środa, 17 stycznia 2018

Wszystko przez Boga

20.10.2009

Od dawien dawna, w zasadzie nie wiemy, czy nie od początku, człowiek ma potrzeby duchowe, przejawiające się w najróżniejszy sposób. Nawet ateiści i agnostycy wyrażają swoje poglądy na ten temat, chociażby zaprzeczając istnieniu boga, lub też twierdząc, że jest on niepoznawalny. Liczba osób wierzących w jakąś formę boga, mocy sprawczej, siły itp. jest jednak większa. Co więcej, jest cała masa religijnych ugrupowań, kościołów, sekt, związków wyznaniowych, które wyróżniają się czasem ekstremalnie różnym podejściem do niektórych kwestii, a na dodatek twierdzą zazwyczaj, że tylko ich droga jest słuszna.
Jak odnaleźć się w tym gąszczu wierzeń, twierdzeń, nakazów, zakazów, przepowiedni...? Historyk Arnold Toynbee twierdzi, że o przynależności religijnej człowieka decyduje tak naprawdę przypadek, czyli miejsce gdzie ktoś się urodził. Zgodziłabym się  z nim w ogólnych zarysach, bo przecież gdybym urodziła się w Iranie, raczej nie byłabym buddystą, a przychodząc na świat w Polsce miałam większe szanse zostać katolikiem niż tańczącym derwiszem. Oczywiście są miejsca, gdzie, mniej lub bardziej pokojowo, egzystują obok siebie różne religie. Wtedy po prostu miejsce urodzenia trochę się zawęża i mamy wtedy raczej na myśli dom, rodzinę. Posuwając się dalej w rozważaniach, dojdziemy do rodzin, w których rodzice są różnego wyznania, ale wtedy tak czy inaczej środowisko, w którym dorastamy, ma największy wpływ na to, jaka religię postrzegamy jako własną.
Nie brak oczywiście przypadków, kiedy ludzie zmieniają swoja religię w trakcie życia. Dlaczego?
Co ich pociąga? Trudno odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie, jednak większość osób zgodziłaby się ze stwierdzeniem, ze pierwszym czynnikiem decydującym o zmianie religii (lub jej odrzuceniu), jest rozczarowanie tą wyznawaną do tej pory. Jak jednak religia może kogoś rozczarować? Religia w większości przypadków nie pojawia się nagle we wtorek lub środę, tylko trwa już od jakiegoś czasu, na przykład 1863 w przypadku Bahaizmu, albo – ponad 2000 lat w przypadku szeroko pojętego chrześcijaństwa. Nawet 100 lat istnienia to jednak już spory kawał czasu. Dlatego też najczęściej to nie religia sama w sobie rozczarowuje wyznawców, ale zachodzące w niej na przestrzeni wieków zmiany. Co ciekawe, najwięcej zmian w stosunku do religii wyjściowej jest w chrześcijaństwie, co zaowocowało powstaniem odłamów religijnych, od ogromnej rzeszy różnych wariacji protestanckich, po tak ogromne grupy jak prawosławni. Jednak także w innych religiach widać ciągłe zmiany i podziały, nawet w tak wydawałoby się niezłomnych jak islam, gdzie udało się jednak zaistnieć sunnitom i szyitom.
Prześledzenie powstania „nowej” religii może dostarczyć wielu wrażeń i ciekawych informacji. Przyjrzyjmy na przykład Amiszom. Na początku było słowo, jak powszechnie wiadomo, czyli judaizm, z którego wyrosło chrześcijaństwo, a później katolicyzm. Reakcją na negatywne zjawiska, które miały miejsce w katolickiej hierarchii kościelnej był ruch religijny i społeczny zapoczątkowany przez Marcina Lutra, mający na celu odnowę chrześcijaństwa, czyli reformacja, w wyniku której powstały takie odłamy jak luteranizm, anglikanizm, kalwinizm, husytyzm i inne. Przebiegliśmy w ten sposób sprintem wiele wieków. Jednym z bardziej radykalnych postreformacyjnych ugrupowań religijnych byli anabaptyści. Byli bardzo zróżnicowanym ruchem, łączyło ich odrzucanie chrztu dzieci (który ich zdaniem