środa, 7 lutego 2018

Zamek (14)

02.01.2011

Rozdział 14


Drzwi otwierały się. Robert podniósł głowę bez większego zainteresowania, przekonany, że pewnie znów ktoś zajrzy i wyjdzie, albo może przyniosą kogoś nowego. Kobieta na łóżku już nie istniała. Musiała umrzeć w nocy, bo nad ranem obudziło go skrzypienie drzwi i widział jak ją wynoszą. A raczej to, co z niej zostało.
Jakoś w ogóle nie budziło to w nim emocji. Nawet myśli o Sylwii nie były już tak uporczywe. Zaczął się za to zastanawiać, ale tak mgliście i jakby jego mózg oblepiała wata, co się dzieje z tymi ludźmi przyczepionymi do ścian. No i przy okazji z nim samym, też przecież był jednym z nich. Wyglądało to tak.....jakby.... wtapiali się  w ścianę.....aaa, to dlatego ci ludzie czasem przychodzili i dociskali obręcze...... ale człowiek chyba nie może się wtopić w ścianę.... a może może.....tak trudno jest myśleć o czymkolwiek.....
Drzwi otworzyły się całkiem. Dwaj mężczyźni wnieśli kobietę, która wyglądała, jakby w wielu miejscach ktoś zdjął z niej ubranie razem ze skórą. Położyli ją na łóżku i zaczęli podawać jeden drugiemu rurki i druciki. Zasłaniali sobą widok, a poza tym Roberta to wszystko niewiele obchodziło.....

