piątek, 19 stycznia 2018

Znowu ja ... na diecie!


27.12.2010

Drodzy czytelnicy!
Nadeszła ta chwila... nie, nie zamierzam rezygnować z pisania bloga ani nic równie strasznego. ;) Chociaż... kto wie, czy to nie jest jeszcze straszniejsze! Bowiem nadeszła ta chwila, kiedy muszę się przyznać sama przed sobą i przy okazji przed wami, że ... jestem gruba. :(
Jak wygląda stan na dziś? Fatalnie. 80kg żywej wagi, nie mieszczę się w prawie żadne ciuchy z butami włącznie, jest mi ciężko się schylić, szybko się męczę, boli mnie kręgosłup i kolana i czuję się z tym bardzo źle. I to nie jest efekt poświąteczny, niestety, gdyby tak było, można byłoby mieć nadzieję, że to wkrótce zwalczę. Ale nie, przez święta jedynie dobiłam do okrągłej cyferki, tyjąc zaledwie pół kilograma.
Już was słyszę z pytaniami „a ile masz wzrostu?” albo stwierdzeniami „trzeba kupić większe ciuchy”. Wszystko świetnie, tylko wiecie, ja przy tym samym wzroście jeszcze niedawno ważyłam 60kg.... :( :( :( A kupowanie nowych ciuchów dla takiego wyglądu zupełnie przestało mnie bawić, zresztą jak przy każdych następnych pięciu kilogramach zamiast nad tym panować będę kupowała nowe ciuchy, to wkrótce będę ważyć tonę i z mieszkania będą mnie wyciągać dźwigiem. Ubraną w żagiel z Daru Pomorza.
Czemu tak jest? No dobrze, zacznę od analizy przyczyn.
1.      jem bardzo dużo
2.      nie ruszam się prawie wcale
W zasadzie wystarczy, to są najważniejsze przyczyny. Jem dużo, bo lubię, potrafię po prostu siedzieć i jeść coś czytając albo oglądając. Sprawia mi przyjemność gotowanie i spożywanie wytworów swojej pracy, lubię też jeść to, co ktoś zrobi albo to, co pysznego przyniosę ze sklepu. A ruszam się mało, bo po pierwsze mi się nie chce, po drugie mam mało czasu, a po trzecie mi się nie chce. Masakra.
W swoim życiu przećwiczyłam już cała masę różnych diet. Byłam na dietach „jedno-produktowych”, typu zupa prezydencka albo same owoce. Nie dałam rady. Próbowałam diety 1000 kalorii, nie powiem, wtedy były rezultaty, ale niestety jakieś krótkotrwałe. Może dlatego, że potem zaczęłam znów jeść na umór. Próbowałam też głodówek, oraz diety rosnącej, czyli stopniowego zwiększania zjedzonych kalorii aż do normalnego poziomu. Też nic nie dało. Może dlatego, że nie potrafiłam powiedzieć „stop” w którymś momencie zwiększania. Na zmniejszenie żołądka nie pójdę, amfetaminy ani extasy brać nie będę, tabletek odchudzających się boję jak ognia. Ale chciałabym znów ważyć koło 60kg...
Przy ostatniej sesji odchudzania powiedziałam sobie, że jak się nie uda, to się nie uda, nie chce mi się więcej odchudzać, jak będę gruba to będę. Na chwilę schudłam, potem zaczęłam znów nabierać wagi, no i nie przejmowałam się tym, zgodnie z tym, co sobie powiedziałam : nie to nie. Ale tak się nie da, przynajmniej w moim przypadku, bo potrafię się doprowadzić do stanu tragediozy. Więc znów się biorę za siebie.
Tym razem mam zamiar wprowadzić zmiany „na stałe”. Jestem już w takim wieku, że muszę pamiętać o swoich kolanach, kręgosłupie, o tym, że przemiana materii mi się zmienia, że nie wszystko już powinnam jeść, a na pewno nie w takich ilościach jak dotąd, że powinnam się ruszać, żeby nadal funkcjonować i dożyć tych 120 lat w dobrym stanie.
Kiedy zacząć? Nie ma w zasadzie dobrego czasu na zaczęcie takiego przedsięwzięcia, ale to też oznacza właściwie, że nie ma też złego czasu. Zawsze będą jakieś święta, wesela, urodziny i tym podobne okoliczności łagodzące. A przecież chodzi właśnie o to, żeby zmienić całość swojego życia bez względu na porę roku, uroczystości i nastrój. Dlatego też myślę, że zacznę po prostu od jakiegoś dnia, który akurat mi przyjdzie do głowy. Co myślicie o dniu dzisiejszym? Będzie w sam raz?
Potrzebny mi plan, wsparcie, dużo silnej woli. Postanowiłam spróbować przy pomocy bloga i Was, drodzy blogerzy. Ogłaszam uroczyste otwarcie mojego nowego bloga pod znaczącym tytułem „Shaak Ti na diecie”. Mam zamiar dzielić się tam z Wami wszystkimi sukcesami i porażkami (których mam nadzieję będzie jak najmniej) na swojej drodze do zdrowego odżywiania się i zdrowego trybu życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.