wtorek, 16 stycznia 2018

Zamek (1)

24.10.2009

Rozdział 1

- Dobrze się czujesz?
- Tak, mamo.
Pomyślała, że jeśli jeszcze raz będzie musiała odpowiedzieć na to pytanie, to chyba zacznie krzyczeć. Miała też wielką ochotę odpowiedzieć „nie”, zresztą zgodnie z prawdą, ale na myśl o serii pytań domagających się szczegółów poczuła obrzydzenie.
Z drugiej strony matka nie miała przecież nic złego na myśli, jej zainteresowanie i troska były szczere. Julia nie była okazem zdrowia, w przeciwieństwie do swej młodszej siostry, Marty. Marta nigdy nie spadła z drzewa, nigdy nie bolało ją gardło, mogła jeść wszystko, co pojawiło się w zasięgu jej rąk, nie miała bólów stawów, nie łamała  kończyn. Julia wolała o tym nie myśleć, bo lista chorób i wypadków, które nie przytrafiały się jej siostrze była zabójczo długa i była to, niestety, również lista chorób i wypadków, które przytrafiły się jej.
Słońce grzało paskudnie przez szybę. Było oczywiście jak zwykle z niewłaściwej strony, czyli z jej strony. Marta usiadła z prawej strony, żeby Julia mogła korzystać z cienia, ale to było ładnych parę godzin temu. Słońce przemieściło się i teraz jedynym ratunkiem byłoby usiąść z przodu. Skoro jednak cały czas twierdziła, że czuje się dobrze, uznała, że lepiej nie prosić matki o zamianę miejsc.
Bardzo się cieszyła na ten wyjazd. Przekładali go wielokrotnie z różnych powodów, Julia też oczywiście miała w tym swój udział. Patrząc przez okno na przesuwający się krajobraz, zastanawiała się dlaczego właśnie ją to spotkało. Wyświechtane pytanie, ale któż go sobie nie zadaje? Reprezentowała inne podejście do problemu niż wujowie, ciotki, krewni i znajomi. Ci w większości wyrażali współczucie dla jej rodziców, którzy musieli się nią zajmować. Pewnie, kosztowała ich fortunę, nie mówiąc o tym, ile czasu jej poświęcili. Też było jej ich żal. Wiele razy zdarzało się, że odwoływali spotkania, przekładali wyjazdy, a nawet pożyczali pieniądze. Ale więcej współczucia miała dla siebie samej. Dzieciństwo kojarzyło się jej głównie z własnym pokojem, a właściwie z sufitem własnego pokoju. To była rzecz, którą najczęściej oglądała, leżąc w łóżku z powodu kolejnych chorób. Ojciec w końcu sprowadził jakiegoś malarza z pretensjami do bycia artystą i na suficie pojawili się bohaterowie bajek w śmiesznych sytuacjach. Była ojcu za to bardzo wdzięczna, zwłaszcza że dodatkową atrakcją był dzień, w którym na jej, już nastolatki, prośbę, inny malarz usiłował zamalować „dzieło”...
Większość lekarzy była zdania, że jej wyjątkowo słaby układ odpornościowy jest odpowiedzialny za to, że byle wirus rozkładał ją na cztery łopatki. Nie miała AIDS, nie, po prostu: obniżenie odporności. Część autorytetów twierdziła, że w okresie dojrzewania wszystko wróci, a raczej osiągnie, normę. Jakoś przestali tak twierdzić, kiedy stała się kobietą, a następny miesiąc walczyła o życie zmagając się z zapaleniem płuc. Do głosu dorwała się druga część uczonych medyków, którzy zgodnym chórem twierdzili, że jak przejdzie okres dojrzewania i hormony się uspokoją, wszystko zacznie działać jak w zegarku. Teraz miała lekko ponad 19 lat i zastanawiała się, czy to już nie czas uznać, że okres dojrzewania się skończył. Ciekawiło ją jaki teraz wyznacznik czasowy ustanowią lekarze. Może urodzenie dziecka? Jeśli tak, to długo poczekają na potwierdzenie lub zaprzeczenie tej teorii.
