co stworzył jest dobre. Dlaczego więc w drugim rozdziale Księgi rodzaju nagle od nowa mamy opis stwarzania świata? Czyżby coś się w tamtej wersji Bogu nie podobało? Czyżby stworzył drugi świat? Za tą tezą przemawia fakt, ze w tamtym pierwszym świecie wszystkie zwierzęta, latające, pływające, chodzące plus człowiek mieli odżywiać się roślinnością. W naszym świecie tak nie jest, owszem są kozy i wegetarianie, ale są też lwy i mój wuj Zygmunt, więc raczej w tamtym świecie nie żyjemy. Na dodatek, w pierwszym rozdziale nie ma mowy o śmierci, jakby ludzie mieli być nieśmiertelni, a my przecież umieramy. Więc co, zauważył, że jak się tak wszyscy wezmą nagle do rozmnażania, to kilkanaście wieków i koniec, będą upakowani jak sardynki, nie będzie ani kawałka ziemi do uprawy, głód, nędza, płacz i zgrzytanie zębów?
To jest właśnie ten moment, kiedy biblijna relacja zupełnie nie pasuje do obrazu Boga pełnego miłości, zrozumienia, współczucia, sympatii i troski o stworzony przez siebie rodzaj ludzki. Popatrzmy, co się dzieje według rozdziału drugiego. A więc, Bóg sobie cichutko wzdycha, wyrzuca tamten świat do kosza (cóż za marnotrawstwo!!!) i od nowa do pracy.  Robi następna wersję człowieczka i wsadza go do Edenu – zamkniętej enklawy, zorganizowanej dokładnie tak jak pierwszy świat, z jedna małą różnicą. Na środku sobie rośnie drzewo poznania dobra i zła. Sprytnie. „Z niego nie wolno Ci jeść, bo w dniu, w którym z niego zjesz, z całą pewnością umrzesz”. Stąd się chyba wzięło powiedzenie, że zakazany owoc najbardziej kusi.... Cóż, według Koranu aniołowie od początku sprzeciwiali się stworzeniu przez Boga człowieka, twierdząc, że oni Boga będą kochać zawsze, ale z człowiekiem są tylko związane zniszczenie i rozlew krwi. Mieli rację, co, Boże? Ale chciałeś zaryzykować. Ba, jeszcze dodałeś Adamowi towarzyszkę życia, Ewę. Szkoda, że jej od razu nie powiedziałeś, że nie wolno jeść z tego drzewa, może okazałaby się mądrzejsza od Adama. Ale jej jeszcze nie było na świecie, kiedy zakazywałeś Adamowi jedzenia tych owoców. A potem Ewa z jednej strony od Adama usłyszała, że umrze jeśli zje ten owoc, a z drugiej strony od węża, że na pewno nie umrze. To facet i to facet. A że drzewko i owoce miały bardzo ponętny wygląd – zjadła. Nie było w okolicy żadnych fanatyków zdrowej żywności, którzy by jej powiedzieli, że to co smaczne jest zazwyczaj niezdrowe i należy się odżywiać produktami, które w smaku jak najbardziej są zbliżone do papieru toaletowego. Trzeba przyznać, że była dobrą żoną – podzieliła się też z Adamem. Jak wiedział, że nie wolno – mógł nie brać.
Wąż dostaje za swoje – będzie pełzał na brzuchu i jadł proch. To jednak nic w porównaniu z tym, co się będzie działo z ludźmi. Kobieta będzie za karę rodzić dzieci w bólach, na dodatek zostaje uczyniona podległą mężowi, który ma nad nią panować. To powoduje, że kobiety chodzą w burkach, są kamienowane za to, że ktoś je zgwałcił, handluje się nimi, przez długie wieki nie mają praw, a do równouprawnienia nadal światu bardzo daleko. Adam za to sprowadza przekleństwo na cała planetę, która obumiera stopniowo, porastając „cierniami i ostami” i które zniszczenia widzimy na porządku dziennym, a starania ekologów są kroplą w morzu; na dodatek staje się śmiertelny i ma wrócić do ziemi, z której został wzięty; drzewo życia zostaje po tej stronie płotu, gdzie Adam ma wstęp wzbroniony.
Tyle biblijna relacja. Czy naprawdę tak było? Czy Bóg stworzył człowieka, postawił mu przed nosem zakazany owoc, nie powiedział osobiście Ewie, że nie wolno jeść, a potem ukarał ludzkość na następne tysiące lat za to, co przecież będąc wszechwiedzący i tak przewidział, że się stanie? A potem jeszcze, żeby przebłagać swój własny gniew wysyła swojego syna na śmierć? To nie mógł po prostu przestać się gniewać, tylko w sumie karze sam siebie i swojego syna? Po śmierci Jezusa zresztą też się wiele nie zmienia w tym świecie, ludzie nadal się mordują, niszczą planetę i zwalają cała winę na Boga, pytając dlaczego im to robi.
Myślę, że tak naprawdę Bóg wcale nie przeklął człowieka, że sami sobie to wymyśliliśmy, żeby uzasadnić śmiertelność, której nie chcieliśmy wyjaśnić po prostu naszą własną głupotą. Nie potrafimy przyjąć do wiadomości, że mamy nieograniczone możliwości, tylko musimy nauczyć się je wykorzystywać. Bóg jest jak ogrodnik, podlewa nas, osłania od wiatru, przykrywa kiedy potrzeba, ale nie będzie za nas rósł i owocował. Ewolucja to tylko kolejne imię Boga, obok Jehowy i Allaha. Wszystko to, co się dzieje dalej w Biblii, wszystkie te skutki  „grzechu Adama i Ewy” to tylko czas, jaki Bóg daje nam na zastanowienie się nad sobą i zdobycie wiedzy o nim, o świecie który stwarza od milionów lat, o nas samych. To nasza własna wina, że tego czasu nie wykorzystujemy w pełni, poświęcamy go na krucjaty, krwawy podbój Indian, komunizm, kręcenie filmów typu „Hostel”, hodowlę brojlerów i produkcję bomby atomowej.  Kiedy wreszcie uda nam się zapanować na głodem na naszej planecie, kiedy przestaniemy się mordować w walce o ropę, która psuje ekologicznie nasz świat, kiedy zajmiemy się tylko pożytecznymi sprawami, jak opanowanie chorób i  szukanie możliwości życia na innych planetach, kiedy tu będzie za ciasno, to odkryjemy zapewne i sposób na nieśmiertelność. Ale musimy być po prostu na to gotowi, musimy do tego dorosnąć, po to dostaliśmy od Boga rozum i wolna wolę. Drzewo życia to tylko symbol, a jego znaczenie nadal jest nieodkryte. Pozostaje mieć nadzieję, ze oznacza ono również to, że nauczymy się też „wskrzeszać” umarłych i ktoś kiedyś złoży mnie z powrotem na podstawie mojego odcisku palca na klawiaturze komputera.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.