                                               *          *          *

                                   NASTĘPNEGO DNIA RANO
Robert obudził się jakby z głębokiego snu. Zadziwiająco trzeźwy w porównaniu z tym, co działo się z nim ostatnio. Kiedy dotarło do niego gdzie jest, omal nie zaczął krzyczeć. Pomyślał, że to chyba musi być zły sen. Niemożliwe wydało mu się to, że tkwił przypięty do ściany łańcuchami i obręczami i poza głową nie mógł ruszać żadną częścią ciała. Poza tym, kiedy przyjrzał się bliżej, zobaczył, że do połowy, na całej długości swego ciała i na całej szerokości, jest WTOPIONY w ten przeklęty mur! Jakby ..... wchłaniany! Jakby ktoś przeciął go dokładnie i przykleił taką płaskorzeźbę na murze. „Robert – część przednia”, mógłby głosić podpis. Rozejrzawszy się w panice dookoła zobaczył kilka innych mniej lub bardziej wchłoniętych postaci, które patrzyły na niego tępo lub spały. Zero zainteresowania. A na łóżku....
-         Sylwia!!! - wrzasnął.
Tak, to była jego żona. Leżała tam przywiązana, a z ciała wystawały jej różne rurki. Coś się przez nie sączyło.
Popatrzyła na niego.
-         Robert... - wyszeptała. - Gdzie my jesteśmy? Co to wszystko znaczy? I dlaczego nas to spotkało?
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, drzwi otworzyły się i weszła jedna osoba, starannie je za sobą zamykając. Była to szczupła, zgrabna, wysoka dziewczyna, a raczej młoda kobieta, dobrze ubrana, z lekkim makijażem i pięknymi, bujnymi włosami.
Zatrzymała się na środku i popatrzyła na nich. Na nich dwoje.
-         Dzień dobry. Mamo. Dzień dobry. Tato. - powiedziała zimnym głosem.
-         Julia?.... - wyszeptał Robert i spojrzał na Sylwię. W oczach żony zobaczył przerażenie.
-         Ano ja. Zdziwieni, co? - głos stał się jeszcze zimniejszy.
-         Julia, kochanie.... - Sylwia próbowała coś powiedzieć.
-         Zamilcz. - twardo powiedziała córka. - nie masz mi nic do powiedzenia. Ja wam  zresztą też niewiele. Przyszłam tylko na chwilę. Żeby powiedzieć wam, co o was myślę i wyjaśnić co się z wami stanie teraz. Otóż stanie się z wami dokładnie to, na co skazaliście parę lat temu swoje dwie córki, czyli mnie i Martę. Sprzedaliście nas, skazaliście na śmierć. Za niewiele pieniędzy. Ten zamek jest w stanie obejść się bez takich jak wy, ale czasem na zachętę, oprócz możliwości pozbycia się kogoś niewygodnego, daje też małe sumki. I co, nikt z sąsiadów ani rodziny nie wykazał zainteresowania waszą przeprowadzką ani naszym zniknięciem? Co powiedzieliście? Ja na leczeniu za granicą, a Marta pewnie w szkole z internatem, co? Brzydzę się wami! Skoro nie dawaliście sobie z nami rady, trzeba było mnie oddać do zakładu opieki a Martę zapisać na odwyk! Mało jest ośrodków leczenia narkomanii? Nie musieliście nas zabijać! Tchórze! Kanalie! Mordercy! Nienawidzę was!
Julia złapała oddech i nakazała sobie spokój.
-         Cóż, wasz plan powiódł się tylko częściowo. Marta nie żyje. Umarła tak, jak Ty umrzesz. - popatrzyła na matkę. - Zamek Cię po prostu wypije. Już widzę jak sobie pociąga. - zaśmiała się zimno. - Nie jest głodomorem, a poza tym obiecał mi zostawiać sobie ciebie na specjalne okazje, żebyś mu się za szybko nie skończyła. No i żebyś nie umarła szybciej niż Marta. Ona się długo męczyła, bo zanim mógł się nią zająć, musiały wyjść z niej wszystkie narkotyki.
Popatrzyła na ojca.
-         Ja nie umarłam. Miałam zostać wchłonięta tak jak ty będziesz. Okazałam się jednak silniejsza niż wam się wydawało. Udało mi się, a teraz w ogóle jestem okazem zdrowia. Tutejszy klimat mi służy. - zaśmiała się ponownie. - Właściwie, to czuję się tak dobrze, że zastanawiam się, czy oboje nie byliście w jakiś sposób sprawcami moich chorób... ale to już nieważne.
Popatrzyła na nich jeszcze raz. W jej oczach była nienawiść.
-         To zostawiam was. Nie będziecie już tak znieczuleni jak dotąd, a więc cieszcie się swoją przytomnością i pogadajcie sobie. Życzę miłych ostatnich chwil. Dni. No, może tygodni, albo miesięcy. Na lata bym nie liczyła.
Julia wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę stała pod nimi, nasłuchując, ale wewnątrz panowała cisza. Właściwie miała chęć dowiedzieć się, kto był pomysłodawcą śmierci Marty i prawie jej samej. Stawiała na matkę. Ale w sumie  było jej to obojętne.
Wzruszyła ramionami i odeszła, postanawiając nawet o tym już nie myśleć.






-         Dzięki....
-         Proszę bardzo. Ale czuję, że teraz, kiedy zemsta się dokonała, masz ochotę mnie opuścić.
-         A nie znudziłam Ci się jeszcze? Popatrz po tunelach, pewnie szwenda się tam niejedna osóbka, która chciałaby zająć moje miejsce.
-         Ha ha ha! Ale czy będzie w stanie mnie tak rozbawić?.... Nie odchodź. Wiem, że dusisz się tu, wciąż w tych murach. Ale poza nimi.... co Cię tam czeka?
-         Zróbmy tak. Zostanę tu, dokąd oni tu są. A potem odejdę. I mam nadzieję, że zawsze będę mogła wrócić, jeśli mi się tam nie spodoba.
-         Wrócić zawsze możesz. Ale jeszcze nie wiem, czy Cię puszczę.
-         O to jestem spokojna. Przecież wiesz, że zawsze będziesz mógł mnie wezwać. Masz w sobie część mnie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.