chrztem nie był, co ciekawe taki sam pogląd głoszą np. Świadkowie Jehowy) oraz pogląd o konieczności zasadniczej zmiany życia społecznego w celu powrotu do ideałów. Zrezygnowali też z przedmiotów kultu takich jak obrazy, ołtarze czy budynki sakralne. Jak można się domyślać, na tym historia się nie kończy, ich również dopadły wewnętrzne dysputy i podziały, a skrajny objaw okrucieństwa i fanatyzmu religijnego w postaci tzw powstania münsterskiego zahamowały jego rozwój. Odnowił go Menno Simmons, były katolicki proboszcz, który zjednoczył umiarkowanych anabaptystów odrzucających wszelką przemoc – których nazwano mennonitami. Nadal jedną z kluczowych cech jest wśród nich zakaz noszenia broni. Stąd już prosta droga do Amiszów. Założycielem ich Kościoła był Jakub Amman, który w 1693 doprowadził do secesji swoich zwolenników ze wspólnoty szwajcarskich mennonitów. Powodem separacji od pozostałych mennonitów nie były kwestie wiary, a obyczajowości, takie jak niedopuszczenie do siebie praktycznie żadnego postępu technicznego. Gdyby teraz postawić obok siebie katolika i Amisza, czy zobaczyliby siebie jako wyznawców tej samej religii? Wątpię... a przecież tak naprawdę nie byłoby ani jednych ani drugich, gdyby nie było judaizmu...
Ludzie burzą się na widok księdza, który najwyraźniej modli się przy posągu jakiegoś „innego” boga. Idea ekumenizmu nie sięga aż tak daleko, aby można było składać ofiary różnym bogom. Jednakże bahaizm twierdzi, że bóg objawia się ludziom za pośrednictwem różnych boskich manifestacji, do których zaliczają Abrahama, Mojżesza, Krysznę, Buddę, Jezusa itd. aż do swojego Baha Allaha, który ich religię stworzył. Twierdzą, że wszystkie religie pochodzą od boga i ich podstawowe zasady są właściwie takie same. Znaczyłoby to, że obojętnie gdzie się urodzimy i którą religię wyznajemy, mamy szansę na spotkanie z bogiem, co pasuje dobrze do „teorii przypadkowości wyznawanej religii”. To na dodatek znaczyłoby, że bóg jest i tak tylko jeden, niezależnie od tego, czy za jego manifestację/mesjasza/proroka/itd uznamy Jezusa czy Buddę, czy też stwierdzimy, ze żadnej manifestacji nie było jeszcze i trzeba nadal na nią czekać. 
Idąc dalej tym tropem, czy ma sens nazywanie Boga po imieniu? Może i tak, ale tylko po to, żeby nie był bezimienny, żeby nie mówić do niego całe życie „proszę pana”. Bóg to ktoś bardzo bliski, komu powierzamy swoje troski i radości, dzielimy się przemyśleniami, zwracamy się z prośbami, ktoś, kto jest z nami cały czas. Używanie jego imienia zacieśnia te stosunki, zbliża nas do niego, promieniuje ciepłem,  natomiast na pewno nie oznacza braku szacunku. W pewnych momentach życiowych, zwracanie się do kogoś per pan/pani jest oznaką nie szacunku, tylko narzucania dystansu, zamykania się w sobie, niedopuszczania kogoś bliżej z jakiejś przyczyny. Jeśli chcemy być blisko boga, jego imię, wymawiane z szacunkiem, oznacza zbliżenie się, oddanie. Natomiast prowadzenie wojny o to, czy należy nazywać go Allah czy Jahwe to już pomyłka, zwłaszcza w świetle tego, że to jest ten sam bóg.
A więc: „jeden, by wszystkimi rządzić, jeden by wszystkich odnaleźć, jeden by wszystkich zgromadzić i w jedności związać”. Trochę zmieniłam pana stwierdzenie, panie Tolkien. Ale mój Bóg, choć dopiero go poznaję, na pewno nie ma nic wspólnego z ciemnością, natomiast reszta pasuje do niego jak ulał: jest jeden dla wszystkich i „wszystko [...] jest od Niego i przez Niego, i dla Niego.” (Rz.11.36.)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.