czwartek, 25 stycznia 2018

Zamek (10)



27.07.2010

Rozdział 10


Słońce rozgrzało łąkę, aż wydawało się, że samoczynnie faluje, bez żadnego wiatru. Julia była już po śniadaniu, jeśli można tak nazwać resztę herbatników, i po myciu, jeśli tak można nazwać wycieranie się chusteczką, zresztą już ostatnią. Siedziała od świtu w tym samym miejscu, wspominając sen, walcząc z bólem głowy, przysypiając i budząc się na zmianę, wpatrując się w krajobraz i myśląc, czy to wszystko czasem jej się nie śni. Nie bardzo miała ochotę nawet się ruszać, słońce ogrzewało więc ją z coraz to innej strony, przemieszczając się po niebie. Była wymęczona, głodna, obolała, spragniona i kompletnie nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Wciąż powracała do niej myśl, dlaczego rodzice jej nie szukają.
Pod wieczór stwierdziła, że nie ma tu już dłużej po co siedzieć. Przez dwa dni nikt się nie pojawił, nie miała nadziei, że to się zmieni w ciągu najbliższych dni. Tygodni. Miesięcy. Postanowiła ruszyć korytarzem w głąb zamku, ale głównym celem było dotarcie do innego „okna”. Takiego, gdzie będzie miała szansę wołać o pomoc, albo kratę będzie można wykopać z tego obrzydłego zamku.
-         W życiu już nie wejdę do żadnego zamku – powiedziała na głos.
Zanosiło się znów na burze, a więc była szansa się napić. Może umyć, gdyby bardziej popadało. A potem czas w drogę. Przynajmniej nie będzie szkoda, że nie widać już nieba, bo będzie noc.
Julia wyprostowała ręce, przeciągnęła się i zaczęła rozprostowywać nogi.
Coś ciągnęło się za nią, kiedy zaczęła poruszać nogami.
-         Zdrętwiałam – pomyślała najpierw.
Wyciągnęła nogi i wtedy zauważyła, że w kilku miejscach ma zupełnie przetarte spodnie i mocno zniszczone buty.
To w tych miejscach coś się tak ciągnęło.
Julia poczuła, jak podnoszą się jej włosy na głowie za strachu. Wyglądało to jakby jej ciało zaczęło się rozpuszczać. Tam, gdzie materiał przetarł się zupełnie, miała zniszczoną skórę na nogach. Jakaś maź ciągnęła się za nią, znacząc na podłodze ślady przesuwania się jej nóg.
-         Jakaś kolejna choroba....
-         Rozpuszczam się....
-         To jest w tych miejscach, gdzie dotykałam ziemi...
-         Ja przecież siedzę.... co z moim tyłkiem? Plecami....
Spróbowała odsunąć się od ściany, wstać. Krzyczała. Spodnie były wprawdzie grube, ale stało się z nimi to samo we wszystkich miejscach. Bluzka była cienka.
-         Przyrosłam do tej cholernej ściany! Ten zamek mnie zjada! WCHŁANIA!
Myśli płynęły w zastraszającym tempie. Ta rozmowa, sen, wszystko zaczęło nagle układać się w jedną całość. Ci ludzie błądzący korytarzami byli wchłaniani przez zamek. To samo działo się z Martą w jej śnie.
Oderwała się z trudem od ściany, zostawiając na niej spory kawał skóry i wstała z podłogi ślizgając się na tej dziwnej mazi. Dziwne, ale w ogóle nie było krwi, ani na ścianach ani na podłodze. Po prostu jakby jedna warstwa jej ciała wchłonęła się w zamek, a reszta była nietknięta. Wyciągnęła rękę i z wahaniem dotknęła zniszczonego ciała. Poczuła lepki śluz, zabrała rękę z okrzykiem przerażenia, ale kiedy podniosła ją do oczu, na dłoni też nie było krwi. Zmusiła się do kolejnej próby. Poczuła swoje ciało, ale zupełnie inne, niż kiedy dotykała się na przykład myjąc czy smarując. Jakieś ... żylaste. Pomyślała o rysunkach w książce od biologii, pokazujących same mięśnie. To mogło tak wyglądać. Plus żyły i tętnice. A co byłoby, gdyby któraś żyła zaczęła się wchłaniać? Czy wypłynęła by tędy cała jej krew? Czy też jakoś zostałoby to zasklepione?
Zakręciło jej się w głowie. Podeszła do kraty, przytrzymała się jej i zaczęła wymiotować za „okno”. Puste wymioty, bo przecież nie jadła ani nie piła zbyt wiele. Męczyło ją to chwilę, a potem otrzeźwił ją do końca deszcz, który właśnie zaczął padać.
Julia piła łapczywie. Dziś deszcz był nie tak ulewny, ale za to równomierny i długotrwały. Umyła twarz, ręce, po namyśle zdecydowała się rozebrać z i tak zniszczonych ciuchów i opłukać. Polewała się wodą  nabieraną zza krat i wycierała resztkami bluzki. Nic nie bolało, jakby zamek wpuszczał w nią jakieś środki znieczulające, wysysając jednocześnie życie. Kiedy uznała, że kąpiel skończona, wysikała się jeszcze za kraty i zaczęła sprawdzać, co z ubraniem. Jedyną całą częścią garderoby była kurtka, która leżała oddzielnie. Bluzkę wyrzuciła przez kraty razem ze stanikiem, który przeżarty całkiem na plecach, nie miał już nic do zaoferowania. Od góry ubrała się więc w kurtkę, zawiązując coś w rodzaju stanika z przedniej części podkoszulki. Majtki, a raczej to, co z nich zostało, założyła normalnie, a spodnie tył na przód, żeby chociaż w niewielkim stopniu mieć zasłonięte wszystkie kawałki ciała.
Nadal nic ja nie bolało i to było dziwne.
Wzięła do ust cukierka i ruszyła tunelem w głąb zamku.






-         Ruszyła się, wiem.
-         Jakby tam jeszcze trochę posiedziała, to byłoby po niej.
-         Tak. Ale ona mi się coraz bardziej podoba. Zareagowała na tę sytuację dużo lepiej niż większość z was. Niż TY na pewno.
-         Jesteś na mnie zły.
-         Jeszcze nie. Ale ta ostatnia sytuacja wciąż nie daje mi spokoju i nie wiem dlaczego wtedy przychodzisz mi na myśl ty.
-         Wiem, to był mój błąd. Ale wydawało mi się....
-         Przestańmy już. Odechciało mi się słuchać po raz kolejny co ci się wydawało. Wiesz co? Zrób tak, żebym mógł z tą dziewczyną porozmawiać. A wtedy może uda mi się zmienić kierunek moich myśli....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.