Julia nie była brzydką dziewczyną. Wysoka, szczupła, ale nie chuda mimo wielu pobytów w szpitalach, miała sięgające ramion, cienkie, ale gęste włosy koloru starego drewna i dość mocno zielone oczy. Była oczytana, inteligentna i miała swoiste poczucie humoru, objawiające się głównie żartami na temat swój i lekarzy. Interesowała się wieloma rzeczami i gdyby tylko miała kontakt z ludźmi... To niestety nie było jej dane. Uczyła się w domu, a koledzy i koleżanki Marty ograniczali się do zdawkowego „Cześć”. Z Martą też była dziwna sprawa. Nie miały zbyt dużo wspólnych cech. Owszem, siostra była opiekuńcza i troskliwa, ale Julia wolałaby raczej mieć w niej  towarzystwo do rozmowy i wspólnego wyjścia niż pielęgniarkę. Ten styl przejęła chyba od rodziców, zresztą większość ludzi traktowała ją w ten sposób. Czasem miała chęć krzyknąć „Nie jestem jajkiem, nie stłukę się, jeśli mnie dotkniecie!” Ale jajko to złe porównanie, wazon, tak, kryształowy wazon, wszyscy sprawdzają, czy nie ma rys i bezpiecznie stoi i wystarczy. Nie, to też nie to, taki wazon to chociaż się podziwia, ona budziła tylko litość.
 - Jak tam, Julka?
- Wszystko dobrze, tato.
Przez moment rzeczywiście tak było. W swoich rozważaniach zaszła tak daleko, że zapomniała o bólu kręgosłupa, mdłościach, upale i cholernym słońcu prażącym w kark.
- Zaraz zrobimy mały postój.
- A daleko jeszcze?
- Bo ja wiem... Jeśli zaufać tej mapie i temu, co widać na drodze, to jakaś godzina jazdy.
- To może się nie zatrzymujmy? Naprawdę nieźle się czuję, a po postoju będzie nam wszystkim jeszcze trudniej wrócić do samochodu. No i szybciej dotrzemy na miejsce.
Wymiana spojrzeń między rodzicami. Tradycyjne uniesienie brwi u ojca, matka przekrzywiła głowę i zmarszczyła usta.
- Dobrze, jedźmy, ale obiecaj, że powiesz, jeśli uznasz, że wolisz chwilę odpocząć.
- Jasne, tato.
Jak zwykle, nikt nie zapytał Marty o zdanie. Julia czasem zastanawiała się czy siostra nie czuje do niej nienawiści w takich momentach. Wystarczyło przecież zagadnąć ją jednym słowem, pozwolić wyrazić swoje zdanie, i tak na pewno zgodziłaby się z resztą, a o ile lepiej by się czuła. A może ona tak woli? Tym sposobem ma więcej wolności, nikt jej nie pyta o zdanie, więc i ona tego nie robi. Julia przez chwilę analizowała swoja siostrę. Marta chyba była szczęśliwa, miała wiele koleżanek, ciągle pojawiali się w domu nowi chłopcy, nigdy nie spędzała sobotnich wieczorów na kanapie przed telewizorem. Ale z drugiej strony rodzice pozwalający na wszystko szesnastoletniej dziewczynie nie wzbudzali zaufania. I to nie było tak, że pytali gdzie idzie, z kim, o której wróci, a po powrocie interesowali się, co się wydarzyło. Marta rzucała w przestrzeń „Wychodzę” ,a odzew na to hasło brzmiał „Wróć przed dziesiątą”. O 21.30 rodzice wyłączali telewizor i szli do swojej sypialni; Julia słyszała czasem skrzyp drzwi, zgrzyt klucza, bywało, że na dworze robiło się już widno.
Marta nigdy nie opowiadała Julii o tym, co robi wieczorami, ale czasem miała rano taki wyraz twarzy, że raz i drugi prawie sprowokowała Julię do pytań. Prawie. Bo raz wszedł ojciec, za drugim razem Marta upuściła i stłukła kubek, a za trzecim razem kiedy Julia już miała zadać pytanie, siostra spojrzała na nią... Nie, chyba nie potrafi tego opisać. W oczach Marty był wstyd i ból, nienawiść i smutek i Julia przestraszyła się. Przypomniała sobie, że w nocy obudziły ją krzyki. Myślała, że to sąsiedzi, ale patrząc na Martę, zdała sobie sprawę, że była w błędzie. Nocna awantura była po tej stronie drzwi.
To było parę tygodni temu. Dwa.... Trzy.... może.....
Julia zasnęła.






- Co?
- Dobre wieści. Jadą nowi. Są już w drodze.
- Rewelacyjnie. Kiedy tu będą?
- W mieście za pół godziny. Ale na pewno pojadą najpierw do hotelu.
- Szykujmy się więc.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.